Site icon NFL Blog

NFL, tydzień 3: New York, New York…

Drugi rok z rzędu obie drużyny z Nowego Jorku zaczęły sezon od trzech porażek. Odkąd na zakończenie sezonu 2011 Eli Manning i spółka wznieśli w górę Lombardi Trophy, nowojorskie drużyny zaliczyły w sumie dwa sezony na plusie i jeden awans do playoffów. Nic nie wskazuje, by sezon 2021 (czy 2022) miał odwrócić ten trend. A jednak obie ekipy są wciąż w TOP 10 najbardziej wartościowych klubów NFL i TOP20 wszystkich drużyn sportowych na świecie.

W podsumowaniu trzeciego tygodnia przyjrzymy się pełnemu emocji i błędów meczowi Chiefs i Chargers. Zastanowimy się czy LA Rams stali się głównymi kandydatami do wygranej w NFC. I wreszcie, jak rzadko kiedy, skupię się na special teams, bo okazja jest wyjątkowa. Ale zaczynamy od fatalnego startu ekip z Wielkiego Jabłka.

 

Stan Nowy Jork reprezentują w NFL trzy drużyny. Żeby było ciekawiej, w stanie Nowy Jork swoje domowe mecze rozgrywa tylko jedna z nich, i to ta jedyna bez „New York” w nazwie. Są to Buffalo Bills, grający w mieście Buffalo w tzw. „upstate New York”, czyli części tego stanu rozpościerającej się przy kanadyjskiej granicy. Z kolei New York Giants i New York Jets reprezentują miasto Nowy Jork, ale swoje mecze rozgrywają na MetLife Stadium. Obiekt ten leży zaledwie 14 km od Times Square na Mannhattanie, geograficznie w samym sercu gigantycznej aglomeracji nowojorskiej, ale po drugiej stronie rzeki Hudson, czyli formalnie w stanie New Jersey.

Ostatnimi czasy stan New York ma powody do dumy tylko z Bills, choć to New York Giants są klubem najbardziej utytułowanym i z największymi tradycjami. Cztery razy sięgali po Super Bowl i trzy razy po mistrzostwo NFL, jeszcze przed epoką Super Bowl. Jets mają na koncie jedno mistrzostwo, jako reprezentanci AFL w Super Bowl III, jeszcze przed zjednoczeniem AFL i NFL.

Pierwsza dziesięć lat XXI wieku były względnie udane dla Jets i bardzo udane dla Giants. Obie drużyny regularnie grywały w playoffach, mimo że Jets mieli nieprzyjemność grać w dywizji z rosnącymi w siłę New England Patriots. Z kolei Giants wygrali Super Bowl w sezonach 2007 i 2011, pokonując tych samych Patriots w finałach. W 2009 i 2010 r. Jets grali w finałach AFC dzięki swojej fantastycznej obronie. Nic nie wskazywało, że kolejna dekada będzie tak mizerna. A jednak.

W niedzielę Giants zastrzegali numer Eli Manninga, jednego z najlepszych graczy w historii klubu. Jednak nawet przy tej radosnej okazji kibice nie mogli się powstrzymać od wybuczenia prezesa i współwłaściciela klubu, Johna Mary. Kibice Jets z reguły nawet na to nie mają ochoty. Przez złość i zaprzeczenie przeszli do fazy rezygnacji.

New York Giants w czterech z pięciu ostatnich sezonów przegrali trzy pierwsze mecze. Jednak nawet ten jeden, 2019, gdy wygrali trzeci mecz, trudno zaliczyć do udanych, jako że zaczęli wówczas od siedmiu porażek w ośmiu meczach. Ostatni raz dodatni bilans odnotowali na zakończenie sezonu 2016, gdy weszli do playoffów z bilansem 11-5. New York Jets ostatni raz na plusie byli w sezonie 2018, gdy wygrali na inaugurację sezonu z Lions. Jednak przez resztę tamtego sezonu zdołali wygrać tylko trzy mecze. Ostatni sezon na plusie zanotowali w 2015 r., a ostatni awans do playoffów w 2010. 10 lat bez playoffów to najdłuższa aktywna seria w NFL. Daleka jednak od rekordu NFL, czy nawet Nowego Jorku, bo Jets mają na koncie 11 lat z rzędu bez playoffów (1970-1980), a Giants nawet 17 (1964-1980).1

