Co prawda zespół futbolu amerykańskiego powinno zacząć się budować na liniach, ale nie ma chyba wątpliwości, że najważniejszą decyzją, jaką może podjąć generalny menedżer w NFL to pozyskanie rozgrywającego. To wokół zawodnika z tej pozycji budowane są drużyny. W NFL mamy trzy główne typy rozgrywających, oczywiście patrząc z punktu widzenia budowy składu. Mamy też jeszcze typ czwarty, ale jest on zupełnie niepowtarzalny.
Tydzień temu pisałem o tym, że w NFL znika klasa średnia. Dziś o wyjątku od tej reguły – quarterbackach
Na konta Joe Flacco, Eli Manninga, Andy’ego Daltona i Alexa Smitha wpłynie w tym roku więcej gotówki, niż na konto J.J. Watta czy Aarona Donalda. Tak z ręką na sercu, kto z Was wolałby jednego z tych rozgrywających niż jednego z dominatorów w linii defensywnej? Chase Daniel, który rzucił 154 podania w 10 lat w NFL dostanie w tym sezonie 6 mln dolarów od Bears. To tyle samo co Tyrod Taylor od Chargers. Ryan Fitzpatrick i jego wielki brzuch zarobią w Miami 5,5 mln, Colt McCoy 3,375 mln w Waszyngtonie, a Nate Sudfeld z 50 snapami w ciągu trzech lat dostał ponad 3 mln od Eagles. To pieniądze, o których większość weteranów na innych pozycjach może jedynie pomarzyć.
A co dopiero, gdy docieramy do tych faktycznie najlepiej zarabiających. Jeśli weźmiemy listę najlepiej opłacanych zawodników w NFL według średniej rocznej wartości umowy, tylko jeden nie-QB mieści się w pierwszej dziesiątce. I to ex-equo z rozgrywającym na dziesiątym miejscu. Tym rodzynkiem w cieście jest Khalil Mack. W pierwszej dwudziestce znajdziemy tylko czterech nie-QB: Mack, Aaron Donald, DeMarcus Lawrence i Von Miller. Wszystkich łączy to, że są pass rusherami, czyli „QB killers”, ale to temat na osobny wpis.
Widać więc wyraźnie, że każdy, kto pokaże w NFL, że potrafi w miarę prosto rzucić, może liczyć na solidną wypłatę, nawet jeśli prawie nie pojawia się na boisku.
Oczywiście nie ma co się dziwić. Każdy kibic, który musiał oglądać męki swojej drużyny ze słabym rozgrywającym powie wam, że dobry rozgrywający wart jest każdych pieniędzy. Ale czy na pewno? W sytuacji, gdy drużyny NFL ogranicza salary cap, musimy pamiętać o koszcie utraconych korzyści. Innymi słowy czy lepiej mieć Matta Stafforda za 27 mln dolarów, czy Case’a Keenuma za 3,5 mln plus wszystkich zawodników, których można pozyskać za pozostałe 23,5 mln?
Z dziesięciu rozgrywających o najwyższym koszcie w salary cap w sezonie 2018 tylko trzech zagrało w playoffach. A może to tylko jednorazowy przypadek? Popatrzmy jak to wyglądało we wcześniejszych latach:
2017: 3
2016: 7
2015: 4
2014: 4
2013: 5
2012: 3
2011: 5
Jak łatwo zobaczyć, trzy jest wynikiem niskim, ale spotykanym. Tak naprawdę niespotykane jest, by ponad połowa najlepiej opłacanych rozgrywających zagrała w playoffach. A przecież po to płaci się takiemu zawodnikowi kilkanaście procent limitu płac, żeby regularnie dostarczał playoffy.
W takim razie czy warto płacić quarterbackom czy nie? Pewnych podpowiedzi dostarczają nam nazwiska, której pojawiają się na listach TOP10: Mark Sanchez (#1 w 2011!), Michael Vick, Sam Bradford, Kevin Kolb (serio, #7 w 2012 r.), Jay Cutler, Matt Schaub, Joe Flacco. Po prostu kluby często rzucają wielkie pieniądze w stronę zawodników, którzy są co najwyżej kompetentni.
