Site icon NFL Blog

NFL Playoffs: Houston Texans i Tennessee Titans w drugiej rundzie

Dwa pierwsze mecz tegorocznych playoffów nie zachwyciły wysokim poziomem gry. Pierwszy z nich był wręcz NFL-owym odpowiednikiem komedii slapstickowej. Jednak fani mogli się dobrze bawić, bo w obu spotkaniach losy ważyły się do ostatnich sekund.

Zobacz też wyniki meczów w NFC: NFL Playoffs: Minnesota Vikings i Seattle Seahawks w Divisional Round

 

Buffalo Bills – Houston Texans 19:22

Kiedy na 6 minut przed końcem trzeciej kwarty Houston Texans rozpoczynali kolejną serię ofensywną z własnego 25. jarda, ich szanse na wygranie meczu wg modelu ESPN wynosiły 7%. Nawet te 7% wydawało się dość łaskawym potraktowaniem drużyny, która do tej pory niczym nie pokazała, że zasłużyła na miejsce wśród 12 najlepszych ekip NFL.

Indywidualnie to Texans są bardziej utalentowaną drużyną. Jednak Bills mają lepszy sztab trenerski i było to widać od samego początku. Goście zaczęli mecz od przepięknej serii na przyłożenie, w której przemaszerowali 75 jardów w sześciu akcjach, a po jej zakończeniu Josh Allen miał najwięcej jardów biegowych i po złapanych podaniach w drużynie, ale w jardach podaniowych liderem był receiver John Brown.

Buffalo sięgnęli głęboko do playbooka, próbując narzucić swój styl całemu meczowi. Już w czwartej akcji Josh Allen przebiegł 42 jardy w akcji, którą był stary, poczciwy Green Bay Sweep z czasów trenera Vince’a Lombardiego, czyli lat 60-tych XX wieku.

A po chwili rozgrywający Bills złapał podanie w wariacji na temat Philly Special. Texans byli kompletnie nieprzygotowani. Podanie było fatalne technicznie, a piłka leciała, wydawałoby się, w nieskończoność. Jednak Allen był tak kompletnie niepilnowany, że i tak mógł ją spokojnie złapać.

To jednak było magnum opus ataku Bills. W pierwszej połowie zaliczyli jeszcze dwie długie serie, po których kopali z pola, ale w sumie 10 kolejnych serii przyniosło tylko 3 FG.

Tak naprawdę Bills mogą pluć sobie w brodę, że nie zamknęli meczu w pierwszej połowie. Texans byli kompletnie nieprzygotowani i nie wiedzieli co mają robić, tak w ataku, jak w obronie. DeAndre Hopkins przeniósł się do slotu, żeby uniknąć Tre’Daviousa White’a, w efekcie wyłączył się z gry – w pierwszej połowie miał dwa niezłapane podania i to cała jego aktywność.

Największym problemem była gra Deshauna Watsona. Linia ofensywna Texans zebrała wczoraj na Twitterze sporo krytyki za ciągłą presję wywieraną na ich rozgrywającym. Jednak większość sacków było winą samego Watsona.

ESPN Pass Block Win Rate, metryka obrazująca grę liniowych w pass protection, określa „zwycięstwo” jako utrzymanie bloku przez liniowego 2,5 sekundy. Watson trzymał piłkę znacznie dłużej. Co więcej uciekał w panice z czystych kieszeni i biegał wszerz boiska, co diametralnie zmieniało kąty natarcia dla defensorów. Liniowi ofensywni, mający Watsona za plecami, nie mieli szans reagować na niezaplanowane ruchy swojego rozgrywającego, których nie widzieli. O-line Texans nie grała wspaniale, ale nieuzasadniona jest miażdżąca krytyka. Robili swoje, ale ich wysiłek niweczył ich quarterback.

Sytuacja kompletnie się zmieniła w ciągu ostatniej półtorej kwarty. Po prostu gwiazdy Texnas przejęły kontrolę nad meczem. Watson, Hopkins i wracający po kontuzji JJ Watt pokazali, że są zbyt dobrzy, by nieudolny trener ograniczał ich przez cały mecz.