Frustracje kibiców nie są udziałem właścicieli. Rodzina Mara to właściciele Giants od założenia drużyny w 1925 r., gdy patriarcha rodziny, Tim, wyłożył 500 dolarów (odpowiednik ok. 7800 dolarów dzisiaj). Według najnowszego rankingu „Forbesa” Giants są dziewiątą najcenniejszą drużyną świata i trzecią najcenniejszą w NFL o szacunkowej wartości 4,3 mld dolarów. W ciągu ostatnich pięciu lat ta wartość wzrosła o 54%, a po wejściu w życie nowych umów telewizyjnych wystrzeli jeszcze bardziej. Z kolei Woody Johnson2 kupił Jets w 2000 r. za 635 mln dolarów. Dziś drużyna jest 17. najcenniejszą na świecie i 6. w NFL o wartości 3,55 mld dolarów, a w ciągu ostatnich pięciu lat zyskała na wartości 37%.

Skąd tak wysokie lokaty w rankingach rentowności, skoro w rankingach sportowych dołują? To zasługa domowej metropolii. Nowy Jork to gigantyczny, nieprawdopodobnie wręcz bogaty organizm składający się z nałogowych konsumentów. Konsumentów, którzy będą buczeć, narzekać, psioczyć, ale wypełnią szczelnie 80-tysięczny stadion i zasiądą przed telewizorami. Czy ta cierpiąca grupa fanów może mieć jakieś nadzieje na poprawę?

Niestety nie wygląda na to, zwłaszcza w wypadku Jets. W ciągu ostatnich dwunastu draftów drużyna wybrała pięciu rozgrywających w pierwszej lub drugiej rundzie. Jednak nadal nie ma rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia. Choć #2 tegorocznego draftu, Zach Wilson, może jeszcze wyjść na ludzi, to jak na razie prezentuje się najsłabiej spośród wszystkich QB ze swojego rocznika. A ten rocznik i tak nie rozpoczął sezonu najlepiej. Przez ostatnie dwa lata drużynę prowadził trener znany głownie z tego, że każdy zawodnik uwolniony spod jego „opieki” nagle okazuje się znacznie lepszym zawodnikiem. Z zespołu odeszła większość wartościowych graczy, a spektakularne umowy na wolnym rynku okazały się większymi (Le’Veon Bell) i mniejszymi (C.J. Mosley) klapami.

Przed sezonem drużynę przejął Robert Saleh, ale na razie nie widać wielkich zmian. Tak jak przed rokiem Jets zdobywają najmniej punktów w NFL, choć we wskaźniku DVOA awansowali z 32. na 30. pozycję w lidze. Trudno przy tym mówić o wyjątkowo wymagającym kalendarzu, bo choć Patriots, Panthers i Broncos nie należą do słabeuszów, trudno ich uznać za potentatów. Nieco lepiej spisuje się defensywa, ale to raczej różnica między „słabo” i „katastrofalnie”. Pewnym światełkiem w tunelu może być fakt, że Jets dysponują najmłodszą drużyną w NFL (biorąc pod uwagę start sezonu) o średniej wieku 25,1. W drafcie 2021 dysponowali bonusowym wyborem w pierwszej rundzie, a w drafcie 2022 mają dodatkowe wybory w rundzie pierwszej (od Seahawks) i drugiej (od Panthers). A do tego ich własne wybory będą przypadały bliżej początku każdej rundy.

