Site icon NFL Blog

NFL Playoffs 2024: Ravens – Chiefs i 49ers – Lions w finałach konferencji

Mecze Divisional Round okazały się znacznie bardziej zacięte niż w pierwszej rundzie playoffów. Trzy z czterech meczów zakończyły się różnicą jednego posiadania, a Chiefs z Bills zafundowali nam kolejny klasyk.

 

Houston Texans – Baltimore Ravens 10:34

Jedyny mecz tej rundy, który skończył się zdecydowanym zwycięstwem faworyta, ale w pierwszej połowie wcale na to nie wyglądało. DeMeco Ryans i defensywna część jego sztabu trenerskiego opracowali świetny plan na to spotkanie. Przy czym nie było w tym planie nic skomplikowanego – blitzowali na potęgę.

W sezonie zasadniczym Texans stosowali blitz, czyli pass rush pięcioma lub więcej zawodnikami, w ok. 22% akcji obronnych. W sobotę wskaźnik ten sięgnął 69%, a w pierwszej połowie nawet 72%.

Blitzowanie wcale nie jest takie proste jak się wydaje. Przy większej liczbie pass rusherów niż zwykle gracze obrony muszą uważać, by sobie nawzajem nie przeszkadzać. Kluczowe jest wywarcie presji na rozgrywającego tak szybko jak się da, bo każdy dodatkowy gracz w pass rushu oznacza jednego mniej do krycia, co ułatwia uwolnienie się receiverom. A w przypadku Lamara Jacksona trzeba to połączyć z duża dyscypliną, by nie pozwolić rozgrywającemu Ravens uciec z kieszeni.

Przy czym trzymanie go w kieszeni nie wystarczy. Wbrew temu co od lat głoszą różne gadające głowy z amerykańskiej telewizji, Lamar umie świetnie podawać z kieszeni, co zresztą pokazał i przeciwko Texans. Biegi i gra poza kieszenią to tylko jeden z elementów jego gry, ale odebranie ich bez wywarcia presji absolutnie nie wystarczy.

W pierwszej połowie defensywie Texans się udawało. Pękli tylko w jednej serii, gdy oddali przyłożenie, a dwa biegi Jacksona odpowiadały w niej za dokłądnie połowę z 76 zdobytych jardów. W obu przypadkach był to czteroosobowy pass rush z obroną swego. Gdy receiverzy „zabrali” swoich obrońców ze środka, robiło się dużo miejsca dla quarterbacka Ravens, który to wykorzystywał.

Jednak to wszystko, co udawało się im w pierwszej połowie. Cztery biegi Jacksona dały im 48 jardów, a pozostałe 27 akcji przyniosło 70 jardów netto. Lamar zaliczył 52 jardy górą, ale jeśli doliczyć sacki to jardów netto było tylko 29.

Niestety dla Texans ofensywa nie wykorzystała jednej z najlepszych, jeśli nie najlepszej, połów w wykonaniu obrony. Zdołali zdobyć tylko jeden FG, i to z krótkiego boiska gdy dostali piłkę na 45. jardzie własnej połowy. Niewątpliwie swój udział miała presja trybun – atak Houston w pierwszej połowie zanotował cztery falstary i jedną karę za opóźnianie gry. Na ich szczęście siedem punktów dołożyły special teams po przyłożeniu powrotnym po puncie.

Obrona Ravens kompletnie zdławiła grę rywali. Sami również sporo blitzowali, choć nie aż tak często jak rywale. Jednak o ile Stroud przeciwko blitzowi w sezonie zasadniczym zdobywał 8,3 jarda na próbę, o tyle w pierwszej połowie tego meczu były to jedynie 4 jardy na próbę. Co gorsza koordynator ofensywy Boby Slowik z uporem godnym lepszej sprawy wysyłał Davida Singletary’ego na bezproduktywne biegi w pierwszych próbach. Texans fatalnie spisywali się w grze biegowej cały rok, ale w tym meczu przeszli samych siebie. Singletary miał jeden bieg na 16 jardów, ale w pozostałych 8 zdobył w sumie 6 jardów netto. Zdecydowane większość to pierwsza połowa, gdy jego kolejne nieudane biegi w pierwszych próbach kończyły się na zero lub na minusie, wydatnie utrudniając ofensywie życie w kolejnych próbach. Żeby była jasność – to nie była wina Singletary’ego, bo trudno mieć pretensje do RB, gdy w sekundę po snapie pół defensywy Ravens meldowało się za linią wznowienia akcji. Rozumiem czemu Slowik chciał uruchomić grę biegową – zdjęłoby to nieco presji ze Strouda, ale jego upór w pierwszej połowie uniemożliwił zrobienie czegokolwiek sensownego.

W drugiej odsłonie Ravens po mistrzowsku się dopasowali. Jackson szybko pozbywał się piłki z rąk. Koordynator Ted Monken dał mu więcej zagrywek, gdzie miał receiverów we flacie, co w dużej mierze zneutralizowało blitze. A kiedy tylko była okazja, zwłaszcza przy RPO, Jackson biegał z piłką jak szalony. W sumie wybiegał 100 jardów w 11 próbach. Zresztą cała gra biegowa Ravens zaczęła dobrze funkcjonować, zmniejszając presję na rozgrywającego (czyli to, co tak nieudolnie próbowali zrobić Texans w pierwszej połowie). Trzej RB Ravens zaliczyli w sumie 129 jardów w 31 próbach, kontrolując mecz w dwóch ostatnich kwartach.

W finale AFC Ravens podejmą Chiefs. Texans w tym roku byli zbyt słabi na Ravens, ale i tak zaliczyli sezon przekraczający najśmielsze marzenia kibiców. Teraz przed nimi ważny offseason, bo w ciągu najbliższych 2-3 lat będą mieli jednego z czołowych rozgrywających ligi za relatywnie niewielkie pieniądze. Jeśli uda się stworzyć wokół niego odpowiednią infrastrukturę, mogą realnie myśleć o zdobyciu mistrzostwa w sezonie 2025 albo 2026. Póki co niedostatki personalne były zbyt duże.

 

Green Bay Packers – San Francisco 49ers 21:24

Młoda drużyna Packers była o krok od sprawienia kolejnej niespodzianki. I to w podobnej formule jak w pierwszej rundzie: mocno zacząć, zmienić ofensywę rywala w jednowymiarową i wymusić na nim błędy. Jednak tym razem nieco zabrakło egzekucji, a i rywal był lepszej klasy.

W pierwszej serii meczu Packers bardzo sprawnie dotarli do red zone, jednak tam się zacięli. Świetna defensywna akcja Charvariusa Warda zapobiegła przyłożeniu i skończyło się na trzech punktach. W kolejnej serii mało brakowało, by zapunktowała obrona Green Bay. Brock Purdy nie zauważył czającego się na środku Darnella Savage’a, który miał na rękach przechwyt, prawdopodobnie nawet pick-six, jednak nie zdołał utrzymać piłki.

Była to bardzo podobna sytuacja do pick-six Savage’a na Prescotcie w pierwszej rundzie. Jednak w tym tygodniu safety Packers zagrał dużo słabszy mecz. Poza upuszczonym przechwytem jego konto obciążają jeszcze przyłożenie George’a Kittle oraz pierwsze przyłożenie Christiana McCaffreya, gdy kompletnie nieblokowany Savage nie zdołał powalić biegacza Niners. Owszem, krycie Kittle’a i powalanie McCaffreya to nie są proste zadania, ale jeśli stawką jest finał NFC nie można tak często się mylić.

Co gorsza na początku drugiej kwarty Packers nie zdołali konwertować „tush push” z 14. jarda połowy 49ers w sytuacji 4&1. Kwestią dyskusyjną pozostaje czy sędziowie prawidłowo określili miejsce, w którym zakończyła się akcja, nie ulega jednak wątpliwości, że sytuacja była na granicy i nie dało się jej jednoznacznie odwrócić na podstawie powtórek. Gdyby wszystko ułożyło się po myśli Green Bay, mogli objąć prowadzenie 21:0 na początku drugiej kwarty – zabrakło naprawdę niewiele. Czy wówczas Niners byliby w stanie wrócić do meczu?

Wątpliwe, zwłaszcza że już w pierwszej kwarcie urazu barku doznał Deebo Samuel i choć próbował wracać na boisko, w większości akcji przebywał poza linią boczną. Brandon Aiyuk i Kittle zaliczyli dropy. Z kolei Purdy był bardzo nierówny. Poza upuszczonym pick-six miał jeszcze kilka akcji, gdy piłka wyraźnie mu uciekła i nie poleciała we właściwe miejsce. Z drugiej strony miał też takie zagrania jak kluczowa konwersja 3&5 w czwartej kwarcie, która ostatecznie doprowadziła do zdobycia zwycięskiego przyłożenia.

Wiele mówiło się o niecelnym FG Andresa Carlsona z 41 jardów. Faktycznie, było to niefortunne pudło zawodnika, który przez cały sezon był słabym punktem drużyny. Jednak ogólnie special teams Packers zagrały na plus: Colby Wooden zablokował kopnięcie Niners na koniec pierwszej połowy, a Keisan Nixon zanotował fantastyczny 73-jardowy powrót po kickoffie, choć blisko tam było katastrofy, gdy na koniec biegu zgubił piłkę, na szczęście odzyskaną przez kolegów.

Trzy brakujące punkty Carlsona były marginesem porażki, ale równie, jeśli nie bardziej bolesne były dwie straty Jordana Love. W tych dwóch akcjach Packers stracili w sumie 7 EPA i 29 pkt. procentowych WP (Win Probability). Pierwszy INT był rzutem za plecy Tuckera Krafta. Można się zastanawiać, czy Kraft nie powinien się w tej sytuacji zatrzymać, czy nie pomylił ścieżki, ale nic w stawieniu obrony Niners na to nie wskazywało, wygląda raczej na pudło Love’a. Przy drugim przechwycie wyszedł brak doświadczenia rozgrywającego Packers. Późny rzut w poprzek ciała na środek to jeden z najgorszych pomysłów jaki może mieć rozgrywający. Trudno tu też mówić o jakiejś szczególnej desperacji. Mieli 52 sekundy, pierwszą próbę, 64 jardy do pola punktowego i dwie przerwy na żądanie w zapasie. Tu było jeszcze sporo grania, ale strata zmieniła wszystko.

Wydawało się, że Packers będą potrzebowali perfekcyjnego spotkania, by wywieźć wygraną z San Francisco. Co jest niezwykle imponujące to fakt, że mimo tych wszystkich błędów i tak niemal im się to udało. Ostatecznie Kalifornijczycy dysponowali większą siła ognia i mimo problemów po swojej stronie okazali się lepsi w decydujących chwilach. Przyszłość Packers rysuje się w bardzo jasnych barwach. Jeśli zdołają poukładać na przyszły rok swoją obronę, mogą bić się o najwyższe cele.

 

Tampa Bay Buccaneers – Detroit Lions 23:31

Kiedy drużyna nie będąca faworytem zaczyna mecz od dwóch nieszczęśliwych odbić piłki, to trudno o wygraną. W pierwszej serii ofensywnej Buccaneers Mike Evans, który poza tym rozegrał fantastyczne zawody, nie zdołał chwycić podania od Bakera Mayfielda, a piłka po odbiciu od jego rąk padła łupem Lions. Nie było to może idealne podanie, ale i tak więcej winy za tę stratę należy przypisać Evansowi niż Mayfieldowi.

Po przejęciu piłki Lions przemaszerowali całe boisko, ale Jared Goff wykonał fatalne podanie do endzone, które wpadło w ręce Jamela Deana, jednak defensor Tampy nie zdołał chwycić piłki nie atakowany przez żadnego z rywali.

Te dwie sytuacje dobrze oddają historię całego meczu: Bucs grali dobrze, robili wiele rzeczy poprawnie, ale w decydujących chwilach brakowało nieco egzekucji, by dotrzymać kroku Detroit.

Nie udała im się najważniejsza rzecz: systematyczne wywieranie presji na Goffa. Linia ofensywna Lions pracowała znakomicie, a i goście blitzowali mniej chętnie niż w poprzednich meczach tego sezonu. Co gorsza swoje robił Jahmyr Gibbs w grze biegowej, co oznaczało, ze Detroit mieli skuteczny zbilansowany atak. Na przełomie trzeciej i czwartej kwarty atak gospodarzy zaliczył trzy przyłożenia z rzędu i Tampa nie zdołała się podnieść po takim ciosie, choć nie złożyli broni.

