Spotkania footballowe Alabamy i LSU mają długą tradycję. Obie ekipy footballowe tradycyjnie należą do czołówki konferencji SEC, do tego grają razem w dywizji SEC West, co oznacza, że spotykają się co roku. I tak zażarta rywalizacja nabrała jeszcze większych rumieńców po zeszłorocznym meczu o krajowe mistrzostwo, w którym Alabama upokorzyła LSU, wygrywając 21:0 i pozwalając ofensywie Tygrysów z Luizjany na przejście zaledwie 92 jardów w całym meczu.
W tym roku Alabama pędziła od zwycięstwa do zwycięstwa, wygrywając wszystkie mecze różnicą co najmniej 19 punktów i przegrywając w ośmiu meczach w sumie przez… 15 sekund. LSU miało już na koncie jedną porażkę z Florydą, ale to wciąż była mocna ekipa. Właściwie ich jedynym słabym punktem był rozgrywający, bo Zach Mettenberger nie stawał na wysokości zadania. Co innego A.J. McCarron, który w ośmiu meczach zaliczył 18 TD i 0 (słownie: zero) INT i stał się kandydatem do Nagrody Heismana. W tej sytuacji Alabama była zdecydowanym faworytem, ale mecz miał się odbyć na gorącym terenie w Luizjanie, więc wielu fachowców upatrywało w tym meczu ostatniej szansy Alabamy na porażkę przed ewentualnym finałem SEC.
Mecz transmitowany w prime timie (20.00 ET) w ogólnodostępnej CBS mogła śledzić cała Ameryka. A autor bloga postanowił zarwać noc i zamiast w ciepłym łóżku spędzić ją w towarzystwie obu uniwersyteckich ekip…
Muszę powiedzieć, że mecz był najbardziej emocjonującym spotkaniem footballowym, jakie oglądałem w życiu. Na pewno nie najlepszym, za dużo prostych błędów popełniły obie strony, by zasłużyć na to miano. Niemniej jednak spotkanie miało wszystko: kapitalny występ zawodzącego wcześniej gracza, kontrowersyjne (ale poprawne) decyzje sędziów, bohatera, który zawodził, by w ostatniej chwili wzbić się na wyżyny, efektowne akcje w ataku i obronie, błędy formacji specjalnych, pomyłki trenerów.
Od początku to LSU było stroną przeważającą, bez wysiłku docierali mniej więcej na 35 jard od pola punktowego Alabamy, ale tam się coś zacinało. W pierwszej połowie gospodarze zdobyli tylko trzy punkty. Goście męczyli się strasznie, McCarron miał chyba najgorszy dzień w swoim życiu, pudłował nawet proste, otwarte podania. Jednak gra biegowa dała gościom dwa przyłożenia i prowadzenie do przerwy 14:3.
W drugiej połowie ofensywa Alabamy została kompletnie zdławiona. Przez 28 minut McCarron zdołał podać udanie tylko raz na siedem prób, a jego jedyne celne podanie dotarło tylko do linii wznowienia akcji. Tymczasem Mettenberger grał, jakby nie był słabym, mocno krytykowanym rozgrywającym, tylko kandydatem do Heismana. Wychodziło mu absolutnie wszystko i w czwartej kwarcie wyprowadził drużynę na prowadzenie 17:14.
Jednak na dwie minuty przed końcem McCarron z kolegami jeszcze raz wyszedł na murawę i zmontował serię ofensywną, której nie powstydziłby się Tom Brady. Trzy szybkie podania i w niecałą minutę zawędrowali z własnego 35 jarda na 28 jard rywali. Wówczas LSU postanowiło zaatakować McCarona dodatkowym obrońcą (tzw. blitz). Ten przejrzał to perfekcyjnie i rzucił krótkie podanie do RB T.J. Yeldona (screen pass). Ten uniknął dwóch obrońców i wbiegł do pola punktowego. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Kibice LSU chyba też, bo na stadionie słychać było tylko garstkę fanów Alabamy. Ostatnie rozpaczliwe próby Mettenbergera skończyły się sackiem i McCarron ze łzami w oczach rzucił się w ramiona ojca, który oglądał mecz w pierwszym rzędzie trybun.
Ogromny wkład w sukces Alabamy miał… trener LSU Les Miles. W pierwszej połowie zaordynował dwa field goale. Przy pierwszym jego ekipa próbowała zwieść rywali i zdobyć pierwszą próbę biegiem – nie udało się. Drugi, z ponad 50 jardów był nieudany i pozwolił Alabami na zdobycie drugiego przyłożenia w pierwszej połowie. W drugiej połowie wymyślił nieudany onside kick oraz postanowił nie wykonywać field goala przy czwartej próbie na połowie Alabamy, jednak próbę zdobycia pierwszej próby zatrzymała obrona gości.
Zwycięstwo Alabamy chyba rozstrzygnęło kwestię zwycięzcy SEC West. „Szkarłatny Przypływ” za tydzień gra z Texasem A&M i to jedyne spotkanie, w którym mogą mieć jakikolwiek kłopot. W finale SEC spotkają się zapewne z Florydą albo Georgią. Zwycięzca tego meczu zagra zapewne o mistrzostwo kraju.
Dla LSU to już koniec sezonu, przynajmniej jeśli chodzi o walkę o najwyższe cele. Zapewne zagrają w którymś z kończących sezon meczów o jakiś puchar, których w Stanach jest ponad dwadzieścia, ale będzie to któryś z mniej prestiżowych.