NFL Playoffs: Tennessee Titans i Atlanta Falcons w drugiej rundzie playoffów

Pierwsze koty za płoty. W pierwszy wieczór playoffów nie mogliśmy narzekać. Pierwszy mecz poziomem ocierał się o slapstikową komedię, ale emocji nie zabrakło. W drugim meczu emocji nieco mniej, ale za to poziom bardzo wysoki. Dla każdego coś miłego.

 

Tennessee Titans 22 – 21 Kansas City Chiefs

Jeśli ktoś jest przesądny: w ostatnim meczu zeszłorocznych playoffów drużyna prowadząca 21:3 do przerwy przegrała. W pierwszym meczu tegorocznych playoffów drużyna prowadząca 21:3 do przerwy również przegrała. I był jeszcze ten omen:

Ale żarty na bok. Chiefs popisowo przepalili wysokie prowadzenie. Po pierwszej połowie Titans wyglądali na kompletnie bezradnych. Podobnie jak w sezonie zasadniczym QB Marcus Mariota czuł się niekomfortowo w kieszeni. Cały rok walczył z urazami i to było widać przy długich piłkach, któym ewidentnie brakowało siły i precyzji.

Tymczasem Chiefs konsekwentnie grali swoje. Co prawda Tyreek Hill zaczął od upuszczenia dwóch prostych podań, ale potem otworzył mecz, łapiąc 45-jardowe zagranie. Linia ofensywna Chiefs całkowicie kontrolowała niebezpieczny front Titans, a Travis Kelce robił co chciał i był kompletnie nie do powstrzymania. Trzy przyłożenia po seriach ofensywnych na odpowiednio: 81, 76 i 79 jardów robiły wrażenie. Zwłaszcza to ostatnie, gdy Alex Smith poprowadził perfekcyjny dwuminutowy drive, niczym na treningu.

No, prawie perfekcyjny. W końcówce Andy Reid w swoim stylu nawalił z zarządzaniem zegarem. Zamiast wziąć ostatni czas na 23 sekundy przed końcem meczu pozwolił, żeby jego drużyna odpaliła snap. Zanim się zorganizowali, zostało już tylko kilka sekund i miejsce na jedną akcję. Gdyby Reid wziął czas, Smith spokojnie mógłby przynajmniej dwa razy spróbować podać do endzone. Tak miał tylko jedną próbę, na szczęście dla KC udaną. A timeout Reid włożył na konto oszczędnościowe i pewnie liczy, że dzięki procentowi składanemu za kilka lat będzie miał dodatkowy z odsetek.

Kluczowe dla losów meczu były dwie kontuzje. Najpierw w ostatniej serii ofensywnej pierwszej połowy, potężne uderzenie w głowę dostał Travis Kelce, który chwiał się na nogach. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie pozwolą mu wrócić do gry. Z kolei w pierwszym snapie drugiej połowy urazu doznał DL Chris Jones, który w pierwszej odsłonie dominował na linii wznowienia akcji.

Titans zmienili nieco ustawienie w obronie. Od drugiej kwarty Dick LeBeau, DC Tennessee, coraz częściej uciekał się do fire zone blitzu. Jest to sytuacja, w której jeden z nominalnych pass rusherów symuluje pass rush, a potem odpada do krycia. W sobotę był to najczęściej Eric Walden. Jego miejsce w pass rushu zajmuje jeden z „off the line” linebackerów. W efekcie wciąż mamy czterech w pass rushu, siedmiu w kryciu, ale jest szansa, że zamiesza to w pass protection.

Ta taktyka nie jest niczym nowym, a drużyny LeBeau grają to od lat 90-tych. Jednak z jakiegoś powodu Chiefs kompletnie sobie z tym nie radzili i Smith raz po raz był pod presją. Co gorsza nie mógł zrzucać piłek na swój ulubiony w takich sytuacjach cel, bo Kelce siedział w szatni i zapewne dziś nie za wiele pamięta z sobotniego wieczoru.

Comeback zaczął się w trzeciej kwarcie. Titans zaczęli grać inaczej w ofensywie. Mariota podkręcił tempo, zaczął grać więcej krótkich piłek, wykorzystywać biegi, a po kontuzji Jonesa dużo miejsca na bieganie miał Derrick Henry. Pierwsza seria drugiej połowy trwała 8,5 minuty, 15 akcji, 91 jardów i zakończyła się podaniem na TD Marioty do… Marioty.

To drugi taki przypadek w historii NFL i pierwszy w playoffach. W box score wygląda to co najmniej kuriozalnie, ale Titans nie narzekali.

Jakby tego było mało, w kolejnej serii mieliśmy festiwal kuriozalnych sytuacji. Titans zaliczyli 3&out w obronie. Podczas puntu sfaulowali puntera Chiefs, co dawało KC pierwszą próbę. Tyle że w międzyczasie Chiefs popełnili inne przewinienie, negujące karę dla Titans. Tak więc kopiemy jeszcze raz. Jako że Tennessee postanowili sportowo oddać piłkę rywalom, returner gości zgubił ją na własnym 28 jardzie.

