Site icon NFL Blog

Patriots i Seahawks finalistami Super Bowl 2015

Pierwszy mecz zapamiętamy na lata, o drugim zapewne wkrótce zapomnimy, chyba że potwierdzą się wieści o manipulacjach przy piłkach. Trudno o dwa tak różne mecze, jak finały konferencji, których byliśmy świadkami w niedzielny wieczór.

 

Green Bay Packers 22 – 28 Seattle Seahawks

Kiedy Packers po przechwycie Morgana Burnetta zaczynali swoją serię ofensywną na 4:57 minuty przed końcem meczu przy prowadzeniu 19:7, kalkulator prawdopodobieństwa wygranej Pro-Football Reference dawał im tylko 0,1%. Innymi słowy model matematyczny stworzony na podstawie najbardziej kompleksowej bazy danych statystycznych o futbolu mówił: „Nie macie żadnych szans, ale ponieważ stwierdzenie to nie jest w pełni poprawne logicznie, póki nie skończy się mecz, damy wam 0,1% szans na wygranie”. A jednak jakimś cudem Packers zdołali zaprzepaścić zwycięstwo. Jakim?

Jeśli w czasie meczu mieliście odpalonego Twittera i obserwujecie moje konto, na pewno wiecie już, do kogo mam największe zastrzeżenia. Mike McCarthy potrafi złożyć do kupy kapitalny ofensywny playbook i wyciąga wszystko co najlepsze ze swoich rozgrywających, ale błagam, niech ktoś zabierze mu prawo podejmowania decyzji w czasie meczu, bo należy w tym do najgorszych w NFL.

Tegoroczne playoffy nie raz pokazały, że ryzyko w NFL się opłaca. Bill Belichick pokonał Ravens dzięki zagrywkom wyskrobanym z dna playbooka. Jason Garrett nie bał się zaryzykować i dzięki temu pokonał Detroit. Tymczasem McCarthy podejmował decyzje tak konserwatywne, tak bojaźliwe, że ocierające się wręcz o tchórzostwo.

Decyzje zachowawcze i konserwatywne mają to do siebie, że zmniejszają potencjalny zysk kosztem mniejszej wariancji zdarzeń. Innymi słowy kopnięcie z 18 jardów niemal zawsze przyniesie 3 punkty, akcje z jednego jarda od pola punktowego w czwartej próbie przyniosły TD w tym sezonie w 50% akcji (12/24). Tyle że po pierwsze na zmniejszaniu wariancji zależy faworytom, a nie zdecydowanemu underdogowi, jakim w niedzielę byli Packers. To Seattle zależało, by niczego nie pozostawiać przypadkowi, bo są drużyną lepszą (przynajmniej w teorii) i wolą, by nie rozstrzygało szczęście.

Po drugie Packers dwa razy z rzędu mieli w pierwszej kwarcie czwartą próbę na jard od pola punktowego Seahawks. Załóżmy, że konwertowaliby jedną, jak ligowa średnia. To teraz powiedzcie, lepiej zdobyć sześć punktów i oddać Seahawks piłkę dwa razy na ich 20 jardzie (zakładamy touchback), czy zdobyć siedem i oddać piłkę raz na 20, a raz na 1 jardzie? I to jeszcze ofensywie, która nie gra kompletnie nic?

Oczywiście na tych dwóch kopnięciach lista błędów McCarthy’ego się nie kończy. Trzeci FG Crosby’ego, już w drugiej kwarcie, wziął się stąd, że McCarthy przy 3&3 zaordynował bieg Eddiego Lacy’ego, a przy 4&1 na 21 jardzie Seattle zabrakło mu jaj, żeby zagrać w czwartej próbie.

Packers niemal całkowicie zdławili ofensywę Seattle w pierwszej połowie. Naciskany Russel Wilson mylił się raz po raz. W sumie posłał cztery podania w ręce Packers, a celem wszystkich był Jermaine Kearse. Na 30 sekund przed końcem drugiej kwarty Wilson miał trzy razy więcej INT (3) niż celnych podań (1). Grał najsłabszy mecz w karierze, ale trzeba przyznać, że obrona Packers dosłownie zmiatała linię ofensywną Seattle, nie dała poszaleć Marshawnowi Lynchowi, a linia ofensywna Green Bay udowodniła, że zasługuje na miano jednej z najlepszych w lidze. Aaron Rodgers miał mnóstwo czasu, tyle że i on rzucał słabo i wyraźnie dokuczała mu kontuzjowana łydka. Wszystkie dalsze podania i rzuty w poprzek ciała były piekielnie ryzykowne i do przerwy także Rodgers dwa razy oddał piłkę rywalom. W efekcie po pierwszej połowie Packers prowadzili tylko 16:0, czyli dwoma posiadaniami piłki.

