NFL, tydzień 7: Patriots wciąż klasą AFC East

W poprzednim tygodniu widać było wyraźnie różnice między New York Jets Rexa Ryana a Jets Todda Bowlesa. Za Rexa Jets dużo gadali, a na boisku znajdowali nowe, spektakularne sposoby na porażkę, jak Buttfumble. Drużyna Bowlesa gada mniej, a przemawiają za nią wyniki. I kiedy przyjechali na Foxborough, by spotkać się z niepokonanymi Patriots,mieli tylko jedno zwycięstwo straty do rywali i realną szansę na zepchnięcie ich z prowadzenia w dywizji.

Jets zagrali naprawdę nieźle i widać, że zmiana trenera i GM-a latem wyszła im na dobre. Prowadzili na początku czwartej kwarty, w pierwszym posiadaniu piłki Pats stracili jeden jard, a przez pierwsze półtorej kwarty zdobyli tylko jedną pierwszą próbę. Gdyby nie kontuzja Chrisa Ivory’ego, która poważnie ograniczyła jego poczynania, NYJ mogliby powalczyć o zwycięstwo.

Zaimponował mi zwłaszcza Ryan Fitzpatrick. To specyficzny rozgrywający. Ma w sobie sporo „Fitzmagic”, czyli meczów kiedy naprawdę wygląda na elitarnego rozgrywającego. Ale potem przychodzą czarne serie, kiedy przypomina Marka Sancheza i Brandona Weedena w jednym. Jak na razie więcej w nim „Fitzmagii”. Choć przy swoim pierwszym dropbacku w meczu zanotował sack-fumble głeboko na własnej połowie, to potem było już tylko lepiej. Passer rating 97,7 na Foxborough w wykonaniu kogoś innego niż Tom Brady to nie lada wyczyn. W dwóch ostatnich latach udało się dopiero po raz czwarty, a wyniku Kyle’a Ortona, gdy w ostatniej kolejce sezonu 2014 grali przeciw niemu rezerwowi, możemy właściwie nie liczyć.

Wracając do Fitzpatricka, to nie tylko nieźle podawał, ale również zdobywał ważne jardy biegami. Zaliczył 29 jardów w pięciu biegach i był jedynym graczem Jets z biegiem dłuższym niż 10 jardów.

A wiecie, kto był najlepszym rusherem Patriots i jedynym z biegiem ponad 10 jardów? Tom Brady. A to może oznaczać tylko, że Pats kompletnie zrezygnowali z gry biegowej. Bez kontuzjowanego Diona Lewisa obowiązki passing backa przejął James White, a running backowie Patriots biegli w całym meczu w sumie pięć razy. Brady podawał 54 razy i dołożył do tego cztery biegi, w tym 1-jardowy TD po QB sneaku.

Plan Patriots na ten mecz był jasny: wyeliminować zagrożenie, jakie stanowi d-line Jets. To oznaczało niemal powtórkę z Super Bowl: mało gry biegowej, dużo krótkich, szybkich podań, nie dających zbyt wielu szans na pass rush. Tego planu nie zmieniło nawet prowadzenie, kiedy większość drużyn NFL starałoby się grać po zimei i spalać zegar.

Klub z Nowej Anglii przystąpił do tego meczu z zaledwie 18 zdrowymi graczami w ofensywie, a wśród nich był special teamer Matthew Slater i rezerwowy QB Jimmy Garoppolo, więc tak naprawdę było ich 16. W linii ofensywnej ziała dziura po prawej stronie, skąd został przesunięty RT Sebastian Vollmer, który zastępuje kontuzjowanego LT Nate’a Soldera. Urazu doznał również rezerwowy OT Marcus Cannon. W tej sytuacji start po prawej stronie zanotował Cameron Fleming, który dopiero tydzień wcześniej został wezwany z practice squadu. I to było widać, ale w miarę jak Brady wchodził w rytm, także jego o-line zaczęła nabierać pewności siebie.

