Każdy bohater chce być zapamiętany jak odjeżdża po wygranej w decydującej bitwie na białym koniu w stronę zachodzącego słońca. Niestety życie to nie film. Earl Thomas został zwieziony z boiska ze złamaną nogą pokazując wyciągnięty środkowy palec ławce Seattle Seahawks. To gorzkie podsumowanie jego wielkiej kariery w Seattle. Ale też kolejny przypadek bezceremonialnego traktowania zawodników, nawet klubowych legend w NFL.
Is this how the #Seahawks career of Earl Thomas will end? pic.twitter.com/NdjEIkDGdy
— Dov Kleiman (@NFL_DovKleiman) September 30, 2018
Nie przegap żadnego tekstu na NFLBlog.pl! Zapisz się na alerty za pomocą czerwonego dzwonka w prawym dolnym rogu. Po publikacji nowego tekstu dostaniesz powiadomienie bezpośrednio na swój telefon, komputer lub tablet. Nie będziesz otrzymywał tą drogą żadnych innych wiadomości.
Fundament Legion of Boom
Earl Thomas był drugim wyborem w drafcie duetu GM John Schneider – HC Pete Carroll. Kiedy z #14 w drafcie 2010 nowi sternicy klubu z Seattle brali utalentowanego DB z uczelni Texas, mało kto zdawał sobie sprawę, że to początek nowej ery.
Seahawks przez lata należeli do mniej znaczących drużyn NFL. Odkąd dołączyli do NFL w 1976 r. tylko dwa razy wygrali więcej niż 10 spotkań (1984 i 2005). W 1983 r. przegrali finał AFC (przenieśli się do NFC dopiero po zmianie układu dywizji w 2002 r.), w 2005 r. przegrali Super Bowl. Przez przeszło 30 lat to były największe sukcesy drużyny.
W Carrollu nie pokładano początkowo zbyt dużych nadziei. Szkoleniowiec zostawił po sobie fatalne wrażenie jako trener New England Patriots w latach 1997-99 (ma wątpliwą przyjemność bycia „tym gościem między Parcellsem i Belichickiem”). Znacznie lepiej szło mu w NCAA, gdzie zbudował świetny program na USC, jednak jego kadencja już zawsze będzie kojarzyła się z odebranymi zwycięstwami po tzw. „skandalu sportowym na USC„.
Nowy trener Seahawks chciał odmienić drużynę od defensywy. Jego system zakładał niezwykle agresywną formę Cover 3 – obrony strefowej, jednej z najpopularniejszych i najprostszych defensyw w futbolu amerykańskim. W typowej Cover 3 trzej DB dzielą między siebie głębokie strefy boiska na trzy części i każdy odpowiada za swoją. Ta obrona jest szczelna przeciwko biegowi, dzięki strong safety, który gra blisko linii wznowienia akcji i zapobiega dalekim podaniom. Jednak można ją wykrwawić dziesiątkami krótkich podań do linii bocznej, gdzie z reguły są dziury.
Carroll wymarzył sobie Cover 3, gdzie cornerbackowie zaczynają grę blisko recivera, niemal na linii wznowienia akcji, co likwiduje zagrożenie krótkimi piłkami. Do tego potrzebował właściwych wykonawców: wysokich, atletycznych cornerbacków, zdolnych do wygrania tak na krótkich, jak na dalekich ścieżkach i generała z tyłu. Free safety odpowiednio inteligentnego, żeby czytać grę i atletycznego, by kryć nie tylko „swoją” 1/3 boiska, ale i udzielać pomocy przy obu liniach bocznych. Wydawałoby się, że to zadanie niemożliwe. A jednak w osobie Earla Thomasa Carroll znalazł idealny fundament dla swojej defensywnej filozofii.
Szybko okazało się, że Thomas potrafi kapitalnie pokryć całą tylną strefę boiska i stał się fundamentem Legion of Boom – fenomenalnej secondary, która w latach 2012-2016 terroryzowała reciverów i quarterbacków w NFL.
W latach 2012-2015 Seahawks oddawali najmniej punktów w NFL, a w latach 2013-2014 również najmniej jardów. To wszystko w NFL, w której gra podaniowa była tak uproszczona, że rozgrywający niemal bez wysiłku bili kolejne rekordy. W latach 2012-2014 Thomas był co roku wybierany do pierwszej drużyny All Pro, a w latach 2011-2015 do Pro Bowl. Powszechnie uznawano go za najlepszego safety w NFL i już mówiło się, że to przyszły członek Pro Football Hall of Fame, czyli Galerii Sław.
W Seattle pojawiła się fenomenalna drużyna, zbudowana w większości na trzech draftach: 2010 (Earl Thomas, Golden Tate, Kam Chancellor), 2011 (Richard Sherman, K.J. Wright, Byron Maxwell, Malcolm Smith) i 2012 (Russell Wilson, Bruce Irvin, Bobby Wagner). Dzięki nowej CBA zawodnicy na debiutanckich kontraktach zarabiali niewielkie pieniądze, co pozwalało Seahawks na spektakularne wzmocnienia na rynku wolnych agentów (Cliff Avery, Michael Bennett, Percy Harvin) i zgromadzenie głębokiej ławki rezerwowych. Ta formuła okazała się zwycięska w Super Bowl XLVIII i niemal zwycięska w Super Bowl XLIX.
Jednak po latach tłustych przyszły lata chude. Okazało się, że Schneider i Carroll nie są jakimś geniuszami draftu i nie potrafią rok po roku wyławiać pereł z draftu. Zresztą żaden GM w NFL tego nie potrafi. Drafty 2013-2015 nie dały drużynie żadnych gwiazd i niewielu wartościowych starterów. Drafty 2016-2018 też nie wyglądają najlepiej, ale w tym drugim wypadku poczekajmy jeszcze chwilę z pełną oceną. Zawodnicy zaczęli się wykruszać. Gwiazdy żądały wielkich pieniędzy, gracze zadaniowi dostawali solidne kontrakty gdzie indziej, doszły urazy.
Malcolm Smith, MVP Super Bowl XLVIII w 2015 r. trafił do Oakland. Bruce Irvin w kolejnym roku poszedł w jego ślady. Byron Maxwell opuścił w 2015 r. Seattle dla Filadelfii, a Brandon Browner już po wygranym Super Bowl przeniósł się do Nowej Anglii. Podobnie jak Golden Tate, który trafił do Detroit. Stopniowej dezintegracji uległa linia ofensywna, a RB Marshawn Lynch przeszedł na emeryturę (jak się miało okazać chwilową) po sezonie 2015.
Sezon 2017 okazał się przełomowy. Seahawks opuścili playoffy dopiero drugi raz za kadencji Carrolla. Kam Chancellor, znany jako „Boom in Legion of Boom” przeszedł na emeryturę z powodu niebezpiecznego urazu kręgów szyjnych. Richard Sherman, najlepszy cornerback w historii Seattle, został bezceremonialnie zwolniony po sezonie, w którym zerwał ścięgno Achillesa.
To dało Earlowi Thomasowi do myślenia.
Kto bierze na siebie ryzyko?
Z wielkich amerykańskich lig NFL zarabia zdecydowanie największe pieniądze. Jednak to właśnie w tej lidze zawodnicy są w najtrudniejszej sytuacji. Średni czas trwania kariery to zaledwie trzy sezony. Większość kontraktów jest niegwarantowana. Zrobisz sobie krzywdę? Są tysiące dzieciaków gotowych na wszystko, by zająć twoje miejsce. Zostajesz wybrany w drafcie? Nieważne jak dobrze grasz, przez cztery lata otrzymujesz znacznie mniejsze pieniądze, niż należą ci się na rynku. A jeśli poszedłeś w pierwszej rundzie, to klub może sobie zatrzymać cię na kolejny rok po z góry ustalonej cenie. A potem jest jeszcze roczny franchise tag. Długoterminowa stabilność? Zapomnij.