Sygnał do ataku dał Watt, sackując Josha Allena. To była kluczowa trzecie próba, a sack ograniczył do 3 punktów szkody spowodowane przez stratę Hopkinsa na własnej połowie. Mimo całkowitej dominacji Bills wciąż mieliśmy tylko 16 punktów różnicy – dwa posiadania.

I wówczas do gry wrócili Watson z Hopkinsem. Ten pierwszy przestał uciekać z kieszeni. Jeśli biegał, to w stronę pola punktowego przeciwników. Ale w większości akcji cierpliwie podawał z kieszeni, ułatwiając robotę swoim kolegom z linii i tym łapiącym podania. W efekcie pass rush Bills przestał tak dominować. Z kolei Hopkins wrócił na swoją naturalną pozycję pod linią boczną i złapał wszystkie kierowane do niego po przerwie piłki, niezależnie od tego, kto go krył. Choć gwoli uczciwości trzeba przypomnieć, że pierwszy chwyt skończył się zgubieniem piłki, które mogło ostatecznie rozstrzygnąć ten mecz.

W powrocie Texans do gry wydatnie pomógł Josh Allen. Rozgrywający Bills pokazał wszystkie swoje atuty, które czynią go tak elektryzującym talentem i wszystkie wady, które sprawiają, że moim zdaniem tego talentu nie zrealizuje w pełni. Absurdalny atletyzm, fantastyczne rzuty i głupie błędy. Wszystko w jednej paczce.

Tak naprawdę Allen miał w tym meczu masę szczęścia. Bradley Roby upuścił dwa przechwyty. Gdyby je złapał to przynajmniej z jednym, a może nawet z oboma wróciłby na przyłożenie dla Houston. W końcówce czwartej kwarty rozgrywający Buffalo kompletnie stracił głowę i powalany na środku boiska próbował odrzucić piłkę w stylu znanym raczej z rugby, co o mało nie skończyło się stratą.

Jednak inne błędy sporo kosztowały jego drużynę. Dwa paskudne sacki (jeden jako intentional grounding) w ważnych trzecich próbach. I fumble, przy którym kompletnie zapomniał o ochronie piłki i wybiło mu ją przypadkowe dotknięcie rywala.

Końcówka meczu była wręcz komedia omyłek. Fumble Allena, wyrównanie Texans. 14-jardowe intentional grounding, które wyrzuciło Bills z zasięgu potencjalnie wyrównującego kopnięcia z pola. Nieudany QB sneak Texans w czwartej próbie, który zakończyłby mecz. [Na marginesie – to był ten moment, kiedy o-line Texans faktycznie zwiodła. Na tym poziomie należy oczekiwać, że zdołają się przepchnąć na pół jarda.] Nieudana próba odrzucenia Allena w stylu rugby. Zamieszanie po powtórce telewizyjnej, które sprawiło że punter Bills musiał rzucić piłką o ziemię, zatrzymując zegar. Defensywa Bills, która w sytuacji 3&18 nie wie gdzie jest znacznik nowej pierwszej próby i pozwala Texans na konwersję.

I wreszcie ta fenomenalna akcja Deshauna Watsona w dogrywce w stylu „zabili go i uciekł”, która pozwoliła Texans na zdobycie decydujących punktów.

Texans grają dalej. Niespecjalnie zasłużyli. Weszli w mecz kompletnie nieprzygotowani i gdyby trafili na lepszą ofensywę nawet bohaterskie wyczyny ich gwiazd by im nie pomogły. Jeśli za tydzień wyjdą tak nieprzygotowani na Chiefs, w dwie kwarty będzie po meczu.

Bills mieli świetną okazję, by wygrać pierwszy mecz w playoffach od ćwierć wieku. Niestety Josh Allen nie jest rozgrywającym, któremu można zaufać w takich momentach.

