Site icon NFL Blog

NFL, tydzień 9: Piękno niespodzianek

„Any given Sunday”. Dosłownie „w każdą niedzielę”, ale w domyśle „w niedzielę wszystko może się zdarzyć”. To powiedzonko najlepiej oddaje rzeczywistość NFL. Jasne, są faworyci i słabeusze, ale tu różnice są na tyle małe, że jeden dobry plan na mecz, słabszy dzień czy głupi błąd potrafią przeważyć losy spotkania. A skoro meczów mało, to taka porażka może mieć daleko idące konsekwencje. Dużo dalej niż w innych ligach. I to jest właśnie piękno NFL.

W podsumowaniu tygodnia przyjrzymy się bliżej trzem niespodziankom: porażkom Patriots, Packers i Jets. Każda z nich była niespodziewana z innego powodu. A jednocześnie żadna nie była tak zupełnie nieoczekiwana.

 

Lamar Jackson Show

New England Patriots byli faworytami meczu w Baltimore. Jechali tam jako drużyna niepokonana, dysponująca jedną z najlepszych statystycznie defensyw XXI wieku. A jednak wyjeżdżają z 17-punktową porażką.

Jak to zwykle bywa, w komentarzach natychmiast pojawiły się dwie przeciwstawne narracje. Jedna, forsowana głównie przez fanów Pats, zakłada że nic się nie stało, wrócą kontuzjowani zawodnicy, a w ogóle to Bill Belichcik nie przegra dwa razy w roku z tym samym rywalem. Druga, dominująca w przekazach osób Patriotom niechętnym, mówi, że obrońcy tytułu wreszcie zagrali z dobrą drużyną, która ich „wyjaśniła”, że tak naprawdę są ciency i wszystkie osiągnięcia z pierwszej połowy sezonu to już nieważne.

Ja stoję gdzieś pomiędzy, choć, jak się pewnie domyślacie, bliżej mi do tej pierwszej opcji. Oczywiście że żadna katastrofa się nie stała. Patriots wciąż prowadzą w AFC, choć strata tiebreakera do Ravens może mieć potencjalnie daleko idące konsekwencje. Każdej drużynie w NFL przydarza się słabszy mecz. Także wielkim defensywom. Obrona Ravens z 2000 r. oddała 38 punktów Jaguars w drugim tygodniu rozgrywek, a Seattle Seahawks 2013 prawie 500 jardów Mattowi Schaubowi i Texans.

Mecz wyglądał korzystniej dla Patriots niż końcowy wynik. Po fatalnej pierwszej kwarcie obrona grała dużo lepiej, choć wciąż poniżej poziomu, do jakiego przyzwyczaiła nas w tym roku. Tom Brady nawiązał porozumienie z Mohamedem Sanu, wciąż panuje nad grą i świetnie nawiguje w kieszeni. Kiedy wróci Isiah Wynn i załata ziejąca po lewej stronie linii ofensywnej czarną dziurę, zwaną dla niepoznaki Mashallem Newhousem, powinien grać spokojniej i nie rzucać tak często pod presją.

Dodatkowo dużo problemów Pats to własne błędy. Najważniejszym było oczywiście fumble Edelmana, które kompletnie odwróciło losy meczu.

To fumble można jednak uznać za błąd pod presją przeciwnika. Trudno jednak mówić o jakimkolwiek wpływie przeciwnika, gdy daje mu się nowe pierwsze próby po głupich karach lub kopie z gry, mając piłkę wewnątrz 5. jarda. Ravens nie wahali się konwertować 4&4 i zostali za to nagrodzeni. Bill Belichcik kopał z 1. i z 3. jarda. Trudno kwestionować tak wybitnego trenera, ale brak agresji w sytuacji, gdy przegrywa się na wyjeździe jest trudny do obrony.

Bez wątpienia Patriots dokonają podczas bye weeku dogłębnej analizy swojej gry i wyeliminują wiele błędów. Jednak to nie wszystko.

Pewnych aspektów sytuacji nie można zbagatelizować. Zacznijmy od tego, że Belichick często przegrywał już w playoffach z drużynami, które pokonywały Pats w sezonie zasadniczym. W 2015 r. Patriots zaczęli sezon od ośmiu wygranych z rzędu, przegrali z Denver Broncos, ten tiebreaker zepchnął ich z pierwszego miejsca w AFC i w finale AFC przegrali po raz drugi na Mile High Stadium. Kluczem były niedostatki linii ofensywnej, przez które Brady nie miał życia w kieszeni. Niepokojące paralele z tym sezonem.

Nie jest też tak, że Ravens wygrali jakimś cudem, bo Patriots raz za razem strzelali sobie w stopę. Baltimore wyszli na ten mecz świetnie przygotowani pod każdym względem i byli drużyną po prostu lepszą. Sami też popełnili błędy, które ułatwiły Pats powrót do meczu, by wspomnieć tylko punt zgubiony przez Cyrusa Jonesa, więc to nie tak, że uśmiechnęło się do nich szczęście.

Ravens są bardzo mocną drużyną z unikatowym systemem ofensywnym zbudowanym wokół unikatowych talentów Lamara Jacksona. Mobilny, dużo biegający rozgrywający, który przy tym potrafi świetnie podać. Trzech tight endów stwarzających ogromne zagrożenie w bieganiu i podawaniu. Niekonwencjonalne formacje – kiedy ostatni raz widzieliście diamond formation w NFL?

Baltimore nie próbowali iść na otwartą wymianę ciosów z defensywą Patriots. Konsekwentnie atakowali słabsze punkty – obronę biegową, izolowali running backa na linebackerach w grze podaniowej, a gdy podawali to raczej krótko, bez zbędnego ryzyka. Mimo to Patriots trzy razy podbili piłkę i Jackson może mówić o sporym szczęściu, że żadna z tych akcji nie skończyła się przechwytem.

Patriots mieli spory problem, bo gdy wystawiali więcej linebackerów przeciwko biegowi i tight endom, karciła ich mobilność Jacksona i podania do Ingrama. Gdy wychodzili „mniejszym” składem, to Ingram biegał 7 jardów na próbę.

Atak Ravens jest problemem dla Patriots. Ale ten atak jest problemem właściwie dla każdej obrony w NFL. Nie oznacza to, że Patriots mogą odetchnąć z ulgą. Wielce prawdopodobne, że te drużyny zmierzą się ponownie w playoffach. Wówczas Belichick musi mieć odpowiedzi, których nie miał w niedzielę.

W Nowej Anglii daleko do paniki. Ravens nie są drużyną bez wad, co pokazała choćby ich porażka z Browns. Patriots na pewno wyciągną wnioski z przegranej. Mam nadzieję, że w playoffach zobaczymy rewanż, bo to będzie pasjonujący pojedynek.

 

Powrót do przeszłości

Czy można było oczekiwać porażki Packers w Los Angeles? Wydawało się, że drużyna z Green Bay poukładała sobie wszystko po zmianie trenera, a dodatkowo odzyskali po kontuzji Davante Adamsa, najlepszego receivera w drużynie. Tymczasem Chargers się sypali, zwolnili koordynatora ofensywy, a z kontuzjowanych defensorów można by im złożyć całkiem solidną wyjściową jedenastkę. Niemniej to wciąż drużyna która rok temu wygrała 13 spotkań. I echo tej drużyny zobaczyliśmy w niedzielę.

Chargers przez cały mecz puntowali tylko raz. Wszystkie pozostałe serie skończyły się punktami lub niecelnym kopnięciem z pola. Melvin Gordon i Austin Ekeler zaliczyli w sumie 150 jardów po ziemi, a Philip Rivers rozrzucał bezradną momentami defensywę Packers. Jednak największym zaskoczeniem było kompletne zdławienie ataku Packers.

Można było odczuć nieprzyjemne deja vu. Tak Packers wyglądali rok i dwa lata temu. Gra podaniowa bez pomysłu, forsowane na siłę piłki do Adamsa, nieskuteczne zagrywki biegowe. Co gorsza zawiodła ta formacja, która przez ostatnie lata była opoką drużyny – linia ofensywna. Melvin Ingram i Joey Bosa to jeden z najlepszych duetów pass rusherów w NFL i nic dziwnego, że linia miała z nimi kłopoty. Ale co innego stoczyć zawziętą walkę, a co innego zostać po prostu zdominowanym. Bossa niemal w każdej akcji wywierał presję na Rodgersa. Tym razem to przyszły członek Galerii Sław był blisko, by zacząć widzieć duchy w kieszeni.