Jednak najgorsze dla zawodników są niegwarantowane kontrakty. W koszykarskiej NBA i baseballowej MLB przytłaczająca większość umów jest w pełni gwarantowana. To znaczy, że nawet jeśli drużyna zwolni zawodnika, wypłaca mu jego wynikającą z kontraktu pensję. W NFL nawet największe gwiazdy dostają 2-3 lata gwarancji. Większość zawodników nie dostaje nawet tego. Co roku po meczach przedsezonowych kluby NFL zwalniają około 1200-1300 młodych zawodników. Każdy z nich miał podpisany kontrakt. Niektórzy nawet wieloletnie umowy. Mieli otrzymać setki tysięcy dolarów, które rozwiewają się jak dym.
Richard Sherman został zwolniony, mimo że do końca jego umowy pozostał rok. Nie otrzymał 10 mln dolarów, które miał zapisane w kontrakcie. Elvis Dumervil, zwolniony z 49ers nie zobaczył prawie połowy (3,5 mln z 8 mln) pieniędzy z dwuletniej umowy podpisanej przed sezonem 2017. Sean Smith stracił dwa lata i 17,5 mln z kontraktu z Raiders.
Jasne, za każdym zwolnieniem stały kwestie zdrowotne i sportowe. „To tylko biznes” i „drużyna musi pozostać konkurencyjna”. „To dało oszczędności na salary cap”. To wszystko argumenty powtarzane przez działaczy, dziennikarzy i kibiców. Także przeze mnie.
Jednak jest coś nie tak w sytuacji, gdy całe ryzyko bierze na siebie zawodnik. To zawodnik stawia na szali swoje zdrowie, a nawet życie. Tymczasem drużyny nie absorbują zbyt wiele ryzyka. Nawet w przypadku takiej megagwiazdy jak Aaron Rodgers kontrakt obejmuje trzy gwarantowane sezony i dwie roczne opcje dla drużyny. U większości weteranów jest to rok gwarantowany (o ile są jakiekolwiek gwarancje), a potem trzy-cztery lata opcji dla klubu. Drużyna może w każdej chwili zakończyć kontrakt i przekreślić zapisane w nim pensje. Zawodnik nie może. Musi grać za takie pieniądze, jakie są w umowie, nawet jeśli swoją grą zasłużył na znacznie więcej. Czy taka nierównowaga jest uczciwa? Oceńcie sami.
Co może zrobić zawodnik NFL?
Niewiele. Jedyne co, to nie stawić się na obóz przedsezonowy, odmówić udziału w meczach lub treningach albo przejść na emeryturę.
Jeśli nie stawia się na obozie mimo ważnego kontraktu, ryzykuje kary finansowe. Podobnie jak nie stawiając się na treningach czy spotkaniach w klubie. Odmowa udziału w meczu to utrata 1/17 pensji za ten rok. Przejście na emeryturę nie rozwiązuje sprawy, bo oznacza utratę pensji, dokładnie jak przy zwolnieniu przez klub.
Co roku słyszymy o zawodnikach, którzy nie stawiają się na obozie, usiłując wymusić nową umowę. Czasami taka taktyka kończy się częściowym powodzeniem. Jednak znacznie częściej zawodnik wraca jak niepyszny przed sezonem, nie chcąc tracić pensji. W grze w tchórza między klubem i zawodnikiem niemal wszystkie asy trzymają kluby. I świetnie o tym wiedzą.
Wyjątkowa jest sytuacja Le’Veona Bella. Running back Steelers stał się drugi rok z rzędu ofiarą franchise tagu. Nie podpisał go, więc nie ma ważnego kontraktu. Skoro nie ma kontraktu, nie płaci kar za niestawienie. Niemniej każdy opuszczony mecz to dla niego utrata 850 tys. dolarów. Bell czeka i liczy, że po sezonie podpisze gdzieś dłuższy kontrakt, który da mu finansowe bezpieczeństwo na dłużej niż na sezon. Ale czy na pewno? Skoro Bell się nie zgłasza, ten sezon nie zostanie mu „zaliczony” i Steelers będą mogli nałożyć na niego kolejny tag, dokładnie jak przed sezonem 2018. Bell nie ma tu nic do gadania.
Earl Thomas nie stawił się na obozie przygotowawczym Seahawks, choć ma jeszcze ważny kontrakt na 2018 r. Nie pojawia się na treningach i spotkaniach. Brał jednak udział w meczach. W niedzielę przeciwko Cardinals złamał nogę.
Thomas domagał się nowej umowy, by zapewnić sobie finansowe bezpieczeństwo. Widział, jak zwalniany jest Sherman. Wiedział jak łatwo o uraz w NFL. Kiedy jego kontrakt dobiegnie końca będzie 30-letnim safety, który dwa z trzech ostatnich sezonów kończył na liście kontuzjowanych. Na pewno znajdzie nowego pracodawcę, ale jego wartość na rynku drastycznie spadnie. Będzie się musiał zgodzić na umowę grubo poniżej kontaktu z Seahawks albo umowę, gdzie znaczna część jego pensji będzie zależała od dostępności w meczach i osiągnięć na boisku. Absorbując całe ryzyko.
Na początku sierpnia Thomas napisał artykuł do Players Tribune. Wyjaśnia przyczyny swojego holdoutu. Pisze m.in. „Jeśli ryzykujesz swoje ciało, by dostarczyć wartości organizacji, zasługujesz na jakieś zapewnienie, że ta organizacja zajmie się tobą, gdy zrobisz sobie krzywdę. To proste. […] W NFL, niezależnie od tego co zrobiłeś czy osiągnąłeś, drużyny nieustannie przypominają ci, że nie masz znaczenia„. (tłum. własne)
Nieistotne spory milionerów?
Oczywiście pojawia się pytanie, czy powinniśmy płakać nad milionerami, którzy spędzają całe dnie uganiając się za piłką. Do zakończenia tego sezonu Thomas zarobi niemal 56 mln dolarów brutto w 9 lat. Przez całą ponad 40-letnią karierę zawodową prawdopodobnie nie osiągnę do emerytury nawet 1 mln dolarów brutto. Thomas i jego rodzina nie muszą nawet specjalnie oszczędzać, by żyć z tych pieniędzy całe życie.
Jednak deprecjonowanie w ten sposób Thomasa i innych zawodników to patrzenie na to z bardzo wąskiej perspektywy. Każdy zawodnik NFL to wybitny specjalista w swojej branży. Sportowców marzących o NFL są w USA miliony. Tylko kilku tysiącom najlepszych udaje się choćby otrzeć o ligę. Tylko kilkuset zarobi tam naprawdę poważne pieniądze. To fachowcy rzadsi niż prezesi wielkich korporacji.
Co więcej ich praca przynosi ich firmom setki milionów dolarów rocznie. To nasza wina. Przychodzimy na mecze, kupujemy Game Passa, nabywany sprzęt klubowy, ekscytujemy się rozgrywkami NFL. Właściciele drużyn to miliarderzy. Co roku czyste zyski klubów to dziesiątki milionów dolarów. Drugie tyle to coroczny wzrost wartości drużyn. A nikogo z nas nie obchodzi oglądanie Roberta Krafta, Jerry’ego Jonesa czy Paula Allena. Chcemy patrzeć na pojedynki Earla Thomasa z Aaronem Rodgersem. Na Geno Atkinsa próbującego powalić Le’Veona Bella.
Czy serio będziemy żałować pracownikom korporacji prawa do udziale w wypracowanym przez nich gigantycznym zysku? Czy zawodnik NFL pracujący od dzieciństwa nad swoim rzemiosłem, poświęcający lata ciężkiej pracy i swoje zdrowie nie zasługuje na pieniądze prezesa banku? Który z nich ma realnie większy wpływ na sukcesy firmy? Czy w sporze między bezduszną korporacją, a pracownikiem chcącym bardziej równomiernego rozłożenia ryzyka powinniśmy stawać po stronie korporacji?
Rozumiem kwestie konkurencyjności. Moi New England Patriots należą w tym względzie do najbardziej bezwzględnych i to pomaga im utrzymać się na ligowym topie. Ale jakoś nie jestem się w stanie zdobyć na krytykowanie Thomasa, Bella i innych zawodników, którzy próbują walczyć o swoje.
Pamiętaj, żeby zostawić lajka na Facebooku i/lub na Twitterze. Każdy Twój lajk to większy zasięg posta i większe prawdopodobieństwo, że nie przegapisz kolejnych wpisów, bo algorytm pamięta co lajkujesz i takie posty podsuwa Ci najpierw.