To czego brakowało McCarthy’emu, Carroll miał w nadmiarze. W  trzeciej kwarcie zaordynował fenomenalny zmyłkowy field goal, po którym punter Jon Ryan rzucił podanie na TD do ofensywnego liniowego Garry’ego Gilliama (który w tej akcji był zawodnikiem uprawnionym do odbioru podania). Ciekawe jednak, że potem zabrakło mu jaj, żeby zagrać za 2 i zrobić różnicę jednego posiadania piłki w sytuacji, gdy nie wiadomo było, czy jego atak w ogóle jeszcze wróci pod pole punktowe Packers. Swoją drogą Ryan tym podaniem uratował swoją skórę, bo zagrał fatalny mecz, puntując krótko, w środek boiska i z krótkim czasem lotu piłki – wymarzone punty dla returnera.

Wróćmy jednak do Packers. Końcówkę znów zagrali piekielnie bojaźliwie. Owszem, warto spalać zegar, ale jeszcze lepiej zdobywać pierwsze próby. Tymczasem Packers w dwóch seriach z rzędu zaliczyli 3&out, biegając w 5 z 6 prób. Potem na domiar złego defensywa straciła niemal cała agresję, choć to co początkowo przypisałem prevent defense okazało się po prostu zamieszaniem, które w szeregach Green Bay wprowadził Russel Wilson i zone read. Packers, zamiast grać agresywnie jak przez cały mecz, reagowali na zwody Wilsona i Lyncha, tracąc kolejne punkty, onside kick i wreszcie kluczowe dwa punkty po pierwszej i pewnie ostatniej „zdrowaśce” przy dwupunktowym podwyższeniu, jaką widziałem w NFL.

A kiedy Packers zagrali agresywnie, zrobili to w bardzo nieprzemyślany sposób. Założyli, że po zdobyciu pierwszej próby na 35 jardów od ich pola punktowego w dogrywce Seahawks będą konserwatywni i zagrają biegiem. Ale jak w tej sytuacji można zagrać Cover 0? To dokładnie ten sam błąd, który Steelers popełnili swego czasu przeciw Timowi Tebow. Efekt? Niemal identyczny.

Było to pierwsze podanie złapane przez Jermaine’a Kearse’a w tym meczu. Wcześniej Wilson posłał w jego stronę pięć piłek, z czego cztery złapali obrońcy Green Bay. Oddajmy głos internetom:

Co zapamiętamy z tego meczu? Onside kick odbijający się od facemasku Brandona Bosticka. Załamanego Aarona Rodgersa, który jeszcze nigdy nie był tak bliski powrotu do Super Bowl, choć ma tylko jedną sprawną nogę. Russela Wilsona, zawsze spokojnego i opanowanego, ryczącego jak dziecko po zakończeniu meczu, który był jego prywatną drogą „from zero to hero”. Michaela Bennetta świętującego zwycięstwo rundką na policyjnym rowerze. I tego kibica Seahawks, choć jego akurat wolałbym nie pamiętać 🙂

 

Indianapolis Colts 7 – 45 New England Patriots

Jako fan Patriots jestem zachwycony postawą zaprezentowaną przez Pats w niedzielnym meczu. Jako mieszkaniec środkowoeuropejskiej strefy czasowej jestem im głęboko wdzięczny, że rozstrzygnęli mecz w trzeciej kwarcie, co pozwoliło mi na kilkadziesiąt dodatkowych bezcennych minut snu przed pobudką do pracy. Ale tak obiektywnie patrząc, to ten mecz był nudny jak flaki z olejem.

Patriots wygrali w sposób tak przewidywalny, spokojny i efektywny, że było to jedno z najbardziej „Belichickowych” zwycięstw ever. Miało być sześciu liniowych w ofensywie? I było. Patriots mieli przebiec się po Colts jak w dwóch ostatnich spotkaniach? LeGarette Blount 148 jardów i 3 TD. Tylko Rob Gronkowski jakby mniej widoczny.

