Site icon NFL Blog

NFL, tydzień 14 – Cyrk w Jacksonville

Urban Meyer zwolniony. Szkoleniowiec Jacksonville Jaguars został pierwszym trenerem w historii NFL, któremu nie pozwolono dokończyć pierwszego sezonu. Miał być poskramiaczem dzikich kotów, który wprowadzi przedstawienie na Florydzie na nowe poziomy. Okazał się mało zabawnym i wysoce nieprofesjonalnym klaunem.

W podsumowaniu tygodnia o „NFL goes global”, efektownej wygranej Rams oraz o coraz bardziej nierównych Bills. Zaczynamy jednak od cyrku w Jacksonville, który po zwolnieniu głównego klauna musi znów zaczynać niemal od nowa.

 

Trenerów akademickich, którzy osiągnęli prawdziwy sukces w NFL można policzyć na palcach jednej ręki. Nie mówię tu o szkoleniowcach, którzy spędzili jakąś część kariery w NCAA, często jako asystenci. Raczej o takich, jak Urban Meyer, którzy zanotowali spore sukcesy prowadząc drużyny uniwersyteckie przez przynajmniej kilka lat, a następnie przeskoczyli do NFL. W XXI wieku to tak naprawdę tylko Pete Carroll, który spędził dziewięć lat na uczelni USC. Jednak w jego wypadku objęcie posady w Seattle było powrotem do ligi, w której pracował wcześniej piętnaście lat, z czego cztery w roli głównego trenera. Jim Harbaugh w imponującym stylu odbudował San Francisco 49ers, ale konflikty personalne spowodowały, że po zaledwie czterech latach wrócił do NCAA. Trend ma szansę przełamać Kliff Kingsbury, jednak w jego wypadku za wcześnie, by wyrokować. Cardinals grają w tym roku świetnie, ale w całej swojej przygodzie w NFL ich szkoleniowiec wypracował póki co bilans 23-21-1.

Znacznie więcej historii, w których utytułowany trener akademicki przychodzi z fanfarami do NFL po czym jego kadencja okazuje się mniej lub bardziej spektakularną klapą. Chip Kelly, Greg Schiano i najwybitniejszy z nich wszystkich, siedmiokrotny akademicki mistrz kraju, Nick Saban. Matt Rhule jest na dobrej drodze, by do tego grona dołączyć.

Skąd takie problemy tych trenerów, którzy przecież niejednokrotnie udowodnili, że na futbolu znają się znakomicie? Trudno o jednoznaczną odpowiedź, ale możliwych powodów jest wiele. Pozycja trenera, który w NCAA sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, a w NFL musi się liczyć z mocnymi GM-ami. Znacznie szersze składy drużyn uczelnianych. Mniej wyrównany i generalnie niższy poziom w rozgrywkach akademickich.

Tym co pogrążyło Meyera i niektórych innych szkoleniowców akademickich jest zupełnie inne podejście do zawodników. Na uczeni trener prowadzi zespół młodych ludzi, z których większość ma nie więcej niż 22-23 lata. A wielu jeszcze mniej. Razem mieszkają, jedzą, chodzą na zajęcia. To podejście bardziej ojcowsko-nauczycielskie. W NFL jest zupełnie inaczej. Zawodnicy są starsi. To wybitni specjaliści w swojej branży, zarabiający ogromne pieniądze. Mieszkają we własnych domach, często z partnerkami i rodzinami. Mają znacznie większe życiowe doświadczenie. Trener w NFL to bardziej lider i koordynator. Raczej menedżer w firmie niż nauczyciel. Jeśli szkoleniowiec tego nie rozumie i próbuje traktować profesjonalnych zawodników jak dzieci, wzbudzi w najlepszym razie niechęć. W najgorszym otwarty bunt.

Według raportów dochodzących z Jacksonville Meyer nikogo nie traktował jak partnera. Ani zawodników, ani asystentów. Według Toma Pelisario z NFL Network trener za niepowodzenia drużyny obwiniał wszystkich naokoło. Poza sobą oczywiście. Skonfliktował się z Marvinem Jonesem, jednym z najbardziej doświadczonych i szanowanych, a przy tym spokojnych graczy Jaguars. Na jednym ze spotkań miał „wywoływać do tablicy” swoich asystentów, którzy musieli bronić swoich CV. Zastanawia mnie tylko kto i dlaczego ich zatrudnił, skoro nic w życiu nie osiągnęli. W meczu z Rams posadził na ławce rezerwowych RB Jamesa Robinsona, choć publicznie twierdził, że chodzi o kontuzję. Dopiero interwencja QB Trevora Lawrence’a sprawiła, że Robinson wrócił na boisko.

Były kicker Jaguars Josh Lambo, zwolniony przez Meyersa, oskarżył trenera publicznie, że ten kopnął go podczas rozgrzewki przed meczem przedsezonowym. Klub stracił dwa dni OTA w sezonie 2022 z powodu łamania przez Meyera reguł dotyczących treningów. Do tego dochodzi jeszcze słynny październikowy incydent w Ohio, gdy trener zamiast wrócić do Jacksonville z drużyną, został. Oficjalnie by spotkać się z rodziną, ale w social media pojawił się film z trenerem w barze. Przed nim sugestywnie tańczyła młoda dama, która z rodziną nie miała nic wspólnego.

W efekcie Shad Khan, właściciel Jaguars miał dosyć. Bardzo długo namawiał Meyera do porzucenia emerytur i przyjścia do Jacksonville i dał mu jeden z najwyższych kontraktów dla trenera w NFL. Warto tu nadmienić, że umowy trenerów (w przeciwieństwie do zawodników) są z reguły w pełni gwarantowane. Klub będzie pewnie argumentował, że zwolnienie nastąpiło z winy szkoleniowca, który nie wywiązywał się z obowiązków – tak czy inaczej prawnicy będą mieli zajęcie. Wracając jednak do Khana, prawdopodobnie wytrzymałby wyskoki swojego trenera, gdyby ten miał wyniki na boisku. Niestety tych zabrakło.

Porażki to dla Jaguars nic nowego. Od 2008 roku tylko w jednym sezonie odnotowali więcej wygranych niż porażek. W ostatnich dwóch sezonach mają bilans 3-26. Jednak największym grzechem trenera jest Trevor Lawrence. To właśnie ten zawodnik ma być przyszłością Jaguars i to jego rozwój miał być priorytetem dla Meyera. Rozgrywający, powszechnie uważany za jeden z największych talentów XXI wieku, jak na razie zawodzi. Nikt nie wątpi w jego charakter i zaangażowanie. Wręcz przeciwnie, podobno to jego, a nie trenera, szatnia traktowała jako przywódcę. Ale na boisku spisuje się słabo.

Nie jest to dobry sezon dla debiutantów na rozegraniu. W większości wskaźników statystycznych stawkę zamyka trzech pierwszoroczniaków: Lawrence, Justin Fields z Bears i Zach Wilson z Jets. Marną pociechą jest fakt, że z tej trójki Lawrence spisuje się najlepiej. Rozgrywający Jaguar ma na koncie 14 INT, najwięcej w NFL, ex-equo z Joe Burrowem. Tyle że rozgrywający Bengals osładza to 25 podaniami na TD. Lawrnce ma ich tylko 9. Jego 1,9% podań na TD to najniższy wskaźnik ze wszystkich starterów w NFL.

