Patriots byli o krok od czwartego magicznego comebacku w ciągu czterech tygodni. Tymczasem Packers wyciągnęli mecz, który w praktyce był już przegrany.
Packers wciąż walczą
Kiedy Cowboys zaczynali wykopem drugą połowę swojego meczu z Packers, prowadzili 26:3. To tylko punkt mniej niż przed trzema tygodniami Broncos prowadzili z Patriots. W obu przypadkach drużyna prowadząca miała 96% szans na zwycięstwo i w obu przypadkach przegrała.
W pierwszej połowie Cowboys totalnie zdominowali Packers, którzy wciąż grali bez Aarona Rodgersa. Mattt Flynn w pierwszej połowie demonstrował dwie zagrywki: „oddam Eddiemu Lacy’emu, może on coś wymyśli” albo „zamykam oczy i ciskam z grubsza w kierunku Jamesa Jonesa albo Jordiego Nelsona”. Acha, była też trzecia: „Ło Jezu, obrońcy mnie biją”. Najsłabsza defensywa w historii Cowboys nie musiała się nawet specjalnie wysilać.
Flynn i spółka postawili obronę Packers w wyjątkowo niewdzięcznej sytuacji. Ale i formacja defensywna nie zrobiła nic, żeby powstrzymać Dallas. DeMarco Murray zdobywał średnio ok. 10 jardów na bieg, a Tony Romo rozdzielał piłki niczym Peyton Manning. Do przerwy Cowboys mieli na koncie 330 jardów i tylko ich brakowi skuteczności w red zone Packers zawdzięczają szansę na comeback.
W drugiej połowie wszystko odmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Łatwo zidentyfikować „winnego”: Mike McCarthy. Po przerwie ofensywa Packers wyszła z zupełnie innym nastawieniem. Flynn nie musiał odcyfrowywać obrony rywala. Grał szybkie, krótkie podania w tempo, głównie na środek boiska, gdzie po krosach łapali je Nelson, Jones, Jarrett Boykin i TE Andrew Quarless, który wyskoczył z otchłani ławki rezerwowych i zagrał świetny mecz. Czy sprawdziłoby się to w starciu z lepszą obroną? Absolutnie nie. Ale na Cowboys było idealne. Co więcej wymusiło na defensywie teksańczyków „odgruzowanie” linii wznowienia akcji, z czego skwapliwie skorzystał Eddie Lacy, autor 171 jardów (141 biegowych, 30 po złapanych podaniach) i przyłożenia.
Okazało się też, że kiedy defensywa dostaje chwilę oddechu za linią boczną, nagle jest w stanie kogoś zatrzymać. Co prawda DeMarco Murray dalej biegał gdzie chciał i jak chciał, ale na szczęście Cowboys postanowili głównie podawać, a to nie szło im już tak dobrze. Trzeba jednak przyznać, że tyle w tym zasługi defensywy co i legendarnej grudniowej dyspozycji Tony’ego Romo. QB Cowboys rzucił dwa INT. Najpierw kapitalną akcją popisał się Sam Shields, co pozwoliło Eddiemu Lacy’emy na zdobycie decydujących punktów w meczu. Zwróćcie uwagę na dwóch blokujących graczy Packers z numerami 90 i 76. To B.J. Raji i Mike Daniels, nominalni defensywni liniowi.
Drugie INT miało miejsce chwilę później. Tramon Williams efektownie zgarnął piłkę tuż znad murawy (początkowo uznano to za niekompletne podanie, ale powtórka wykazała, że sędziowie się pomylili) i Mattowi Flynnowi nie pozostało nic innego jak dociągnąć do końca meczu w „victory formation”. Warto zauważyć, że było to jedyne posiadanie piłki po stronie Packers, które nie zakończyło się w drugiej połowie przyłożeniem.
Packers wciąż mają te same problemy: dziurawa obrona, zwłaszcza biegowa i brak stabilnej gry w ataku. Na przeciętnych Cowboys starczyło, ale było blisko kolejnego pogromu. GB są pół zwycięstwa za prowadzącymi w dywizji Bears (Lions grają w poniedziałek). Wciąż są szanse na awans do playoffów, tym bardziej, że podobno za tydzień Aaron Rodgers ma wrócić do gry. Wtedy Packers podejmują Steelers, a w ostatniej kolejce jadą na mecz do Chicago, który przy korzystnym układzie spotkań może okazać się starciem o prymat w NFC North.
Cowboys po raz kolejny zawodzą w grudniu. Sfrustrowany Dez Bryant zszedł do szatni jeszcze przed zakończeniem meczu. Na szczęście dla Dallas, swój mecz przegrali także Eagles, dzięki czemu zwycięstwa w dwóch ostatnich meczach: na wyjeździe z Redskins i u siebie z Eagles wciąż zapewniają Cowboys playoffy.
Co za dużo to niezdrowo
Gdyby Patriots zdołali wyciągnąć mecz z Dolphins to naprawdę byłaby przesada. Czwarty z rzędu nieprawdopodobny comeback to wyczyn, który przekracza możliwości nawet Toma Brady’ego.
Tym razem mecz był dość wyrównany. Patriots zdobyli dziesięć punktów z rzędu, Dolphins odpowiedzieli siedemnastoma, Pats kolejnymi dziesięcioma i wreszcie Miami zanotowało siedem ostatnich. Brady miał jeszcze 1:15, doprowadził swoją drużynę do red zone, ale tam postępy się zatrzymały, choć Danny Amendola miał przez moment piłkę w rękach w polu punktowym, jednak wybili mu ją obrońcy.
To jednak znowu Patriots wkopali się w tak ciężką sytuację. W serii, która dała Miami decydujące punkty, popełnili dwa kluczowe błędy. Najpierw Stephen Gostkowski, który zawiódł w tym meczu po raz pierwszy w całym sezonie, posłał kickoff w aut, dając Dolphins na dzień dobry 20 jardów w prezencie, a potem, kiedy Dolphins stali pod ścianą w sytuacji 4&5 na środku boiska, defensywa Pats nie potrafiła postawić kropki nad i.
Świetny mecz zagrał QB Miami Ryan Tannehill. Podał na 312 jardów i 3 TD, obsługując aż 10 różnych reciverów. Przy czym nie były to podania do zupełnie otwartych partnerów. Najczęściej jego reciverzy mieli pół kroku przewagi nad obrońcą, a Tannehill podawał piłkę dokładnie tam, gdzie powinna się znaleźć. Tym bardziej godne podziwu, że jest najczęściej sackowanym QB ligi. Pats dorwali go czterokrotnie, a pod presją był znacznie częściej i kilka jego podań urągało jakimkolwiek zasadom techniki rzutu. A jednak docierały do celu.
Wśród Pats widać było brak Roba Gronkowskiego. O ile na środku boiska ofensywa posuwała się do przodu dzięki kombinacji 5-jardowych biegów Blounta i Ridleya oraz niewiele dłuższych akcji podaniowych Edelmana i Amendoli (obaj przekroczyli 130 jardów), to w red zone brak Gronka aż raził i to mimo że jego zmiennik, Ten Którego Nazwiska Nie Sposób Wymówić, czyli Michael Hoomanawanui, złapał niezwykle efektowny TD.
Jednak w końcówce zabrakło potężnego TE w red zone, który, nawet jeśli sam nie złapałby podania, to zdołałby przyciągnąć do siebie obrońców i zrobić miejsce partnerom. Zwłaszcza, że Dolphins zdołali znacząco ograniczyć Shane’a Vereena.
Patriots zaprzepaścili szansę na zapewnienie sobie zwycięstwa w AFC East i wyjście na prowadzenie w całej AFC. Przed nimi wizyta w Baltimore i mecz z Bufflo u siebie. Jedno zwycięstwo da im wygraną w AFC East, ale celem Brady’ego i spółki na pewno jest jedno z dwóch pierwszych miejsc w konferencji i zasłużony tydzień odpoczynku.
Dolphis wciąż pozostają w grze o szóste, premiowane awansem miejsce w konferencji. Jeśli wygrają na wyjeździe z Bufflo i z Jets u siebie, a Ravens choć raz przegrają, to mają to miejsce zapewnione.