Jeszcze niedawno bezwzględnie najsilniejsza dywizja w lidze, teraz już czuje na karku oddech konkurencji. Niemniej jednak na zachodzie wciąż mamy jednego z głównych kandydatów do tytułu mistrzowskiego.
Seattle Seahawks
Oczywiście, Seahawks pozostają znakomitą drużyną ze świetną obroną i niezłym atakiem, ale regres wydaje się nieunikniony.
Zobacz: Seattle Seahawks – nowe kontrakty, nowe wyzwania
Jak już pisałem w linkowanym wyżej tekście, Seahawks zbudowali swoją potęgę na kapitalnych draftach, które dały im świetnych starterów na debiutanckich kontraktach, czyli za ułamek ich wartości. To z kolei pozwoliło im dodać solidnych weteranów i osiągnąć niespotykaną w innych drużynach głębię składu. Tego atutu już nie ma. Nowe kontrakty dla Earla Thomasa, Richarda Shermana, Russella Wilsona i Bobby’ego Wagnera powodują, że w Seattle trudno o wzmocnienia na rynku wolnych agentów, a przez to jakość graczy wchodzących z ławki drastycznie spadła.
Na domiar złego w klubie przed sezonem nie zameldował się Kam Chancellor, który domaga się nowego kontraktu i podwyżki. Sytuacja jest trudna, bo nie dość że Seahawks nie bardzo mają z czego mu dać tę podwyżkę, to jeszcze Chancellor dopiero co skończył pierwszy rok z nowego, czteroletniego kontraktu. Pod jego nieobecność starterem na strong safety będzie Dion Bailey, który większość debiutanckiego sezonu spędził w składzie treningowym. Pytanie jak długo w tej patowej sytuacji wytrzymają obie strony: klub bez jednego z filarów obrony, a zawodnik bez prawie 270 tys. dolarów, które tracić będzie co niedzielę ze swojej pensji.
Secondary w ogóle może mieć spore problemy. Byrona Maxwella na prawej stronie zastąpić ma Cary Williams, zwolniony z Eagles, gdzie na nadmiar dobrych graczy w secondary raczej nie narzekają. Nie do końca jasne jest, kto będzie grał w slocie. Wiele wskazuje na Tharolda Simona, którego Patriots bezlitośnie upokarzali w Super Bowl 2015.
Jeśli chodzi o ofensywę to będzie się ona musiała odnaleźć bez dwóch liniowych: C Maxa Ungera i OG Jamesa Carpentera. To może poważnie utrudnić im grę biegową, nawet biorąc pod uwagę, że mają w składzie Marshawna Lyncha. Mogą przenieść ciężar gry bardziej w stronę podań, zwłaszcza że mają w składzie Jimmiego Grahama. Pytanie tylko jak Graham wkomponuje się w ofensywę Seattle. Nie jest tak niepewny poza boiskiem jak Percy Harvin, ale poprzedni sezon miał niezbyt imponujący (jak na niego oczywiście), a wykorzystanie go będzie wymagało mocnego przebudowania playbooka Seahawks.
Jednak mimo tych wszystkich wątpliwości Seahawks pozostają jedną z najsilniejszych drużyn w NFL. To taka liga, gdzie nie da się mieć wszystkiego. Pytanie jak Pete Carroll poradzi sobie z maskowaniem swoich słabości.
Arizona Cardinals
Przed rokiem Cardinals wygrali 11 spotkań. Czy teraz, po powrocie QB Carsona Palmera, który wreszcie da im jakiegoś kompetentnego rozgrywającego, należałoby się spodziewać poprawy? Obawiam się, że wręcz przeciwnie.
Nie chodzi tu o samego Palmera, ale cała drużyna jest słabsza niż przed rokiem, a wiele zaawansowanych statystyk pokazywało, że Cardinals grali znacznie słabiej niż wskazywałaby ich liczba zwycięstw.
Podstawowym problemem jest linia ofensywna, która musi chronić mało ruchliwego i często kontuzjowanego Palmera. OG Mike Iupati, ściągnięty z 49ers, musi poddać się operacji kolana. RT Bobby Massie jest zawieszony na pierwsze dwa mecze. Na centrze zagra zeszłoroczny starter Lyle Sendlein i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że Sendlein przez pięć miesięcy był bezrobotny, a Cardinals ściągnęli go z powrotem tylko dlatego, że inne opcje były jeszcze gorsze.
Jakby problemów w ofensywie było mało, drużynę opuścił świetny koordynator defensywy Todd Bowles, który objął posadę głównego trenera w Jets. Bowles potrafił stworzyć bardzo dobrą defensywę ze średniego materiału, a jego znakiem rozpoznawczym stały się częste blitze. Teraz w Phoenix nie ma już jego, a także Antonio Cromartie, Tommy’ego Kelly’ego, Darnella Docketta czy Sama Acho.
Jak długo Palmer jest zdrowy, Cardinals pozostaną groźni, ale drużyna nie osiągnie wielkich sukcesów.
San Francisco 49ers
49ers mają za sobą absolutnie najgorszy offseason ze wszystkich drużyn NFL, ale i jeden z najgorszych w historii. Właściwie wszystko co mogło pójść źle, poszło.
