Wiele mediów publikuje sążniste podsumowania draftu, które za cztery lata pokażą, że nikt nic nie wiedział (jak co roku zresztą), więc nie będę z nimi konkurował. Zamiast tego garść uwag, ciekawostek i ostrożnych prognoz.
1. Ilość przechodzi w jakość
Przynajmniej w drafcie NFL. Oczywiście, im wyższy wybór, tym większa szansa na trafienie dobrego zawodnika, ale to i tak loteria. Jimmy Johnson, twórca mistrzowskiej dynastii Cowboys, mawiał, że jeśli trafi połowę swoich wyborów w drafcie, to jest bardzo dobry draft. Ron Wolf, legendarny GM Packers twierdził, że jest zadowolony z trafienia 1/3.
Nawet ci uznawani za mistrzów draftu nie są znacząco lepsi od innych w identyfikowaniu talentu. Bill Belichick (Patriots) ma za sobą spektakularną serię klap z wysoko wybranymi DB i WR. Jego pierwszy wybór w drafcie 2014 (DT Dominique Easley) został niedawno wyrzucony z drużyny. Jednak od 2009 r. Patriots zawsze mają więcej niż siedem „startowych” wyborów, a w latach 2009-2010 wybierali w sumie 24 razy! Oczywiście wynika to też z wyborów kompensacyjnych, czyli ostrożnego podchodzenia do własnych weteranów, ale taktyka jest jasna.
Podobnie w przypadku Teda Thompsona z Packers, czy Ozziego Newsoma z Ravens. Oni z kolei rzadko działają agresywnie na rynku wolnych agentów, tym samym kumulują wybory kompensacyjne. Wybory Thompsona w pierwszej rundzie 2011-2013 wskazywałyby, że jest fatalnym GM-em, ale w dalszych rundach „trafiał” na tyle często, że nie miało to większego wpływu na siłę Packers.
Jeszcze innym przypadkiem jest Jon Schneider (Seahawks), którego drafty z lat 2010-2012 stały się fundamentem mistrzowskiej drużyny z 2013 r. i stanowią jedną z najlepszych serii draftów w historii ligi. Jednak drafty z lat 2013-2015 dały tylko jednego startera i to w formacji, którą uznaje się obecnie za największą słabość Seattle (OL Justin Britt). Za sukces można też uznać Tylera Locketta (draft 2015), wybranego w zeszłym roku do All Pro jako returner. Niemniej trzy fatalne drafty sprawiły, że Seahawks z drużyny z mega głębokim składem stali się ekipą z niepokojąco krótką ławką rezerwowych.
Co z tego? Ano tu wchodzimy w temat Cleveland Browns. Jak twierdzi Bill Simmons, „Bóg nienawidzi Cleveland” i coś w tym jest. Faktycznie drużyny z tego miasta zaliczają spektakularne klapy jedna za drugą, a Browns należą do jednej z najbardziej „przeklętych” drużyn NFL. W tym kontekście ciekawa jest strategia nowego zarządu klubu, który, świadom wszystkich rzeczy, które wcześniej napisałem, zaczął z premedytacją kumulować wybory w drafcie na rzadko spotykaną skalę.
W Cleveland mają luki właściwie na każdej pozycji, ale w tym sezonie wybierali aż 14 razy, najwięcej od 1979 r., gdy draft miał dwanaście rund. Tylko trzy z tych wyborów miały miejsce na przysługujących im miejscach. Reszta to wybory kompensacyjne i efekt wymian. A to nie wszystko. Dodatkowo zamienili tegoroczne picki na CB Jamara Taylora, dodatkowe wybory w pierwszej i drugiej rundzie draftu 2017 oraz dodatkowy wybór w drugiej rundzie draftu 2018.
Jeśli draft jest loterią, to najlepszym sposobem na wygraną jest kupienie jak największej liczby losów. Daleko jeszcze do odbudowy Browns, ale działania obecnych włodarzy klubu idą drogą największego prawdopodobieństwa. Sukces nie jest gwarantowany (Trent Richardson i Brandon Weeden w pierwszej rundzie 2012!), ale to dobry kierunek.
2. Co z tymi rozgrywającymi?
Historia pokazuje, że wybór quarterbacka w pierwszej rundzie draftu to działanie niesamowicie ryzykowne. Z drugiej strony to właściwie jedyne dostępne źródło rozgrywających dla drużyn, które nie mogą się pochwalić własnym QB. Owszem zdarzają się ryzykowni wolni agenci, którzy wypalają (Peyton Manning, Drew Brees), czasami czają się w dalszych rundach (Russell Wilson, Tom Brady), ale statystycznie pierwsza runda draftu to najpewniejsze z niepewnych miejsce na szukanie gracza na najważniejszą pozycję w futbolu amerykańskim.
ZOBACZ: Dlaczego quarterback w futbolu amerykańskim jest taki ważny?
W tym roku w pierwszej rundzie poszło trzech QB. Z #1 do Rams trafił Jared Goff, z #2 do Eagles Carson Wentz, a osieroceni przez Manninga i Osweilera Broncos zakupili #26, by wybrać Paxtona Lyncha. Szanse na grę w tym roku mają też Christian Hackenberg (#51, Jets) i Cody Kessler (#93, Browns). W sumie aż piętnastu rozgrywających zostało wydraftowanych, choć aż dziewięciu ostatniego dnia draftu (czyli w rundach 4-7). Ilu z nich wciąż będzie w NFL za pięć lat? Pięciu? Może połowa?
Najciekawszą sytuację mamy w Philadelphii, która ma Sama Bradforda na quasi franchise tagu. Zwolnić go nie mogą, kupić nikt go nie chce, a Bradford, wściekły po wyborze Wentza, głośno domaga się transferu. Prawdę mówiąc najlepiej gdyby zamknął dziób i grzecznie trenował, bo niewiele drużyn w NFL byłoby skłonnych zapłacić 20 mln dolarów tak zawodzącemu zawodnikowi. Philly to najlepsze i chyba ostatnie miejsce, w którym może mieć nadzieję na odbudowanie kariery.
Ostrą rywalizację o miano QB1 będziemy mieli również w Cleveland i Denver. W Broncos w tej chwili na szczycie depth chart siedzi Mark „Buttfumble” Sanchez, ale jeśli Lynch nie będzie gotowy na pierwszą kolejkę, to właśnie on może poprowadzić obrońców tytułu. Lynch ma zdecydowanie najlepszą sytuację spośród rozgrywających z pierwszej rundy. Świetni reciverzy i rewelacyjna defensywa sprawiają, że nie będzie na nim spoczywała zbyt duża odpowiedzialność. To w końcu drużyna, która wygrała mistrzostwo z zombie Peytona Manninga za centrem i choć nie będą tak mocni jak w sezonie 2015, to Lynch nie będzie wystawiony na odstrzał w takim stopniu jak Goff i Wentz.
Z kolei w Browns swoją karierę będzie próbował odbudowywać nieudany #2 draftu 2012 Robert Griffin III. Nie wiem co reprezentuje sobą Kessler, ale jeśli nie będzie potrafił wykazać, że jest lepszy od RG3, to nie ma czego szukać w NFL.
3. Co potrafią social media
Jeszcze miesiąc temu Laremy Tunsil, OT z Ole Miss, był stuprocentowo pewnym kandydatem do #1 w drafcie. Ostatecznie spadł do Miami Dolphins na #13. Dlaczego?
Tuż przed draftem jego konta na Twitterze i Instagramie zostały zhakowane. Podejrzewam, że nie tyle zhackowane, co hasła do nich trafiły do osób, które nie życzą Tunsilowi najlepiej. Na Twitterze pojawił się filmik, w którym Tunsil pali bongo w masce gazowej. Na Instagramie sugestie, jakoby brał pieniądze od trenerów Ole Miss. Tunsil twierdzi, że filmik jest sprzed dwóch lat, a żadna kontrola nie wykazała w jego organizmie śladów narkotyków. Z kolei pieniądze po prostu pożyczał na czynsz.
Niemniej to wystarczyło, by część drużyn się wystraszyła. Pamiętajmy, że trawka to w NFL poważne naruszenie, a trzecia wpadka dyskwalifikuje na rok. Część drużyn nie chce zużywać wysokiego wyboru na gracza, który może spędzić większość swojego debiutanckiego kontraktu na zawieszeniu.
Jaka by prawda nie była, ten przeciek to nie tylko zmiana na tablicy draftu, ale i ogromne pieniądze. Pamiętajmy, że kontrakty debiutantów w NFL mają wartość określoną z góry, w zależności od miejsca, w którym dany gracz został wybrany. Gdyby Tunsil poszedł z „jedynką” zarobiłby 28 mln w cztery lata. Gdyby poszedł z „szóstką” (wtedy Ravens wzięli pierwszego OT w tym drafcie) dostałby 20,5 mln w cztery lata. #13 to już „tylko” 12,5 mln w cztery lata. Oczywiście #1 był mało prawdopodobny, wiadomo było, że Rams i Eagles wezmą rozgrywających. Jednak spadek z #6 na #13 kosztował go 8 mln dolarów!
(Podobno Ravens chcieli go wziąć i zrezygnowali po filmiku. Nie wiem na ile to prawdopodobne, skoro nie zwolnili Raya Rice’a po wycieku filmiku, na którym ten tłucze do nieprzytomności swoją dziewczynę)
To jednak nie koniec wymiernych strat finansowych Tunsila. Wypadnięcie poza pierwszą dziesiątkę pierwszej rundy to również strata na opcji piątego roku. Przypomnę, że dla graczy z pierwszej rundy draftu kluby posiadają opcję, którą mogą wydłużyć kontrakt o rok ponad standardowe cztery lata. Dla graczy z pozycji 1-10 ceną jest transition tag, dla graczy z pozycji 11-32 średnia zarobków od 3 do 25 najlepiej opłacanego gracza na tej pozycji. Różnica między tymi wartościami dla o-line wynosiła w tym roku 3 mln dolarów (11,9 mln kontra 8,8 mln). Tak więc koszty skandalu dla Tunsila mogą wynieść nawet 11 mln dolarów!
Social media już dawno przestały być zabawką nastolatków. Witamy w XXI wieku.
4. Kalkulowane ryzyko?
Draft to czas, kiedy trzeba zaryzykować. Jak przy każdym ryzyku, kluczem jest stopień ryzyka. Czym innym jest wzięcie faceta znikąd w szóstej rundzie (więcej za chwilę), a czym innym…
Jak zwykle mistrzem takich działań jest Jerry Jones, właściciel i GM Dallas Cowboys. Specjalizuje się on w ruchach, które Amerykanie nazywają „boom or bust”, czyli spektakularny sukces albo spektakularna klapa. Najpierw z #4 wziął running backa. Wedle wszystkich ekspertów Ezekiel Elliot będzie świetnym RB, zwłaszcza za linią ofensywną Cowboys. Ale czy zużywanie #4 na RB, pozycję najmniej obecnie cenioną w ofensywie, nie było nadużyciem?
Jeszcze ciekawiej wyglądał #34, z którym Dallas wzięli Jaylona Smitha. Smith to ponoć fenomenalny linebacker, ale w swoim ostatnim występie na uczelni doznał niezmiernie poważnej kontuzji kolana, która wiąże się z uszkodzeniem nerwów. Wszyscy wiedzą, że Smith w tym roku nie zagra, pytanie czy zagra kiedykolwiek. Cowboys mają tu o tyle dobre źródło informacji, że Smitha operował ich klubowy lekarz.
Podobną decyzję podjęli Jacksonville Jaguars, którzy z #36 wzięli Mylesa Jacka. To również uzdolniony LB, ale stracił większość zeszłego sezonu z powodu kontuzji kolana. Jack ma być gotowy na rozpoczęcie sezonu, ale jego głównym atutem jest atletyzm. Jeśli go straci, to Jaguars zostaną z kolejnym Jadeveonem Clowneyem.
Najdziwniejsza decyzja draftu należy do Tampa Bay Buccaneers, którzy zakupili #59, żeby wziąć… kickera. Co prawda Roberto Aguayo to statystycznie najlepszy kopacz w historii NCAA, ale czy faktycznie wart zużycia na niego wyboru z drugiej rundy? Bucs oddali w wymianie #74 i #106, co według Chase’a Stuarta daje kapitał draftowy odpowiadający #34! #59 to 13. najwyższy numer w historii zużyty na kickera i drugi najwyższy w XXI w. (w 2005 r. z #47 poszedł Mike Nugent).
5. Drang nach NFL
Najciekawsza „story” tego draftu należy do Moritza Boehingera, który został wybrany z #180 przez Minnesota Vikings. Boehinger gra w futbol dopiero od pięciu lat i to nie w Stanach, a w lidze niemieckiej, gdzie całkowicie dominował. Stał się pierwszym graczem z Europy, który nie rozegrał snapu na żadnym poziomie w Stanach i został wzięty w drafcie. Nie jest jednak pierwszym takim gracze w ogóle w NFL, bo ten zaszczyt należy się naszemu Babatunde Aiyegbusiemu.
Jak pamiętamy, Babs również trafił do Vikings, ale ostatecznie nie załapał się do składu i teraz zajmuje się wrestlingiem. Jednak Boehinger ma nad nim jedną wielką przewagę: ma dopiero 22 lata, więc Vikings mogą dać mu 1-2 lata w practice squadzie, żeby uczył się niuansów swojej pozycji.
Młody Niemiec mówi, że chce być „Dirkiem Nowitzkim NFL”. Jeśli mu się to uda, to być może skauci z NFL zaczną obserwować rozgrywki europejskie, a tam o krok od Final Four IFAF Champions League jest dwóch innych młodych uzdolnionych reciverów: Patryk Matkowski i Tomasz Dziedzic 😉