Z drugiej strony spory minus dla linii ofensywnej Bucs. Mayfield zdecydowanie zbyt często był pod presją, a Lions dla odmiany blitzowali więcej niż zwykle. Co gorsza sporo problemów miało swoje źródło w błędach mentalnych, bo za często nieblokowani rusherzy Detroit meldowali się tuż przy rozgrywającym lub running backu z piłką jeszcze nim zdołał dotrzeć do linii wznowienia akcji. Symptomatyczna była zwłaszcza akcja z początku trzeciej kwarty, gdy sack Aidana Hutchinsona wypchnął rywali z zasięgu skutecznego kopnięcia z gry. Lions swoim ustawieniem sugerowali blitz i mieli więcej pass rusherów niż Tampa blokerów. Jednak trudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której pozostawienie nieblokowanym akurat Hutchinsona jest dobrym pomysłem. Fakt, że wcześniej zdarzyło mu się odpadać do krycia, ale znacznie lepiej byłoby odpuścić dowolnego innego gracza Detroit, może wówczas Mayfield miałby chociaż czas na wyrzucenie piłki w trybuny i zachowanie szansy na trzy punkty.

Trzeba oddać gościom, ze ani na moment się nie poddali. Zdołali zmniejszyć straty do jednego posiadania piłki, konwertując po drodze 4&13. Odzyskali piłkę na własnym 10. jardzie na dwie minuty przed końcem meczu z jedną przerwą na żądanie. Jednak dwie akcje później Mayfield posłała fatalną piłkę na środek boiska, którą przechwycił Derrick Barnes, kończąc tym samym sezon Tampy. Trzeba przyznać, że był to sezon, w którym tak drużyna, jak i jej rozgrywający znacząco przekroczyli oczekiwania.

Lions po raz drugi w historii zagrają w NFC Championship Game i jeśli zdołają wygrać w San Francisco zagrają w pierwszym historii klubu Super Bowl. Lwy mają co prawda na koncie mistrzostwa NFL, ale miało to miejsce jeszcze przed połączeniem NFL i AFL, czyli przed epoką Super Bowl.

 

Kansas City Chiefs – Buffalo Bills 27:24

Bills i Chiefs w Divisional Round to niemal gwarantowany dreszczowiec. Może nie był to festiwal ofensywy jak dwa lata temu, ale emocji nie zabrakło.

Pod wieloma względami ten mecz przypominał mi ostatnie Super Bowl z Bills odgrywającymi rolę Eagles. Buffalo rozegrali niemal dwukrotnie więcej akcji (78 do 47), ale zdobyli niemal tyle samo jardów (368 do 361). Z 27 nowych pierwszych prób Bills 9 zostało zdobytych w trzecich lub czwartych próbach, w przypadku Chiefs była to tylko 1 z 21. Kiedy konwertuje się pierwsze i drugie próby, nawet skuteczność 20% w trzecich próbach nie jest przeszkodą.

KC kompletnie odebrali Bills długie akcje. W całym meczu Chiefs zanotowali osiem akcji na 20+ jardów (pięć podań, trzy biegi), Buffalo nie mieli ani jednej. Ofensywa, który cały rok była (słusznie) krytykowana za brak akcji dających jednorazowo duże zdobycze jardowe tym razem połykała 7,7 jarda na próbę. Patrick Mahomes zagrał najlepszy mecz  sezonie, rozdzielając piłki z chirurgiczną precyzją, Travis Kelce pokazał, że jeszcze go nie należy skreślać, a Isiah Pacheco potrzebował zaledwie 15 biegów, by zdobyć 97 jardów.

To nie znaczy, że atak Bills zagrał źle. KC odebrali im możliwość grania dalekich piłek, ale Allen i koledzy cierpliwie brali to, co dawała im defensywa, konstruując długie, metodyczne serie i to mimo, że przeciętne celne podanie Allena leciało zaledwie 0,7 jarda za linię wznowienia akcji (najniższy dotąd wynik w jego karierze to 3,3). Trzeba mu jednak oddać, że i tak zrobił swoje. Od kilku biegów z dwoma przyłożeniami przez pierwsze w tym sezonie podanie na przyłożenie do gracza krytego przez L’Jariusa Sneeda, aż po szalone podanie w tył w jednej z pierwszych akcji meczu.

Przez większość meczu obie drużyny szły… może nie cios za cios. To raczej były pojedyncze potężne ciosy Chiefs, na które Bills odpowiadali seriami słabszych, jednak sytuacja była wyrównana. I wówczas nastąpił chaos czwartej kwarty.

Zaczęło się od zmyłkowego puntu Buffalo w sytuacji 4&5 na własnym 5. jardzie. KC mieli w tej sytuacji 10 zawodników, a Bills przewagę liczebną w tackle boksie, ale nie zdołali zdobyć pierwszej próby, oddając rywalowi piłkę na własnej połowie.

To nie była decyzja podjęta na boisku na widok błędu w ustawieniu Chiefs, ale przez trenerów przed akcją. Prawdę mówiąc jeśli mam grać 4&5 w czwartej kwarcie meczu playoffów, wolałbym żeby robił to mój rozgrywający, a nie facet, który rok temu doznał zatrzymania akcji serca i teraz gra głównie w special teams. Rozumiem, że McDermott nie chciał oddać piłki Mahomesowi – do tej pory każde posiadanie Chiefs kończyło się punktami (nie licząc „kolanka” na koniec pierwszej połowy) – ale na niemal 13 minut przed końcem meczu z zaledwie 3 punktami straty granie 4&5 z własnego 30. jarda uważam za zbędną brawurę.

W odpowiedzi Chiefs… stracili piłkę. Mecole Hardman zgubił piłkę tuż przed polem punktowym, a ta wypadła na aut przez endzone, co (niezależnie od mojego zdania na temat tego przepisu) oznacza touchback i przejęcie piłki przez defensywę.

I wreszcie ostatnia seria ofensywna Bills. Zaczęli ją 8,5 minuty przed końcem meczu i wyraźnie chcieli zużyć cały pozostały czas przy 3-punktowej stracie do rywala. Ostatecznie udało się rozegrać 16 akcji i spalić niemal siedem minut. Jednak dwie akcje w tej serii odbiegały od tego wzoru. W pierwszej akcji tej serii Allen odpalił podanie, które przeleciało nieco ponad 63 jardy w powietrzu, jednak Stefon Diggs nie zdołał go złapać.

Na dwie minuty przed końcem meczu Allen podjął kolejną próbę dalekiego podania. Odpuścił krótką piłkę do Diggsa na rzecz potencjalnego przyłożenia Khalila Shakira.

Ta decyzja spotkała się z pewną krytyką, moim zdaniem kompletnie niezasadną. Trudno winić Allena, że chciał zdobyć przyłożenie. Nie potrzebował dokładać jardów, bo byli głęboko w zasięgu kopacza. Rzut był niecelny głównie dzięki presji Chrisa Jonesa, bo Shakir miał wystarczająco dużo miejsca, by złapać piłkę, gdyby Allen zdołał podać lepiej.

Niestety dla Buffalo ta decyzja doprowadziła do 44-jardowego niecelnego FG Tylera Bassa. Niezwykle podobnego do innego FG przestrzelonego w prawo, który odebrał Bills szansę na mistrzostwo.

Chiefs byli świetnie przygotowani do meczu i zasłużenie wygrali pierwsze wyjazdowe spotkanie w playoffach w epoce Mahomesa. Zagrają w szóstym finale AFC z rzędu, a Kelce złapał 16. podanie od Mahomesa w playoffach, poprawiając tym samym rekord należący dotąd do duetu Tom Brady – Rob Gronkowski. Teraz muszą wymyślić jak zatrzymać Lamara Jacksona.

Bills po raz trzeci w ostatnich czterech sezonach kończą udział w playoffach na porażce z Kansas City. Trudno tu wyciągać jakieś daleko idące wnioski. Przy odrobinie szczęścia Bills mogli wygrać tak w niedzielę jak w sezonie 2021. W tym roku wyszli z dużych opałów podejmując trudne decyzje (zmiana koordynatora ataku) w trakcie sezonu. To jednak nie wystarczyło do upragnionego awansu do Super Bowl. Mają pięć sezonów z rzędu z dwucyfrową liczbą wygranych i cztery wygrane w dywizji z rzędu, ale to już nie są sukcesy jakich oczekują fani.

Exit mobile version