Tom zaliczył 355 jardów, a mogło być sporo więcej, bo jego reciverzy „uszczęśliwili” go aż 11 upuszczonymi piłkami. Celował w tym Brandon LaFell, który w pierwszym meczu w tym sezonie po operacji upuścił sześć piłek. Nadrabiał za to Danny Amendola, który jak na razie ma znakomity sezon. W tym meczu zaliczył kilka spektakularnych chwytów, w tym na decydujące przyłożenie.

Oczywiście pomogli też niezawodni Gronkowski i Amendola, ale to Brady królował w ofensywie i w tej chwili jest zdecydowanym liderem wyścigu po nagrodę MVP. Byłby to jego trzeci tytuł i pierwszy od 2010 r.

Jets wciąż są jeszcze za słabi na coś spektakularnego. Doświadczenia musi nabrać też Bowles, który źle zarządzał timeoutami i pozbawił swoją drużynę przynajmniej kilkunastu cennych sekund w końcówce. Jednak w walce o dziką kartę w AFC to Jets są jednymi z głównych faworytów, a w playoffach nie takie dziwne rzeczy się działy.

 

AFC South bez zębów

Co roku w NFL mamy jakąś koszmarnie niedomagającą dywizję. W zeszłym roku była to NFC South, do wygrania której wystarczyło siedem zwycięstw, w tym zostajemy na południu. Kto wie czy tegoroczny zwycięzca AFC South będzie na plusie?

Już przed sezonem nie można się było spodziewać zbyt wiele po tej dywizji, ale Colts byli moim faworytem do mistrzostwa NFL, a Andrew Luck do nagrody MVP. Jak na razie Luck gra najsłabszy sezon w karierze, znacznie słabszy od debiutanckiego. Nie utemperował swojej skłonności do strat, ale do tej pory równoważył je wielką ilością niesamowitych zagrań, podobnie jak niegdyś Brett Favre. W tym roku nie widać tych pozytywów.

Nie wszystko to wina Lucka. Ma kiepską obronę, dziurawą linię ofensywną, słabą grę biegową i problemy z reciverami, którzy nie nazywają się T.Y. Hilton. Tyle że do tego wszystkiego Luck powinien się już przyzwyczaić, bo ta sytuacja wygląda podobnie odkąd trafił do Colts. W tym roku widzi duchy i podejmuje zbyt dużo złych decyzji. Być może to wina zdrowia. W tym sezonie po raz pierwszy w NFL ze względów zdrowotnych opuścił dwa mecze. Być może to po prostu kwestia małej próby. W NBA pięć meczów byłoby niespełna dwutygodniowym kryzysem, tu mamy kryzys dwumiesięczny. Jakkolwiek by nie było, po trzech latach postępów Luck notuje w tym roku drastyczny regres, a z nim cała drużyna. Czy będzie to kosztowało posadę trenera Chucka Pagano?

Zobacz: Indianapolis Colts na progu katastrofy

Houston Texans stali się kolejną ofiarą „klątwy Hard Knocks”. Bill O’Brian nie potrafi ogarnąć bajzlu na rozegraniu, a jego najnowszym pomysłem na ten problem było zwolnienie Ryana Malletta. Trudno mu się dziwić, biorąc pod uwagę, że Mallett spóźnił się na drużynowy lot na mecz w Miami, a potem mętnie coś tłumaczył o korkach, których, jak wszyscy zgodnie twierdzą, tego dnia w Houston nie było. Niemniej jednak nie poprawia to sytuacji Texans, zwłaszcza że stracili ostatecznie Ariana Fostera. Ledwie wszechstronny RB wyleczył jedną kontuzję, a doznał zerwania ścięgna Achillesa i zobaczymy go na boisku dopiero w sezonie 2016.