Być może Saleh zdoła to wszystko poukładać. Znamy takie historie w NFL. Gdyby nie ta pozycja quarterbacka…

Ta sama pozycja jest problematyczna w Giants. Eli Manning bez wątpienia jest w Nowym Jorku ikoną. Bywał wielki, bywał katastrofalny, najczęściej był całkiem dobry. Przede wszystkim na dekadę zapewnił Giants jakże potrzebną stabilizację na tej pozycji. Niestety, jak to często bywa, Giants zbyt długo zwlekali z wyborem jego następcy. W 2018 r. uznali, że potrzeba im running backa i z #2 wzięli Saquona Barkleya. Barkley zapewnił im sporo spektakularnych akcji, ale nie wygranych. A do wzięcia wciąż byli Josh Allen i Lamar Jackson (ale też Sam Darnold i Josh Rosen, także nie ma gwarancji, ze wybraliby właściwie). W 2019 r. uznali jednak, że to rozgrywającego im potrzeba. Z #6 sięgnęli po Daniela Jonesa, którego… nikt inny specjalnie nie chciał. Co prawda z rozgrywających tamtego draftu jak na razie wyróżnił się tylko #1 Kyler Murray, ale Jones absolutnie nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Przede wszystkim ze względu na ogromną liczbę start.

Podobnie wygląda sytuacja na pozycji trenera. Tom Coughlin miewał lepsze i gorsze chwile, ale pod jego wodzą Giants generalnie rywalizowali o najwyższe cele. Jego ostatnie lata były znacznie słabsze, ale jego następcy: Ben McAdoo, Pat Shurmur i Joe Judge wyraźnie nie mają pomysłu na drużynę. I choć Giants mają 18. najwyższe DVOA w lidze, co sugeruje że zaczęli sezon lepiej niż wskazywałby bilans 0-3, to jednak katastrofalna porażka ze słabymi Falcons w niedzielę pokazała, że w tym roku kibice nie mają na co liczyć.

Patrząc w przyszłość, Giants mają relatywnie młodą drużynę (8. najmłodsza w NFL). Bardzo sprawnie handlowali w tegorocznym drafcie, pozyskując netto kapitał odpowiadający #2. W przyszłym roku mają dodatkowy wybór w pierwszej rundzie od Bears. To ważne, bo prawdopodobnie będą znowu szukali rozgrywającego. A także trenera, bo od odejścia Coughlina żaden nie wytrzymał dłużej niż dwa sezony. Nic nie wskazuje, by Judge miał to zmienić.

 

Rywalizacja na dekadę

Patrick Mahomes i Justin Herbert w jednej dywizji, rywalizujący ze sobą dwa razy co roku przez najbliższą dekadę albo i dłużej? Tak, poproszę. W niedzielę mieliśmy przedsmak i tym razem niespodziewanie górą był ten bez tytułu MVP. Były emocje, były efektowne akcje, ale mecz zdominowały relatywnie proste błędy i niezrozumiałe decyzje.

Przede wszystkim rozgrywający Chiefs za bardzo wierzy w Mahomagię. W poprzednich sezonach dokonywał cudów, wykonywał najbardziej nieprawdopodobne podania, a kiedy coś nie wychodziło, to obrońcy usłużnie upuszczali kolejne potencjalne przechwyty. Mahomes i tak jest fantastyczny, ale kiedy szczęście zamienia się w pecha, tak jak w niedzielę, przydałoby się więcej rozwagi z jego strony. Chiefs popełnili trzy straty w trzech pierwszych posiadaniach, po raz pierwszy odkąd drużynę objął Andy Reid. Tylko za jedną odpowiadał rozgrywający (poza tym dwa fumble), ale no-look pass nieco za plecy receivera graniczy wręcz z nonszalancją. Do tej pory wszystko układało się dobrze, jednak tym razem receiver nie zdołał złapać piłki, a DB wykonał fenomenalny chwyt.

Drugą piłkę w ręce rywali Mahomes posłał w czwartej kwarcie, gdy KC szli po wygraną. Oczywiście, można mówić o „arm puncie” pod presją. Że po prostu chciał dać swojej drużynie szansę w trzeciej próbie, zamiast odrzucać piłkę w aut. Jednak wydaje mi się, że punt mimo wszystko dałby znacznie więcej niż 32 jardy netto. A gdyby nie dziwne zachowanie DB Chargers, którzy po obu przechwytach rezygnowali z akcji powrotnych, ten „arm punt” dałby pewnie koło 20 jardów. Słusznie chwalimy Mahomesa, gdy dokonuje cudów i ciągnie drużynę do wielkości. Ale trzeba też zauważyć, gdy popełnia błędy, zamiast tłumaczyć go rzekomymi „dropami” i „arm puntami”.