Przede wszystkim W Kalifornii rozstali się w fatalnym stylu z trenerem Jimem Harbaughem, który przeniósł się trenować studentów na uczelni Michigan. Razem z nim odszedł fenomenalny koordynator defensywy Vic Fangio. 49ers długo szukali trenera, w końcu postanowili awansować własny personel. Głównym trenerem został Jim Tonsula, przez ostatnie siedem lat szkoleniowiec linii defensywnej. Trudno powiedzieć jak sobie poradzi, ale z dużą dozą pewności nie będzie w tej roli tak dobry jak Harbaugh.
Dostaje do ręki drużynę w kompletnej rozsypce. Kilku kluczowych graczy przeszło na emeryturę. O ile decyzja DE Justina Smitha była spodziewana, o tyle kompletnie zaskoczyli 30-letni LB Patrick Willis, a przede wszystkim 25-letni RT Anthony Davis i rok młodszy LB Chris Borland. Po licznych wyskokach pozaboiskowych z drużyną pożegnał się pass rusher Aldon Smith. To sprawia, że z jednaj z najsilniejszych grup linebackerów w lidze pozostali jedynie wracający po poważnej kontuzji NaVorro Bowman i OLB Ahmad Brooks.
Już te odejścia mocno osłabiły 49ers, a to nie koniec. Z drużyną pożegnali się RB Frank Gore, OG Mike Iupati i WR Michael Crabtree. Gore’a ma zastąpić Reggie Bush, a Crabtreego Torrey Smith, ale to i tak niesamowita utrata talentu, której nie da się uzupełnić w czasie jednego roku, a nawet dwóch lat.
49ers to drużyna wypełniona znakami zapytania. Nie wiadomo jak spisze się o-line. QB Colin Kaepernick ma potężny kontrakt, ale jego gra nie należy do najlepszych na jego pozycji. Gra biegowa na pewno stanie się mniej skuteczna. A defensywa z atutu może stać się słabością drużyny.
W SF na pewno nie mają szans na powtórzenie sukcesów z lat 2011-2013, gdy trzy razy z rzędu grali w finale NFC. Ale co gorsza grozi im powrót do „wieków ciemnych”, czyli lat 2003-2010, kiedy to ani razu nie mieli dodatniego bilansu i ani razu nie zagrali w playoffach.
St. Louis Rams
Trudno o drużynę, która miałaby w ostatnich latach więcej możliwości rozwoju. W czterech ostatnich draftach mieli aż 17 wyborów w trzech pierwszych rundach, z czego sześć w pierwszej rundzie. Zbudowali przerażającą linię defensywną, w której Nick Fairley, który momentami dominował w Lions w zeszłym roku, będzie najprawdopodobniej wchodzącym z ławki.
A jednak cały czas czegoś im brakuje i „to coś” to głównie ofensywa. Kto wie czy nie najważniejszą decyzją w tym offseason było pozbycie się koordynatora ofensywy, Briana Schottenheimera, który swoim kompletnym brakiem kreatywności mordował najpierw ofensywę Jets, a przez ostatnie trzy lata Rams. Zastąpił go Frank Cignetti, dotychczasowy trener rozgrywających. A biorąc pod uwagę stan rozgrywających w Rams… no cóż, gorszy od Schottenheimera nie będzie.
W celu zrewolucjonizowania ofensywy do Eagles odesłany został wiecznie kontuzjowany QB Sam Bradford, a w jego miejsce przyszedł Nick Foles. Pytanie tylko czy Foles będzie gwiazdą Rams, czy też pozbawiony magicznej opieki Chipa Kelly’ego spadnie na ziemię w kupce wypalonego popiołu.
Do dyspozycji będzie miał zapewne niezła grę biegową. Piszę „zapewne”, bo dużym znakiem zapytania jest linia ofensywna tej drużyny. Mogą być dobrzy, mogą być beznadziejni. Za nią podążać będzie dwójka running backów: Tre Mason i #10 tegorocznego draftu, Todd Gurley. Pytanie tylko w jakiej formie będzie Gurley, który zakończył swoją uniwersytecką karierę zerwanym ACL.
Nieco gorzej będzie z reciverami. Tavona Austina, #8 draftu 2013, trzeba już chyba spisać na straty. Także Brian Quick i Kenny Britt nie są zawodnikami, którzy dawaliby gwarancję solidnej gry.
Ten sezon może stać się przełomem dla Rams także z innego punktu widzenia. Być może zapadnie decyzja o ich powrocie do Los Angeles, gdzie grali w latach 1946-1994. Wówczas trener Jeff Fischer będzie miał ogromny problem, żeby utrzymać drużynę skoncentrowaną na bieżącym sezonie. W 1995 r. Cleveland Browns Billa Belichicka byli jednymi z głównych kandydatów do mistrzostwa. Kiedy okazało się, że drużyna przenosi się do Baltimore (to dzisiejsi Ravens), przegrali siedem z ostatnich ośmiu meczów, skończyli rok z bilansem 5-11, a Belichick na następną szansę jako główny trener czekał do 2000 r., gdy zatrudnili go New England Patriots.
Mój typ: Dywizja dla Seahawks, Rams wreszcie znajdą jakąś ofensywę i skończą z dziką kartą. Trzecia pozycja dla Cardinals, a 49ers posypią się kompletnie.
ZOBACZ TEŻ: