Site icon NFL Blog

NFL, tydzień 2 – Powroty z dalekich podróży

20 punktów w połowie trzeciej kwarty. 21 punktów na start czwartej kwarty. 13 punktów na dwie minuty przed końcem meczu. Każdą z tych zaliczek możemy uznać za bezpieczną. A jednak te trzy drużyny przegrały w niedzielę. A przy tym mało brakowało, by Falcons tym razem znaleźli się po właściwej stronie powrotu z 28:3.

 

Do samych comebacków przejdziemy za moment. Warto jednak zastanowić się, co sprawia, że NFL jest areną tak wielu nieprawdopodobnych zwrotów akcji? Dlaczego tak trudno przewidzieć wyniki spotkań nie tylko z tygodnia na tydzień, ale wręcz z kwarty na kwartę czy nawet z minuty na minutę?

Jak to zwykle bywa mamy tu kilka przyczyn, mniej lub bardziej ze sobą powiązanych. Prześledźmy je.

 

NFL to niezwykle wyrównana liga

Fani i media uwielbiają żartować sobie ze słabszych drużyn. Ja również. To część zabawy. Jednak tak naprawdę drużyny NFL są niezwykle zbliżone poziomem.

Tylko pomyślcie. Około miliona dzieciaków w amerykańskich szkołach co roku gra w futbol. Z tego zaledwie kilkadziesiąt tysięcy najlepszych trafia do drużyn uczelnianych (na jakimkolwiek poziomie), a w sezonie zasadniczym przez NFL przewija się ok. dwa tysiące zawodników.

Każdy kto trafia do NFL, a tym bardziej gracze odgrywający znaczące role na boisku, to absolutna atletyczna elita. To osoby fenomenalnie przygotowane na poziomie fizycznym, technicznym i mentalnym. Otoczeni sztabami ludzi, którzy dbają o dietę, odnowę biologiczną i kondycję psychiczną. To dlatego gracze, których uważamy za „leszczy” potrafią notować świetne występy – to wciąż bardzo utalentowani sportowcy, choć na tle absurdalnie utalentowanych kolegów wyglądają na słabeuszy.

NFL to przede wszystkim produkt rozrywkowy, a my, kibice, jesteśmy klientami. Jako klienci chcemy, by produkt był jak najlepszy, tzn. jak najbardziej emocjonujący. Jasne, może nam się wydawać, że pełnią szczęścia byłoby wygrywanie każdego meczu 30 punktami, ale na dłuższą metę szybko się to nudzi. To dlatego Panthers Wrocław zrezygnowali z udziału w krajowych rozgrywkach i występują jedynie w ELF.

By te emocje były jak największe, NFL zaimplementowała kilka rozwiązań, które mają wyrównywać poziom. Kilka jest oczywistych. Odwrócony draft daje najsłabszym drużynom szansę na pozyskanie teoretycznie najzdolniejszych nowicjuszy. Salary cap nie pozwala, by najbogatsze drużyny ściągały najlepszych graczy, jak ma to miejsce choćby w baseballowej MLB, gdzie średnia roczna pensja Maxa Schertzera w Mets wynosi niemal trzykrotnie więcej niż wypłaty dla całego aktualnego składu Oakland Athletics1. Algorytm układania kalendarza rozgrywek sprawia, że drużyny, które zakończyły sezon z lepszym bilansem częściej grają między sobą w następnym.

Jadnak najważniejsze jest dzielenie się przychodami między klubami. Większość przychodów wrzucanych jest do wspólnego wora, a następnie dzielone między 32 (w niektórych wypadkach 31) drużyny ligi. Ci bogatsi wiedzą, że bez konkurencyjnych zespołów z mniejszych ośrodków ich produkt nie będzie tak ciekawy. Oddają więc część swoich przychodów w krótkim terminie, by wygenerować większe obroty w długim terminie.

To pozwala na realną konkurencję o zawodników między malutkim Green Bay, a metropoliami, takimi jak Nowy Jork czy Los Angeles. Wyobraźcie sobie, że o tego samego pracownika konkuruje firma z Warszawy i z Suwałk. Jasne, życie poza wielkim miastem może mieć swoje zalety, ale w warunkach rynkowych przedsiębiorstwo z mniejszej miejscowości nie zdoła wygenerować takich obrotów, by zaproponować choćby odrobinę konkurencyjną pensję. A większość potencjalnych atutów małej miejscowości (spokojniejsze życie, większe bezpieczeństwo itd.) jest mało istotna dla graczy NFL, którzy w sezonie spędzają większość czasu w obiektach klubowych, a poza sezonem najczęściej wracają do swoich rodzinnych okolic.

Wszystko to sprawia, że nawet jeśli czasem dochodzi do wysokich wygranych, a niektóre zespoły wydają się odstawać poziomem od reszty (na plus czy na minus), to de facto różnice między nimi są mikroskopijne.

 

Futbol to bardzo skomplikowana gra

Futbol to najbardziej skomplikowany z popularnych sportów zespołowych. I nie mam tu na myśli skomplikowanych reguł, ale liczbę czynników, które wpływają na każde zagranie. Choć na pierwszy rzut oka przebieg gry łatwo śledzić, to jednak wejście w niuanse nie jest tak łatwe.

Na boisku mamy jedenastu zawodników. To tak jak w piłce nożnej i mniej niż w rugby. Jednak w tych dwóch sportach w większości akcji bezpośredni udział bierze zaledwie po kilku graczy z każdej ze stron, pozostali czekają na swoją kolej. W futbolu każdy zawodnik, tak ofensywy jak defensywy, ma w każdej akcji rolę do odegrania. Wzajemne ustawienie graczy potrafi diametralnie odmienić sytuację na boisku, a są jeszcze przecież konkretne zagrywki, czy zagadnienia związane z techniką. Liniowi wiedzą o kątach, dźwigniach i punktach podparcia więcej niejeden nauczyciel fizyki.

Kiedy zestawimy bardzo wyrównany poziom z dużym stopniem skomplikowania, otrzymujemy receptę na nieprzewidywalność. Zmiana dominującego sposobu obrony ze swego na strefę, zmiana tendencji w zagrywkach ofensywnych, wprowadzenie dodatkowego tight enda zamiast receivera. To wszystko modyfikacje w trakcie meczu, które potrafią przynieść kolosalne różnice w obrazie gry. A tak naprawdę mówimy jedynie o drobnych, niezauważalnych dla laika zmianach. We wcześniejszej fazie sezonu, gdy drużyny wciąż nie ujawniły rywalom wszystkiego, nad czym pracowały w lecie, mamy ogromny potencjał na niespodzianki. Udany pomysł taktyczny może dać wygraną nawet drużynie teoretycznie słabszej.

 

Szczęście odgrywa znacznie większą rolę niż nam się wydaje

Lepsi taktycznie, technicznie, bardziej pomysłowi, z lepszym trenerem. Tak, to wszystko jest ważne. Jednak w futbolu, zwłaszcza w meczach na styku, niemal równie ważne jest zwykłe szczęście. Pomyślcie, jak wiele najsłynniejszych akcji z najważniejszych meczów NFL było znakomitą egzekucją, a jak wiele czystym fartem? Począwszy od takich klasyków jak Immaculate Reception (odbita przed defensora piłka trafia prosto w ręce innego gracza ofensywy), przez „helmet catch”, chwyt Juliusa Edelmana przeciwko Falcons, czy obrońców upuszczających podania Nicka Folesa, gdy Eagles szli po mistrzowski tytuł. To byli znakomici zawodnicy i świetne drużyny, ale w kluczowych momentach pomógł im łut szczęścia.

Nie inaczej było w niedzielę. Jednym z najbardziej jaskrawych przypadków był onside kick odzyskany przez Jets na półtorej minuty przed końcem meczu. Gdyby im się to nie udało – game over, rywale nie mają już timeoutów, można skończyć spotkanie „kolankiem”. Spodziewany onside kick to zagranie mające ok. 5% szans powodzenia. Ten konkretny długo się odbijał i gracze obu stron mieli okazję go przejąć. Odbicia wrzecionowatej piłki futbolowej od ziemi to sprawa niemal kompletnie losowa. Onside kick w takiej sytuacji jest jak rzut monetą z nadzieją, że stanie na krawędzi. Jets się udało.

Inny przykład pochodzi z meczu Cardinals i Raiders. Dwupunktowe podwyższenie Kylera Murraya, które doprowadziło do dogrywki, trwało prawie 21 sekund (dokładnie 20,8) od snapu do punktów. To wartość kompletnie niesłychana. Jasne, możemy mówić (nie bez racji) o świetnej ochronie rozgrywającego i indolencji pass rushu, ale 21 sekund w NFL? Trudno mi sobie wprost wyobrazić ile czynników musi ułożyć się idealnie, żeby ofensywa miała tyle czasu na rozegranie akcji.