Chiefs zaliczyli kolejne 3&out na -2 jardy, po czym… spudłowali kopnięcie z 44 jardów.

To była oczywiście woda na młyn Titans, którzy od razu zdobyli kolejne przyłożenie. Coraz mocniej eksploatowany Henry wykorzystywał najsłabszą obronę biegową NFL, której brakowało w dodatku najlepszego gracza. Efektem to przyłożenie:

Ale na prowadzeniu wciąż byli Chiefs, którzy musieli jedynie zdobyć punkty i spalić dużo zegara. Tymczasem w kluczowej trzeciej próbie TE Orson Charles upuścił podanie Smitha. Podanie nie idealne, może odrobinę za plecy, ale w tym miejscu powinien być Kelce, który zapewne by to złapał.

A tak punt i kolejna bardzo dobra 80-jardowa seria Titans. Mariota pokazał pełnię swojego potencjału. Biegał i rzucał, po czym… przestrzelił kompletnie niepilnowanego kolegę na TD. Tylko po to, by w kolejnej akcji podać idealnie w sytuacji kilka razy trudniejszej.

Chiefs zaliczyli kolejną stratę, tym razem w nieudanej czwartej próbie. Titans zostało tylko spalić zegar, ale to nie koniec emocji. Derrick Henry zaliczył fumble, z którym Chiefs wrócili na TD. Stadion eksplodował. Nie tak prędko. Powtórki pokazały, że Henry zgubił piłkę już po akcji, gdy zgodnie z przepisami był powalony. Titans wygrali swój pierwszy mecz w playoffach od sezonu 2003.

Błędna decyzja o fumble nie była pierwszym błędem ekipy sędziowskiej w tym meczu. Ten błąd przynajmniej udało się odwrócić. Ale co powiedzieć o ewidentnym fumble Marioty:

Sędziowie orzekli tu „zatrzymanie postępu” („forward progress”), a to decyzja nie podlegająca weryfikacji na wideo. Z kolei przy kontuzji Kelcego TE Chiefs zaliczył fumble. Sędziowie powinni orzec albo nielegalny cios szczytem kasku (wątpliwe) i 15 jardową karę przeciwko Titans albo fumble i piłkę dla Tennessee. Arbitrzy kompletnie nie panowali nad meczem, mieli problemy z uzgadnianiem decyzji a nawet ustawieniem piłki we właściwym miejscu. Teoretycznie powinni sędziować najlepsi, ale rozbijanie stałych składów sędziowskich na playoffy kończy się problemami z komunikacją, chaosem i spowalnianiem meczów.

 

Chiefs przegrali szósty mecz w playofach na własnym stadionie z rzędu. Ostatni raz w Kansas City wygrywali, gdy ich rozgrywającym był Joe Montana. Andy Reid przegrał po raz drugi w playoffach, mając przewagę 18 punktów. To tyle co reszta trenerów w lidze razem wziętych. To zapewne ostatni mecz Alexa Smitha w barwach Chiefs. Nigdy nie był spektakularny, ale zawsze wystarczająco dobry. Także w sobotę. Myślę, że jeszcze za nim zatęsknią.

Titans awansowali do drugiej rundy. Udało im się to, bo w drugiej połowie spuścili Mariotę ze smyczy, na której czuł się niekomfortowo. Kiedy młody QB zaczął grać swoją grę, czyli szybkie snapy, krótkie podania i bieganie z wyczuciem, nawet słabość w długich podaniach nie stanowiła większego problemu. Zobaczymy czy HC Mike Mularky wyciągnie wnioski, czy też w Divisional Round zobaczymy tego samego Mariotę co przez cały rok: słabego w kompletnie niepasującym do niego systemie ofensywnym.

 

Atlanta Falcons 26 – 13 Los Angeles Rams

W drugim wczorajszym meczu zobaczyliśmy znacznie mniej kuriozalnych sytuacji, za to znacznie więcej dobrego futbolu na wysokim poziomie. Atlanta Falcons byli drużyną lepszą i wygrali absolutnie zasłużenie, ale zobaczyliśmy dwie bardzo różne połowy.

W pierwszej odsłonie to Rams prezentowali się minimalnie lepiej. DT Aaron Donald wyglądał jak zawodnik NFL wpuszczony na mecz licealistów. Podwajany, potrajany, a jednak niemal w pojedynkę rozbijał większość akcji Falcons. Gdyby special teams i ofensywa dostosowały się poziomem, to Rams mogli prowadzić.

Chociaż nie należy krytykować special teams Rams. Zawalił jeden człowiek. Pharoh Cooper. Dwa fumble w akcjach powrotnych (i kilka prawie-fumbli) dały ofensywie Atlanty świetne pole startowe i zadziałały jak koło zamachowe, które pozwoliło rozpędzić tę maszynę.

