Trzynasty tydzień rozgrywek zapowiadał się na najciekawszy w tym sezonie. Może poziom gry nie był tak wysoki, jak oczekiwaliśmy, ale wyniki wprowadziły sporo zamieszania na szczycie obu konferencji. W podsumowaniu kolejki przyjrzymy się porażkom liderów AFC i NFC oraz sprawdzimy czy Seattle Seahawks są najbardziej „zawałową” drużyną w NFL.
Kto zatrzyma Ravens?
Nie udało się Patriots, najlepszej defensywie NFL. Nie udało się 49ers, najlepszej defensywie NFC. A kiedy patrzymy w kalendarz, niespecjalnie widać gdzie Ravens mogliby się jeszcze potknąć. Jedynym realnym źródłem problemów mogą być Buffalo Bills za tydzień.
Po niedzielnym zwycięstwie nad 49ers drużyna z Baltimore objęła prowadzenie w AFC i wiele wskazuje, że już go nie odda.
Starcie Ravens – Niners było spotkaniem drużyn, które przed tym meczem legitymowały się sumarycznym bilansem 19-3. Prawdziwe starcie wagi ciężkiej, drugie z rzędu dla San Francisco – przed tygodniem grali z Packers, za tydzień mają w kalendarzu Saints.
Właściwie trudno powiedzieć czy Ravens i 49ers spełnili pokładane w nich nadzieje. Nie mieliśmy wielu ofensywnych fajerwerków w tym meczu. Obie drużyny uzbierały w sumie 262 jardy podaniowe netto i to przez cały mecz. Obaj rozgrywający stracili po jednym fumble. Baltimore znacznie lepiej wyglądali w grze biegowej, która dawała im lepszy przeciętny zysk na próbę, ale i San Francisco biegali całkiem nieźle, a Rahim Morstet zaliczył najlepszy występ w karierze ze 146 jardami i przyłożeniem w zaledwie 19 próbach. Warto też wyróżnić TE George’a Kittle’a. Znamy jego produktywność jako receivera, a w niedzielę pokazał się jako świetny bloker.
Powolne tempo meczu było złudne. Przez dużą liczbę biegów zegar był zatrzymywany dość rzadko. Jeśli połączymy to z zaledwie jednym 3&out z obu stron przez cały mecz, otrzymujemy spotkanie, które skończyło się w czasie poniżej trzech godzin, ale z małą liczbą posiadań z obu stron.
Szkoleniowcy obu ekip zdawali sobie z tego sprawę i konsekwentnie grali czwarte próby, gdy do przejścia był niewielki dystans. W sumie 3 z 5 takich akcji z obu stron były udane. Warto podkreślić, że trenerzy wiedzieli kiedy są w „strefie grania czwartej próby” i dostosowywali playcalling w trzeciej próbie, co dawało im więcej możliwości.
O ile analityka w koszykówce nieco ograniczyła różnorodność (bo ile można oglądać na zmianę wjazdy pod kosz i rzuty za trzy), o tyle w futbolu podnosi poziom widowiska. Trenerzy słuchający fachowców od prawdopodobieństwa i punktów dodanych częściej grają w czwartej próbie, częściej grają za dwa, chętniej podają po play action, a ich gra biegowa jest znacznie ciekawsza.
Wróćmy jednak do meczu. Nieco zawiodła mnie postawa 49ers w pierwszej połowie. Zwłaszcza defensywy. Formacja Roberta Saleha musiała się spodziewać masy zone read w wykonaniu Jacksona. A jednak obrona była kompletnie niezrozumiała. Defensive end nawet nie próbował czytać akcji, tylko ślepo szedł do running backa, a Lamar Jackson wyciągał piłkę i łatwo zdobywał kolejne jardy.