Najgorsze, że pass rush Chargers robił co chciał w czteroosobowym składzie. Kalifornijczycy blitzowali tylko raz na 39 akcji podaniowych. A mimo to z łatwością przedzierali się do Rodgersa.

Trudno powiedzieć, czemu Packers wypadli tak fatalnie. Podobno dotarli do Los Angeles z opóźnieniem i grali zmęczeni. Między wierszami wypowiedzi graczy Packers można wyczytać, że po prostu byli zbyt pewni siebie. Być może wydawało im się, że z Adamsem w składzie nie muszą być tak precyzyjni i kreatywni w ofensywie.

Odkąd oglądam NFL nie widziałem meczu, w którym Aaron Rodgers grał od początku do końca, a Packers wyglądali tak słabo we wszystkich trzech fazach gry (special teams pozwoliły zablokować punt). Jasne, Packers zdarzały się fatalne mecze defensywy czy ofensywy, ale zawsze był jakiś jasny punkt (najczęściej linia ofensywna). W niedzielę nie sposób było znaleźć pozytywów.

Za tydzień na Lambeau Field przyjeżdżają Carolina Panthers. Biorąc pod uwagę, jak przeciwko tej obronie szalał Melvin Gordon, który rozgrywa słaby sezon, strach pomyśleć, co będzie wyczyniał Christian McCaffrey. To będzie ważny test dla nowego sztabu szkoleniowego Packers.

 

Bez Gase’u

Osoby, które w miarę regularnie oglądają NFL wiedzą, że po Jets można spodziewać się wszystkiego. W tym kontekście ich przegrana w niedzielę nie jest niczym zaskakującym. To co zdumiewa, to ich przeciwnik. Miami Dolphins, drużyna która spędziła cały offseason aktywnie demontując skład, by zebrać jak najwięcej wysokich wyborów w draftach 2020 i 2021, wygrała swój pierwszy mecz. Pikanterii dodaje fakt, że to właśnie z Dolphins został po ubiegłym sezonie zwolniony obecny szkoleniowiec Jets, Adam Gase.

Dolphins to pierwsza w historii NFL drużyna, która nawet nie udawała, że o cokolwiek walczy w tym sezonie. Wielu fachowców powtarza, że „tankuje” (czyli celowo przegrywa) się w NFL wiosną, nie jesienią. Chodzi o to, że zawodnicy, których przyszłość zależy od tego, jak pokażą się w tej ograniczonej liczbie akcji w sezonie, nie będą się podkładali dla dobra klubu, w którym za rok już ich pewnie nie będzie. Oni grają na maksa i chcą wygrać. Inna sprawa, że kierownictwo klubu postawiło ich w sytuacji, gdy wygrywanie jest prawie niemożliwe. Ale „prawie” robi wielką różnicę.

Porażka z Dolphins to kolejny akt katastrofy w zielonej części Nowego Jorku. Cała sekwencja offseasonowa była kuriozalna. Najpierw zwolnili defensywnego trenera Todda Bowlesa, zatrzymując GM-a Mike’a Maccagnana. W miejsce Bolesa zatrudnili Gase’a. Zarówno trener jak GM odpowiadali bezpośrednio przed kierownictwem klub, podczas gdy w większości drużyn GM jest bezpośrednim przełożonym trenera.

To było zaproszenie do walki o władzę, która oczywiście natychmiast wybuchła. Mimo to Jets pozwolili Maccaganowi poprowadzić zakupy na wolnym rynku i draft. Zwolnili go dopiero w maju. Pełnię futbolowej władzy w klubie dostał Gase. Jak na razie wygrał jeden z ośmiu meczów.

Pikanterii dodaje fakt, że Jets byli najaktywniejsi na rynku wolnych agentów. Jak by nie patrzeć: po wydatkach w pierwszym roku, po gwarantowanych pieniądzach, czy po całkowitej wartości kontraktów, to Jets rzucili na rynek największe pieniądze. Perłami w koronie mieli być OL Kelechi Osemele (ten akurat pozyskany w wymianie), RB Le’Veon Bell oraz ILB C.J. Mosley.

Osemele został z klubu zwolniony. Odmówił gry po tym, jak lekarze doradzili mu operację barku. Jets nie widzieli wtym problemu i kazali mu grać. Bell biega 3,3 jarda na próbę i jest w trzeciej dziesiątce RB pod względem współczynnika udanych akcji (success rate). Do tego narzeka, że zbyt rzadko dostaje piłkę. Mosley zagrał w dwóch meczach, głównie leczy kolejne urazy.

No dobrze, ale przecież Gase to znany guru quarterbacków, który z Sama Darnolda miał uczynić nowojorską odpowiedź na Toma Brady’ego. Trudno powiedzieć skąd taka opinia o Gasie. Miał dobre recenzje od Peytona Manninga, z którym pracował jako koordynator ofensywy Denver Broncos, ale Manning raczej nie potrzebował trenera. Zdołał wycisnąć w miarę sensowny sezon z Jaya Cutlera w 2015 r. jako OC Bears i to chyba jego największa zasługa.

Przez trzy lata w Miami nie zdołał wprowadzić na ludzi Ryana Tannehilla, a teraz Darnold zalicza bolesny regres i widzi duchy. W swojej trenerskiej karierze Gase ma więcej dwucyfrowych porażek niż wygranych. W jedynym względnie udanym sezonie, kiedy awansował z Miami do playoffów, stał za rzadkim przypadkiem drużyny, która wygrała 10 meczów mimo ujemnego bilansu punktów w sezonie. Głównie dzięki bilansowi 8-2 w meczach zakończonych różnicą jednego posiadania.

Czas już jasno powiedzieć: Adam Gase nie sprawdza się jako trener drużyny. Nie sprawdzał się też jako koordynator, gdy musiał robić coś więcej niż klepać po plecach Peytona Manninga. Tylko czy właściciele Jets zechcą zresetować drużynę drugi sezon z rzędu?

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika statystyka:

2. Z notatnika medyka:

3. W poniedziałkowym meczu Cowboys – Giants największą gwiazdą okazał się czarny kot. Na MetLife Stadium podobno mieszka sporo bezdomnych kotów, ale z reguły nie wychodzą na boisko w trakcie meczów. Złośliwi już mówią, że kot spędził w tym sezonie w endzone więcej czasu niż New York Jets, którzy również grają na tym stadionie.

4. Jedyną niepokonaną drużyną w NFL pozostają San Francisco 49ers. W wyjazdowym meczu z Cardinals mieli sporo problemów. Ostatecznie uratował ich najlepszy w tym sezonie mecz Jimmiego Garoppolo, który podał na 317 jardów, 4 TD i nie miał żadnych strat. W swoim drugim meczu w barwach SF Emmanuel Sanders złapał 7 piłek na 122 jardów i przyłożenie. Sprawnie funkcjonująca ofensywa Niners to dość przerażająca perspektywa dla reszty NFL.

5. Pod nieobecność Patricka Mahomesa Matt Moore zrobił wystarczająco dużo, by utrzymać Chiefs w grze. Po zaciętym meczu pokonali Vikings i przed powrotem Mahomesa mają bilans 5-3 i prowadzą w AFC West.

6. Pod koniec trzeciej kwarty meczu przeciwko Eagles Chicago Bears mieli 1 jard netto zdobyty w ofensywie. Widać wyraźnie, że Mitch Trubisky nie jest właściwym wyborem na rozegraniu, a Matt Nagy nie ma pomysłu jak nad wszystkim zapanować. Co gorsza bardzo agresywna polityka transferowa sprawiła, że Miśki znów dysponują jednym z najskromniejszych kapitałów draftowych w lidze. W pierwszych czterech rundach mają dwa wybory, oba w drugiej rundzie.

7. W pojedynku rozgrywających, którzy rozgrywają jeden z najlepszych sezonów w karierze, Derek Carr i Oakland Raiders pokonali Matta Stafforda i jego Lions. Raiders są tylko jedną wygraną od miejsca dającego dziką kartę w playoffach.

8. Nowym liderem w wyścigu po #1 w drafcie 2020 są Cincinnati Bengals, ostatnia w NFL drużyna bez zwycięstwa. W celu umocnienia prowadzenia ogłosili, że Andy’ego Daltona na rozegraniu zastąpi debiutant Ryan Finley, wybrany w czwartej rundzie draftu. Żarty żartami, ale decyzja Bengals jest jak najbardziej racjonalna – sezon już można spisać na straty, więc warto sprawdzić w „warunkach bojowych” na co stać młodego rozgrywającego. Może zagra na podobnym poziomie jak Dalton, a skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?

 

Zostań mecenasem bloga:




Exit mobile version