Site icon NFL Blog

NFL Playoffs: Green Bay Packers i Kansas City Chiefs w finałach konferencji

Niedzielne mecze przyniosły dwa powroty z dalekiej podróży. Seahawks odrabiali straty całą drugą połowę, ale nie udało im się dogonić Packers. Dla odmiany Chiefs wystarczyło 10 minut, by kompletnie odwrócić losy meczu, w którym przegrywali już 24:0.

Zobacz też: Podsumowanie sobotnich meczów Divisional Round

 

Houston Texans – Kansas City Chiefs 31:51

Jeszcze nigdy nie zdarzyło się w playoffach, by drużyna, która przegrywała trzema przyłożeniami po pierwszej kwarcie, wygrała całe spotkanie. Aż do wczoraj. Jeszcze nigdy w historii NFL nie zdarzyło się, by drużyna przegrywająca po pierwszej kwarcie 21 punktami schodziła na przerwę prowadząc. Aż do wczoraj. Jeszcze nigdy w playoffach rozgrywający z ponad 300 jardami, 3 lub więcej przyłożeniami i bez strat nie przegrał meczu. Aż do wczoraj.

Mecz Texans i Chiefs był z wielu względów historyczny. Na pewno był najbardziej szalonym meczem playoffów, jaki kiedykolwiek widziałem. Ani Andrew Luck odrabiający 28 punktów straty w Wild Card Round w Kansas City w sezonie 2013, ani New England Patriots, którzy wrócili z 28:3 w Super Bowl nie stworzyli tak kompletnie nieprzewidywalnego widowiska.

Przy wyniku 24:0 wydawało się, że powrót Chiefs będzie niemożliwy. Nie dlatego, by Chiefs byli słabą drużyną. Nie dlatego, by Texans grali tak dobrze. Ale po prostu bardzo trudno w NFL zdobyć tak wiele punktów bez odpowiedzi ze strony rywala. Patrick Mahomes i spółka zdobyli ich 41 z rzędu. Czterdzieści jeden!

Analizując mecz na spokojnie, bez szalonych emocji, można dojść do wniosku, że ten mecz był bardzo jednostronnym widowiskiem. Początkowe wysokie prowadzenie Houston to głównie kwestia serii prostych błędów Kansas City.

Pierwsze przyłożenie to znakomity placall Texans. Kilka akcji wcześniej zagrali bubble screen z tego samego ustawienia. Tym razem Kansas City wyraźnie szykowali zero blitz, czyli atak na rozgrywającego wszystkim co mają bez jakiegokolwiek cofniętego obrońcy. Było 3&1 i bubble screen jest w tej sytuacji dobrą zagrywką, bo pozwala rozgrywającemu szybko pozbyć się piłki i daje duże szanse na zdobycie brakującego jarda. Tylko że Texans nie grali bubble screena.

Kenny Stills „przeciekł” przez obrońców Chiefs i miał tyle miejsca, że mógłby biec tyłem, a i tak zdążyłby do pola punktowego. Potem dwa fatalne błędy drugich najlepszych special teams w NFL – najpierw dali sobie zablokować punt, a potem upuścili punt Texans pod własnym polem punktowym. Pewnie fani Texas mają mi za złe, że o zablokowanym puncie piszę „błąd Chiefs”. Ale na tym poziomie grają fenomenalni atleci. Nawet zawodnicy z practice squadów to wyselekcjonowana elita. W NFL zablokowanie jakiegokolwiek kopnięcia, czy z ziemi czy z ręki, możliwe jest tylko przy błędzie drużyny kopiącej.

Także ofensywa Chiefs wyszła na plac gry kompletnie nieskoncentrowana. Seria fatalnie upuszczonych piłek walnie przyczyniła się do wysokiego prowadzenia Texans.

Jednak jeśli komuś wydawało się, że Bill O’Brien ma jakiś pomysł, sposób czy cokolwiek innego, to się grubo mylił. Żeby nie było – sam tak po pierwszej kwarcie myślałem i już układałem sobie w głowie zapowiedź finału AFC w Houston.

Tymczasem pierwszą jaskółką zmian okazałą się tradycyjnie dziwna decyzja O’Briena o kopaniu z pola z 13 jardów przy 4&1. W sytuacji, kiedy Texans wychodziło wszystko, a Chiefs nic, zatrzymanie serii ofensywnej Houston na trzech punktach było pierwszym małym sukcesem gospodarzy. Ta decyzja jest jeszcze dziwniejsza w kontekście zmyłkowego puntu, który Texans próbowali grać później.