Innym problemem jest nieumiejętność budowy wokół rozgrywających. Stąd playoffy opuszczone przez Drew Breesa, Eli Manninga, Matta Ryana czy Philipa Riversa.
Gwoli uczciwości muszę też wspomnieć, że statystykę potrafią zepsuć kontuzje, np. Peyton Manning, który opuścił cały sezon 2012, był w nim w TOP10 najlepiej zarabiających a jego Colts oczywiście nie weszli do postseason.
Jak wspominałem w NFL mamy trzy główne modele budowania składu wokół rozgrywającego
Model 1: Franchise quarterback
Jak ślepej kurze ziarno trafia ci się prawdziwy rozgrywający na lata. Facet, który co roku kwalifikuje się do Pro Bowl, co kilka lat do All Pro, kilka razy w karierze jest poważnym kandydatem do MVP, a po jej zakończeniu przynajmniej kandydatem do Pro Football Hall of Fame. Zawodnik, który podnosi poziom twojej drużyny, wszystkich dookoła i daje ci gwarancję, że poniżej pewnego poziomu nie zejdziesz, a jeśli zapewnisz mu jako taką infrastrukturę playoffy są pewne. Dajesz mu tłusty kontrakt w okolicy ligowego maksimum, przedłużasz umowę jeszcze przed zakończeniem poprzedniej i dopieszczasz go za wszelką cenę. Twoim celem, jako GM-a, jest zapewnienie mu odpowiednich celów podań, linii ofensywnej i trenera, z którym będzie dobrze współpracował.
Mówimy tu o zawodnikach takich jak Russell Wilson, Aaron Rodgers, Drew Brees, Philip Rivers, Andrew Luck, Matt Ryan1.
Naturalnie zbudowanie drużyny wokół takiego zawodnika nie jest łatwe. Ma on swoje zdanie, najczęściej dość rozbuchane ego, a salary cap sprawia, że każdy nieudany wybór w drafcie boli podwójnie. Był to dominujący model w latach 1994-2010, czyli przez pierwsze lata funkcjonowania salary cap. Tyle że wtedy ci topowi QB wcale nie byli drożsi niż debiutanci z czołówki draftu.
Model 2: Starter na debiutanckim kontrakcie
Święty Graal budowania drużyn NFL w obecnej dekadzie. Znaleźć w drafcie rozgrywającego, który jest na tyle dojrzały, by poprowadzić ofensywę. Nawet #1 w drafcie zarabia w nowym CBA 2-3 razy mniej niż rozgrywający z modelu 1. To pozwala na ogromną elastyczność w pozyskiwaniu wolnych agentów i zatrzymanie własnych gwiazd. LA Rams mogli dać wysokie umowy Aaronowi Donaldowi i Brandinowi Cooksowi, bo Jared Goff obciąża tegoroczny limit płac na poziomie 8,9 mln dolarów. Z kolei Kansas City Chiefs mogą sobie pozwolić na przepalenie 19,2 mln dolarów z salary cap na Sammy’ego Watinsa, który może się przyda, a może nie.
Drużyny takie jak Chiefs (Patrick Mahomes), Rams (Goff), Houston Texans (Deshaun Watson), Philadelphia Eagles (Carson Wentz) czy Cleveland Browns (Baker Mayfield) korzystają w pełni z dobrodziejstw tego modelu. Seattle Seahawks osiągali największe sukcesy, gdy Russell Wilson zarabiał jak wybór z 3. rundy draftu i były pieniądze na wzmocnienia defensywy. Baltimore Ravens zdobyli mistrzostwo, gdy Joe Flacco zarabiał jak debiutant (był wybrany w starym CBA, ale „dopiero” z #18). Kiedy podpisał topowy kontrakt, skończyło się rumakowanie.