To w skali mikro. A jest jeszcze istotna rola szczęścia w skali makro. Począwszy od kontuzji, które są w dużej mierze wynikiem szczęścia (czy raczej pecha)2. Kolejnym są fumble. O ile wybijanie rywalowi z rąk żywej piłki to umiejętność, o tyle odzyskiwanie jej potem to już głównie kwestia szczęścia. W długim terminie wszystkie zespoły mają procent odzyskiwanych fumbli (czy to w ataku czy w obronie) zbliżony do 50%.

(Hmm, a jak wygrali swój mecz Cardinals – jeśli nie wiecie, odpowiedź kilka akapitów niżej)

Podobnie zresztą z wygranymi w meczach na styku – w długim terminie wartość ta również oscyluje w granicach 50%. Dobre zespoły poznaje się nie po tym, ze wygrywają wyrównane mecze, ale że wygrywają zdecydowanie, nie dopuszczając do tych wyrównanych końcówek.

 

Drużyny nie podejmują optymalnych decyzji (choć to się poprawia)

Wiele miejsca na blogu poświęcam statystyce i podejmowaniu optymalnych decyzji. Częściowo dlatego, że po prostu mnie to interesuje. Niemniej to nie jedyny powód.

Statystyka, analityka futbolowa, optymalne decyzje w czwartych próbach. Czy mają duży wpływ na wynik meczu? Może was zaskoczę, ale powiem, że absolutnie nie. Jeśli jedna drużyna jest większa, szybsza i lepsza technicznie, to choćby rywale mieli genialnie zoptymalizowane podejmowanie decyzji i trzydzieści modeli pozwalających na dobieranie zagrywek przy uwzględnieniu wszystkich możliwych czynników, to i tak sromotnie przegrają. Trenerzy mają 100% racji, gdy mówią, że meczu nie da się wygrać Excelem. Ale.

Wyobraźmy sobie tor rajdowy. Na starcie staje Skoda Fabia i bolid Formuły 1. Nietrudno sobie wyobrazić kto wygra wyścig. Optymalny dobór opon, strategii tankowania, toru jazdy i momentu hamowania nic tu nie zmieni. Co najwyżej sprawi, że Skoda zostanie zdublowana dziewięć, nie dziesięć razy. Ale gdy obok siebie stają dwa z grubsza równorzędne bolidy prowadzone przez genialnych kierowców, nagle te drobiazgi zaczynają nabierać decydującego znaczenia.3

Tak jest właśnie w NFL. Gdy każdy przeciwnik jest równie szybki, silny i dobry technicznie, trzeba szukać innych przewag, a jedną z najbardziej dostępnych jest optymalizacja procesu decyzyjnego na boisku. Począwszy od optymalnego doboru zagrywek (więcej play action!) po decyzje w czwartych próbach.

Sytuacja w NFL poprawia się pod tym względem, ale wciąż jest wiele do zrobienia. Przy dramatycznych powrotach często czynnikiem decydującym jest fakt, że prowadząca ekipa zamiast trzymać nogę na gazie, zaczyna „bronić wyniku”. W ataku grają bezpiecznie i przewidywalnie, co prowadzi do szybki 3&out zamiast długich serii spalających zegar i podwyższających prowadzenie. W obronie stosują prevent defense, by uniemożliwić rywalom połykanie 50 jardów w jednej akcji, ale pozwalają na zdobycie tych samych 50 jardów w pięciu akcjach bez większego wysiłku.

Oczywiście decyzja dająca największe szanse na wygraną nie zawsze da tą wygraną. To wciąż jest gra, w której sporą rolę odgrywa szczęście. Przechodząc przez jezdnię na zielonym świetle można stać się ofiarą wypadku, ale to wcale nie sprawia, że przechodzenie na zielonym świetle jest złą decyzją.

 

Co stało się w niedzielnych meczach?

Miami Dolphins – Baltimore Ravens

Lamar Jackson rozgrywał jeden z najlepszych meczów w karierze. Przez większość spotkania miał idealny passer rating, podał na trzy przyłożenia i wybiegał czwarte. Zdobył ponad 100 jardów po ziemi i ponad 300 w powietrzu, pokazując włodarzom Ravens, że cena za jego usługi będzie szła tylko w górę.

Można mieć pretensje, że w drugiej połowie zanotował przestój. Trudno jednak mieć pretensje do ofensywy, że rywal zdobywa 28 punktów w czwartej kwarcie. Że gdy Jackson i spółka wyprowadzili Ravens na prowadzenie w końcówce meczu, drużyna nie potrafiła wybronić ostatniego posiadania z nieco ponad dwiema minutami na zegarze.

Jednak przede wszystkim trzeba docenić Miami. Byłem wobec nich sceptyczny i wciąż jestem (choć może nieco mniej niż dwa tygodnie temu). Ale w budowie tej drużyny jest metoda. Tua Tagovailoa może nie jest geniuszem przetwarzającym boiskowe szachy w tempie niedostępnym reszcie ligi. Nie jest specem od przerzucania połowy boiska sięgając lewą ręką za prawe udo. Nie posyła precyzyjnych piłek przez ucho igielne. Ale jak mało kto potrafi dograć receiverowi w tempo tak że ten nie gubi kroku. To dlatego Dolphins zbudowali wokół niego najszybszy korpus receiverów w lidze. Nie najlepszy, ale bez wątpienia najszybszy. To działa. Pytanie czy będzie działało, gdy rywale będą mieli okazję obejrzeć kilka meczów na wideo. Jednak na razie Tagovailoa zaliczył najlepszy mecz swojej NFL-owej kariery, a jego zespół trzeba zacząć traktować poważnie.

Warto wspomnieć, że był to 712. mecz NFL od 2011 r., w którym jedna z drużyn przegrywała 21 punktami lub wyżej w czwartej kwarcie. Dolphins są jedynymi z tego grona, którzy zdołali odrobić straty i wygrać.

 

Arizona Cardinals – Las Vegas Raiders

W trzeciej kwarcie kibice w Mieście Grzechu otwierali szampany na trybunach, a Geoff Schwartz triumfalnie ogłaszał na Twitterze, że „wreszcie nie będzie musiał udawać, że obchodzą go Cardinals w oczekiwaniu na ich upadek w drugiej połowie sezonu”. W pierwszej kolejce zlali ich Chiefs, w drugiej Raiders. Wyjaśnili ich, co nie?

Nie tak szybko. Kyler Murray nie miał jakiegoś wybitnego meczu, ale w drugiej połowie zdołał zmobilizować kolegów. Poprowadził dwie serie ofensywne na przyłożenie i po obu konwertował dwupunktowe podwyższenia – bez tego nie byłoby mowy o dogrywce.

I wreszcie dogrywka, w której Raiders byli już na granicy skutecznego kopnięcia z pola, jednak odwróciła się o 180 stopni, gdy Byron Murphy podniósł zgubioną piłkę i po 59-jardowym powrocie zdobył punkty na wagę zwycięstwa. Warto wspomnieć, że było to drugie fumble w trzech akcjach, ale poprzednie odzyskali LV.

Dla Raiders to niezwykle bolesna porażka, która rodzi bardzo wiele pytań. Po raz kolejny okazało się, że mają problemy w ofensywie, jeśli podań nie łapie Davante Adams. Obrona nie potrafiła zatrzymać ostatniej serii Cardinals, którzy konwertowali trzy czwarte próby i wspomniane wcześniej 20-sekundowe przyłożenie.

 

New York Jets – Cleveland Browns

Gdyby Nick Chubb się położył…

Na 1:55 przed końcem meczu running back Browns zdobył przyłożenie, wyprowadzając swój zespół na 13-punktowe przyłożenie. Jednak gdyby nie wbiegł do pola punktowego, ale położył się po zdobyciu nowej pierwszej próby, Browns mogliby spalić cały pozostały do końca meczu czas „kolankami” – rywale nie mieli już przerw na żądanie.

Jednak wszelkie pretensje do Chubba uważam za grubą przesadę. Temu facetowi płaci się właśnie za to, by wbiegał do pola punktowego. Poza tym nawet mi, osobie uwielbiającej tego typu sztuczki, nie przyszłoby do głowy, by rezygnować z przyłożenia wyprowadzającego na dwa posiadania przewagi przy niecałych dwóch minutach na zegarze i braku przerw u rywala. Gdyby Browns przegrywali dwoma punktami to jasne, połóż się w polu gry, spalcie zegar i zaliczcie zwycięskie kopnięcie. Ale dwa posiadania? Tego nie można stracić, prawda?