Ten mecz w pełni pokazał wartość inwestycji Patriots w secondary. Co prawda Brandon Browner to raczej chybiony zakup (na szczęście będzie się go można bez konsekwencji pozbyć, zwalniając 5,5 mln pod czapką), ale ogólnie secondary zrobiła kawał dobrej roboty. W przeciwieństwie do pass rushu, który znów zakończył wieczór bez sacka. O ile Rob Ninkovich odwalił kawał czarnej roboty, o tyle zdjęcia Chandlera Jonesa będzie można niedługo oglądać w Massachusetts na kartonach mleka jako zaginionego w akcji. Nic to jednak nie dało Andrew Luckowi, podobnie jak jego mistrzowskie manewry w kieszeni.

T.Y. Hilton, podwajany przez cały mecz, złapał zaledwie jedno podanie, a wymagało to nie lada maestrii tak po stronie chwytającego, jak podającego. Przez większość dnia Luck wyglądający z kieszeni widział niebieskie koszulki praktycznie przyklejone do białych, bo jego reciverzy nie byli w stanie uzyskać separacji. Reggie Wayne, który być może rozgrywa swój ostatni sezon w bogatej 14-letniej karierze, nie zobaczył nawet jednego podania lecącego w jego stronę.

Po drugiej stronie Tom Brady też nie zagrał wielkiego meczu, ale wcale nie musiał. Świetnie diagnozował sytuację przed snapem, kilka razy dobrze obsłużył Juliana Edelmana, zaliczył parę QB sneaków. No i 3 TD. Dzień jak co dzień. Fakt, jego INT dało nadzieję Colts, ale myślę że on, jak i wszyscy oglądający ten mecz, był mocno zaskoczony szybkością D’Qwella Jacksona, który nie dość, że nadążył za Gronkiem, to jeszcze zdołał złapać piłkę.

Zresztą obrona przeciwko Gronkowskiemu to jedyne co w tym meczu wyszło Colts. TE Patriots niemal cały czas był podwajany, często musiał walczyć z Vontae Davisem, ale uwaga, którą na siebie ściągał, pozwalała poszaleć Edelmanowi i Blountowi. Przy okazji szalejących: wczoraj mieliśmy dzień o-linemanów w roli reciverów. Tym razem podanie złapał Nate Solder, LT Pats, który karierę na uczelni zaczynał jako TE. Radość liniowych z przyłożenia nie ma sobie równych 😉

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na cichego bohatera tego meczu. James Develin w pamięci fanów zapisał się głownie złapaniem podania na TD, ale mi znacznie bardziej imponowały jego bloki. Fullback to w dzisiejszych czasach prawdziwy ginący gatunek, ale Develin pokazał, że nie zamierza wymierać. Śmiało wpadał w dziury i brał na siebie znakomitych linbackerów Colts 1-1. Ilu fullbacków potrafiłoby zatrzymać Jacksona akcja po akcji? Ba, ilu liniowych robiłoby to tak skutecznie i konsekwentnie?

Na koniec postanowiłem sobie zostawić kontrowersję, która pojawiła się przy okazji tego meczu. Podobno NFL prowadzi śledztwo w sprawie niedodmuchania piłek. Rzekomo po oficjalnym ważeniu ktoś miał z nich spuścić powietrze, tym kimś mieliby być ludzie Patriots. Piszę w trybie przypuszczającym, bo wciąż nie znamy wyników tego śledztwa. Jednak sprawa jest co najmniej dziwna. Oczywiście pasuje to do wizerunku Patriots i nakręca wszelkiej maści zwolenników teorii spiskowych. Jednak mniej nadmuchane piłki są łatwiejsze do złapania i ogólnie sprzyjają grze podaniowej. Robienie tego miałoby sens, gdyby NE grali przeciwko Seahawks. Jednak po co robić to, gdy największą siłą przeciwnika jest gra podaniem, a samemu planuje się biegać?

Teraz mamy czas na dwa tygodnie oddechu. Oczywiście ja nie zamierzam odpoczywać. W tym tygodniu zapraszam Was na moje propozycje dotyczące MVP i innych nagród indywidualnych, a od weekendu ruszamy z cyklem tekstów zapowiadających Super Bowl 2015.

Exit mobile version