Od lat AFC uważana jest za konferencję słabszą. Jasne, zdarzają się tam pojedyncze wybitne drużyny, ale to NFC jako całość jest silniejsza i znacznie trudniej dotrzeć do Super Bowl z tej strony drabinki playoffowej. Ale czy na pewno?
W podsumowaniu kolejki przyjrzymy się dwóm dużym niespodziankom i zastanowimy się, czy mistrzowie NFL mają jeszcze jakieś szanse na obronę tytułu. Jednak zaczynamy od próby obalenia lub potwierdzenia mitu: czy AFC jest słabszą konferencją?
Która konferencja silniejsza?
W tym tygodniu mieliśmy pięć meczów międzykonferencyjnych. 3:2 wygrała AFC. Zdecydowaną wygraną odnieśli w najważniejszym międzykonferencyjnym meczu tygodnia, czyli spotkaniu Pittsburgh Steelers – Carolina Panthers.
Czwartkowe starcie zapowiadało się na hit kolejki. Obie drużyny przystępowały do niego ze świetnym, niemal identycznym bilansem: Steelers 5-2-1, Panthers 6-2. Jednak na boisku tylko Stalowi wyglądali na czołową drużynę ligi. Ben Roethlisberger skończył z perfekcyjnym passer ratingiem (158,3) i pięcioma podaniami na przyłożenie. James Conner dołożył 65 jardów po ziemi w zaledwie 13 biegach, po raz kolejny dowodząc, że na opuszczeniu tego sezonu przez Le’Veona Bella najbardziej skorzystali Steelers, którym nagle z czapki spadło 14,5 mln dolarów.
W Panthers tylko Christian McCaffery dostosował się poziomem do rywali. Złapał dwa podania na przyłożenie po bliźniaczo wyglądających wheel routes, dołożył jedno po ziemi i w sumie zaliczył138 z 288 jardów z gry swojej drużyny. Cam Newton grał przez większość meczu w miarę przyzwoicie, ale to jego tragiczny pick-six rozpoczął katastrofę.
Jeśli Panthers i Steelers to najlepsze, co mogły w tym sezonie wystawić obie konferencje, to AFC wygrała zdecydowanie. Ale oczywiście wyciąganie daleko idących wniosków z jednego przykładu to poważny błąd logiczny (niech ktoś to powie polskim politykom). Niemniej na grupie dla Patronów NFLBlog.pl zaczęliśmy dyskutować, która z konferencji jest mocniejsza w tym roku.
Przed sezonem wydawało się, że AFC będzie szeroko otwarta, a w NFC masa wyrównanych zespołów będzie się ścierała o zaledwie sześć miejsc w postseason. I faktycznie, w NFC jest bardzo ciasno. Ale czy, poza LA Rams i New Orleans Saints, mamy tam jakieś bardzo mocne drużyny? Eagles, Packers, Vikings i Falcons grają grubo poniżej przedsezonowych oczekiwań. Panthers pokazali miękkie podbrzusze. Redskins wydają się być trzecią siłą NFC, ale chyba nikogo nie przekonują.
W AFC jest tylko jedna drużyna z najwyższej kategorii wagowej: Kansas City Chiefs. Ale New England Patriots, Pittsburgh Steelers i LA Chargers to drużyny, przeciwko którym bałbym się zakładać. Houston Texans wygrali sześć meczów z rzędu. Oczywiście nie byli to najmocniejsi rywale, ale jak przekonujemy się co tydzień, wygrana wyżej notowanej drużyny wcale nie jest w NFL oczywistością i ciężko wygrać sześć meczów z rzędu, niezależnie od kalendarza. Tak więc gdybym miał oceniać „na oko”, powiedziałbym, że to AFC jest minimalnie mocniejsza jako całość w tym sezonie.
