Site icon NFL Blog

NFL, tydzień 1 – Przedłużenie preseason

Twoja ulubiona drużyna wyglądała na zagubioną jak dzieci we mgle? Rozgrywający wydawał się niepewny, skrzydłowi mieli maślane ręce, a defensorzy najwyraźniej zapomnieli jak poprawnie powalić rywala na ziemię? Spokojnie, to dopiero pierwszy tydzień.

Trenerzy od lat lamentują nad coraz większymi ograniczeniami offseasonowych treningów. Są krótsze, zawodnicy rzadziej ćwiczą w pełnych padach (ochraniaczach), a uderzanie rozgrywającego jest nie do pomyślenia. Dodatkowo jeden mecz przedsezonowy został wymieniony na 17. mecz sezonu zasadniczego. Szkoleniowcy są tym bardziej sfrustrowani, że nie mają na to wpływu – ustalenia są częścią CBA, czyli zbiorowego układu pracy, który przedstawiciele związku zawodowego graczy NFL (NFLPA) negocjują z przedstawicielami pracodawców, czyli właścicielami klubów NFL.

Mają jednak wpływ na to, kogo wystawiają w meczach przedsezonowych, a tam coraz rzadziej mamy okazję obserwować starterów. Z reguły pojawiają się na kilka serii, może minimalnie dłużej, jeśli na rozegraniu występuje debiutant. Niemniej większość preseason grają zawodnicy walczący o miejsce w składzie, z czego dużej części nie zobaczymy w sezonie zasadniczym ani razu na boisku.

Po meczu z Patriots Nick Sirianni, szkoleniowiec wicemistrzów NFL Philadephia Eagles przyznał, że być może starterzy powinni grać więcej w meczach przedsezonowych. Bowiem ceną za odpuszczenie im w lipcu/sierpniu jest słabsza forma we wrześniu. Muszą się zgrać przy odpowiednim tempie gry, kiedy drużyna używa właściwej, a nie odchudzonej wersji playbooka i przeciwko rywalom, którzy nie powstrzymają uderzenia, nawet jeśli celem jest franchise QB wart 50 mln dolarów rocznie.

Tylko że rytualne narzekania trenerów to jedno, a rzeczywistość drugie. Kontuzje są i tak nieodłączną częścią każdego sezonu NFL. Jedyną niewiadomą jest kto i na jak długo wypadnie z gry. Jak pokazują dane, kontuzje są w dużej mierze losowe. Ryzyko pewnych urazów, zwłaszcza tkanek miękkich, można zmniejszyć dzięki odpowiedniej diecie, treningowi i właściwemu przygotowaniu boiska, ale poważniejsze kontuzje, jak połamane kości i zerwane więzadła to niemal wyłącznie kwestia szczęścia (lub pecha). W tej sytuacji absolutnie zasadne jest unikanie wystawiania gwiazd na jakiekolwiek zbędne ryzyko. Boleśnie przekonał się o tym Brandon Staley przed rokiem. Chargers w meczu 18. kolejki wystawili starterów, mimo że wynik tego spotkania nie zmieniał absolutnie niczego w ich sytuacji przed playoffami. WR Mike Williams nabawił się w tamtym meczu kontuzji, która uniemożliwiła mu grę w playoffach i miała wydatny wpływ na przedwczesne odpadnięcie z rywalizacji.

Efektem ubocznym jest kilka tygodni, podczas których dzieją się różne cuda. W tym czasie naprawdę trudno odróżnić zespoły z prawdziwymi kłopotami od takich, które się pozbierają w drugiej części sezonu, a także faworytów od ekip, którym kilka razy się poszczęściło. Przed rokiem na rozpoczęcie rozgrywek Chicago Bears pokonali na zalanym wodą Soldier Field San Francisco 49ers, a Cincinnati Bengals przegrali w Pittsburghu. Na koniec października Joe Burrow i spółka mieli bilans 4-4, ale kolejny mecz przegrali dopiero w finale AFC. Przed dwie dekady mówiono, że sezon Patriots zaczyna się w październiku, bo cokolwiek działoby się we wrześniu, to drużyna Billa Belichicka nadrobi to w dalszej części rozgrywek.

To oczywiście nie znaczy, że mecze we wrześniu nie mają znaczenia. Przy 17 spotkaniach sezonu zasadniczego każda wygrana, zwłaszcza w ramach dywizji, może mieć decydujące znaczenie na koniec. Na pewno w styczniu spojrzymy wstecz i zobaczymy, że pewne trendy z całego sezonu widzieliśmy od pierwszego tygodnia. Jednak szumu informacyjnego jest tyle, że trudno oddzielić ziarno od plew. Nie na darmo amerykańscy fani określają dni po pierwszej serii spotkań „Overreaction Week” (ang. Tydzień Przesadnych Reakcji) albo „National Jumping to Conclusion Week” („Narodowy Tydzień Wyciągania Przedwczesnych Wniosków”).