Nie lepiej jest w obronie. Nawet J.J. Watt chwilami wygląda zaledwie na czołowego DL w NFL, a nie na niezniszczalnego półboga, jak przed rokiem. #1 draftu 2014, Jadeveon Clowney potrzebował 10 meczów, żeby zaliczyć swój pierwszy sack w NFL. Ciekawe kiedy zaliczy pierwszy sack, który może cokolwiek zmienić w meczu. Z litości pominę opis spotkania z Dolphins, kiedy Miami zaaplikowało im 41 punktów do przerwy.

Tennessee Titans grają podobnie jak przed rokiem, co nie jest komplementem, biorąc pod uwagę, że zeszłoroczny sezon skończył się dla nich #2 w drafcie. Co gorsza kontuzji doznał rzeczony #2, Marcus Mariota, więc nawet nie mają korzyści z ogrywania żółtodzioba, który, jak to żółtodziób, zagrania kapitalne miesza ze słabymi.

Jak na razie najbardziej zadowoleni mogą być Jacksonville Jaguars. Co prawda dwa zwycięstwa w siedmiu meczach chwały nie przynoszą, ale mają momenty naprawdę niezłej gry. Mają fajną, młodą ofensywę, niemal w całości na debiutanckich kontraktach. Blake Bortles coraz lepiej czuje się jako rozgrywający, jego reciverzy nabierają doświadczenia, a w tym roku dodali kolejny komponent w postaci RB T.J. Yeldona. Szkoda tylko, że kompletnie nie wypaliło ściągnięcie Juliusa Thomasa. Jak to u młokosów, sporo w tym błędów i niedokładności, ale i obiecującej przyszłości. Jeśli z tej lepszej gry przyjdą wreszcie zwycięstwa, to może trener Gus Bradley utrzyma posadę na koniec roku.

 

W skrócie:

1. Na ile eksplozja Miami Dolphins to efekt nowego trenera, a na ile meczów z Titans i Texans? Nagle Delfiny grają tak, jak wymarzyli sobie ich kibice przed sezonem, ale te marzenia mogą brutalnie zderzyć się ze ścianą w czwartkowy wieczór, gdy zawitają do Patriots.

2. Minnesota Vikings są na miejscu dającym awans do playoffów. Czy Adrian Peterson faktycznie jest tym brakującym elementem? A może to raczej WR Stefon Diggs, rookie z piątej rundy, który w ostatnich dwóch meczach zaliczył 100-jardowe występy i pojawił się w rozważaniach o debiutancie roku?

3. Jeśli przy debiutancie roku jesteśmy, to jak na razie moim faworytem w ofensywie jest Amari Cooper. W sześciu meczach złapał 33 piłki na 519 jardów. Nie są to może równie spektakularne liczby jak Odella Beckhama przed rokiem, ale z całym szacunkiem, Derek Carr nie jest jeszcze tej klasy rozgrywającym co Eli Manning. Choć fani ochrzcili już swój duet mianem AC/DC. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale Raiders są poważnym kandydatem do awansu do playoffów. Nieźle grają obie linie, w barwach Najeźdźców odżył Michael Crabtree i jeśli ta tendencja się utrzyma, to Raiders będą wzorcowym przykładem odbudowy klubu, który jeszcze dwa lata temu wyglądał na spaloną ziemię posypaną solą.

4. Washington Redskins przegrywali z Tampa Bay Buccaneers już 24:0. Kirk Cousins poprowadził comeback i ostatecznie wygrali 31:30. Potwierdza to tylko moją fatalną opinię o obu tych drużynach.

5. Colin Kaepernick nie wylądował jeszcze na ławce tylko z jednego powodu: jego zmiennikiem w 49ers jest Blaine Gabbert.

6. W niedzielną noc na Mile High Stadium spotkają się niepokonani Green Bay Packers i Denver Broncos. Tak smakowitego kąska w tym sezonie chyba jeszcze nie mieliśmy. Czy wypoczęty Aaron Rodgers po bye weeku zdoła wreszcie złamać obronę Broncos, która zapewnia im jak na razie perfect season? Czy Peyton Manning wreszcie przypomni sobie, że jest najlepszym rozgrywającym sezonu zasadniczego w historii NFL?

Zobacz też

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *