Właściwie nie wiem co myśleć o wczorajszym spotkaniu Panthers Wrocław ze Swarco Raiders Tirol. Wczoraj czułem spory zawód, bo oczekiwania mocno rozbudziło udane półtorej kwarty na początek. Jednak kto trzy, ba, nawet dwa lata temu spodziewałby się, że mistrzowie Polski zagrają jak równy z równym z mistrzami Austrii? Wrocławianie przegrali zasłużenie, byli drużyną słabszą w tym meczu, ale nie zostali zdeklasowani. Było to spotkanie między dwoma zbliżonymi poziomem rywalami i pokazało, że Pantery są klubem z europejskiego topu.
Zaczęło się idealnie dla wrocławian. Po dalekim podaniu Tima Morovicka do Patryka Matkowskiego gospodarze zameldowali się w red zone rywali, a serię ofensywną wykończył QB Panthers, nurkując w pole punktowe z 1 jarda. Defensywa Panter oddała sporo jardów, ale ostatecznie pozwoliła Najeźdźcom jedynie na kopnięcie z pola. W kolejnej serii ofensywnej sześć punktów zdobył po ziemi Adam Skakowski (Adam Nelip przestrzelił podwyższenie). Po jednym biegowym przyłożeniu zdobyli obaj rozgrywający i w połowie drugiej kwarty mieliśmy wynik 20:10 dla gospodarzy. Kto mógł oczekiwać, że Panthers nie zdobędą więcej punktów w tym meczu?
Zapowiadało się na bardzo ofensywny mecz, a zatrzymanie Swarco na FG w pierwszej kwarcie wyglądało na spory sukces. W ofensywie wrocławianie bardzo umiejętnie miksowali grę podaniową do Patryka Matkowskiego z biegami Skakowskiego i Morovicka. Bieganie środkiem nie szło, ale biegi na zewnątrz dawały potrzebne jardy. Potężni liniowi gości po prostu nie nadążali za szybkimi i zwrotnymi zawodnikami wrocławian.
Sygnał do ataku dały special teams Raiders. Najpierw Panthers nie mogli sobie poradzić ze znakomicie zblokowaną akcją powrotną po kickoffie, którą na przyłożenie zamienił Sandro Platzgummer. Chwilę potem oglądaliśmy pierwszy punt w tym meczu. Krzysztof Wis miał problemy z niedokładnym snapem, kopał pod presją i nie trafił czysto w piłkę, która przeleciała ok. 15 jardów i wypadła w aut na 25 jardzie połowy Panthers. Doświadczeni Austriacy nie mogli zmarnować takiego prezentu i wyszli na prowadzenie 24:20, którego nie oddali już do końca.
Decydujący okazał się przełom 2 i 3 kwarty, gdy Panthers zmarnowali kilka wybornych szans. Na koniec pierwszej połowy dotarli do red zone rywala, ale tam ofensywa utknęła. Po sacku w wykonaniu niesamowitego DE Jermaine’a Guynna zostali wypchnięci nawet z zasięgu skutecznego FG.
Na początku drugiej połowy special teams zrehabilitowały się za błędy z drugiej kwarty. Przy kickoffie otwierającym połowę wrocławianie wymusili fumble w akcji powrotnej i odzyskali piłkę głęboko na połowie rywala. Niestety nie potrafili wykorzystać okazji i seria zakończyła się bez punktów. Bardzo dobry punt Tima Morovicka, dobra postawa obrony i akcja powrotna Deante Battle’a po puncie i ofensywa znów miała piłkę wewnątrz 30 jarda rywali. Tyle że trzeci raz z rzędu nic z tego nie wyszło. Na początku czwartej kwarty Raiders rozegrali kolejnego screena. Nie grali tego często, ale Platzgummer zdobywał w tych akcjach masę jardów. Tym razem zaliczył 18-jardowe przyłożenie, a miejsca miał tyle, że spokojnie zdobyłby jeszcze trochę jardów, gdyby nie pole punktowe.
Trochę zabrakło mi ofensywy podaniowej. Wieczór był bardzo zimny. Termometry pokazywały 5 stopni, ale odczuwalna temperatura była jeszcze niższa. To na pewno utrudniało zadanie rozgrywającym. QB gości, Sean Shelton, zostawił na murawie Olimpijskiego sporo jardów i przynajmniej dwa przyłożenia. Jadnak i tak gra górą Tyrolu wyglądała lepiej niż w wykonaniu polskiego zespołu.
Na pewno spory wpływ na to miała walka na liniach, którą wrocławianie przegrali. Nie była to może kompletna dominacja, ale silniejsi fizycznie Austriacy zdołali zdusić grę biegową Panter i wywierali presję na Morovicka. Kompletnie nie do zatrzymania był Guynn, dysponujący niespotykaną w europejskim futbolu mieszanką siły i dynamiki. Raz po raz meldował się na backfieldzie Panter, kompletnie rozbijając kolejne zagrywki.
Tymczasem wrocławianie mieli ogromne problemy z 20-letnim Platzgummerem, który biegał, łapał i ogólnie siał spustoszenie. Pass rush również nie wyglądał najlepiej. Kilka razy presję na Sheltona wywarł Robert Rosołek, ale to za mało, zwłaszcza że mało widoczny był Szymon Adamczyk.
Zastanawiający był też playcalling wrocławian w ostatniej kwarcie. Panthers mieli piłkę na ok. 9 minut do końca meczu przy 10-punktowej stracie. Ale nie było widać jakiegoś specjalnego pośpiechu w ich grze, a większość ich akcji była prowadzona po ziemi. Akcje biegowe dają średnio gorszy efekt jardowy, a do tego nie zatrzymuje się po nich zegara (jest zatrzymywany po niecelnym podaniu). Ostatnią kwartę gospodarze grali jak drużyna mająca jedno posiadanie straty, która chce wyjść na prowadzenie i zostawić rywalowi jak najmniej czasu.
Niestety ich seria ofensywna skończyła się stratą. Patrick Pilager przechwycił podanie kierowane do Patryka Matkowskiego. Ale trudno żeby nie przechwycił, jeśli Morovick czytelnie zasygnalizował całemu stadionowi gdzie zamierza podać, patrząc się kilka sekund wprost na Matkowskiego.
Wrocławianie mają nad czym pracować. Swarco Radiers Tirol byli lepiej przygotowani fizycznie i taktycznie. Jednak jeśli mistrzowie Polski będą robili postępy w takim tempie jak przez ostatnie lata, to za rok-dwa mogą się pokusić o zwycięstwo z każdym w Europie. Już w sobotę Raiders byli w zasięgu. Szkoda, ale i tak należy docenić świetną robotę trenera Nicka Johansena i jego sztabu, a także ciężką pracę zawodników.
Pantery czeka teraz wyjazd do Danii, na mecz ze znanymi z zeszłego roku Triangle Razorbacks. Zagrają tam 20 maja, a dwa tygodnie wcześniej, 6 maja, Razorbacks grają z Raiders. Jeśli Raiders pokonają u siebie Duńczyków, zapewnią sobie awans do CEFL Bowl, a wrocławianie zagrają z Razorbacks jedynie o drugie miejsce w grupie.
Na koniec dwa słowa o stronie organizacyjnej. Wyremontowany Stadion Olimpijski robi wrażenie. Nawet goście podkreślali, że rzadko zdarza im się grac na podobnym obiekcie, a mówimy o drugiej najsilniejszej lidze w Europie. Bardzo dobra widoczność, telebim z zegarem meczowym i widoczne z daleka linie bardzo ułatwiają śledzenie meczu.
Wiadomo, że nie każde spotkanie przyciągnie 3 tys. widzów (tyle wg organizatorów zjawiło się na spotkaniu ze Swarco). Zjazd foodtrucków raczej nie będzie typową atrakcją na domowych meczach Panter. Ale takie szczegóły jak ściąga z przepisami/klaskaczka czy przekąska od Tarczyńskiego rozdawana fanom robią robotę. Mimo zimna kibice znakomicie się bawili i stworzyli świetną atmosferę. Chciałbym, żeby tak wyglądały normalne mecze ligowe we Wrocławiu.
Zapraszam na galerię zdjęć z meczu autorstwa mojej nieocenionej żony 🙂