Site icon NFL Blog

NFL, tydzień 10: Gwiazdy i formacje

Futbol amerykański to jeden z najbardziej zespołowych sportów. Tu w niemal każdej akcji 11 zawodników na boisku musi zrobić swoją robotę, a jeśli choćby jeden się pomyli, może skończyć się to katastrofą. Nie sposób wygrywać meczów grając izolacje na najlepszego gracza w lidze, a lider drużyny nie da rady przedryblować wszystkich zawodników, by zdobyć decydującą bramkę.

Są jednak chwile, kiedy wielkie gwiazdy świecą pierwszą jasnością. I nie zawsze są to rozgrywający.

Kiedy wiosną Houston Texans oddawali do Arizony DeAndre Hopkinsa wszyscy kibice i dziennikarze gremialnie uznali trenera/GM-a Billa O’Briena za wariata. Gdyby oddał zawodnika, na którego klub nie było stać i pozyskał w zamian coś wartościowego (2. rundę draftu) to jeszcze można by to zrozumieć. Ale Texans wzięli na siebie fatalny kontrakt wiecznie kontuzjowanego RB Davida Johnsona, co sprawiło, że cała wymiana traciła sens.

Zwłaszcza że Hopkins to jeden z tych graczy, których się po prostu nie wymienia. Przez siedem lat opuścił dwa mecze: jeden z powodu przeziębienia, drugi z powodu urazu łydki. Oba w ostatniej kolejce, gdy wynik był dla jego drużyny bez większego znaczenia. W pięciu z siedmiu sezonów łapał podania na ponad 1 tys. jardów mimo korowodu nieudanych rozgrywających, którzy przewijali się przez Houston. Nie stwarzał problemów pozaboiskowych ani w szatni.

Jednak prawdziwym powodem, dla którego takich graczy się nie wymienia, są momenty takie jak ten.

Wypada pochwalić Kylera Murraya. Odpadał w lewo, więc dla praworęcznego zawodnika to trudny rzut z zachwianej pozycji, który przeleciał w powietrzu ponad 50 jardów. Świetny rzut, ale przynajmniej kilkunastu zawodników w NFL byłoby w stanie wykonać podobny.

Ale ilu zawodników zdołałoby złapać tę piłkę? W otoczeniu trzech rywali wybić się w górę tak wysoko, mimo że musiał śledzić piłkę i dostosować się do jej lotu, a rywale byli w znacznie lepszej pozycji. Calvin Johnson i Rob Gronkowski w najlepszych latach. Może Mike Evans. Jednak cała trójka jest o głowę wyższa od Hopkinsa. Receiver Cardinals nie należy do mikrusów (185 cm i niespełna 100 kg), ale to rzadkie połączenie atletyzmu, boiskowego IQ i fantastycznych umiejętności łapania piłki sprawia, że Hopkins wykonał jedną z najlepszych akcji sezonu i dał swojej drużynie bezcenne zwycięstwo przeciwko wysoko notowanemu rywalowi.

A wydawało się, że podobnie jak przed tygodniem Cardinals zdołają wyrwać porażkę ze szponów zwycięstwa. Zagrali naprawdę dobrą drugą połowę. Wymusili dwa INT Josha Allena. Atak Bills niemal cała drugą połowę nie potrafił się dostać na teren Cardinals. (Nie licząc sytuacji, gdy atak Arizony oddał rywalom piłkę przed własnym red zone)

Jednak na 3,5 minuty przed końcem meczu Josh Allen dostał piłkę na własnym 22. jardzie. I jakby zapomniał o niezbyt udanych dwóch kwartach. Poprowadził znakomitą 3-minutową serię składającą się z 12 akcji i zakończoną przyłożeniem na 32 sekundy przed końcem meczu. Cardinals mieli 32 sekundy i dwa timeouty. Wystarczyło.

Z bilansem 6-3 Cardinals są na czele NFC West. Co prawda identyczny bilans mają jeszcze Rams i Seahawks, ale to Cardinals jako jedyni z tego grona nie ponieśli jeszcze porażki w meczach w ramach dywizji. Kyler Murray i trener Kliff Kingsbury okrzepli po obiecującym debiutanckim sezonie, Larry Fitzgerald łapie minimum jedną piłkę w 252 meczach z rzędu. Ale to DeAndre Hopkins jest tym, który wyniósł ten atak na wyższy poziom. I to on czyni z Cadinals jedną z najbardziej niebezpiecznych drużyn w tym roku. A w sezonie, w którym brak prawdziwych dominatorów, wystarczy złapać wiatr w żagle w styczniu i można naprawdę dużo namieszać. Ekipa z Phoenix nie jest faworytem do Super Bowl, ale bez trudu można ich sobie tam wyobrazić. Co jeszcze rok temu byłoby nie do pomyślenia.

 

Oda do grubasów

W grze podaniowej w futbolu rodzą się gwiazdy. Ale gra biegowa to wysiłek w 100% zespołowy. Co prawda większość chwały (i statystyk) zgarnia gość biegnący z piłką, ale większość zasług (i pieniędzy) mają ci, którzy dla niego blokują – linia ofensywna.

W amerykańskich serialach typu „high school drama”, które dla wielu z nas były pierwszym kontaktem z futbolem amerykańskim, najprzystojniejszy w szkole jest rozgrywający drużyny futbolowej, a do tego chodzi z pierwszą cheerleaderką (oczywiście najładniejszą dziewczyną w szkole). Często towarzyszy mu niezbyt rozgarnięty mięśniak, jeden z jego ofensywnych liniowych.

Faktycznie, liniowi to wielcy faceci. Zdecydowana większość przekracza 190 cm wzrostu i 130 kg wagi. Nie brak takich przekraczających 2 metry i 150 kg. Granie na linii to niełatwy kawałek chleba. Ciągła walka „w okopach” przeciwko równie monstrualnym liniowym defensywnym. Kiedy robią swoją robotę, cała chwała spływa na running backów, rozgrywających i receiverów. Widać ich dopiero, kiedy coś zawalą. Nawet kiedy ich chwalimy, chwalimy całą grupę. Nie dla nich wielkie kontrakty reklamowe, a numery z zakresu 50-79 rzadko widzimy na koszulkach kupowanych przez fanów. Do tego są traktowani jak „grubasy”.

A jednak gra na linii wymaga szybkich reakcji, zdolności do przetwarzania ogromnej iloci informacji w krótkim czasie i świetnej znajomości fizyki, bo na linii przyłożenie siły we właściwym punkcie z odpowiednim kierunkiem i zwrotem to 80% sukcesu. Na pocieszenie mogą otrzeć łzy dolarami, jak bohater filmu „Zombieland” grany przez Woody’ego Harrelsona. Tylko rozgrywający zarabiają średnio więcej niż liniowi.

Wartość tej formacji świetnie pokazał mecz Baltimore Ravens z New England Patriots. Ravens, zdecydowani faworyci, musieli uznać wyższość rywala. Oczywiście swoje zrobiła fatalna pogoda, typowa dla listopada w Nowej Anglii. Na pewno jest też problem z systemem ofensywnym Baltimore, skoro Lamar Jackson publicznie narzeka, że rywale czytają na bieżąco ich zagrywki. Jednak duża część ofensywnych problemów Ravens sprowadza się do znacznie słabszej niż przed rokiem linii ofensywnej.

Przed sezonem na emeryturę przeszedł Marshall Yanda, jeden z najlepszych guardów XXI wieku. Już w trakcie sezonu kontuzji doznali OT Ronnie Stanley i następca Yandy, Tyre Philips. W efekcie linia, która był 3. najlepszą w NFL w run blocking i 8. w pass blocking w sezonie 2019 (za Football Outsiders) w obecnych rozgrywkach zajmuje miejsca odpowiednio 19. i 24.

Przy tych wszystkich kontuzjach w niedzielę największe błędy popełniał jednak jeden z zeszłorocznych starterów – C Matt Skura. Wśród trzech akcji, które najbardziej zwiększyły prawdopodobieństwo wygranej Patriots dwa to nieudane snapy Skury. Niecelne wprowadzenie piłki bezpośrednio do Marka Ingrama w czwartej próbie w trzeciej kwarcie zwiększyło prawdopodobieństwo wygranej Patriots aż o 15 pkt. proc.

Łatwo zwalić winę na ofensywne niepowodzenia Baltimore na Lamara Jacksona. Jednak rozgrywający Ravens ma znacznie mniej czasu w kieszeni niż rok temu. Zmusza go to do częstszych ucieczek przed pass rushem, co siłą rzeczy wpływa na efektywność gry podaniowej. Co więcej Ravens, którzy przed rokiem grali ok. 10 podań po play action na mecz, zmniejszyli ten wskaźnik do ok. 6. Play action to bardzo skuteczna broń, ale takie podanie trwa nieco dłużej, co przy problemach linii ofensywnej jest kwestią problematyczną.

Z drugiej strony trudno o słabszą grupę skill position1 niż w Patriots. Do tego OC Josh McDaniels wydaje się zdeterminowany, by nie korzystać z Cama Newtona jako podającego. W tej sytuacji defensywa rywala wie, że może skupić się na bronieniu biegu. Według Next Gen Stats przeciwko Ravens RB Damien Harris w przeszło połowie swoich akcji biegowych miał przeciwko sobie 8+ defensorów w tackle box. Wskaźnik we współczesnej NFL wprost niesłychany. A jednak zrobił z tego 121 jardów przy średniej 5,5 jarda na próbę.

Część to zasługa Harrisa, który twardo wyrywał dodatkowe jardy po pierwszym kontakcie z obrońcą. Jednak większość to świetna praca linii ofensywnej która chyba pierwszy raz w tym sezonie wyszła w najmocniejszym zestawieniu. I to było widać. Swoje zrobiły urazy po stronie Ravens – Calais Campbell w ogóle nie został zgłoszony do meczu, a Brandon Williams odniósł uraz w pierwszej serii defensywnej – jednak świetna praca linii i fullbacka Jakoba Johnsona w ogóle pozwoliły funkcjonować ofensywie Patriots w tym meczu.

Atak drużyny z Nowej Anglii wymaga zmian na niemal każdej pozycji, począwszy od koordynatora. Ale linia ofensywna to jedna z najlepszych formacji w NFL. Dopóki są zdrowi, bo różnie z tym ostatnio bywało.

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika statystyka:

2. Z notatnika medyka:

3. New York Giants zwolnili trenera linii ofensywnej Marca Colombo. W jego miejsce zatrudnili słynnego Dante Scharneccię, wieloletniego szkoleniowca OL w Patriots. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie powód. Otóż wg Jasona McIntyre’a z Foxa, Colombo wdał się w bijatykę na pięści z głównym trenerem Giants, Joe Judgem, czyli swoim szefem. Co więcej podobno wygrał bójkę, ale za to stracił pracę. Nowy Jork to jednak odmienny stan umysłu. Nie wiem czy lepszy czy gorszy, ale na pewno inny.

4. Seattle Seahawks wciąż są fatalni w defensywie. Co gorsza Russell Wilson rozegrał swój najsłabszy mecz w sezonie. W związku z tym Pete Carroll ogłosił, że Seahawks muszą zacząć więcej biegać. To logiczne – jak w samochodzie pęka opona wystarczy przełączyć na niższy bieg, prawda?

5. W AFC aż 9 drużyn ma w tym momencie bilans .667 lub lepszy. To oznacza, że możemy się spodziewać, że playoffy przegapi drużyna z 10 wygranymi i to mimo poszerzenia składu do siedmiu ekip. W NFC do playoffów załapie się zapewne drużyna z 7 lub nawet 6 wygranymi i będzie to „zwycięzca” NFC East.

6. W Europie druga fala COVIDu powoli opada, w Stanach nabiera tempa. NFL rozesłała okólnik do klubów, w którym nakazuje wprowadzenie jeszcze ostrzejszych protokołów bezpieczeństwa, zwłaszcza w kwestii spotkań i treningów.

 

Zostań mecenasem bloga:




  1. Skill position to zbiorcza nazwa graczy z pozycji WR, RB, TE
Exit mobile version