Miałem dziś pisać o tym, jak Seahawks zbudowali najbardziej kompletną drużynę w lidze. Spokojnie, ten tekst jest już prawie gotowy i będziecie go mogli przeczytać w sobotę. Jednak dziś od rana zostałem zalany informacjami o transferze Richardsona na Facebooku, Twittterze i w telefonie komórkowym, więc o czym innym mogę pisać? 🙂 Postaram się przeanalizować ten transfer z punktu widzenia wszystkich zaangażowanych w to stron.
Największym wygranym tego transferu jest moim zdaniem sam Richardson, choć media donoszą, że na początku był wściekły. Zresztą trudno się dziwić, skoro zewsząd słyszał, że jest przyszłością Cleveland odkąd został wybrany w drafcie 2012 jako trzeci zawodnik. Jednak długofalowe efekty powinny być pozytywne. Chłopak ma jedynie 22 lata, mnóstwo problemów ze zdrowiem, a oczekuje się po nim, że będzie ciągnął za sobą całą drużynę w erze, kiedy running backowie są jedynie uzupełnieniem ofensywy podaniowej. Tymczasem cała obrona rywali skupia się właśnie na nim, bo chyba wszyscy już wiedzą, że Brandon Weeden nie jest odpowiedzią na pozycji QB.
Richardson nie imponował, na pewno nie na miarę #3 w drafcie. W swoim pierwszym sezonie zdobył co prawda 12 TD (11 biegowych, 1 podaniowe), ale jego średnia 3,6 jarda na bieg stawiała go na 40 miejscu na 44 graczy z minimum setką prób. Teraz będzie miał szansę grać w ofensywie, w której pierwszym i największym zagrożeniem jest QB Andrew Luck. To da Richardsonowi więcej szans na pokazanie się, nie tylko w sytuacjach siedmio- i sześcioosobowych frontów i zagęszczonego tyłu pola w defensywie broniącej Lucka, ale także po screenach czy dump passach.
Dla Browns ten transfer również ma sens. Wybór w pierwszej rundzie przyszłorocznego draftu, najprawdopodobniej w okolicach 15-20 miejsca jest niezwykle cenny, bo nabór 2014 zapowiada się bardzo bogato. Tymczasem RB, którzy będą osiągali 3,5 jarda na próbę można znaleźć w NFL na pęczki za niewielkie pieniądze. W Cleveland jest już Willis McGahee, który przechodzi badania lekarskie i jeśli wypadną one pozytywnie, podpisze kontrakt z Browns. Od tego sezonu w klubie ze stanu Ohio pojawiła się nowa ekipa zarządzająca. GM Mike Lombardi wysłał prosty komunikat: w tym sezonie pasujemy i odbudowujemy się od przyszłorocznego draftu. Draftu, w którym Browns mają dodatkowe wybory w pierwszej, trzeciej i czwartej rundzie, a ich własny wybór również zapowiada się na dość wysoki.
Najwięcej ryzykują Colts. To nie jest drużyna, której brakuje tylko tego jednego elementu do wygrania Super Bowl. To ekipa dość przeciętna, z mnóstwem dziur, która wygląda na lepszą niż jest dzięki geniuszowi Andrew Lucka. Kierownictwo Colts oznajmiło właśnie wszem i wobec, że ich największą dziurą w składzie, wartą wyboru w pierwszej rundzie draftu, jest RB. Hmmm. W Indianapolis stawiają, że Richardson we właściwym schemacie pokaże się jako dominujący biegacz, którym był na Uniwersytecie Alabama. Jeśli jednak eksperyment się nie powiedzie, Colts zostaną z masą dziur w składzie i bez wyboru w pierwszej rundzie za rok. Inna sprawa, że w tym roku mają największą szansę, by cichcem przemknąć się do finału AFC, bo poza Denver Broncos wszyscy faworyci w tej konferencji mają mniejsze lub większe problemy.
Na szali leży jednak jeszcze coś więcej. W ciągu ostatnich trzech lat trzech running backów z Alabamy zostało wybranych bardzo wysoko w drafcie. W 2011 r. Mark Ingram poszedł do Saints (#28), w 2012 Richardson do Browns (#3), a w tym roku Eddie Lacy do Packers (#61). Ingram to jak na razie kompletna klapa, o grze Richardsona pisałem wyżej, a Lacy po słabym pierwszym meczu w drugim doznał wstrząśnienia mózgu. Cała trójka pełniła istotne role w jednej z najlepszych akademickich drużyn kraju, wszyscy byli finalistami głosowania na Nagrodę Heismana (Ingram wygrał w 2011) i wszyscy trafili do NFL reklamowani jako elitarni biegacze. Jeśli żaden z nich nie spełni oczekiwań, to przez kilka następnych lat biegacze z Alabamy będą w NFL traktowani z najwyższą podejrzliwością.