Jednak obrońcy NFC od razu mogą mi wyciągnąć pogrom, jaki Saints zafundowali Cincinnati Bengals. Walczące o prymat w AFC North Tygrysy zostały zupełnie pozbawione kłów przez Świętych. Przegrana 51:14 należy do najboleśniejszych w historii Bengals, a po meczu klub zwolnił koordynatora defensywy, Teryla Austina. Warto też zauważyć, że Green Bay Packers, drużyna bądź co bądź z ujemnym bilansem, dość łatwo pokonała u siebie Miami Dolphins, którzy przecież jeszcze w niedzielę rano legitymowali się bilansem dodatnim.
Rozstrzygnięcie tej debaty nie jest proste. Możemy jednak sięgnąć po bardziej obiektywne narzędzie: bilans bezpośrednich pojedynków. Najbardziej oczywistym jest Super Bowl, gdzie co roku spotykają się mistrzowie NFC i AFC. Tam NFC prowadzi 27:25, jednak cztery z ostatnich sześciu meczów o mistrzostwo wygrali reprezentanci AFC. NFC wypracowała sobie przewagę w latach 1985-1997, gdy trzynaście razy z rzędu to reprezentanci konferencji National sięgali po mistrzostwo NFL, jednak od tego czasu 13:8 prowadzi AFC.
Tyle że Super Bowl to tylko jeden mecz w sezonie. Tymczasem AFC z NFC spotykają się jeszcze 64 razy do roku w sezonie zasadniczym (od 2003 r.). Każda z dywizji AFC gra co roku z inną dywizją NFC, w sumie każda drużyna ma cztery międzykonferencyjne mecze w sezonie. Kiedy popatrzymy na ich wyniki, okazuje się, że AFC ma przewagę. W latach 1970-2017 wygrali 1358 meczów, a NFC 1276. Co więcej AFC miała lepszy bilans w 27 z 48 sezonów od połączenia American Football League i National Football League w dzisiejszą NFL. NFC wypracowała „dodatni” bilans w 13 sezonach, w pozostałych mieliśmy remis.
Co więcej NFC w latach 1996-2010 zanotowała aż 15 sezonów z rzędu bez bycia na plusie. W międzyczasie AFC zaliczyła najbardziej jednostronny sezon w historii. W 2004 r. jej reprezentanci wygrali aż 44 z 64 meczów. Jednak NFC zaczęła odwracać sytuację w ostatnich latach. W obecnej dekadzie (od 2011 r.) NFC była na plusie w 5 z 7 sezonów. Co więcej, ubiegły sezon był drugim najbardziej jednostronny w historii: NFC wygrało 41:23, głównie dzięki NFC West, która zdominowała AFC South bilansem 12:4.
Ciekawą wizualizację tej rywalizacji do sezonu 2016 znajdziecie tutaj.
A jak jest w tym roku? Na razie mamy… remis. Po 44 meczach międzykonferencyjnych obie konferencje mają na koncie po 22 wygrane. Zostało nam więc do rozegrania jeszcze 20 spotkań. A najciekawsze w najbliższy poniedziałek, gdy w Mexico City zetrą się LA Rams i Kansas City Chiefs.
Niespodzianki w Cleveland i Tennessee
Nie wiem która niespodziewana wygrana była bardziej imponująca. Titans kompletnie zdominowali w każdym elemencie gry New England Patriots. Patrioci wyglądali na drużynę, która, jak co roku, ogarnęła już wrześniowe problemy i, jak co roku, zaczyna się przetaczać jak walec po reszcie ligi na drodze do dwucyfrowej liczby wygranych. Dwucyfrowa liczba wygranych pewnie będzie (wystarczy wygrać połowę pozostałych meczów), ale mecz z Titans pokazał, że problemy Pats bynajmniej nie pozostały we wrześniu.
Tymczasem Browns właściwie już wypadli z walki o playoffy. Zwolnili trenera, który natychmiast poleciał do mediów winić za niepowodzenia wszystkich, tylko nie siebie. Tymczasem z dużą łatwością pokonali Atlantę Falcons, drużynę która jeszcze dwa lata temu była o krok od wygrania Super Bowl, a teraz potrzebuje każdej wygranej, by załapać się na dziką kartę.
Zacznijmy jednak od meczu Titans i Patriots. 11 listopada to nasze Święto Niepodległości, ale dla większości świata to Dzień Weterana przypadający na rocznicę zakończenia I wojny światowej – wielkiego konfliktu toczonego głównie w okopach. Słowa „okopy” (ang. trenches) Amerykanie używają na określenie futbolowej gry na liniach. Wideo tego meczu można pokazywać początkującym kibicom futbolu pod hasłem „czemu dobra gra zaczyna się na linii”.
Tennessee po prostu całkowicie zdominowało Patriots w obu liniach. Szczególnie było to widać, gdy w ataku byli Pats. Tom Brady był pod nieustanną presją. Grał nerwowo, za szybko pozbywał się piłki, nie korzystał z pełnego wachlarza opcji w zagrywkach. Przeziębiony LT Trent Brown to schodził z boiska, to na nie wchodził. Kiedy grał, wypadał poniżej swoich możliwości, ale i tak lepiej niż jego zmiennik. Brak kontuzjowanego RG Shaqua Masona widać było nie tylko w pass protection, ale przede wszystkim w grze biegowej. Jednak trzeba oddać sprawiedliwość defensywnej linii Tytanów. Zagrali świetne zawody i nie dali cienia szansy rywalom.
Po drugiej stronie linia Tennessee bardzo dobrze chroniła Marcusa Mariotę. Co prawda Mariota został dwukrotnie zsackowany, ale przez większość meczu mógł podawać zupełnie nie niepokojony. W efekcie zaliczył najlepszy statystycznie występ od dwóch lat. Swoje zrobił po ziemi Derrick Henry i ex-Patriota Dion Lewis. Ten ostatni był może mało efektywny w ogólnym rozrachunku, ale zdobywał ważne pierwsze próby. Jednak bohaterem meczu był Corey Davis, który złapał piłki na 125 jardów i regularnie pokonywał w pojedynkach Stephona Gillmore’a.
Można mówić, że w klubie z Nowej Anglii panuje epidemia grypy, że nie grał Rob Gronkowski i że każdy ma prawo do gorszego dnia. To wszystko prawda i zapewne Patriots znów wygrają w cuglach swoją dywizję. Jednak nie da się ukryć, że świetnie przygotowani rywale po prostu ich rozbili. Poza własnym stadionem Brady i spółka tracą w tym roku wiele atutów. A przy takiej ich grze droga do Super Bowl będzie prowadziła przez Pittsburgh lub Kansas City.
Tymczasem Browns zagrali zaskakująco kompletne spotkanie przeciwko Falcons. To miałem na myśli przez cały rok, pisząc, że to zbyt utalentowana drużyna na fatalną grę, jaką prezentowali. Nie potrzebowali nawet uciekać się do żadnych sztuczek, by pokonać rywala. Paradoksalnie oba ich trick plays w tym meczu skończyły się fatalnie – nieudana trzecia próba i przechwyt Falcons.
Bohaterami byli oczywiście dwaj debiutanci. RB Nick Chubb wybiegał aż 176 jardów i TD, dołożył 33 jardy i TD po złapanych podaniach. Jego 92-jardowy bieg na przyłożenie, który właściwie zakończył mecz, jest najdłuższym w historii klubu. Z kolei Baker Mayfield znów pokazał czemu Browns zużyli na niego #1 w tegorocznym drafcie. Nie wykręcił oszołamiającej ilości jardów, ale nie musiał. Podał na 3 TD, a pierwsze niecelne podanie zanotował dopiero w trzeciej kwarcie i było to odrzucenie piłki w aut pod presją.
Zresztą tej presji nie było dużo – o-line wykonała świetną robotę i Mayfield nie został uderzony nawet raz przez cały mecz. Warto pamiętać, że linia Cleveland nie jest przypadkową zbieraniną – Browns płacą w tym roku swoim liniowym średnio 4,32 mln dolarów (w cap space), co jest drugą najwyższą kwotą w NFL (po Cowboys).
Ofensywa zrobiła swoje, ale jeszcze lepiej spisała się obrona. O ile obrona Falcons wpuszcza w tym roku niemal wszystko, o tyle Mat Ryan trzymał drużynę w grze z formą nie gorszą niż w czasie sezonu 2016, gdy zabrał do domu statuetkę MVP sezonu zasadniczego. Jednak Browns zatrzymali rywala na 16 punktach. Momentami wyglądali jak Seattle Seahawks za najlepszych lat – rój wściekłych szerszeni zlatujących się do piłki i bezlitośnie żądlących. A to wszystko przy dość cichym meczu Mylesa Garretta, a więc są tam jeszcze rezerwy.
Browns zagrali rolę spojlera pro publico bono – trudno oczekiwać, by powalczyli o playoffy. Jednak Titans zbliżyli się do prowadzących w AFC South Texans na odległość jednej wygranej. Mają taki sam bilans jak Bengals, zajmujący ostatnie miejsce premiowane dziką kartą.
Czy to już koniec sezonu Eagles?
W niedzielę rano kibice Eagles mogli realistycznie liczyć na potknięcie Redskins w Tampie, co przy jednoczesnym zwycięstwie u siebie z Cowboys pozwoliłoby im zająć ex-equo pierwsze miejsce w NFC East. Tyle że ani jedno założenie nie zostało wykonane. W efekcie ESPN daje im tylko 23% szans na awans do playoffów. Football Outsiders są jeszcze bardziej sceptyczni i oceniają je na 16,1%.
Mogłoby się wydawać, że to dość typowa historia – drużyna ma szczęście, unika poważnych kontuzji i wchodzi na szczyt. W kolejnym sezonie szczęście się kończy i zaczynają przegrywać. Tak wygląda sezon Jaguars, jednak Eagles byli bardziej kontuzjowani przed rokiem, na czele z utratą podstawowego rozgrywającego, Casona Wentza.
Nad problemami Orłów pochylałem się szczegółowo w jednym z poprzednich tekstów, więc teraz zastanówmy się jedynie czy mistrzowie będą mogli jechać na wakacje już na początku stycznia.
Mecz przeciwko Cowboys nie napawa optymizmem. Ekipa z Teksasu nie jest w tym roku za mocna, a jednak okazała się zbyt silna dla Eagles. Fatalnie wypadła zwłaszcza linia ofensywna, która nie dawała czasu Wentzowi. QB Orłów raz po raz wykonywał fantastyczne rzuty pod presją, wręcz na granicy cudu, ale cudów jednak nie zdziałał. Musiał się spieszyć z rzutami, ograniczało to też możliwości rozegrania i czyniło Philly bardziej przewidywalnymi.
W tej chwili Eagles mają dwa mecze straty do Redskins. Jednak, co ważne, pozostały im oba mecze przeciwko ekipie ze stolicy. To znaczy, że mogą dogonić aktualnych liderów NFC East niezależnie od wyników innych meczów, a więc sezon wciąż jest całkowicie w ich rękach. Niestety kalendarz im nie sprzyja. W najbliższą niedzielę jadą do Nowego Orleanu, poza tym mają wyjazdy do LA na mecz z Rams i do Dallas na rewanż z Cowboys. U siebie podejmują Texans i Giants plus wspomniane już dwa mecze z Redskins. Czerwonoskórzy mają podobny kalendarz (wyjazdy do TEN, JAX, PHI, DAL oraz HOU, NYG i PHI u siebie), jednak dwa mecze przewagi sprawiają, że choćby jedno zwycięstwo Redskins w bezpośrednich meczach stawia mistrzów w bardzo trudnej sytuacji.
To może dzika karta? NFC może nie jest potęgą, jakiej spodziewaliśmy się przed sezonem, ale na pewno jest tam ciasno. Aż cztery drużyny mają bilans 4-5 (w tym Eagles), piąta, Packers, ma bilans 4-4-1. Wszystkie jak na razie są niżej niż Vikings (5-3-1), ostatnia drużyna premiowana dziką kartą w NFC.
Gdybym miał postawić pieniądze, to postawiłbym raczej na brak Orłów w playoffach. Chyba że za tydzień powstaną jak feniks z popiołów i sensacyjnie wygrają z Saints. Ale na miejscu kibiców Eagles za bardzo bym na to nie liczył.
Tydzień w skrócie;
1. Z notatnika statystyka:
– Drew Brees bije kolejne rekordy, tym razem z 509 podaniami na TD w karierze przeskoczył Bretta Favre’a na 2. miejscu listy wszechczasów. Lider, Peton Manning, ma na koncie 539 podań na przyłożenie
– Również na drugie miejsce, tylko na liście jardów po złapanych podaniach w karierze, przesunął się Larry Fitzgerald (Cardinals). Ma ich na koncie 15 952, ale mało prawdopodobne, by zdołał dogonić Jerry’ego Rice’a, który zaliczył 22 895
– Julio Jones (Falcons) jest na tej liście „dopiero” 47., ale przekroczył 10 tys. jardów. Dokonał tego w 104 meczach, najszybciej w historii. Do tej pory liderem tej kategorii był Calvin Johnson, który potrzebował 115 meczów, by dotrzeć do 10 tys. jardów.
– Patrick Mahomes (Chiefs) z 31 podaniami na TD w sezonie już poprawił klubowy rekord z 1964 r. Ma jeszcze sześć meczów, by go wyśrubować.
– Tom Brady (Patriots) został drugim rozgrywającym w historii, który zagrał w 300 meczach w karierze (sezon zasadniczy + playoffy). Rekordzista, Brett Favre, ma ich na koncie 326
2. Mecz Tampa Bay Buccaneers kontra Washington Redskins był jednym z najdziwniejszych w historii NFL. Do tej pory tylko jedna drużyna w historii ligi zdobyła w meczu 424 jardy i trzy punkty lub mniej – St. Louis Rams w 2011 r. Bucs są drugą i jedyną, która zdobyła ponad 500 jardów i trzy punkty lub mniej . Ekipa z Florydy aż pięciokrotnie meldowała się w red zone rywala (plus raz na 28 jardzie), z czego wyciągnęła trzy punkty. Daje nam to średnią 0,6 pkt na wycieczkę do red zone. Ligowa średnia jest w okolicy 5.
3. Kicker Chicago Bears, Cody Parker, dokonał rzadkiej sztuki. Trafił w słupek cztery razy w czasie jednego meczu (2 FG, 2 XP). Nie przeszkodziło to Miśkom w pewnej wygranej przeciwko Detroit Lions. Chicago zmierzają do playffów po raz pierwszy od sezonu 2010. Mają na koncie sześć wygranych, co już czyni ten sezon ich najlepszym od 2013 r. Jak na razie ryzykowny transfer Khalila Macka wychodzi Bears na dobre. Przeciwko Lions Mack już był zdrowy i zaliczył kolejne dwa sacki. Pytanie jak długo pozostanie zdrowy.
4. Jeśli na twoim własnym boisku tegoroczni Buffalo Bills pod wodzą Matta Barkleya ładują ci 41 punktów to robisz coś bardzo, ale to bardzo źle. Tak, na was patrzę, Jets. A jeśli przy Bills jesteśmy to wyrzucili właśnie prawdopodobnie najgorszego rozgrywającego w historii ligi, Nathana Petermana, by zrobić miejsce dla Josha Allena, który wraca do składu po kontuzji.
5. Dramatu Jaguars ciąg dalszy. Nie pomógł powrót Leonarda Fournette’a. RB Jags zdobył co prawda dwa przyłożenia, ale średnia 2,2 jarda/bieg chwały mu nie przynosi. Po porażce z Colts spadli na ostatnie miejsce w AFC South i trudno mi wyobrazić sobie ich awans do playoffów.
6. Wszystko wskazuje na to, że Le’Veon Bell nie zgłosi się do Pittsburg Steelers i nie zagra w tym sezonie. Ma czas do godz. 22.00 polskiego czasu. To oznacza, że Steelers zaoszczędzą 14,5 mln gotówki i miejsca pod czapką.
7. Po wygranej Giants w San Francisco, Oakland Raiders są samodzielnymi liderami w wyścigu po #1 w drafcie 2019.