Zacznijmy od tego, że dziś już nie sposób zbudować prawdziwego dream teamu. 49ers z lat 80-tych mogli sobie pozwolić na luksus utrzymywania w składzie jednocześnie Joego Montany, Steviego Younga, Jerry’ego Rice’a i elitarnej secondary. Dziś byłoby to niemożliwe, bo ci gracze zżarliby całe salary cap.
Salary cap wprowadzono do ligi w 1994 r. Jest to kwota, którą klub może przeznaczyć na płace dla zawodników i obecnie wynosi ok. 123 mln dolarów. Jest to pewien procent od ligowych przychodów. Ma ona z jednej strony wyrównywać szanse między zespołami z dużych miast i mniejszych ośrodków, a z drugiej strony przeciwdziałać eskalacji żądań płacowych najlepszych graczy. Pominę szczegóły działania salary cap, możecie zajrzeć do wpisu z lipca po więcej szczegółów.
W każdym razie drużyna NFL musi się zmieścić w tych 123 milionach. A jeśli mamy kilka milionów martwych pieniędzy, kilka milionów utopionych w zawodnikach na liście kontuzjowanych, dwa miliony w składzie treningowym nasz QB pobiera 20 mln, to nagle okazuje się, że na 52 graczy można przeznaczyć ok. 90 mln. Średnio nie wychodzi nawet 2 mln na głowę, a przecież doświadczeni weterani na pewno będą mieli wyższe żądania. Taki Larry Fitzgerald liczy się przeciwko salary cap Cardinals na 10,5 mln dolarów, a to i tak najniższa kwota w trakcie trwania jego 8-letniego kontraktu. Za dwa lata będzie to ponad 21 mln. To dlatego większość drużyn NFL ma większe lub mniejsze dziury w składzie. Seahawks nie mają. Jakim cudem?
Jest tylko jeden sposób, żeby „wygrać” z salary cap. Nie przywiązywać się do weteranów, poza kilkoma kluczowymi filarami drużyny. Nie dać się skusić na wielkie nazwiska, którym po efektownej karierze pozostało niewiele sił. A przede wszystkim akumulować wybory w drafcie i wybierać jak najlepszych debiutantów. Bowiem wielu debiutantów może wywrzeć natychmiastowy pozytywny wpływ na drużynę, a zarabiają ułamek tego co weterani. Przez prawie dwadzieścia lat modelem takiej drużyny byli New England Patriots, jednak ostatnie słabe drafty i nieudane inwestycje w Chada Johnsona czy Alberta Heynswortha mocno nadszarpnęły budżet i reputację Pats. Efektem jest wielka czarna dziura wśród reciverów w tym roku. Wyróżnić też trzeba Green Bay Packers, San Francisco 49ers i Baltimore Ravens. Na przeciwnym biegunie są Oakland Raiders i Dallas Cowboys, którzy lekką ręką oddają wybory w drafcie i przygarniają przepłaconych weteranów.
Od niedawna mądrą politykę prowadzą też Seattle Seahawks i zaczyna to dawać efekty. Jedynym graczem, który obciąża ich salary cap na ponad 10 milionów jest TE Zach Miller. Co samo w sobie jest sporą ekstrawagancją i podejrzewam, że po sezonie będzie głównym kandydatem do zwolnienia lub restrukturyzacji kontraktu. Poza Millerem, WR Sidneyem Ricem i RB Marshawnem Lynchem wśród dziesięciu najlepiej zarabiających graczy w Seattle są tylko ofensywni i defensywni liniowi. Wbrew pozorom ma to spory sens. Liniowi nie są bohaterami mediów (no, może poza Ndamukongiem Suhem i J.J. Wattem), ale to fundament każdej drużyny. Przegrana walka na linii niszczy właściwie każdy plan gry.
Jednak prawdziwym majstersztykiem są ostatnie drafty Seattle i szybkie implementowanie młodych graczy do drużyny. Zacząć trzeba oczywiście od Russela Wilsona. Quarterbacka, o którym wszyscy mówili, że jest za niski, żeby grać w NFL. Wzięty w trzeciej rundzie draftu 2012 obciąża salary cap kwotą 681 tys. dolarów. Jest 44 na liście najlepiej zarabiających QB. To najtańszy ze wszystkich podstawowych QB w NFL. Gdyby miał zarabiać tyle ile jest wart na otwartym rynku (liczmy 15 mln, choć po tym sezonie może to być nawet 20 mln) to Seahawks musieliby zwolnić np. Marshawna Lyncha i centra Maxa Ungera, dwóch kluczowych zawodników ofensywy. Porównajmy to z Eli Manningiem, który moim zdaniem wcale nie jest lepszym QB od Wilsona, a New York Giants w tym roku mają 20 mln do tyłu.
Drugim kluczowym zawodnikiem, który zarabia śmiesznie małe pieniądze jest CB Richard Sherman, obecnie chyba najlepszy corner w NFL. Wzięty w piątej rundzie draftu 2011 obciąża budżet Seahawks kwotą 600 tys. dolarów. Dla porównania Nnamdi Asamugha, który mimo wielkiego nazwiska coraz częściej jest zawadą w defensywie 49ers, zabiera ponad 1,7 mln dolarów. Darelle Ravis w Tampie dostał 16 mln.
Chcecie więcej graczy z podstawowego składu zarabiających śmieszne pieniądze? Bobby Wagner, wybrany w drafcie 2012 i jeden z najlepszych środkowych linebackerów w lidze zarabia niecały milion dolarów. Ray Lewis, nawet po zakończeniu kariery, obciąża budżet Ravens na prawie trzy miliony. WR Golden Tate, rocznik 2010 – 880 tys. Santana Moss kosztuje Redskins ponad 4 mln. OLB K.J. Wright (rocznik 2011) – niecałe 680 tys. Philip Wheeler z Miami Dolphins w tym roku kosztuje tylko 2,4 mln, ale za rok będzie to już 6,5 mln.
Oczywiście ci debiutanci prędzej czy później będą musieli dostać podwyżkę. Jeśli jej nie dostaną w Seattle, to otrzymają ją gdzie indziej. Kluczem jest ciągłość. Wybieranie w drafcie najlepszych młodych graczy, uzupełnianie ich weteranami tam gdzie to niezbędne, niepodpisywanie długich kontraktów, które potem ciężko rozwiązać i dobra ocena wartości gracza. Oczywiście, brzmi to prosto, ale niewiele klubów w NFL było w stanie utrzymać się w czołówce dłużej niż dziesięć lat w erze salary cap. Seattle jak na razie zrobiło pierwszy krok. Teraz nie mogą postawić wszystkiego na jedną kartę. Powinni konsekwentnie trzymać się sprawdzonego modelu. A ściągnięcie permanentnie kontuzjowanego Percy’ego Harvina za wybór w pierwszej rundzie draftu i zagwarantowanie mu ośmiocyfrowego (od przyszłego roku) kontraktu nie było krokiem w tym kierunku.
ZOBACZ TEŻ: