Site icon NFL Blog

PLFA: Blowout we wrocławskim debiucie Panthers

Bartosz Dziedzic, Panthers Wrocław w meczu Topligi PLFA przeciwko Warsaw SharksPanthers Wrocław zagrali pierwszy mecz przed własną widownią po fuzji. Niespodzianki nie było, chyba że za niespodziankę uznać rozmiary zwycięstwa. Pantery kompletnie zdominowały najsłabszą topligową ekipę, Warsaw Sharks, wygrywając 82:0. Nie wiem czy to najwyższy blowout w historii PLFA, ale w tym sezonie na pewno.

Trudno pisać cokolwiek konstruktywnego po takim spotkaniu. Przede wszystkim mam nadzieję, że będziemy podobnych meczów oglądać jak najmniej. Jasne, jako kibic Panthers bardzo się cieszę, że wrocławianie wreszcie zaprezentowali się na miarę przedsezonowego hype’u. Ale drugą połowę oglądało się naprawdę ciężko. Przy blowoutach futbol bardzo dużo traci i dla dobra całej ligi wskazane byłoby, żeby poziom się wyrównywał.

Wróćmy jednak na boisko. Panthers wygrali losowanie i postanowili kopać, żeby pozwolić defensywie nadać ton spotkaniu. Wystarczyła chwila. Już w drugim snapie ofensywa Sharks zgubiła piłkę, a obrona gospodarzy odzyskała fumble w polu punktowym rywali. I poszłooooo…

Przez cały mecz obrona Sharks nie potrafiła zatrzymać Panthers. Zaledwie dwukrotnie wrocławianie musieli zadowolić się field goalami Dawida Pańczyszyna. Poza tym każda seria ofensywna kończyła się przyłożeniem, których w sumie Pantery nazbierały w całym meczu jedenaście.

Defensywa Panthers również nie dała pograć przyjezdnym. Rozgrywający rekinów Karol Żak posłał trzy piłki w ręce rywali (a mogło być więcej), Panthers odzyskali też dwa albo trzy zgubione fumble. Ozdobą meczu była akcja powrotna po przechwycie Deante Battle’a. Popularny „Antek” zdobył po kilku nawrotach zaledwie kilkanaście jardów, ale wszerz boiska przemierzył przynajmniej setkę.

Linia ofensywna stołecznej drużyny nie potrafiła otworzyć linii biegowych dla Antonio Roane’a, powalanego na zero lub na stratę jardów w niemal każdej próbie. Z biegiem czasu w amerykańskim zawodniku Sharks narastała frustracja, której kulminacją było przewinienie niesportowego zachowania w ostatniej kwarcie meczu.

Jedyne pozytywy w ofensywie Sharks to jedna seria w pierwszej kwarcie, kiedy upuszczone podanie w czwartej próbie uniemożliwiło im dotarcie do Red Zone Panthers, kilka biegów Żaka oraz jedna akcja powrotna po kickoffie. Pozostałe kończyły się szybkimi, a czasami bardzo efektownymi tacklami gospodarzy.

W ataku wrocławianie grali swoje, czyli głównie przez Jamala Schultersa. Poza tym Batek Dziedzic co jakiś czas posyłał piłki do reciverów, w tym do Dawida Tarczyńskiego, który zagrał po raz pierwszy w tym sezonie po wyleczeniu kontuzji i zaprezentował się bardzo dobrze. Jednak moim zdaniem graczem meczu był Grzegorz Mazur, który zaliczył szalenie efektowne przyłożenie po punt returnie, trzy przyłożenie po złapanych podaniach i zanotował kilka świetnych chwytów w trudnych sytuacjach.

Warto podkreślić świetną atmosferę na trybunach. W piękne kwietniowe popołudnie na Stadionie Olimpijskim zameldował się niemal komplet widzów, tak na oko 1,5 tys., którzy świetnie się bawili. W drugiej połowie, gdy kwestią do rozstrzygnięcia pozostawało jedynie jak wysoko wygrają Panthers (ku żalowi Jacka – Króla Bębna nie udało się dobić do setki), uwaga sporej części widowni przeniosła się na maskotki. Od początku furorę wśród najmłodszych robił bezimienny na razie czarny kot. Kibice w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym z dużą radością ciągnęli go za ogon 🙂

W drugiej połowie dołączyli do niego ubrani w barwy Panthers Lucek i Gigancik, czyli maskotki dawnych Devils i Giants, symbolizujące nową wrocławską jedność. Może to trochę przesadzone, ale dzieciaki były zachwycone.

 

Następna kolejka już w weekend majowy. Panthers goszczą Kozły Poznań 1 maja o 12:30 na Stadionie Olimpijskim (niestety wyjeżdżam i nie będę mógł się pojawić na tym spotkaniu). Z kolei Sharks podejmują 4 maja Seahawks Gdynia, godzina jeszcze nie jest znana.

 

Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z meczu na facebookowym profilu bloga.

Exit mobile version