Site icon NFL Blog

PLFA: Falstart Panter

Logo Panthers WrocławPanthers Wrocław mieli pobić Polskę i ruszyć w Europę, ale jak na razie musieli uznać wyższość Seahawks Gdynia, który byli wyraźnie lepsi i wygrali 30:22.

Trudno wyciągać za wiele wniosków z niewyraźnej, koszmarnie lagującej transmisji live, która dodatkowo urwała się na początku czwartej kwarty. Mimo wszystko nasunęło mi się kilka obserwacji.

Po pierwsze Seahawks zagrali efektywny, kompletny mecz w ataku. Podopieczni Macieja Cetnarowskiego prezentowali bardzo zróżnicowaną grę. Począwszy od wertykalnej gry podaniowej, przez screeny, biegającego z piłką QB Lance’a Kriesiena, aż po znakomitego RB Tunde Oguna, który przedzierał się przez wrocławską obronę jak czołg.

Z kolei wrocławianom brakowało zgrania i chyba też koncentracji. Jak inaczej wytłumaczyć trzy kary niesportowego zachowania i dyskwalifikację w pierwszej połowie? Jak wytłumaczyć fatalną dyspozycję secondary, która raz po raz gubiła reciverów Seahawks i pozwalała gospodarzom na jedną big play za drugą? Dwa przyłożenia w pierwszej połowie padły po bliźniaczo podobnych akcjach, kiedy to TE gospodarzy (Paweł Fabich? w transmisji nie sposób było dojrzeć numeru) nagle meldował się kompletnie sam na środku linii pola punktowego Panthers i bez problemów łapał piłkę.

I wreszcie jak wytłumaczyć kompletną indolencję w tacklowaniu defensywy, która powstała po połączeniu obrony dwóch ubiegłorocznych półfinalistów Topligi? Ogun mijał Panthers z taką łatwością, jakby ich maślane ręce ześlizgiwały się po nasmarowanym oliwą stroju. Innego racjonalnego wyjaśnienia nie potrafię znaleźć.

Do tego muszę wytknąć Panterom kłopoty z bronieniem kluczowych trzecich i czwartych prób. Naliczyłem cztery 4th downy konwertowane przez Seahawks przez pierwsze trzy kwarty. Konwersji w trzeciej próbie nawet nie liczyłem.

W ofensywie Panthers zaczęli od spreadu i próbowali uruchomić grę podaniową. Początkowo szło to średnio, bo Bartosz Dziecic miał pewne kłopoty z trafianiem w reciverów. W drugiej kwarcie zaczęło to wyglądać znacznie lepiej, jednak wówczas z nieznanych dla mnie przyczyn Mott Gaymon zaordynował ciężkie formacje z siedmioosobowym frontem i grę biegową/screeny do Jamala Schultersa. Schultersa, który miał naprawdę przeciętną pierwszą połowę, ozdobioną fumble tuż przed polem punktowym Seahawks.

Ekipa z Pomorza pokazała, że trzeba się z nią liczyć. Oczywiście to tylko zapowiada znacznie ciekawszy sezon, bo chyba nikomu z kibiców mających na sercu dobro ligi nie zależy na dominacji jednej drużyny. Panthers mają przed sobą jeszcze wiele pracy, zwłaszcza w obronie.

 

Amatorstwo czy amatorszczyzna?

Prezes Stęszewski mówił z dumą, że PLFA to liga amatorska, ale nie amatorszczyzna, a jego słowa powtarzał Jacek Śledziński, manager Warsaw Eagles. Czy jednak naprawdę? Jak to możliwe, że z czterech meczów w dwóch kolejkach relację na żywo w internecie mieli tylko ze spotkania Seahawks – Panthers?

Chwała Seahawks, że w ogóle załatwili tę relację, ale powiedzmy sobie szczerze nie należała do najlepszych. Pomijam już jakość obrazu, który nie zachwycał, ale umożliwiał zorientowanie się w sytuacji na boisku. Znacznie gorsze były koszmarne lagi, które powodowały, że transmisja w pewnym momencie była prawie pół godziny za rzeczywistymi wydarzeniami. I do tego fakt, że oficjalne strony PLFA i obu grających klubów nawet się nie zająknęły o możliwości obejrzenia meczu i linki można było znaleźć tylko w social media.

Ale wiecie co? To była najlepsza transmisja z meczu Topligi w tym sezonie. Wygrała walkowerem. Żaden z innych klubów nie był w stanie zorganizować transmisji. Eagles wymówili się słabym inetrnetem na Bemowie i obiecali transmisje z pozostałych domowych meczów, które będą grali na Konwiktorskiej.

Jak niby PLFA chce iść w górę i poprawiać swoją rozpoznawalność, skoro w sztandarowej Toplidze jest taki problem ze zrobieniem słabej jakości transmisji na żywo w internecie? Ba, nie ma nawet tekstowych relacji live na stronie ligi, do których wystarczyłby przeszkolony przez godzinę junior klubu i mobilny internet pierwszej z brzegu sieci komórkowej. To naprawdę taki problem?

Naprawdę rozumiem problem kosztów. Ale pieniądze same z siebie nie spłyną. A jeśli nawet zagorzali fani nie mogą znaleźć jakiejkolwiek możliwości obejrzenia meczu, to jak chcemy przyciągnąć przeciętnego kibica, który decyduje czy pójść na stadion czy może do kina, czy może na piwo? Jeśli kluby PLFA nie potrafią się porozumieć na tyle, żeby choć w Toplidze wprowadzić jakiś standard transmisji, to jest to amatrorszczyzna. I nie ma to nic wspólnego ze sportowcami amatorami, którzy wylewają litry potu i dają z siebie wszystko na boisku. Bez transmisji internetowych PLFA nie zrobi kroku naprzód. A kto stoi w miejscu ten się cofa.

Exit mobile version