Niemniej gdy pod koniec drugiej połowy Rams wykonali dwie świetne, długie serie w ataku, wyglądało że mecz jest jeszcze otwarty. Nic z tego. Druga połowa to dominacja Falcons.

Atlanta zaczęła grać nieco inną ofensywę. Przyspieszyli, zaczęli więcej biegać z dala od Donalda. Z kolei atak Rams nie był w stanie zostać na boisku dłużej niż kilka minut, więc z obroną Rams stało się to co z defensywą Falcons w zeszłorocznym Super Bowl: zabrakło paliwa.

Ogromne brawa należą się obronie Falcons, która zdusiła jedną z najlepszych tegorocznych ofensyw. Deion Jones dzielił i rządził na środku. Desmond Trufant i reszta secondary genialnie wprost kryli reciverów LA, a Brian Poole zaliczył kilka spektakularnych powaleń w sytuacjach jeden na jeden, dzięki czemu Todd Gurley nie miał okazji się rozpędzić. To dzięki postawie kolegów z obrony Matt Ryan i spółka mogli trzymać nogę na gazie i wykończyć fizycznie defensywę Rams.

I na koniec Matt Ryan. Pisałem w zapowiedziach, że gra ok. 1/4 mniej efektywnie niż przed rokiem, ale że to wina całego zespołu. Wczoraj udowodnił, że nagroda MVP 2016 nie była przypadkiem. Na pierwszy rzut oka nie był spektakularny, ale robił setki drobnych rzeczy, bez których Falcons nie mieli co marzyć o wygranej. W pierwszej połowie kapitalna praca nóg w kieszeni pozwalała mu na umykanie szarżującemu Donaldowi. Nie popełniał błędów, o które nietrudno na murawie w LA Coliseum, która przypominała lodowisko, na którym wszyscy się ślizgali.

I wreszcie rozstrzygające podanie do Julio Jonesa. Ryan się pośliznął, a piłka poszybowała dziwną trajektorią. Moją pierwszą myślą było „pick-six, Rams odwrócą ten mecz”. Ale nie. Stary list Ryan poczuł, że nogi mu się rozjeżdżają i idealnie dostosował rzut. Najwyższa klasa, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać.

W Los Angeles wygrało doświadczenie. Rams mają przed sobą ciekawy offseason. Będą musieli wytrzymać oczekiwania, które będą znacząco wyższe niż w tym roku. Czekają ich trudne rozmowy o nowym kontrakcie Aarona Donalda, Trumaine’a Johnsona i Sammy’ego Watkinsa. Do tego OG Roger Saffold ma klauzulę opt-out, z której może skorzystać w świetle szaleństwa cenowego na rynku guardów. Jednak fundamenty są solidne i Rams mają potencjał, by przynajmniej przez kilka lat regularnie meldować się w playoffach.

Tymczasem Falcons pokazali, ze są równie groźni jak przed rokiem. Teraz czas na wyprawę do Philadelphii, w której brak Carsona Wentza. I moim zdaniem to Falcons będą faworytem w tym meczu.

 

P.S. Przypominam o zapowiedziach Wild Card Round. Na razie w typowaniu mam zerową skuteczność, więc możecie uznać, że będzie odwrotnie niż piszę.

P.P.S. Dzięki całej ekipie #NFLpl, zwłaszcza tym, którzy wytrzymali do 5:30 rano. Oglądanie z Wami playoffów to czysta przyjemność. Dzisiaj widzimy się o 19:00!

Zobacz też

3 komentarze

  1. Świetna robota. Sprawiasz ludziom radość w to niedzielne południe. W nocy faktycznie było odwrotnie do typów ale niedzielny wieczór będzie raczej w 100% zgodny z prognozami.

  2. Powiem szczerze, że oglądając mecz TEN – KC chciałem, aby mecz był emocjonujący. I taki się okazał 🙂
    Co do KC, to chcieli dobrze a wyszło jak zawsze. Może w przyszłym roku… TEN odnalazło rytm plus przede wszystkim brak Kelce i jego zdolność absorbowania obrony. Pewnie wiele więcej podań by przeszło. Ale taki urok tego sportu, że wypada kluczowy zawodnik i jest problem. Nie wszyscy trenerzy potrafią to poukładać. Do tego KC miało zupełnie przeciętną obronę.

    Szkoda mi RAMS, ale miałem wrażenie, że się trochę spalili. W obronie grali całkiem fajnie zwłaszcza w pierwszej części i special team im zawalił plus kontuzja w d line. Do tego zbyt krótkie serie w ataku. Brak doświadczenia zrobił swoje i myślę, że w przyszłym roku będzie ciekawiej. Druga połowa to kwestia zmęczenia obrony.

    ATL widzę w finale NFC, a TEN zapewne polegnie z NE (NE też miało problem z obroną, tak jak KC pierwszorzędny atak i fatalna obrona, ale w NE od piątej kolejki ta obrona zaczęła grać swoje, może poza meczem z MIA i PIT, ale jednak z PIT stracili tylko 24 punkty).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *