Najważniejsza informacja: obóz przygotowawczy w lecie, w przeciwieństwie do wiosennych OTA (ang. „organized team activities”) jest obowiązkowy dla wszystkich graczy związanych kontraktem. W klubie zameldować muszą się nawet kontuzjowani zawodnicy, którzy uczestniczą w spotkaniach i rehabilitują się pod okiem klubowych fizjoterapeutów, choć klub może ich z tych obowiązków zwolnić. Za każdy dzień nieobecności klub może ukarać gracza kwotą 30 tys. dolarów.
Marshawnowi Lynchowi wciąż pozostały dwa lata z czteroletniego kontraktu, który podpisał przed sezonem 2012. Całość warta jest 30 mln dolarów. W tym roku Lynch ma zarobić 5,5 mln (0,5 mln to bonusy meczowe), a jeśli wybiega w tym sezonie 1,5 tys. jardów otrzyma bonus w wysokości okrągłego miliona. Zawodnik twierdzi, że jest to jałmużna (użył określenia „charity money”) oraz że nie wystarczy na zbudowanie jego rodzenie bezpieczeństwa finansowego po zakończeniu przez niego kariery. Chciałby więc podwyżki, powołuje się przy tym na cassus Jamaala Charlesa, który ostatnio renegocjował swój kontrakt z Chiefs.
No cóż, nie wiem jak 30 mln dolarów może być jałmużną, skoro większość z nas nie zarobi takich pieniędzy przez całe życie i co ma powiedzieć polska rodzina, której jedyny żywiciel przynosi do domu 500 dolarów miesięcznie, ale uznajmy wypowiedzi Marshawna za niezbyt fortunne zagranie retoryczne. Sedno sprawy tkwi jednak gdzie indziej.
Lynch (lub jego ludzie) zdaje sobie sprawę, że to ostatni sezon, gdzie ma względnie bezpieczną sytuację finansową. Ma 28 lat, a nadchodzący sezon będzie jego ósmym w karierze. Na swojej pozycji zbliża się do kresu „używalności”. Jest to jego ostatnia szansa na wysoki kontrakt. Przy tym za rok uderzy w salary cap Seahawks kwotą 9 mln dolarów, a jego zwolnienie da 7,5 mln oszczędności w salary cap i tyle samo w gotówce. Przy tym Seahawks wyraźnie szykują się na taką ewentualność. W 2012 r. wzięli w drafcie Roberta Turbina, który obecnie jest zmiennikiem Lyncha, a ich pierwszym wyborem w drafcie 2013 był inny running back, Christine Michael.
Czy faktycznie kontrakt Lyncha jest niesprawiedliwy i krzywdzący dla zawodnika? Z 30 milionów dolarów aż 17 mln to były pieniądze gwarantowane. Lynch dostał 6 mln signing bonusu oraz w pełni gwarantowane pensje z lat 2012-2013. 5,5 mln w przyszłym roku to piąta najwyższa kwota wśród wszystkich running backów, a średnia wartość jego kontraktu na poziomie 7,5 mln daje mu siódme miejsce na jego pozycji.
Marshawn twierdzi obecnie, że nie jest sprawiedliwe, że to on ponosi całe ryzyko podczas ostatnich dwóch lat kontraktu. Czy jednak faktycznie Seahawks nie ponieśli żadnego ryzyka podpisując z nim umowę dwa lata temu?
Dziś wszyscy zgadzamy się chyba, że Lynch to czołowy running back w NFL. Jednak przed sezonem 2012 wcale nie było to takie oczywiste.
Lynch trafił do ligi w drafcie 2007. Z #12 wybrali go Buffalo Bills. Była to niespodzianka, bo nikt nie oczekiwał, że Lynch pójdzie tak wysoko. Od początku został starterem w Buffalo i grał tam przeciętnie. Nie słabo, po prostu jak ligowy średniak. W pierwszym składzie wychodził przez dwa lata i to tylko dzięki swojemu statusowi z draftu, bo za plecami miał Freda Jacksona, który w tym samym roku trafił do Bills jako niewydraftowany wolny agent. W końcu Lynch stracił miejsce w pierwszym składzie na rzecz lepiej spisującego się rywala i pokłócił się z klubem. Stało się jasne, że jego dni w Buffalo są skończone. Wydawało się, że trafi do Green Bay, ale ostatecznie to Seahawks dali za niego dwa wybory w dalszych rundach draftu w trakcie sezonu 2010.
Lynch dał się poznać jako zawodnik niepokorny i problematyczny. Potrącił kobietę samochodem i zbiegł z miejsca wypadku (twierdził potem, że nie zorientował się, że w kogoś uderzył), został przyłapany na posiadaniu nielegalnej ukrytej broni, popadł w konflikty ze swoimi sąsiadami.
Przejście do Seahawks nie stało się przełomowym momentem w jego karierze. W swoim pierwszym sezonie przebiegał średnio zaledwie 3,5 jarda na próbę, co jest wynikiem na poziomie Trenta Richardsona z jego czasów w Browns. Dość często gubił piłki i dwukrotnie wylądował na ławce rezerwowych.
Seahawks weszli do playoffów z bilansem 7-9 (czy ktoś jeszcze pamięta jak NFC West była najsłabszą dywizją w lidze?) i trafili tam na broniących tytułu New Orleans Saints. Mało kto pamięta, że Lynch znowu nie był specjalnie imponujący przez 59 minut tego spotkania. Wybiegał niemal idealną średnią 3,5 jarda w swoich 18 próbach. Jednak to jedna próba biegowa, ta 19-ta, przeszła do legendy. Jego 67-jardowy bieg dał Seahawks sensacyjne zwycięstwo nad Drew Breesem i spółką, a szaleństwo fanów na trybunach lokalne sejsmografy zarejestrowały jako trzęsienie ziemi.
W Hollywood byłby to przełomowy moment w jego karierze. Jednak, jak mawiał klasyk, życie to nie film. W kolejnym meczu Lynch przebiegł dwa jardy w czterech próbach i zszedł z kontuzją barku, a kolejny sezon otworzył swoim typowym tempem 3,6 jarda na próbę, dodatkowo zgubił kolejne dwa fumble. Przełom nastąpił w dziewiątej kolejce, gdy Lynch przebiegł 135 jardów w 23 próbach (5,9 jarda/próbę). Od tego momentu Lynch grał fenomenalnie. W sześciu z dziewięciu meczów zaliczył ponad sto jardów (po prawie trzech latach bez takiego spotkania w sezonie zasadniczym) i zakończył sezon z dorobkiem 1204 jardów i przyzwoitą średnią 4,2 jarda/próbę.
I w tej sytuacji skończył mu się kontrakt. Seahawks stanęli więc przed dylematem. Czy te pół sezonu i jeden bieg w playoffach to prawdziwy pokaz umiejętności Lyncha czy też statystyczna anomalia? Running backa ze średnią 3,5 jarda/próbę można spokojnie znaleźć w piątej rundzie draftu za śmieszne pieniądze. Do tego Lynch znowu został aresztowany, tym razem w Kalifornii za jadę pod wpływem.
Płacenie za życiowy sezon to dość częsty błąd w NFL (patrz Jerry Jones i jego Cowboys). Podstawową zasadą jest, by płacić nie za dotychczasowe dokonania, ale za to, czego ten gracz dokona w przyszłości. GM John Schneider i trener Pete Carroll musieli zdecydować, czy Lynch to faktycznie fundament ich przyszłej drużyny, która zaczęła już swój marsz na szczyt, choć nikt tego jeszcze nie podejrzewał.
Przykładem jak taka strategia może spowodować katastrofę to historia Chrisa Johnsona z Tennessee Titans. Kiedy w 2009 roku stał się siódmym graczem w historii NFL, który przebiegł ponad 2 tys. jardów w sezonie nadał sobie chełpliwy przydomek CJ2K i zapowiedział, że może wybiegać 2 tys. jardów co roku. Oczywiście nigdy już nie powtórzył tego wyczynu i o ile z piłką w rękach był ponadprzeciętny, choć nie wybitny, o tyle braki w pozostałych aspektach rzemiosła (m.in. ochronie rozgrywającego) sprawiły, że stał się raczej ciężarem dla drużyny. Zwłaszcza, że kiedy przed sezonem 2011 nie pojawił się na obozie przedsezonowym, Titans dali mu kontrakt na 53,5 mln z 30 mln gwarantowanymi. Zwolnili go po ubiegłym roku. Przygarnęli go Jets, dając 4 mln na dwa lata.
W tej sytuacji Schneider ryzykuje i daje Lynchowi 30 mln w cztery lata, dodatkowo gwarantując w pełni dwa pierwsze sezony. Jest w trudnej sytuacji, bo po wielu latach tłustych salary cap przestało rosnąć i nie wiadomo było kiedy się to zmieni. Jeśli końcówka sezonu 2011 okazałaby się szczytem kariery Lyncha, jego kontrakt stałby się ogromnym obciążeniem dla Seattle.
Seattle dało Lynchowi pieniądze nieco niższe niż rynkowym liderom, ryzykując katastrofę w przypadku kontuzji. Wiemy, że ryzyko im się opłaciło, bo zawodnik stał się filarem mistrzowskiej drużyny, choć akurat w Super Bowl był najsłabszym chyba ogniwem zespołu. Ryzyko w tym kontrakcie podjęły obie strony. Seahawks na początku, Lynch w końcówce. Czy skoro klubowi się opłaciło, Lynch ma prawo żądać likwidacji własnego ryzyka? Jak sądzicie?
P.S. John Schneider zapowiedział już, że Seahawks się nie ugną i Lynch nie dostanie nowej umowy.