Tak jak typowałem w zapowiedzi Wild Card Round wszystkie cztery mecze w tej rundzie, po raz pierwszy w historii, wygrali goście. Ale tego co się działo w Minnesocie nie przewidziałem. Nie wymyśliliby tego nawet scenarzyści filmowi, bo widzowie kinowi potrzebują jednak choć odrobiny prawdopodobieństwa.
ZOBACZ TEŻ: NFL playoffs: Emocje w Cincinnati, pogrom w Houston
Mróz i sznurówki
Stan Minnesota to biegun zimna w USA i spotkania przy trzaskającym mrozie to nic nadzwyczajnego. Jednak w pierwszym niedzielnym meczu zawodnicy grali w zimnie dochodzącym do -20 st. C., a przez porywisty wiatr temperatura odczuwalna była jeszcze niższa. Dawało to przepiękny efekt wizualny, gdy stojące nos w nos linie wyrzucały z siebie przed snapem kłęby pary, niczym smoki gotowe do starcia, ale w graniu nie pomagało. Zwłaszcza ofensywom.
Przez trzy kwarty punkty zdobywał tylko Blair Walsh. Jedyne realne zagrożenie przyłożeniem miało miejsce, gdy punter Seahawks Jon Ryan po złym snapie nie zdecydował się na odkopnięcie (chyba by zdążył), ale na akcję biegową, która skończyła się złamaniem nosa o zamarzniętą murawę.
Vikings mieli pierwszą próbę z siódmego jarda Seahawks, ale nie zdołali wbić się do pola punktowego i skończyło się kopnięciem z pola.
Obie drużyny miały problem ze zdobywaniem jardów, ale nieco lepiej szło to Seahawks. Mieli serie po 30-40 jardów, ale niezmiennie coś zacinało się między 40 a 30 jardem Vikings. Seattle wyraźnie nie mieli w tej pogodzie zaufania do swojego kopacza Stephena Hauschki, bo rezygnowali nawet z 48-jardowego kopnięcia z pola, żeby grać 4&13. Lubię agresywny playcall, ale to była zbędna brawura.
Trzeba jednak oddać defensywie Minnesoty co ich. Naprawdę skutecznie się bronili, ich pass rush bardzo utrudniał życie Russelowi Wilsonowi i długi czas jedyne co wychodziło wicemistrzom NFL to zone read. Wikingowie zdołali nawet przechwycić jedno podanie Wilsona, co w końcówce tego sezonu nie zdarza się często.
Niestety dla gospodarzy, ich atak nie potrafił wykorzystać dobrej gry defensywy. Głownie dlatego, że uparcie grali przez Adriana Petersona. Przyznaję, Peterson jest najlepszym RB w NFL i jednym z nielicznych, który regularnie robi coś z niczego. Ale Seattle jest po prostu za mocne w obronie, by biegać przeciwko nim bez dobrej gry podaniowej. Teddy’ego Bridgewatera Seahawks kompletnie lekceważyli, a Kam Chancellor niemal wszystkie akcje zaczynał w tackle boxie niczym dodatkowy linebacker. W tej sytuacji nic dziwnego, że Peterson wybiegał zaledwie 45 jardów w 23 próbach.
Ofensywa Vikings wyglądała lepiej z Jerickiem McKinnonem na running backu. Nie żeby McKinnon był tak wybitnym graczem, po prostu stawali się mniej przewidywalni.
Długi czas wydawało się, że Vikings kontrolują ten mecz i zmierzają po niespodziewane zwycięstwo w playoffach, pierwsze od 2009 r. Jednak jedna akcja odmieniła losy meczu. Snap w okolicy środka boiska poszybował koło ucha Russela Wilsona. Ten zdołał dogonić piłkę na własnej połowie, wstać z nią, uniknąć defensorów i odpalić bombę do debiutanta Tylera Locketta, który niczym weteran znalazł sobie kawałek wolnego miejsca, zamiast stać i się gapić.
Chwilę później Seahawks cieszyli się z przyłożenia. Tyle że Vikings wciąż prowadzili, a do końca pozostawało nieco ponad 11 minut. I wtedy wykrakałem.
Robi nam się mecz. Pytanie czy Vikings złożą mecz w ręce Bridgewatera czy defensywy. Bo Peterson dzisiaj tego nie uciągnie #NFLpl
— NFLBlog.pl (@NFLBlogpl) styczeń 10, 2016
Niestety dla Vikings nie posłuchali mnie i dwie akcje później Kam Chancellor wyrwał piłkę Adrianowi Petersonowi. Seahwks znów utknęli w okolicy 30 jarda Vikings po przejściu jedynie 12 jardów, ale tym razem Pete Carroll zaufał swojemu kickerowi, który wyprowadził drużynę na prowadzenie. Cztery kolejne posiadania piłki to w sumie 26 jardów z obu stron i wymiana puntów.
Dzięki dobremu zarządzaniu zegarem Vikings dostali piłkę na 1:42 przed końcem meczu. I wówczas zrobili to, co powinni zrobić już wcześniej: zaatakowali Kama Chancellora. Chancellor to wciąż świetny defensor, kapitalny przeciwko biegowi, ale w jego tegorocznej grze widać problemy zdrowotne i nieprzepracowany offseason, gdy próbował wywalczyć sobie lepszy kontrakt. Najlepiej to widać, kiedy zostanie wyizolowany 1-1 z jakimś dobrym reciverem. Dwukrotnie mierzył się z Kylem Rudolphem. Najpierw zaliczył DPI na TE Vikings, a potem Rudolph urwał się na 24 jardy.
W efekcie Vikings mieli kopnięcie z pola z 27 jardów. Byłem tak pewny efektu, że obserwowałem je tylko kątem oka, bardziej martwiąc się absencją LT Davida Bakhtiariego przeciwko Redskins. A Walsh fatalnie chybił.
Można mówić, że szwy były do kickera, ale Walsh to jeden z najlepszych w biznesie, który pewnie trafiłby 999 na 1000 takich kopnięć, nawet na mrozie i ze szwami do niego. Ba, już jedno takie ze szwem w złą stronę w tym meczu trafił bez problemów. Co się stało? No cóż, kopanie jajowatej piłki wcale nie jest takie proste jak wygląda. Wierzcie mi, próbowałem, i nawet FG z 20 jardów był dla mnie sporym wyzwaniem. Nie usprawiedliwia to jednak Walsha, który przed sezonem podpisał nowy, stosunkowo wysoki jak na kickera kontrakt (13 mln/4 lat). Tak po ludzku po prostu mi go szkoda, ale nawalił w najważniejszym momencie.
Czy Seahawks wyczerpali już limit szczęścia w playoffach? O tym przekonamy się za tydzień, gdy zmierzą się na wyjeździe z Panthers. Nie będzie im łatwo, ale za to powinno być cieplej. Temperatura w Charlotte utrzymuje się powyżej zera.
Packers jadą do Arizony
Łatwo wpaść w narrację, że męczący się zespół Packers nagle odnajdzie grę biegową i podobnie jak w 2010 r. zostanie mistrzem NFL jako drużyna z Dziką Kartą. Wielu optymistycznych fanów Packers widzi już Lombardi Trophy w mieście Lombardiego. Ale powoli. Na razie Green Bay wygrali ze zdecydowanie najsłabszą drużyną w playoffach NFC i to nie w aż tak imponującym stylu, jak sugerowałby wynik.
Początkowo wydawało się, że Packers szybko stracą kontrolę nad meczem. Przed spotkaniem okazało się, że nie zagra LT David Bakhtiari, a jego miejsce w wyjściowym składzie zajął J.C. Tretter, nominalny center, który na tacklu grał, ale na studiach. W drugiej serii ofensywnej najpierw zaliczył falstart, a potem został zdominowany przez Prestona Smitha, co skończyło się safety.
Packers musieli odkopnąć piłkę, a Redskins przemaszerowali pół boiska, DeSean Jackson wpadł w pole punktowe, sędziowie unieśli ręce w górę, sygnalizując przyłożenie. Pomyślałem sobie wtedy, że to będzie długi wieczór dla mnie, jako fana Packers. Jednak okazało się, że Jackson nonszalancko zapomniał przełożyć piłki nad linią endzone, więc Redskins mieli pierwszą próbę z 0,5 jarda i… zostali cofnięci o sześć jardów w kolejnych akcjach. Niesamowity goal line stand defensywy, z niemałym udziałem Kirka Cousinsa, który zapomniał zerknąć na zegar odliczający czas do rozpoczęcia akcji i dostał 5 jardów kary za opóźnianie gry.
Nie żeby to był moment, kiedy Packers wszystko zaczęło iść jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W pierwszych czterech posiadaniach piłki Packers zdobyli w sumie siedem jardów, trzykrotnie puntowali i dostali to nieszczęsne safety. Ale Tretter po nerwowym starcie zaczął grać lepiej i o-line dawała Rodgersowi sporo czasu. W międzyczasie Redskins zdobyli przyłożenie, przestrzelili extra point i zrobił nam się niespotykany wynik 11:0.
Jednak Packers wreszcie zaczęli grac coś w ofensywie. Rodgers raz po raz karcił Redskins, którzy zmieniali zawodników, gdy on dyrygował ofensywą no-huddle, co regularnie kończyło się karami dla drużyny ze stolicy i „darmowymi zagrywkami” dla Packers. Udało mu się też wreszcie posłać kilka celnych piłek do Jamesa Jonesa, Randalla Cobba i Devante Adamsa.
Jednak prawdziwym przełomem była gra biegowa w drugiej połowie. W sumie Eddie Lacy i James Starks wybiegali 116 jardów w 24 próbach, a dominacja gry biegowej była szczególnie widoczna na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, gdy GB wyszli na prowadzenie, którego nie oddali do końca meczu.
Skoro było tak dobrze, to czemu przestrzegam przed nadmiernym optymizmem? Po pierwsze ofensywa Packers grała skutecznie, ale wcale nie spektakularnie. Rodgers notował zaledwie 5,8 jarda na podanie, co jest fatalną średnią. Owszem, krótkie, szybkie podania do boków się sprawdzały, ale głównie ze względu na słabość secondary Redskins. Kiedy przychodziło do długich piłek Rodgers wciąż pudłował. Wyraźnie nie ufał swoim reciverom w sytuacji walki o piłkę w powietrzu i wolał podawać nadmiernie ostrożnie. Mimo stosunkowo niezłej postawy o-line, reagował na pass rush nerwowo niczym kotik w basenie z żarłaczami białymi.
Gra biegowa zafunkcjonowała dopiero w drugiej połowie, gdy Rodgers otworzył boisko kilkoma dobrymi rzutami, a Packers zdecydowanie przyspieszyli tempo snapowania piłki. Tyle że Redskins to po prostu nie jest dobra defensywa. Przeciwko Cardinals nie sprawdzą się pewne rzeczy, które w niedzielę uchodziły Packers na sucho.
Tak naprawdę prawdziwymi bohaterami są defensorzy GB. Co prawda Kirk „You Like That?” Cousins podał na 329 jardów, ale potrzebował do tego aż 46 podań. Jordan Reed złapał 9 piłek na 120 jardów, ale nie zdołał zdominować meczu. Kluczem okazał się pass rush, który funkcjonował niczym na początku sezonu. Clay Matthews zaliczył vintage’owe spotkanie z 1,5 sacka i 3 QB Hitami. Po dwa sacki dołożyli Nick Perry i Mike Neal. Cousins został zsackowany sześc razy, uderzony trzynaście i trzykrotnie tracił piłki po uderzeniach (choć Packers odzyskali tylko jedno z tych fumbli).
Packers zagrali skutecznie, ale wciąż nie jest to ta ofensywa, którą chcieliby widzieć kibice. Co gorsza Devante Adams uszkodził kolano. GB nie ciepią na nadmiar reciverów, a Adams, jak rzadko kiedy, łapał wszystko co leciało w jego stronę. Podobno uraz nie jest poważny, ale nie wiadomo czy zawodnik wystąpi w sobotę przeciwko Cardinals.
Wyjazd do Phoenix to dla Packers ciężka perspektywa. Lepszy atak, lepsza obrona, trudniejszy teren. Ale kto wie, może faktycznie w Green Bay obudzili ducha 2010 r.?
P.S. Pamiętajcie, żeby dać lajka albo retweeta. Zachęcam też do obserwowania tagu #NFLpl na Twitterze.