Po drugiej stronie też nie brakowało pomyłek i to głównie mentalnych. Chargers dwukrotnie stracili ważne akcje, bo nie potrafili ustawić się przed snapem i zostali ukarani za illegal shift. Za pierwszym razem zamiast znaleźć się w red zone Chiefs na koniec pierwszej połowy, musieli oddać im piłkę, co pozwoliło im na FG na koniec kwarty (zwrot o minimum 6 pkt). Za drugim stracili przyłożenie pod koniec czwartej kwarty i zamiast wyjść na prowadzenie musieli zadowolić się FG, które wyrównało mecz.

W ostatniej serii spotkania również nie ustrzegli się błędów mentalnych. Przez cały pojedynek słusznie podejmowali ryzyko, priorytetyzując zdobycie większej liczby punktów. Ale w ostatnich sekundach meczu należy raczej zwiększać szanse na wygraną. Brzmi absurdalnie, bo przecież wygrywa ten, kto zdobędzie więcej punktów. Kiedy Chargers zdobyli przyłożenie na 30 sek. przed końcem meczu, postawili właśnie na więcej punktów. Powinni byli wziąć „kolanko”, potem przerwę na żądanie na 2 sek. przed końcem meczu i kopnąć zwycięski FG z 22 jardów. Ryzyko przestrzelenia takiego kopnięcia jest znacznie mniejsze niż straty przy próbie zdobycia przyłożenia. Co więcej udane przyłożenie zostawiło 30 sekund Patrickowi Mahomesowi. Dla niego to w zupełności wystarczy, choć tym razem się nie udało.

Za to wcześniej LAC postanowili rozgrywać akcję 4&9 zamiast kopać z 53 jardów. Nie chcieli zostawić Mahomesowi 48 sekund i zaryzykowali 4&9, ale zostawienie 32 sekund było w porządku? Trzeba przyznać, że na decyzję o graniu 4&9 prawdopodobnie wpłynął również silny wiatr na stadionie i niezbyt pewny kicker. O ile granie 4&4 w tej sytuacji rozumie, o tyle 4&9 było niepotrzebną brawurą. Nawet moim zdaniem 🙂

Konwersję przy dość wątpliwym DPI, z którego CBS postanowiło nawet nie dawać powtórek, pominę.

Chiefs są na minusie po raz pierwszy od listopada 2015. Czy już czas na niepokój? Raczej tak. Drużyna wciąż pozostaje jedną z najmocniejszych w AFC, ale wyraźnie widać, że wygranie konferencji, a nawet zaskakująco mocnej w tym roku dywizji, może być znacznie trudniejsze od przedsezonowych oczekiwań. Zwłaszcza wobec słabej postawy obrony, która po trzech tygodniach ma najsłabsze DVOA w NFL.

Pierwszy w tym roku pojedynek Herbert-Mahomes już za nami. Rewanż 16 grudnia.

 

Sean i Matt

Nie wiem czy jest w Stanach człowiek bardziej zadowolony ze zmiany pracodawcy niż Matt Stafford. Wreszcie gra w drużynie, której nie musi ciągnąć w pojedynkę. Gdzie trener pomaga mu, zamiast ograniczać. I gdzie, jak wszystko na to wskazuje, będzie mógł walczyć o najwyższe cele.

W niedzielnym pojedynku z obrońcami tytułu widać to było znakomicie. Radość Stafforda z gry, jego więź i porozumienie z Seanem McVayem, telepatyczną łączność z Cooperem Kuppem i ten dodatkowy aspekt, który daje ofensywie DeSean Jackson. Wydawałoby się, że 34-letni receiver nie ma prawa zostawić w tyle absolutnie wszystkich obrońców, a jednak on nadal potrafi to zrobić. Niezbyt często, ale dwa razy w meczu w zupełności wystarczy.

Przez 12 lat Stafford rozpoczął 165 meczów sezonu zasadniczego w barwach Lions. Został wybrany graczem tygodnia tylko raz – w 2009 r. W trzech startach w barwach Rams zdobył ten tytuł już dwukrotnie.

Pewna wygrana nad Buccaneers pokazała potencjał drzemiący w Rams, zarówno ofensywnie, jak defensywnie. Na pewno będą się liczyć w rywalizacji o najwyższe cele i są lepsi niż się tego spodziewałem przed sezonem. Daleki jednak jestem od koronowania ich na królów NFC. Po pierwsze nie kupuję hype’u na Buccaneers jako pewniaków do obrony tytułu. Czy mogą tego dokonać? Jasne. Jednak w NFL brak zmian to z reguły wada, nie atut. Do tego już widać, że drużyna nie przejdzie przez sezon z tak małą liczbą urazów jak przed rokiem, a to dla Bucs może być spory problem.

Po drugie NFC West to wciąż silna, wyrównana dywizja, a Rams jeszcze nie zagrali z żadnym z „lokalnych” rywali.

Dużo grania przed nami, ale Rams w takiej formie będą bardzo trudni do zatrzymania.

 

Rekord Tuckera

Od niedzieli rekord najdalszego skutecznego kopnięcia z pola w historii NFL należy do Justina Tuckera – 66 jardów.

Już sam ten wynik jest fenomenalny, ale w tym wypadku smaczku dodają okoliczności – kopnięcie zamieniło porażkę w zwycięstwo, gdy na zegarze meczowym pozostały same zera. Co więcej na przedmeczowej rozgrzewce Tucker dwa razy kopał z 65 jardów i dwa razy zabrakło dystansu. Jednak w najważniejszym momencie jakoś zdołał znaleźć brakujący jard.

To kopnięcie to kolejny dowód na to, że Tucker to najlepszy kopacz tego pokolenia. Na pozycji, na której ogromna część sukcesu to psychika i gdzie najlepszym zdarzają się słabsze sezony, pozostaje niezwykle pewny rok w rok. Czterokrotnie wybierany do pierwszej, dwukrotnie do drugiej drużyny All Pro. W swoim najsłabszym sezonie trafiał 7 na 8 kopnięć z gry. I choć Adam Vinatieri ma na koncie kilka najbardziej spektakularnych kopnięć w historii NFL oraz rekordy związane z niezwykle długą karierą, to jednak Tuckerowi należy się miano najlepszego kickera XXI wieku. A może i wszechczasów.

Za to bez wątpienia jest najlepszym śpiewakiem operowym w NFL.

Wyczyn Tuckera przesłonił inny rekord w special teams. Kilka godzin wcześniej wyrównany został rekord najdłużej akcji w historii NFL, bo po prostu nie da się wykonać dłuższej akcji niż 109 jardów.

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika statystyka:

2. Z notatnika medyka:

3. Justin Field, #11 tegorocznego draftu, zaliczył debiut w wyjściowym składzie Bears. Jak mogliście przeczytać wyżej, nie był to debiut udany. Jednak konsensus ekspertów jest jasny – trener Matt Nagy wymyślił najgorszy możliwy plan, biorąc pod uwagę zestaw umiejętności młodego QB. Czy to skutek niekompetencji, czy celowy sabotaż – zdania są podzielone.

4. Pogłoski o końcu Aarona Rodgersa są zdecydowanie przesadzone. W niedzielny wieczór wystarczyło mu 37 sekund, by bez żadnych przerw na żądanie przejść pół boiska i umożliwić Masonowi Crosby’emu decydujące kopnięcie z pola.

5. Na liście kiepskich pomysłów taktycznych podawania do własnego endzone plasuje się dość wysoko.

6. Oto decyzja sędziowska z dużym wpływem na grę

 

Zostań mecenasem bloga:




  1. Jak łatwo zobaczyć, lata 70-te były latami bez playoffów NFL w Nowym Jorku, ale wówczas w playoffach grały tylko cztery drużyny na konferencję, od 1978 r. pięć
  2. Prawnuk człowieka, który założył Johnson & Johnson, megakoncern kosmetyczny
Exit mobile version