Jest jednak drużyna, którą w pierwszym tygodniu spotkała prawdziwa katastrofa i której cele sezonu muszą ulec znaczącemu przewartościowaniu.

 

Koniec sezonu po czterech snapach

Aaron Rodgers nie zdołał wykonać nawet jednego celnego podania w barwach New York Jets. W czwartej akcji meczu z Buffalo Bills po sacku doznał urazu nogi. Klub szybko ogłosił, że rozgrywający do meczu nie wróci, co z reguły zwiastuje poważniejszy problem. Po meczu wstępna diagnoza (potwierdzona badaniem rezonansem) była wyjątkowo kiepska: zerwane ścięgno Achillesa, co oznacza koniec sezonu nim zdążył się na dobre rozpocząć.

Jets niespodziewanie wygrali na otwarcie sezonu, mimo że musieli zastąpić Rodgersa Zachiem Wilsonem. Udało im się to dzięki fantastycznej postawie obrony i Joshowi Allenowi, który zaliczył jeden ze swoich powrotów do przeszłości, czyli meczów, gdzie popełnia stratę za stratą, jak w pierwszych dwóch sezonach w NFL. Wygrana w ramach dywizji jest niezwykle ważna, ale drużyna, która ze zdrowym Rodgersem grającym na miarę sezonów 2020-21 mogła realnie myśleć o namieszaniu w playoffach, teraz znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji.

Zach Wilson nie jest graczem, któremu można powierzyć stery ofensywy NFL. W swoich dwóch sezonach jako starter notował passer rating niemal 1/3 słabszy od ligowej średniej i popełniał straty niemal 20% częściej. Spośród czterdziestu rozgrywających, którzy w ostatnich dwóch latach rozegrali w sumie 300 akcji lub więcej Wilson jest zdecydowanie najsłabszy w EPA na akcję i CPOE (Completion Percentage Over Expected). Kiedy naniesiemy dane na wykres, Wilson wygląda jakby zupełnie nie pasował poziomem do innych zawodników. (kliknij na wykres, by powiększyć)

Jaką mają alternatywę w Nowym Jorku? Jedynym innym rozgrywającym, i to w practice squadzie, jest Tim Boyle, który w 2021 r. w barwach Lions wykonał w pięciu meczach 94 podania, co skończyło się 3 TD, 6 INT i passer ratingiem 63,5. Jestem w stanie uwierzyć, że nie będzie gorszy od Wilsona, ale lepszy też raczej nie.

Możliwości pozyskania nowego rozgrywającego na rynku są na tym etapie sezonu mocno ograniczone. W listopadzie, gdy część drużyn będzie miało już tylko teoretyczne szanse na playoffy, można próbować wymiany po jakiegoś weterana bez przyszłości w obecnym klubie albo rezerwowego, który już nie będzie potrzebny jako ubezpieczenie sezonu. Jednak we wrześniu nikt nie zdecyduje się oddać takiego gracza bez absurdalnej kompensacji, a jedną (za Rodgersa) Jets już zapłacili.

Pozostają zawodnicy bez umowy. Niestety są bez umowy nie bez powodu. Joe Flacco, Cam Newton czy Carson Wentz nie są nazwiskami, które wlewałyby otuchę w serca zielonej części Nowego Jorku. Na miejscu szefostwa Jets zadzwoniłbym do dwóch graczy: Nicka Folesa i Case’a Keenuma. Żaden z nich nie należy do elity, ale obaj udowodnili, że w odpowiednim otoczeniu potrafią być efektywni. Pytanie tylko czy ofensywa kierowana przez Nathaniela Hacketta, ściągniętego wyłącznie jako zachęta dla Rodgersa, faktycznie jest odpowiednim otoczeniem.

Jets, jak pokazali przeciwko Bills, wciąż mają dobrą defensywę. Problemem jest linia ofensywna, ale jeśli uda się ją doprowadzić do używalności, jestem w stanie sobie wyobrazić, że klucze do ataku dostanie Nick Foles z prostym zadaniem: nie spier… tego i dać wygrać mecz defensywie. Nie jest to recepta na mistrzostwo, ale w tegorocznej AFC może być na tyle ciasno, że wygrany po dogrywce mecz z rywalem z dywizji może ostatecznie pozwolić na awans do playoffów.

Pytanie czy Jets powinno na tym zależeć, czy raczej powinni wejść w tryb przygotowań do następnego sezonu. Tym bardziej, że Rodgers nie zagra w tym roku 65% snapów, a więc do Green Bay powędruje wybór w 2., a nie w 1. rundzie draftu 2024. W tej sytuacji opuszczenie playoffów i wybór w górnej połowie pierwszej rundy może pozwolić na pozyskanie kluczowego wsparcia dla Rodgersa (np. w linii ofensywnej) na jeszcze jedną próbę.

W praktyce nie sądzę, by doszło do tankowania. GM Joe Douglas pracuje w klubie piąty rok, a trener Robert Saleh trzeci. Tymczasem Jets nie mogą się pochwalić sezonem na plusie ani ofensywą wśród 20 najlepszych w lidze od 2015 r., a awansem do playoffów od 2010. Obaj panowie walczą o swoją posadę i zrobią wszystko, by awansować do playoffów w tym roku.

 

Falstart Chiefs

Na otwarcie sezonu Kansas City Chiefs zawiesili na stadionie mistrzowski baner za zeszły sezon, ale gra, którą zaprezentowali daleka była do mistrzostwa. Jest to jednak jeden z tych przypadków, gdy nie trzeba się specjalnie przejmować. Dopóki Patrick Mahomes i Andy Reid w grze, Chiefs są jednymi z faworytów. To nie znaczy, że co roku będą wygrywali, ale są na tyle mocni, by pozwolić sobie na kilka porażek na początku roku i spokojnie wejść do postseason.

Naturalnie z meczu trzeba wyciągnąć wnioski i nie wątpię, że Andy Reid to zrobi, zaczynając od siebie. Dwukrotnie kopał za trzy głęboko na połowie rywala. Przy remisie można to usprawiedliwić – wyjście na prowadzenie to spory plus. Ale już zwiększenie prowadzenia z 3 do 6 punktów w końcówce meczu najczęściej dopinguje jedynie rywala do bardziej agresywnej gry w ataku i pójścia po przyłożenie. Kiedy Lions faktycznie to zrobili, Chiefs próbowali grać 4&25, co zresztą prawie im wyszło. Tylko czy było sens grać 4&25 na ponad 2 minuty przed końcem meczu z trzema przerwami na żądanie do dyspozycji? Atak Lions nie był w tym meczu jakąś niepowstrzymaną maszyną, a przejście ćwiartki boiska w jednej akcji, gdy rywale świetnie wiedzą, że musisz to zrobić, nawet dla Mahomesa jest zbyt trudne. Jestem za agresywnymi decyzjami, gdy mają one sens. Tymczasem najpierw Reid był zbyt ostrożny, a potem zupełnie bez sensu postawił wszystko na jedną kartę.

Swój wkład w porażkę mieli receiverzy, którzy upuścili ponad 10% podań, ale, jak zauważył Bill Barnwell, Mahomes ma na koncie 18 meczów, w którym odsetek dropów jego receiverów przekraczał 7%. To była pierwsza przegrana. Sam Mahomes również nie był w najlepszej dyspozycji, zbyt często się wahał, a część podań była minimalnie niecelna. Nic wielkiego i do skorygowania w najbliższych kilka tygodni, ale widać „rdzę”. Swoje bez wątpienia zrobił brak Travisa Kelce, który z powodu lekkiego skręcenia kolana opuścił pierwszy mecz od 2013 r. O dziwo mniej widoczny był brak Chrisa Jonesa w obronie. Jednak KC powinni szybko odzyskać obu gwiazdorów. Jonesa już w tym tygodniu, bo wreszcie doszedł z klubem do porozumienia odnośnie podwyżki na ten rok. Kiedy wróci Kelce trudno powiedzieć, ale nie wylądował na liście kontuzjowanych, więc zapewne jeszcze we wrześniu.

Warto docenić grę Lions, którzy przyjechali bez kompleksów i wygrali z mistrzami na ich terenie, choć też nie ustrzegli się kilku błędów. Jednak udało im się bardzo skutecznie uruchomić grę podaniową w środkową strefę boiska, bardzo dobrze spisywała się linia ofensywna, a drugoroczny pass rusher Aidan Hutchinson napsuł mnóstwo krwi o-line Chiefs.

Lwy pokazały się z dobrej strony, KC nieszczególnie, ale wciąż uważam, że obie te drużyny będziemy oglądać w playoffach.

 

Cień nadziei w Nowej Anglii

Jeśli komuś się wydaje, że koordynator w NFL to mało ważna posada, niech porówna dowolny mecz New England Patriots z sezonu 2022 z niedzielnym meczem przeciwko Philadelphia Eagles.

Przed rokiem, pod „wodzą” Matta Patricii i Joe Judge’a atak w Nowej Anglii był kompletnie bez pomysłu, gracze nie wiedzieli co robią, dlaczego robią, a QB Mac Jones zaliczył potężny regres. Wystarczył jeden mecz pod kierownictwem nowego koordynatora ofensywy, Billa O’Briena, by odzyskać odrobinę wiary.