Dobrze mieć zmyłkowy punt w playbooku, gdy jedzie się do Kansas City. Zwłaszcza gdy to Chiefs są faworytem. Wówczas potrzebna jest każda możliwa przewaga. Tylko że Texans już mieli dużą przewagę, a zmyłkowy punt w sytuacji 4&4 na własnym 31. jardzie był ogromnym ryzykiem w momencie, gdy to ryzyko nie było potrzebne. Przypomnijmy, że chwilę wcześniej O’Brien nie chciał grać 4&1 w red zone rywala. Tu gra 4&4 pod własnym red zone. Ryzyko znacząco przewyższało potencjalne korzyści.

Od tego momentu istniała już tylko jedna drużyna. Texans dobitnie pokazali, dlaczego wszystkie zaawansowane metryki pokazywały ich jako jedną z najsłabszych defensyw ligi. Serie ofensywne Chiefs trwały 1-2 minuty. Tyle wystarczało do przyłożenia. Nawet gdy Texans dobrze czytali zamiary przeciwników, jak przy zagrywkach do flatu na Travisa Kelcego w red zone, brak jakiejkolwiek presji na Mahomesa pozwalał zeszłorocznemu MVP na realizowanie planu B, potem C, a potem zostawał jeszcze solowy bieg, na który Texans nie mieli żadnej odpowiedzi. Zaskoczył ich tak samo za pierwszym razem, jak za siódmym.

Tym razem JJ Watt miał minimalny wpływ na przebieg meczu. RT Chiefs, Mitchell Schwartz, był na niego świetnie gotowy. Wiedział, jakich ruchów i jakich kierunków Watt nie może obierać ze swoim urazem i konsekwentnie tę wiedzę wykorzystywał, neutralizując zupełnie trzykrotnego defensywnego gracza roku.

Po drugiej stronie Texans jak zwykle nie radzili sobie z blitzami, choć tak wiele zainwestowali w linię ofensywną. Watson został zsackowany pięciokrotnie i obalony osiem razy.

Po trudnym sezonie Chiefs drugi raz z rzędu wchodzą do finału AFC. Widać jak wiele dał im tydzień wolnego. Zwłaszcza Mahomesowi, po którego urazach nie ma już śladu. Znowu będą gospodarzami finału konferencji. Czy uda im się awansować do pierwszego Super Bowl od 1969 r.?

Texans znów odpadają z playoffów w fatalnym stylu Za kadencji O’Briena wygrali dywizję cztery razy w sześciu sezonach, ale są jedyną drużyną z AFC South, która w tym czasie ani razu nie grała w finale konferencji. Fatalne zarządzanie grą oraz nieumiejętność dostosowania taktyki w przypadku zmiany sytuacji na boisku sprawiają, że gwiazdy Texans nie świecą tak jasno jak powinny. Na domiar złego O’Brien – GM roztrwonił większość kapitału draftowego na 2020 r. i 2021 r. Nie ma większych szans, by ktoś zastąpił O’Briena – trenera. W tej sytuacji przyszłość drużyny nie wygląda różowo.

 

Seattle Seahawks – Green Bay Packers 23:28

Pierwszy sezon Matta LeFleura w Green Bay już można uznać za bardzo udany, a to jeszcze nie koniec. 13-3, pierwsze miejsce w dywizji, drugie w konferencji, a teraz jeszcze awans do finału NFC.

Trudno mówić, by Packers zdominowali w tym meczu rywala. Ale zagrali bardzo dobry mecz w każdym elemencie gry, choć przestój ofensywy w drugiej połowie mógł ich bardzo drogo kosztować.

Tegoroczni Packers przypominają nieco zeszłorocznych Saints. Doświadczony rozgrywający z mistrzowskim pierścieniem w życiorysie i zarezerwowanym miejscem w Pro Football Hall of Fame. Niezła obrona. Wszechstronny running back. I elitarny receiver odpowiadający za ogromną część produkcji podaniowej.

W niedzielę Devante Adams złapał 160 z 243 jardów podaniowych Aarona Rodgersa, w tym oba podania na przyłożenie. Bardzo podoba mi się mnogość sposobów, w jaki Packers wykorzystują Adamsa i jak ułatwiają mu uwalnianie się od krycia. Slot, na zewnątrz, krycie każdy swego czy strefa. Na każdą okoliczność była zagrywka, która pozwalała Adamsowi odseparować się od obrońcy z pozorną łatwością. To była gra, jakiej bardzo brakowało Packers w ostatnich latach pracy Mike’a McCarthy’ego w tym klubie.