 

Tennessee Titans – New England Patriots 20:13

Po raz pierwszy od sezonu 2010 roku New England Patriots nie zagrają w finale konferencji. Po raz pierwszy od 2009 roku nie zagrają w Divisional Round. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że nie zasłużyli.

Od początku było wiadomo, że Titans są niewygodnym rywalem dla Patriots. Tegoroczna defensywa Billa Belichicka zbudowana jest w 100% w celu powstrzymywania gry podaniowej. To podejście, które generalnie w NFL sprawdza się najlepiej, jednak ma pewne wady. Przede wszystkim linię, która jest mniejsza i lżejsza, niż to w NFL przyjęte. Takie podejście pomaga w pass rushu, ale dobrze blokująca linia ofensywna i silny, ciężki, a przy tym szybki RB to zabójcze połączenie.

Titans świetnie o tym wiedzieli i konsekwentnie atakowali słabości defensywy Patriots. Podali tylko 16 razy na 76 jardów, za to sam Derrick Henry wybiegał 182 jardy w 34 próbach.

Nie chcę przez to powiedzieć, że to defensywa Patriots jest winna porażki. Wręcz przeciwnie, zatrzymali rywala na 14 punktach. Mieli problemy z Henrym, ale i tak Titans zdołali z tego zmontować dwie serie punktowe i jedną długą serię w drugiej połowie, gdy spalili ponad 8 minut z zegara – poza tym defensywa dość szybko ich zatrzymywała.

To ofensywa Patriots zawiodła na całej linii. Titans byli na nią gotowi. Wiedzieli, że wystarczy wyłączyć z gry Juliana Edelmana i Patriots będą bezradni. Było to o tyle łatwiejsze, że Edelman grał w praktyce z jedną sprawną rękę. Było to widać przy arcyważnej upuszczonej piłce, która była minimalnie przestrzelona w lewo, czyli w stronę z którą receiver Patriots ma problemy. Swoje momenty mieli N’Keal Harry, Mohamed Sanu i Ben Watson, ale momenty to za mało w przekroju całego meczu przeciwko bardzo zdyscyplinowanej i dobrze przygotowanej do meczu obronie Titans. Nie byli w stanie nawet spożytkować przechwytu, który wymusiła defensywa Pats w drugiej połowie.

Nie pomogła pasywność Billa Belichicka i całego sztabu trenerskiego Patriots. To zresztą temat powracający przez cały sezon. Oczywiście, siłą tegorocznych Patriots była obrona i special teams. Ale jak można kopać dwa field goale z red zone oraz optować za puntami przy 4&3 ze środka boiska i 4&6 na 3 minuty przed końcem meczu? Bill Belichick publicznie mówi, że nie zwraca uwagi na futbolową analitykę. Co oczywiście jest bzdurą, bo Patriots włączali do procesu decyzyjnego modele matematyczne na długo przed innymi drużynami. Tylko że najwyraźniej nie obejmuje to procesu decyzyjnego w czwartych próbach. Bojaźliwość w tym elemencie gry w NFL z reguły kończy się fatalnie.

Obrońcy tytułu nie potrafili zdobyć punktów przez całą drugą połowę w meczu playoffów na styku na własnym stadionie. Tak się nie da wygrywać na dłuższą metę. Titans przyjechali dobrze przygotowani i zasłużenie wygrali. Niestety dla nich Baltimore Ravens to przeciwnik znacznie trudniejszy i mniej wygodny niż Patriots.

Czy to już koniec dynastii w Nowej Anglii? Tego nie wiemy. Brady zapowiedział po meczu, że mało prawdopodobne, by wybierał się na emeryturę. Nie ma za sobą dobrego sezonu, ale to nie on był problemem tej ofensywy. To co może bardziej martwić to fakt, że Patriots mają drugi najstarszy zespół w NFL, wielu ważnych wolnych agentów i żadnego ewidentnego następcy Brady’ego. Na dokładniejszą analizę sytuacji w Nowej Anglii zapraszam jednak po Super Bowl. Na razie cieszmy się playoffami, bo koniec sezonu już blisko.

 

Zostań mecenasem bloga:




Exit mobile version