Nie sposób mieć pretensje do Chubba, ale należy je mieć do sztabu szkoleniowego Browns. To nie zawodnik, ale desygnowany trener powinien patrzeć na zegar, liczbę przerw na żądanie i sytuację na boisku. To on powinien przed akcją podać na słuchawkach rozgrywającemu informację, że potrzebujemy pierwszej próby, by skończyć mecz, a nie przyłożenia.

Tylko kto by się spodziewał, że można odrobić 13 punktów w dwie minuty bez timeoutów?

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika statystyka:

2. Z notatnika medyka:

3. Jedną z największych niespodzianek na minus tego sezonu są (jak na razie) Cincinnati Bengals. Aktualni wicemistrzowie NFL nie rozwiązali swoich problemów z linią ofensywną. Mimo wzmocnień ta formacja wygląda jeszcze gorzej, a Joe Burrow został zsackowany 13 razy w ciągu pierwszych dwóch spotkań – jeśli utrzymają to tempo, ustanowią nowy rekord NFL. W tej sytuacji warto przeanalizować, czy może problem nie tkwi w sztabie trenerskim lub w samym młodym rozgrywającym.4

4. Mike Evans i Marshon Lattimore wdali się w kolejną bijatykę. To jedna z najgorętszych osobistych rywalizacji w NFL. Tym razem Evans został ukarany jednym meczem dyskwalifikacji przed prestiżowym pojedynkiem z Green Bay Packers. Osobą, która sprowokowała całe zajście wydawał się być Tom Brady, który przez większość meczu był wyraźnie sfrustrowany słabą postawą ofensywy i za linią boczną demolował jeden tablet za drugim.

5. Los Angeles Chargers przegrali niezwykle ważny mecz w Kansas City. Zwrotnym punktem tego meczu był przechwyt Chiefs, zakończony 99-jardową akcją powrotną na przyłożenie. Według Pro Football Reference ta akcja warta była 13,5 EPA. Celem podania w tej akcji był Gerald Everett, który chwilę przed snapem słaniał się na nogach i dawał znać swoim trenerom, że potrzebuje zmiany. Nie była to jedyna wątpliwa decyzja trenerów Chargers w tym meczu. W drugiej kwarcie dwukrotnie puntowali w sytuacji 4&2 na połowie rywali. O ile ich defensywa faktycznie grała w tym meczu bardzo dobrze, o tyle oddawanie piłki Patrickowi Mahomesowi zawsze jest złym pomysłem.

6. Indianapolis Colts przegrali w fatalnym stylu z Jacksonville Jaguars. Matt Ryan rzucił trzy INT. Można się zastanawiać, czy to już nie jest koniec Ryana, ale być może problem drużyny nie tkwi tylko w osobie rozgrywającego?

7. New York Giants zaczęli sezon od dwóch wygranych po raz pierwszy od 2016 r. To jeszcze nie znaczy, że są dobrą drużyną, ale widać efekty pracy Briana Dabola. To dobry prognostyk na kolejne sezony.

8. Buffalo Bills są mocni, Tennessee Titans nie, a uporczywe granie przez running backa, nawet Derricka Henry’ego, nie daje dobrych efektów. Niby to wszystko wiedzieliśmy przed poniedziałkiem, ale pojedynek Bills – Titans podkreślił te tezy wyjątkowo dobitnie.

9. Prowadzenie 28:3 jest bardzo niebezpieczne. Fani Falcons wiedzą o tym jak mało kto, ale w niedzielę sami byli blisko odrobienia takiej straty. Jednak ostatecznie Rams zdołali obronić przewagę.

Zostań mecenasem bloga:




  1. Choć przyznaję, że aż tak absurdalna sytuacja to akurat kombinacja wielu czynników, nie norma
  2. Choć niektóre badania sugerują, że ryzyko urazów tkanek miękkich (np. zerwanych mięśni) można zmniejszyć odpowiednią pracą z fizjoterapeutą
  3. Fanów F1 upraszam o wybaczenie, wiem o tym sporcie tyle co przeciętny Janusz, może nawet mniej. Mam jednak nadzieję, że analogia oddaje to, co chcę przekazać
  4. Modele statystyczne pokazują, że za sacki w większej mierze odpowiada rozgrywający, nie linia ofensywna. Tutaj znajdziecie kilka linków na ten temat
Exit mobile version