San Francisco 49ers – Carolina Panthers
Przed meczem w oczach bukmacherów minimalnymi faworytami byli 49ers, ja typowałem Panthers. Okazało się, że rację mieli bukmacherzy, choć nawet oni nie przewidzieli tak jednostronnego widowiska.
Panthers zaczęli nieźle, choć już na samym początku strzelili sobie w stopę. Wydawało się, że zatrzymali pierwszą ofensywną serię 49ers, piłka po podaniu Colina Kaepernicka uderzyła w ziemię i wtedy Mike Mitchell obalił na ziemię rywala. To nie było zagranie futbolowe, miało to miejsce już po zakończeniu akcji, na oczach absolutnie wszystkich i wszyscy widzieli, że Mitchell miał czas, żeby przynajmniej zacząć hamować. Zagranie nie było brutalne, wręcz przeciwnie, wręcz książkowe tackle, ot takie zagranie na „dzień dobry”, żeby przeciwnik wiedział, że łatwo nie będzie. Tyle tylko, że sędziowie ukarali Panthers za niepotrzebną brutalność. 15 jardów i 1st down. Czy mogli poprzestać na ostrzeżeniu? Pewnie tak, to przecież playoffy, a potem prowokacje 49ers uchodziły im na sucho. Czy mogli rzucić flagę? Ba, zgodnie z przepisami wręcz powinni. Wiedząc jaka jest polityka ligi (a więc i sędziów) wobec takich zagrań, Mitchell zachował się naprawdę jak głupi.
49ers poprzestali na field goalu, potem nie potrafili wykorzystać świetnej pozycji startowej po przechwyceniu podania Cama Newtona i było tylko 6:0. Defensywa Panthers wyglądała całkiem solidnie. Gorzej z ofensywą. Jasne, zdobyli siedem punktów po świetnym podaniu Newtona i jeszcze lepszym chwycie Steviego Smitha (który zagrał w tym meczu mimo problemów z kolanami i był najlepszym zawodnikiem Panthers na boisku). Tyle że drużyna zbudowana wokół silnych RB i mająca najlepszego QB jeśli chodzi o bieganie na krótkim dystansie po prostu nie może cztery razy z rzędu zacinać się na 1 jard od pola punktowego rywali (po dwie takie akcje w dwóch seriach ofensywnych). Trudno winić trenera Rona Rivierę, że próbował zdobyć przyłożenie. W końcu musi korzystać z największej siły swojej ekipy, a takie decyzje już nie raz się w tym roku sprawdziły. Jednak obrona 49ers wytrzymała.
Nawet kiedy pod koniec pierwszej połowy Vernon Davis złapał podanie na TD (przy którym fatalnie wywrócił się kryjący go Luke Kuechly, którego typuję na defensywnego gracza roku) i SF schodzili na przerwę prowadząc, wydawało mi się, że Panthers grają lepiej i ich zwycięstwo jest tylko kwestią skutecznego wykańczania. Nic bardziej mylnego.
W drugiej połowie Panthers mieli tylko trzy posiadania piłki (nie liczę tego na koniec meczu, kiedy było już po wszystkim). Efekty? Najpierw 3&out, potem seria złożona z 16 akcji (licząc kary i punt), po których Carolina musieli puntować, bo Cam Newton dał się dwa razy zsackować i wypchnąć z zasięgu skutecznego field goala. W trzecim, kiedy przegrywający 13 punktami Panthers mieli jeszcze cień nadziei, Newton rzucił fatalne INT w Red Zone.
49ers również mieli trzy serie ofensywne. 4,5 minuty, 8 akcji, 77 jardów i przyłożenie. 8 minut, 13 akcji, 73 jardy i field goal. A na koniec zużyli prawie cały czas pozostały do końca meczu i żeby dodatkowo upokorzyć Panthers próbowali zmyłkowego puntu, będąc w zasięgu skutecznego FG.
To świetnie pokazuje różnicę między dwiema drużynami w drugiej połowie. Wbrew temu co było widać na pierwszy rzut oka, ani defensywa Niners nie była tak zabójcza, ani ofensywa Panthers nie miała takich problemów ze zdobywaniem jardów. Po prostu w kluczowych momentach 49ers stawali na wysokości zadania, Panthers popełniali błędy. Tylko tyle i aż tyle. Na tym poziomie rywalizacji to różnica między finałem konferencji i wakacjami.
Wśród Panthers nie zawiódł tylko Steve Smith. Co prawda więcej jardów miał Ted Ginn, ale połowa to podanie od Cama Newtona na kilka sekund przed końcem meczu, po którym przebiegł pół boiska i nikt specjalnie nie był zainteresowany tacklowaniem go. Zawiedli zwłaszcza liderzy: Cam Newton i Luke Kuechly. W drużynie SF solidne mecze zagrały obie linie, nieźle biegał Frank Gore, jednak bohaterem był Anquan Boldin, który złapał pondania na 136 jadów, co stanowiło niemal 70% wszystkich jardów podaniowych 49ers w całym meczu. Na pewno nie będzie mile witany za rok w Charlotte, nie tylko ze względu na ten wyczyn, ale także po prowokacjach, których dopuszczał się cały mecz.
49ers jadę na arcytrudny teren do Seattle. Po raz trzeci z rzędu zagrają w finale konferencji i jest to pierwszy taki wyczyn od… soboty. Także Patriots awansowali do finału swojej konferencji trzeci raz z rzędu. Ostatnim zespołem, który dokonał takiego wyczynu przed obecnym sezonem byli Bufflo Bills, którzy w latach 1990-93 cztery razy z rzędu grali w Super Bowl (i czterokrotnie przegrali, od tego czasu wygrali w playoffach tylko jeden mecz). Było to jednak jeszcze w epoce przed salary cap i free agency, więc tym większy sukces ekip z San Francisco i Nowej Anglii.
San Diego Chargers – Denver Broncos
Zawiedli się ci, którzy liczyli na sensację. Przez trzy kwarty Chargers byli po prostu bezradni w ofensywie przeciwko obronie Broncos. Philip Rivers podał w pierwszej połowie na 1 jard (to nie literówka, podał na jeden jard). Kompletnie nie działała strategia z Cincinnati. Chargers próbowali biegać, momentami im się to nawet udawało, ale nie na tyle, żeby zdobyć punkty. Zaliczyli jeden niecelny FG z 53 jardów, przy którym kopacz Chargers pośliznął się na murawie stadionu w Denver.
Na tym tle bardzo pozytywnie prezentowała się defensywa San Diego. Oczywiście nie zatrzymali całkowicie Peytona Manninga, bo, powiedzmy sobie szczerze, zatrzymanie Manninga, który dysponuje grą biegową i najlepszym korpusem reciverów w lidze jest po prostu niemożliwe. Zdołali go jednak znacząco spowolnić, wymusili na przeciwnikach dwie straty i przez trzy kwarty oddali rywalom tylko 17 punktów. Całkiem nieźle przeciwko najlepszej ofensywie w historii ligi, która zdobywała średnio prawie 38 punktów na mecz. Na minus należy im jednak policzyć reagowanie na hard count Peytona Manninga. Chargers popełnili pięć offside’ów. Raz można dać się nabrać, kiedy Manning symuluje odliczanie przed snapem. Dobra, w przypadku Peytona nawet dwa. Ale pięć?
Jakieś ślady życia pojawiły się dopiero w ostatniej kwarcie. Złożyło się na to zapewne kilka czynników. Począwszy od zarzucenia nieskutecznej gry biegowej i złożenia meczu w ręce Philipa Riversa i Keenana Allena (6 złapanych piłek, 142 jardy, 2 TD), przez kontuzję najlepszego CB Broncos, Chrisa Harrisa (ma zerwane więzadła w kolanie i resztę playoffów z głowy), aż po zapewne rozluźnienie Broncos, bo ile można traktować poważnie przeciwnika, który przez trzy kwarty nie pokazuje absolutnie nic.
Chargers zdobyli 17 punktów, po drodze odzyskali nawet onside kick (to był dobry weekend dla takich prób, choć żadna nie dała zwycięstwa).
Jednak w decydującym momencie defensywa Chargers nie stanęła na wysokości zadania. Broncos mieli piłkę na 4 min. przed końcem meczu. SD mieli dwa timeouty. Wystarczy zatrzymać Broncos i odzyskać piłkę z masą czasu, żeby doprowadzić do dogrywki. Jeszcze w pierwszej akcji Bronocs popełnili falstart, ułatwiając Chargers robotę. Nie tak szybko. Denver zdobyli cztery pierwsze próby i spokojnie doczekali końca meczu. Co ciekawe nie grali tylko po ziemi. Ale co innego można zrobić, jeśli ma się w składzie Peytona Manninga? Składa się mecz w jego ręce, a Manning zrobił co do niego należało. Choć cały mecz miał dość przeciętny, w ostatniej serii zagrał po profesorsku. Zaczął od podania na 21 jardów w sytuacji 3&17 na 3 minuty przed końcem meczu. Gdyby to podanie nie wyszło, Chargers mieliby spore szanse na dogrywkę. Potem wykonał jeszcze dwa udane podania i zdobył jedną pierwszą próbę, bezpiecznie dowożąc zwycięstwo do końca.
Broncos nie zachwycili. Pytanie ile w tym było ich słabości, a ile dostosowania się do mizernego poziomu zaprezentowanego przez San Diego. Za tydzień do Denver przyjeżdżają rozgrzani do białości Patriots. Brady spotka się z Peytonem po raz piętnasty. Jak do tej pory dominuje Brady, ale mało które starci tych dwóch panów należało do nudnych. Zapowiada się fantastyczna niedziela 🙂
P.S. Po raz pierwszy od sezonu 2004 do finałów konferencji awansowali faworyci w komplecie. Co ciekawe po raz pierwszy w tym stuleciu w finałach konferencji spotkają się cztery zespoły z najlepszym bilansem w lidze (Panthers i 49ers mieli taki sam bilans 12-4, Panthers byli rozstawieni wyżej, bo wygrali swoją dywizję). W 2004 i 2002 w finałach konferencji grały w obu konferencjach zespoły nr 1 i 2. Jednak w 2004 wszyscy zwycięzcy dywizji w AFC mieli lepszy bilans niż Falcons, zespół nr 2 w NFC, a w 2002 Packers, nr 3 w NFC, mieli lepszy bilans niż Titans, nr 2 w AFC. Cztery zespoły z najlepszym bilansem spotkań w sezonie zasadniczym w lidze po raz ostatni spotkały się ze sobą w sezonie 1998. Znaleźli się wśród nich także Denver Broncos, którzy z bilansem 14-2 byli wówczas najlepsi w lidze i ostatecznie pod wodzą Johna Elwaya zdobyli mistrzostwo.