Naturalnie nie jest tak łatwo wykorzystać model 2. Po pierwsze jest on ograniczony czasowo. Debiutancki kontrakt jest czteroletni, potem opcja piątego roku, która nie jest aż tak tania, a potem trzeba przejść do modelu 1 lub 3. Po drugie nie każdy QB nadaje się do gry od pierwszego roku. Po trzecie nawet wielki talent nie tak łatwo wykorzystać. Słabi trenerzy, brak sensownych partnerów, kiepska linia ofensywna. To wszystko może zmarnować nawet największy talent na rozegraniu, o czym świadczą legiony nieudanych rozgrywających wybrany w pierwszych rundach. Niektórzy, jak JaMarcus Russell i Johnny Manziel, byli z góry skazani na klęskę. Jednak wiele talentów zmarnowali trenerzy NFL, którzy nie potrafili ich wykorzystać i stworzyć im warunków do rozwoju.
I wreszcie ostatni problem. Żeby trafić na naprawdę zdolnego QB, trzeba mieć wybór w TOP10 draftu. A do tego trzeba być słabym albo dobrze pohandlować. Jeśli jesteś słaby, to musisz w bardzo krótkim czasie nasycić zespół talentem. Kupowanie na potęgę wolnych agentów nie jest najlepszym sposobem na sukces w NFL. Jeśli zahandlowałeś w górę po QB, pewnie brakuje ci wyborów. A nawet jeśli masz wybory, to trzeba z nimi trafić.
Możesz też być Dallas Cowboys i kiedy trafisz na dobrego, młodego QB, okazuje się, że kontrakt starego QB jest tak fatalnie porestrukturyzowany, że cały debiutancki kontrakt nowego rozgrywającego wygrzebujesz się spod stosu martwych pieniędzy, które zostały po gościu, który komentuje mecze w TV.
Cały czas czekam na odważną drużynę, która spróbuje powtórzyć ten model. Tzn. oddać swojego młodego QB za wysoki wybór w drafcie i wybrać nowego młokosa. Po cichu liczę, że Sean McVay odda Jareda Goffa do Cardinals, a z #1 weźmie nowego QB. To oczywiście kompletna fantastyka, ale byłoby ciekawie, prawda? 🙂
Model 3: Dylemat średniego partnera
Na pewno znacie taką sytuację, jak nie z własnego doświadczenia, to z otoczenia. Jest oto pan/pani, który/która pozostaje w długim związku, w który już wiele zainwestował/-ła. Partner jest ok. Nie bije, nie pije, wygląda nie najgorzej, pogadać się da, zawodowo jakoś to wygląda. Tyle że nie ma tej iskry. Nasz bohater/bohaterka wie, że to nie to, ale boi się zerwać. W końcu tyle już w ten związek włożył/-ła, a poza tym nie ma przecież gwarancji, że uda się znaleźć lepszego partnera. A jak się trafi gorszy? Albo w ogóle żaden? I tak idą przez życie z nie do końca dopasowanym partnerem, nie próbując zmienić na lepsze, bo może będzie gorzej. A czasami po prostu nie chcą zerwać, bo kiedyś było tak fajnie, więc teraz jakoś głupio odchodzić.
W takiej sytuacji jest całkiem sporo klubów NFL. Cincinnati Bengals (Andy Dalton), obecni New York Giants (Eli Manning), Detroit Lions (Matt Stafford), Oakland Raiders (Derek Carr), Minnesota Vikings (Kirk Cousins), Washington Redskins (Alex Smith), Denver Broncos (Joe Flacco)2 Niedługo do tego grona mogą dołączyć Rams i Cowboys, którzy lada moment mogą się przenieść z modelu 2 do 3.
Kluby w tej sytuacji nigdy nie wejdą powyżej pewnego poziomu. Ci rozgrywający są w stanie doprowadzić swoją drużynę do playofów, a nawet do Super Bowl, ale nie dzięki swojej grze. Po prostu są na tyle solidni, by nie zepsuć tego, co wokół nich zbudowane. Dla przykładu każdy z nich zapewne zdobyłby mistrzostwo z Denver Broncos 2015, skoro udało się to zombie Peytonowi Manningowi. Tyle że taka drużyna trafia się raz na dekadę, może nawet rzadziej.
Najlepszym rozwiązaniem dla każdej z tych drużyn byłoby zerwanie z dotychczasowym partnerem i przejście do modelu 2. Jednak każda z nich za bardzo się boi, że nie znajdzie nikogo lepszego. I, jak pokazują wycieczki Johna Elwaya po rozgrywających w Denver, te lęki mogą nie być pozbawione podstaw. Tylko że wieczna przeciętność to najgorsza możliwa opcja w NFL. Ani pierścieni, ani wysokich wyborów w drafcie. Fani Bengals wiedzą o tym najlepiej.
Model 0: Tom Brady
I wreszcie model, który nazywam modelem zero, bo istnieje zero szans, że ktoś go powtórzy, nawet sami twórcy.
Otóż należy znaleźć przyszłego członka Galerii Sław zakopanego gdzieś pod koniec draftu. Pozwolić mu przejąć kompletną, fantastycznie zbudowaną drużynę. Niech gra 20 lat w jednym systemie, nadzorowanym przez jednego z najlepszych rozgrywających w historii ligi. Do tego facet musi zarabiać na wizerunku więcej niż na boisku i cenić wygrywanie bardziej niż dolary. Następnie należy mu znaleźć żonę supermodelkę, która zarabia tyle, że małżonek i trzy kolejne pokolenia mogą się zająć wolontariatem. I wreszcie umówić się z nim, że przez kolejne półtorej dekady będzie godził się na kontrakty poniżej rynkowej wartości, by drużyna miała dodatkowe pieniądze na wzmocnienia i łatwiej było zbudować drużynę walczącą o mistrzostwo.
Już rozumiecie, czemu nie sposób go powtórzyć?
Który model jest najskuteczniejszy?
Kiedy patrzymy na uczestników Super Bowl z ostatniej dekady, bez wątpienia najskuteczniejszy jest model 0 🙂 Zobaczmy jednak jaki model prezentowali poszczególni finaliści od 2011 r. (zwycięzca na pierwszym miejscu)
2011: New York Giants (1) – New England Patriots (1)3
2012: Baltimore Ravens (2) – San Francisco 49ers (2)
2013: Seattle Seahawks (2) – Denver Broncos (1)4
2014: New England Patriots (0) – Seattle Seahawks (2)
2015: Denver Broncos (1) – Carolina Panthers (1)5
2016: New England Patriots (0) – Atlanta Falcons (1)6
2017: Philadelphia Eagles (2) – New England Patriots (0)7
2018: New England Patriots (0) – Los Angeles Rams (2)
Jak widać tylko dwie drużyny płacące wielkie pieniądze swoim rozgrywającym zdobyły w bieżącej dekadzie mistrzostwo, przy czym w przypadku Peytona Manninga w 2015 r. jest to mistrzostwo z gwiazdką. Jedno nie ulega wątpliwości. W modelu 3 zapomnij o grze w Super Bowl.
Zostań mecenasem bloga:
- Gdzieś na granicy tej grupy są Cam Newton, Ben Roethlisberger i Eli Manning pięć lat temu
- W przypadku Vikings, Redskins i Broncos działa inny mechanizm – dawno nie miałem fajnego partnera, a o tego musiałem się nawalczyć, więc teraz głupio przyznać, że to jednak nie to.
- sezon 2011 to jeden z rzadkich momentów, kiedy Tom Brady miał kontrakt na absolutnym rynkowym topie
- Russell Wilson miał w tym sezonie 61. kontrakt na swojej pozycji pod względem średniej rocznej pensji. To najniższy wskaźnik dla QB w Super Bowl w bieżącej dekadzie. Zarabiał mniej od większości zmienników, w tym swojego, a wygrał Super Bowl
- Cam Newton był w tym sezonie MVP, więc daję go do pierwszej grupy. Z kolei Peyton Manning zarabiał dużo, ale jego wkład w mistrzostwo był minimalny
- Matt Ryan miał w tym momencie dopiero 11. kontrakt na swojej pozycji, ale w momencie podpisywania (przed sezonem 2013) był na ligowym topie
- Mistrzostwo wygrał zmiennik Nick Foles, nie debiutant Carson Wentz, który był kontuzjowany, ale nie ma wątpliwości, że drużyna podążała modelem 2