Sposób na zone read nie jest specjalną tajemnicą. Faktycznie nie ma sensu próbować czytać tej akcji. Faktycznie DE powinien w ciemno iść albo do RB albo do QB. Tylko że w drugiej linii musi być safety lub linebacker, który bierze „tego drugiego”. I to musi być ustalone jeszcze przed akcją. W drugiej połowie 49ers zaczęli tak bronić i sytuacja nieco się poprawiła, choć trzeba przyznać, że liniowi Ravens świetnie wchodzili na drugi poziom i często wyłapywali obrońcę „wypełniającego” miejsce DE.
Wyróżnić należy za to LB Freda Warnera, który zagrał świetny mecz. Drugoroczniak wyrasta na kolejnego kompletnego środkowego linebackera w drużynie, która ma długą tradycję All-Pro na tej pozycji.
Słabo zagrał Jimmy Garoppolo. Może nie tragicznie, ale passer rating 110,2 jest oderwany od tego, co naprawdę się działo. Rozgrywający SF był niepewny, zbyt długo trzymał piłkę (raz skończyło się fumble), a jego podania były nieco niedokładne, przez co kilka razy jego receiverzy musieli dostosowywać się do podań i tracili szansę na jardy po złapaniu piłki. Garoppolo nie był może problemem, ale od rozgrywającego z kontraktem na prawie 140 mln dolarów należy oczekiwać jakiejś wartości dodanej, a nie po prostu „nie pogarszania sprawy”.
Ravens zagrali bardzo dobrą pierwszą połowę. Jackson biegami bardzo skutecznie niwelował problemy w grze podaniowej. Druga połowa była nieco słabsza. Dobrym podsumowanie meczu była ostatnia seria spotkania. Ravens męczyli się w niej, zdobywali niespełna 3 jardy na snap, musieli konwertować czwartą próbę, ale skutecznie spalili 6,5 min. pozostałe na zegarze do końca meczu i doprowadzili Justina Tuckera w zasięg skutecznego kopnięcia z pola, którym rozstrzygnął mecz.
Porażka ma dla 49ers bardzo bolesne konsekwencje. Stracili prowadzenie w NFC West, a więc od razu spadli na 5. miejsce w konferencji. Końcówka sezonu w dywizji zapowiada się bardzo emocjonująco, a w 17. tygodniu Niners i Seahawks spotkają się w meczu, którego stawką może być pierwsze miejsce w dywizji i całej konferencji.
Nowa energia Texans
Po wysokiej porażce z Ravens i wymęczonym zwycięstwie nad Colts mogło się wydawać, że Houston Texans zaczynają spowalniać, a Deshaun Watson nie wyglądał jak niedawny kandydat do MVP. Jednak w meczu przeciwko New England Patriots pokazali, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
Patrząc w statystyki można odnieść wrażenie, że mecz był wyrównany. Tylko sześciopunktowa wygrana Houston, a Patriots zdobyli niemal dwukrotnie więcej pierwszych prób w ataku, 172 jardy więcej i mieli lepszy wskaźnik zdobytych jardów na próbę.
Jednak to złudzenie. Większość ofensywnej produkcji Patriots przypadła na ostatnią kwartę, gdy desperacko gonili wysoko prowadzących Texans. Byli blisko imponującego comebacku, bo gdyby Brandon Bolden miał zasięg rąk większy o 10 cm., to zapewne zdołałby odzyskać onside kick na 50 sek. przed końcem meczu. Jednak nawet wtedy potrzebowaliby przyłożenia w 50 sekund bez przerw na żądanie i z połową boiska do przejścia. Byłby to powrót równie imponujący jak przeciwko Falcons w Super Bowl, a te nie bez powodu zdarzają się wyjątkowo rzadko.
Texans przygotowali na ten mecz bardzo dobry plan ofensywny. Wiedzieli, że Pats przywiązują szczególną wagę do wyłączenia receivera #1, więc DeAndre Hopkins został niemal rzucony Gillmore’owi na pożarcie. Złapał piłki na 64 jardy, ale nie był aż tak widoczny jak zwykle. Ważniejsza rola przypadła za to Kenny’emu Stillsowi, który korzystał z mniejszej uwagi defensywy. Gdy Patriots przełączali się na strefę, ofensywa Teksańczyków umiejętnie szukała luk między defensorami. Do tego efektowna akcja zmyłkowa, która dała ostatnie przyłożenie.
THE TRICKERY!@deshaunwatson | #NEvsHOU pic.twitter.com/POBDFCMZXu
— Houston Texans (@HoustonTexans) December 2, 2019
Warto też podkreślić dobrą postawę linii ofensywnej. Nie zdołali zupełnie powstrzymać front seven Pats, ale w tym sezonie to chyba niemożliwe. Ograniczyli ich jednak na tyle, że Watson mógł zagrać bardzo czysty, efektywny mecz, czyli dokładnie tak, jak trzeba grać przeciwko tej obronie.
O ofensywnych problemach w Nowej Anglii pisałem już w tym roku nie raz. To wciąż nie jest słaba ofensywa, ale trudno tu mówić o czymś lepszym niż ligowa przeciętność. W tym tygodniu dodatkowo drużynę osłabiła mini epidemia grypy, choć oczywiście nie może to być wymówką dla słabej postawy.
Linia ofensywna po powrocie LT Isiaha Wynna spisuje się nieco lepiej, chociaż najprawdopodobniej w kolejnych tygodniach będą musieli wystawić trzeciego centra, bo Ted Karras doznał urazu kolana. „Lepiej” nie znaczy dobrze, a jedynie „nie katastrofalnie”. Wciąż bardzo daleko do poziomu zeszłorocznej formacji.
Największym problemem jest jednak brak zaufania pomiędzy Tomem Bradym i jego receiverami. Rookie N’Keal Harry fatalnie zachował się przy przechwycie Bradleya Roby’ego (świetny mecz DB Texans) i przez całą resztę meczu w jego stronę nie poleciała ani jedna piłka. Jacoby Mayers znów kilka razy pobiegł nie tą ścieżkę. Mohamed Sanu miał problemy z łapaniem dobrych piłek, a Philipp Dorsett nie orientował się gdzie jest znacznik nowej pierwszej próby. Poza Jamesem Whitem i Julianem Edelmanem próżno szukać jasnych punktów w ofensywie Patriots. Co gorsza rywale o tym wiedzą i Edelman musi się zmagać z nieustannymi podwojeniami.
Patriots bardzo utrudnili sobie drogą do Super Bowl. Wciąż nie są pewni wygranej w dywizji, a teraz stracili prowadzenie w AFC. Pamiętajmy jednak, że przed rokiem przegrali w grudniu dwa mecze z drużynami, które nie weszły do playoffów, nikt (łącznie ze mną) nie dawał im szans na wygraną w Kansas City w playoffach, a jednak ostatecznie sięgnęli po mistrzostwo.
Seattle Seahawks – oficjalna drużyna Amerykańskiego Stowarzyszenia Kardiologów?
Czy Seattle Seahawks są zdolni do zagrania meczu, który nie przyprawiałby ich kibiców o zawał? W poniedziałek niemal roztrwonili 17-punktową przewagę w czwartej kwarcie. Owszem wygrali ważny mecz z Vikings, dzięki czemu awansowali na czoło NFC West i drugą lokatę w NFC (w konferencji prowadzą Saints, którzy wygrali z Seattle bezpośredni mecz). Jednak co się kibice nadenerwowali to ich.
Maciej, jeden z patronów bloga, zainspirował mnie na Twitterze do sprawdzenia, czy Seahawks rzeczywiście są liderami NFL pod względem „zawałowych” meczów. Jeśli chcecie mu podziękować, to znajdziecie go pod @zajac_maciej.
Oczywiście nie mam jak sprawdzić, który mecz był najbardziej dramatyczny. Zamiast tego sięgnąłem do bazy Pro Football Reference, by sprawdzić jak wygląda to w epoce Russella Wilsona i Pete’a Carrolla, czyli od sezonu 2012. Za mecze „zawałowe” uznałem spotkania zakończone różnicą jednego posiadania, czyli osiem punktów lub mniej. Oczywiście będą tam też mecze takie jak Texans – Patriots czy Seahawks – Vikings, czyli spotkania, w których zwycięzca prowadził wysoko cały mecz, a w końcówce bronił się przed szaleńczo odrabiającym straty rywalem, jednak powinno dać nam to pewien obraz sytuacji.
W tym sezonie 10 z 12 meczów Seahawks zakończyło się tak drobną różnicą punktową. Jednak 10 takich meczów w sezonie nie starczy nawet na pierwszą setkę najbardziej „zawałowych” sezonów w historii NFL. W Seattle ciągle mają jeszcze szanse na wyrównanie rekordu, którym jest 14 takich spotkań w sezonie, a ustanowili go New York Giants w 1994 r., a następnie wyrównali Baltimore Ravens w sezonie 2015.
To co jest ciekawe to fakt, że od 2014 r. sezony Seattle Seahawks stają się coraz bardziej „zawałowe”.
2014 – 6 meczów (bilans 3-3)
2015 – 7 (2-5)
2016 – 9 (5-3-1)
2017 – 10 (4-6)
2018 – 11 (5-6)
2019 – 10 (9-1)
Sezon 2019 wciąż ma spore szanse na utrzymanie trendu, bo do zakończenia zostały jeszcze cztery mecze. Widać jednak wyraźnie, jak nietypowy na tle pozostałych sezonów jest obecny. Chodzi o procent wygranych w takich spotkaniach.
W długim terminie bilans w meczach zakończonych różnicą jednego posiadania u większości drużyn zbliża się do .500. Po prostu w meczach na styku często to przypadek jest czynnikiem decydującym. Odzyskanego lub nieodzyskanego fumble, kopnięcie z 50 jardów w ostatniej sekundzie i tak dalej. Jeśli drużyna wygrywa dwucyfrową równicą punktową, nie sposób mówić o przypadku. Dobre drużyny dlatego są dobre, że rozstrzygają na swoją korzyść te „nieprzypadkowe” mecze.
Chcecie dowodu? Od sezonu 2015 najlepszy bilans w NFL w meczach zakończonych różnicą jednego posiadania mają… Miami Dolphins (26-10). To dzięki temu sensacyjnie awansowali do playoffów w 2016 i na tym reputację zbudował Adam Gase. W tym samym czasie w meczach zakończonych różnicą większą niż jedno posiadanie Miami mają najgorszy w NFL bilans 6-34. Najwięcej wygranych różnicą 9+ punktów w tym czasie? New England Patriots.
Wróćmy jednak do Seahawks. W epoce Carrolla – Wilsona wcale nie są najbardziej „zawałową” drużyną ligi, ale są w czołówce. 71 takich spotkań (z bilansem 38-32-1) to ósmy wynik w tym czasie. Prowadzą Detroit Lions z 76 meczami na styku.
Sięgnijmy może po lata 2014-2019, gdy zaczął się wspomniany wyżej trend coraz dramatyczniejszych sezonów. Seahawks (53 mecze) awansują na siódme miejsce, a na fotelu lidera meldują się San Diego/Los Angeles Chargers (57).
To może ostatnie trzy sezony, gdy w każdym ekipa z Seattle rozgrywała dwucyfrową liczbę meczów rozstrzygniętych jednym posiadaniem? Tak, tu Seahawks są na pozycji lidera z 31 meczami (18-13), choć nie mają dużej przewagi. Pittsburgh Steelers w tym samym czasie rozegrali 30 takich meczów. Najmniej emocjonująca drużyna? New England Patriots i tylko 16 „zawałowych” spotkań, z czego aż 11 wygranych.
Jak widać drużyna z Seattle zasługuje w ostatnich latach na patronaż amerykańskich kardiologów. Nie jest to może aż tak znacząca przewaga nad resztą stawki, ale nie można im odmówić wyczucia dramatyzmu. A ich kibicom mocnych, wielokrotnie ćwiczonych nerwów.
Tydzień w skrócie:
1. Z notatnika statystyka:
- QB Lamar Jackson (Ravens) zaliczył czwarty mecz w tym sezonie ze 100+ jardami biegowymi. To rekord dla gracza na tej pozycji.
- QB Aaron Rodgers (Packers) zanotował 23. mecz w karierze z minimum czterema podaniami na przyłożenie. To czwarty wynik w historii, ex-equo z poprzednikiem Rodgersa, Brettem Favrem.
- RB Christian McCaffrey (Panthers) został piątym RB w historii z trzema sezonami z 75+ złapanymi piłkami.
2. Z notatnika medyka:
- WR Chester Rodgers (Colts) złamał nogę. Trafi na listę kontuzjowanych.
- DE Derick Wolfe (Broncos) trafił na listę kontuzjowanych z powodu przewlekłych problemów z łokciem.
- TE T.J. hockeson (Lions) trafił na listę kontuzjowanych z powodu przewlekłych problemów z kostką.
3. New Orleans Saints nie tylko awansowali na pierwsze miejsce w NFC. Jako pierwsza drużyna w tym roku zapewnili sobie awans do playoffów i zwycięstwo w swojej dywizji. Niewątpliwie pomogła im ogólna mizeria tegorocznej NFC South, ale i tak podopieczni Seana Paytona rozgrywają kolejny świetny sezon.
4. Po porażce z Washington Redskins Carolina Panthers zwolnili trenera Rona Riverę. Rivera to świetny trener i trudno nie mieć wrażenia, że jest ofiarą braku planu B w sprawie rozgrywającego. Czy Rivera jest współodpowiedzialny? Oczywiście. Ale „współ”, a nie „wyłącznie”. Dziwne też, że klub zwolnił go w trakcie sezonu, zamiast dać dograć mu i tak stracony sezon. Generalnie jestem przeciwny zwalnianiu trenera w trakcie sezonu, chyba że wyjątkowo niszczy atmosferę w klubie. Tu raczej nic takiego nie miało miejsca. A szkoleniowiec, który przepracował w klubie dekadę, zasługuje na lepsze pożegnanie.
5. Czy Jacksonville Jaguars zapłacili 50 mln gwarantowanych dolarów za 3,5 meczu Nicka Folesa? W pierwszej połowie MVP Super Bowl LII popełnił trzy straty i przyjął trzy sacki. Na drugą połowę nie wyszedł. Minshewmania powraca!
6. Swoje pierwsze zwycięstwo w sezonie odnieśli Cincinnati Bengals, którzy pokonali New York Jets. Był to podwójny sukces, bo uniknęli „unperfect season”, a jednocześnie zachowują powadzenie w wyścigu po #1 w nadchodzącym drafcie.
7. Czy ktoś chce wygrać w tym sezonie NFC East? Dallas Cowboys zostali w święto dziękczynienia rozbici na własnym stadionie przez Buffalo Bills. Eagles skompromitowali się jeszcze bardziej, bo przegrali z tankującymi Miami Dolphins, a jedno z przyłożeń zaliczył kicker po podaniu od puntera. Było to pierwsze przyłożenie kickera po złapanym podaniu od 1977 r.
This is the best play of the year. pic.twitter.com/AYqcKB9Ayh
— Sam Monson (@SamMonsonNFL) December 1, 2019
8. New England Patriots przegrali z Houston Texans, a Uniwersytet Alabamy przegrał Iron Bowl z Uniwersytetem Auburn. To znaczy, że trenerzy Bill Belichick i Nick Saban przegrali swoje mecze w tym samym tygodniu po raz pierwszy od… 2011 r. Obaj szkoleniowcy przyjaźnią się od lat i są uważani za najlepszych na swoich poziomach rywalizacji.
9. Niedawno pisałem, ze Radiers mogą powalczyć o playoffy. Po obejrzeniu trzech kwart pogromu jaki sprawili im Kansas City Chiefs widzę, jak bardzo się myliłem.
Zostań mecenasem bloga: