Już przed meczem mało kto wietrzył sensację, a kiedy okazało się, że poznaniacy przyjechali na Dolny Śląsk w 25-osobowym składzie i bez dwóch liderów – Taylora Lathama i Boshe Watkinsa, stało się jasne, że sporą niespodzianką będzie w ogóle nawiązanie walki przez gości.
Od samego początku dominowali wrocławianie. Co ciekawe Mott Gaymon dał odpocząć podstawowemu running backowi Panthers, Jamalowi Schulterosowi. Pod nieobecność najlepszego biegacza jego obowiązki przejął nominalny DB, Mateusz Szefler, który niestety doznał urazu pod koniec drugiej kwarty. Skończyło się na silnym stłuczeniu, ale do końca spotkania zastępowali go na zmianę Paweł Świątek i Deante Battle.
Pantery dominowały po obu stronach piłki. Kozły rzadko potrafiły zdobyć pierwszą próbę. Najlepsze efekty dawały biegi Emilio Dagonte środkiem boiska, ale Panthers szybko się w tym połapali. W obronie wrocławian wyróżniał się Mateusz Ruta, który wielokrotnie dopadał rywali przed linią wznowienia akcji oraz autor dwóch przechwytów, Karol Mogielnicki. Warto też wspomnieć Roberta Rosołka, który zaliczył safety dla Panthers.
W ofensywie, wobec braku Schultersa, Mark Philmore, koordynator ofensywy wrocławian, zarządził głównie grę górą. Dało to znakomite efekty. Tym razem mniej widoczni byli Tomek Dziedzic i Grzegorz Mazur (ale obaj świetnie blokowali dla kolegów). Bohaterem pierwszej połowy był Dawid Tarczyński, który złapał dwa podania na przyłożenie, a przy drugim popisał się rajdem przez pół boiska. Wreszcie błysnął też turecki skrzydłowy Panthers, Ozan Ozcan, który złapał kilka piłek, w tym jedną na TD.
Warto też zwrócić uwagę na strategię special teams Kozłów. Najwyraźniej Grzegorz Mazur wzbudza takie przerażenie w rywalach, że kopali po autach i w stronę Deante Battle’a, byle tylko nie dać Mazurowi szans na akcję powrotną.
Druga połowa była naprawdę ciężka do oglądania. Pantery, prowadzące do przerwy 26:0, wyszły na z nastawieniem na oszczędzanie sił i zdrowia. Kozły, osłabione lejącym się z nieba upałem (kiedy wychodziłem na stadion, mój domowy termometr pokazywał 31 stopni w cieniu) i wąskim składem nie były w stanie nawiązać walki. Co ciekawe byli blisko honorowego przyłożenia w końcówce. Emilio Dagonte wbiegł po imponującym rajdzie do pola punktowego wrocławian, ale wcześniej zgubił kask, a obowiązujący od tego sezonu przepis mówi, że zgubienie kasku oznacza automatyczne przerwanie akcji.
Panterom udało się wykonać zaplanowaną misję i teraz spokojnie czekają na rywala w Superfinale. Wyłoni go jutrzejszy mecz Seahawks Gdynia i Warsaw Eagles, który powinien być znacznie bardziej wyrównany niż dzisiejsze spotkanie. Początek o godz. 15.00.