Patriots ten mecz przegrali, ale trzeba jasno powiedzieć, że Eagles 2023 to po prostu lepszy zespół, a porażka na start sezonu była „w kosztach”. A sam fakt, że niemal do ostatniej sekundy walczyli o wygraną to coś, w co ciężko byłoby mi uwierzyć na pół godziny przed startem spotkania, gdy okazało się, że obaj startowi guardzi nie są w stanie rozpocząć meczu i zastąpią ich debiutanci.

Pierwsza kwarta to festiwal błędów, goście objęli prowadzenie 16:0, a jednak Patriots wrócili do gry. Jasne, Jalen Hurts i spółka nie zagrali wybitnego meczu. Ale to dlaczego Pats wrócili do gry zasługuje na uwagę. Wreszcie atak składał się z logicznych sekwencji, w których playcaller usiłował budować jedne akcje na drugich, patrzył co działa, wiedział dlaczego działa i odpowiednio dostosowywał kolejne zagrywki. Nie wszystko wychodziło, to w końcu sport. Ale było w tym o niebo więcej sensu niż w kompletnie przypadkowym playcallingu przed rokiem.

Mac Jones popełnił swoją porcję błędów, ale miał też kilka naprawdę świetnych zagrań. Wreszcie zobaczyliśmy tego Maca, który dawał radę w swoim debiutanckim sezonie i który kompletnie zniknął przed rokiem. Żaby nie było tak różowo – o ile długie i średnie piłki miał dobre, o tyle dalekie nie szły już tak idealnie. Wyglądało jakby brakowało mu siły w ramieniu i kompensował to rzucając wyższym łukiem, co dawało obrońcom dodatkowy czas na reakcję.

Wiele się jeszcze w tym sezonie może zdarzyć, ale widać, że zatrudnienie O’Briena było krokiem we właściwym kierunku. A cel na ten sezon jest jasny – odbudować Maca Jonesa, by za dwa lata drużyna nie musiała szukać kolejnego rozgrywającego.

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika medyka:

2. Z notatnika statystyka:

3. Świetny początek post-Rodgersowej epoki w Green Bay. Packers pewnie wygrali na wyjeździe z Chicago Bears, a Jordan Love rozegrał bardzo efektywny mecz.  Minie jeszcze sporo czasu nim będzie można stwierdzić z pewnością czy zostanie rozgrywającym przyszłości w Wisconsin, ale trudno o lepsze otwarcie sezonu. Tymczasem w Chicago sztab trenerski wciąż nie chce pozwolić Justinowi Fieldsowi na granie tradycyjnej ofensywy z kieszeni. Atletyzm Fieldsa jest niewątpliwy, ale bez stwarzania zagrożenia w kieszeni nie sposób mówić o kompletnym rozgrywającym w NFL. Pytanie czy to błąd sztabu Miśków czy raczej tak krawiec kraje, jak mu materii staje.

4. Rams bardzo pewnie wygrali na otwarcie sezonu w Seattle. Atak Seahawks nie pokazał nic z magii, którą zachwycali nas przed rokiem, a co gorsza meczu z powodu urazów nie zdołali dokończyć obaj tackle. Na razie nic nie wskazuje, by miały być to kontuzje poważne, ale takie „drobiazgi” potrafią ograniczać zawodnika przez wiele tygodni, nawet jeśli wychodzi na boisko. Po drugiej stronie fantastyczny debiut zaliczył wybrany w piątej rundzie tegorocznego draftu WR Puka Nacua, który złapał 10 piłek na 119 jardów.

5. Mike Vrabel potrafił wygrywać wbrew wszelkim oczekiwaniom, ale jego zachowawcze decyzje często szkodzą drużynie. Tak było przeciwko Saints, gdy w sytuacji 4&6 11 jadów od pola punktowego przy 4-punktowym prowadzeniu rywala na 2:17 przed końcem meczu kazał kopać z gry. Więcej Titans już w tym meczu nie dostali piłki.

6. Miami Dolphins eksplodowali w ataku. Tua Tagovailoa podał na 466 jardów, Tyreek Hill złapał piłki na 215 jardów, a Delfiny wygrały na wyjeździe z Chargers. Defensywa biegowa z kolei implodowała. Running backowie z LA wybiegali 208 jardów przy średniej 6,5 jarda na próbę i niewiele brakowało, by to jednak Chargers byli górą.

7. Spodziewałem się regresu w wynikach Vikings i Giants w tym roku, ale porażka u siebie z Tampą (Vikings) i 0:40 (Giants) przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania.

 

Zostań mecenasem bloga:

Exit mobile version