Warto docenić solidny występ defensywy Green Bay. Byli dobrze przygotowani do meczu. Zatrzymali running backów Seahawks na 39 jardach w 15 próbach. Wywierali nieustanną presję na Wilsona, zaliczając pięć sacków i dziesięć obaleń rozgrywającego, choć quarterback gości tańczył i w swoim stylu wymykał się obrońcom w najbardziej nieprawdopodobnych sytuacjach.

To zresztą Russell Wilson praktycznie w pojedynkę sprawił, że Seaahwks mieli w drugiej połowie szansę na wygraną. Niestety dla Seattle Pete Carroll wciąż prowadzi swoją drużynę, jakby to był 2013 rok. Tylko że on już nie ma fenomenalnej defensywy Legion of Boom, a dość przeciętną, stosunkowo mało doświadczoną formację. Dysponuje za to jednym z najlepszych rozgrywających w NFL, który co tydzień dokonuje prawdziwych cudów, grając za dziurawą linią ofensywną i w niedopasowanym do drużyny systemie ofensywnym.

W zeszłym sezonie można było zwalić playoffowe niepowodzenie na fatalny i przewidywalny playcalling Briana Schottenheimera. Tylko że Carroll po tej katastrofie i tak postanowił zatrzymać Schottenheimera jako koordynatora ofensywy i playcallera, a to oznacza, że wciąż nie rozumie jak bardzo ogranicza swoją drużynę, a przede wszystkim swojego rozgrywającego.

Koronnym dowodem na skrzywioną filozofię ofensywną Seahawks jest fakt, że postanowili ściągnąć ponownie Marshawna Lyncha. Lynch to barwny zawodnik o niewątpliwych zasługach dla klubu. W tegorocznych playoffach zdobył co prawda trzy przyłożenia, ale w sumie wybiegał 33 jardy w 18 próbach. 15 biegów nie przyniosło ani jednej pierwszej próby – w oficjalnych statystykach przyłożenie jest liczone jako zdobyta pierwsza próba, ale poza trzema przyłożeniami Lynch ani razu nie przesunął łańcuchów. Z jego 15 biegów nie będących przyłożeniami tylko jedno miało pozytywne EPA, co znaczy, że tylko 1 z 15 biegów zwiększył szanse Seahawks na wygraną. Pozostałe ją zmniejszyły. Jest niemal kompletnie nieprzydatny w grze podaniowej, a zawalony przez niego blitz pickup uniemożliwił Seattle wykonanie skutecznego dwupunktowego przyłożenia w czwartej kwarcie.

Czy Seahawks wygraliby ten mecz, gdyby Wilson od początku dostał do realizacji taką taktykę, jaką pokazali w drugiej połowie? Nie sposób tego wiedzieć na pewno. Ale bez wątpienia zwiększyłoby to szanse. Podobnie jak granie czwartej próby na 2,5 minuty przed końcem meczu.

Rozumiem logikę Carrolla. Miał komplet timeoutów i 2 minute warning do dyspozycji. Mógł odzyskać piłkę z 2 minutami na zegarze. Po sacku Prestona Smitha Wilson musiałby konwertować 4&11. Tylko że zamiast zawierzyć swojemu zdecydowanie najlepszemu zawodnikowi, który nie raz w magiczny sposób wybawiał sztab trenerski od konsekwencji ich błędów, Carroll uwierzył, że jego dziurawa obrona zatrzyma Aarona Rodgersa.

I nie ma co tu mówić o pomocy sędziów. Przy pierwszej próbie Grahama żółta linia została przez telewizję naniesiona błędnie. Nie jestem pewien, czy Graham zdobył pierwszą próbę w tej sytuacji, ale trudno tu mówić o ewidentnym błędzie sędziowskim. Tylko trudno uwierzyć, że o umieszczeniu piłki w takim momencie wciąż decyduje ludzkie oko z pomocą 10-jardowgo łańcucha, jak 100 lat temu.

Po trzech latach przerwy Packers wracają do finału konferencji. W San Francisco nie będą faworytami, ale dopóki mają Aarona Rodgersa mogą wygrać każdy mecz.

Seahawks powinni poważnie zastanowić się nad klubową filozofią. Marnowanie potencjału Russella Wilsona i uparte trwanie przy taktyce opracowanej dla zupełnie inaczej zbudowanej drużyny to nie to, co chcieliby oglądać fani w Seattle.

 

Zostań mecenasem bloga:




Exit mobile version