Rozwój utalentowanego zawodnika w NFL to w dużej mierze kwestia otoczenia. Russell Wilson, Dak Prescott, Patrick Mahomes, Lamar Jackson – to zawodnicy którzy sukces zawdzięczają tak sobie, jak swojej drużynie. Dobra linia ofensywna, stabilna sytuacja w klubie i odpowiedni trener (przynajmniej pozycyjny lub koordynator) to kluczowe elementy. Obciążenie młodego QB zbyt wieloma obowiązkami, nieodpowiednim systemem ofensywnym i słabymi partnerami to prosta droga do zepsucia talentu. Nikt nie wie na ile za sukces odpowiada sam zawodnik, a na ile otoczenie. Jednak nawet w tym roku widać to wyraźnie. Mac Jones z Patriots to bez cienia wątpliwości gracz mniej uzdolniony od Lawrence’a. A jednak mądre (choć momentami frustrujące) wprowadzanie go do gry skutkuje znacznie lepszą postawą tego mniej cenionego z debiutantów.

Jeśli coś szybko nie zmieni się w Jaguars, Lawrence będzie kolejnym z etykietą „zmarnowanego talentu”. Nic dziwnego, że Khan postanowił zareagować. Jednak przy okazji ustanowił pewien rekord. Jeszcze żaden trener NFL nie został zwolniony po zaledwie 13 meczach w tej roli (nie licząc trenerów „pełniących obowiązki”). Równie szybko z NFL pożegnał się tylko Bobby Petrino, ale on z pracy zrezygnował sam, by wrócić do NCAA.

Wydawało nam się, że największą katastrofą w tym roku będą Texans. A jednak ktoś zdołał ich przebić. I tylko fanów na Florydzie szkoda.

 

NFL rusza w świat

Włodarzom NFL nic nie wychodzi tak dobrze, jak wyciskanie pieniędzy z kibiców. Na ich nieszczęście w USA powoli dochodzą pod tym względem do ściany. Trudno sobie wyobrazić, by futbol miał być bardziej popularny niż jest w tej chwili. Nic dziwnego, że liga planuje podążyć za sukcesem NBA z lat 90-tych XX wieku i stać się produktem globalnym. Naturalnie NBA miała dwa atuty niedostępne dla NFL – Dream Team na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 r. i status koszykówki jako drużynowego sportu nr 2-3 w większości krajów świata. Futbol poza USA to wciąż gra niszowa, a nawet gdyby trafił na Olimpiadę (bardzo, bardzo mało prawdopodobne) trudno dopatrzeć się sensu w wystawianiu graczy NFL przeciwko amatorom z innych krajów – to jakby drużyna piłkarskiej Ligi Mistrzów rywalizowała z ekipą z polskiej okręgówki.

Dlatego NFL idzie nieco inną drogą, uderzając tam, gdzie z kolei NBA i innym amerykańskim ligom ciężko – rozgrywają mecze sezonu zasadniczego poza USA. Ligom grającym kilka razy w tygodniu, jak NBA, MLB czy NHL, trudno zorganizować mecz o stawkę w Europie. NFL może zapewnić drużynie dwa tygodnie odstępu między meczem na innym kontynencie a kolejnym spotkaniem. Dzięki temu fani mogą obejrzeć swoich ulubieńców na żywo w meczu o stawkę z udziałem największych gwiazd. A nie tylko na sparingach, gdzie gwiazdy zagrają 10 minut na 50% możliwości.

Od przyszłego roku dotychczasowy program, opierający się głównie na International Series, zyska nowe oblicze. 26 drużyn NFL otrzymało „marketingowe prawa” do określonych zagranicznych rynków. Co to oznacza? Jak pisze oficjalna strona ligi: „osobisty i cyfrowy marketing, pozyskiwanie sponsorów, wydarzenia dla fanów, futbol młodzieżowy, sprzedaż gadżetów oraz wspólne przedsięwzięcia marketingowe z innymi sportowymi i rozrywkowymi (entertainment) podmiotami”. Prawdopodobnie poziom zaangażowania i ilość tych działań będzie zależała od chęci i kreatywności poszczególnych drużyn.

W programie przydzielonych zostało osiem krajów na pięciu kontynentach. Z naszego punktu widzenia najważniejsze są drużyny, które będą działały w Europie, którą reprezentują trzy kraje. Licencję na Niemcy dostali Carolina Panthers, Kansas City Chiefs, New England Patriots i Tampa Bay Buccaneers. W Wielkiej Brytanii poza już intensywnie tam działającymi Jaguars (Shad Khan jest też właścicielem piłkarskiego Fulham) będą się promować Chicago Bears, Miami Dolphins, Minnesota Vikings, New York Jets i San Francisco 49ers. Bears i Dolphins będą też działać w Hiszpanii.

Ciekaw jestem zwłaszcza działań Patriots w Niemczech. Nie tylko z powodu osobistego zainteresowania. Ten klub od dawna poważnie podchodzi do międzynarodowej promocji. Tylko cztery drużyny częściej grały w International Series. Są też niezwykle popularni w Niemczech, w dużej mierze dzięki Sebastianowi Vollmerowi, który był podstawwym RT Patriots w latach 2010-2015 (zdarzało mu się też grać na LT). Obecnie Vollmer jest popularyzatorem i komentatorem futbolu w ojczyźnie. Wiadomo też, że przynajmniej jeden mecz International Series w przyszłym roku zostanie rozegrany w Niemczech. Jak na razie NFL nie rozpieszcza fanów w Europie, podrzucając nam raczej mało prestiżowe pojedynki, ale jakby tak Patriots mieli za rok zagrać z Chiefs na Allianz Arena w Monachium? Pojechałbym.

 

Zachód (jeszcze) nie dla Cardinals

Koronację mistrzów NFC West trzeba odłożyć przynajmniej o tydzień. Arizona Cardinals mogli sobie zapewnić pierwsze miejsce w dywizji, gdyby wygrali u siebie z Rams. Jednak rywale z Kalifornii zagrali znakomite spotkanie po obu stronach piłki i choć gospodarze nie wypadli najgorzej, to jednak popełnili więcej błędów i ostatecznie musieli uznać wyższość rywala. Ten mecz miał większe znaczenie dla Rams, niż dla Cardinals. Ekipa z Arizony wciąż ma 87,4% szans na wygranie dywizji wg Football Outsiders. Jeśli w nadchodzącej kolejce pokonają Lions, a Rams ulegną Seahawks, te szanse wzrosną do 100%. Za to szanse Rams na playoffy wzrosły o 6,1 pkt. proc. i z dużym prawdopodobieństwem będą najwyżej rozstawionym zespołem NFC z dziką kartą.

Po kryzysie i trzech kolejnych porażkach Rams zaczynają wyglądać coraz lepiej. Mimo braku kilku kluczowych graczy, na czele z Jalenem Ramseyem, których z gry wyeliminowały pozytywne testy COVID-owe, wyglądali lepiej przez większość meczu. Matt Stafford był bardzo skuteczny, Cooper Kup jak zwykle złapał masę piłek na trzycyfrową liczbę jardów (dokładnie 13/123), a Odell Beckham i Van Jefferson sprawili, że nie widać braku Roberta Woodsa. Jednak największą gwiazdą drużyny w poniedziałkowy wieczór był Aaron Donald.

Defensywny liniowy ma nieco słabszy sezon, co oznacza, że gra bardzo dobrze, a nie wybitnie. Ale ten występ przypomniał jego najbardziej dominujące. Donald zaliczył trzy sacki, ale jego gry nie oddadzą żadne statystyki. To po prostu trzeba było zobaczyć.

Cardinals przegrali trzeci z sześciu meczów na własnym stadionie. Co ciekawe w tym roku wygrywają wszystkie spotkania na wyjazdach. Tym razem sporo winy największych gwiazd drużyny. Kyler Murray popełnił dwie straty, przy czym drugie INT było błędem, który na tym poziomie nie powinien się przydarzyć. QB Cardinals próbował podać ponad rywalem, ale posłał piłkę zbyt niską parabolą. Kilkakrotnie jego podania rywale zbijali na linii wznowienia akcji, a jedno z takich odbić skończyło się przechwytem. Na domiar złego pierwszy raz w sezonie DeAndre Hopkins upuścił piłkę. Była to kluczowa czwarta próba w ostatniej odsłonie meczu, a chwyt w tej akcji dałby nową pierwszą próbę zamiast straty piłki.

Niestety pierwszy drop Hopkinsa w tym sezonie będzie również jego ostatnim. Czemu „niestety”? Bo czeka go operacja uszkodzonych (choć nie zerwanych) więzadeł w kolanie i nie zagra już w sezonie zasadniczym. Być może uda mu się wrócić na ewentualny finał konferencji i Super Bowl, ale nie ma co do tego pewności.

Tych błędów nie było tak dużo, a ogólnie drużyna zagrała dość dobre zawody i na większość rywali mogłoby starczyć. Ale nie na Rams w takiej formie. Mimo wszystko Cardinals mogliby się pokusić o wygraną, gdyby mądrzej zarządzali zegarem w końcówce. Czy powinni byli kopać z gry po 47-jardowym podaniu Murraya do Kirka an półtorej minuty przed końcem meczu? Mogliby wówczas zmniejszyć starty do 7 punktów i liczyć na udany onside kick. Z drugiej strony nawet dla Matta Pratera 57-jardowy FG nie jest czymś oczywistym. Niestety zmarnowali kolejną minutę, by przybliżyć się o 8 jardów, z czego bardzo bolesny był sack wzięty przez Murraya w trzeciej próbie. Tym bardziej bolesny, że QB Cardinals prawdopodobnie zdołałby pozbyć się piłki, gdyby zrobił to w porę.

Także po odzyskaniu onside kicku Cardinals nie popisali się. Dwie kary na 15 jardów i kolejny sack na Murrayu zakończyły mecz.

Rams ewidentnie zaczęli ponownie łapać rytm. Natomiast nie ma się co niepokoić postawą Cardinals. Ta drużyna wciąż pozostaje w gronie ścisłych faworytów NFC. A choć gracza klasy Hopkinsa nie sposób zastąpić, ekipa z Arizony ma sporo utalentowanych receiverów w składzie i ta kontuzja nie zaboli ich tak mocno jak (odpukać) utrata Adamsa w Green Bay czy Kuppa w LA.

 

Bills o krok od powrotu

Buffalo Bills to dobra drużyna. Jedna z najlepszych w AFC. Mają bilans 7-1 w meczach zakończonych różnicą wyższą niż jedno posiadanie. Ale jednocześnie 0-5 w meczach zakończonych mniejszą różnicą punktów. To najczęściej po prostu wynik pecha, jednak fakty są takie, że z bilansem 7-6 walczą o playoffy. W tej chwili aż pięć drużyn w AFC dysponuje tym samym bilansem, a tuż za nimi czają się Steelers z ich 6-6-1. To znaczy że zespołowi spod znaku bizona po prostu nie mogą przydarzać się kolejne nieplanowane porażki.

Ta w Tampie była raczej wliczona w koszty. Chyba mało kto, poza największymi optymistami, oczekiwał, że Bills wygrają z Tomem Bradym na jego terenie. W końcu TB12 wygrał 32 z 35 spotkań przeciwko Bills w barwach Patriots. A kiedy na start trzeciej kwarty, przy 21-punktowym prowadzeniu Bucs, Bills stracili piłkę w okolicy połowy boiska po nieudanym zmyłkowym puncie, chyba nawet najwięksi optymiści stracili nadzieję. A jednak Josh Allen i spółka wrócili z dalekiej podróży.

Jednym z najważniejszych czynników była lepsza gra przeciwko blitzowi. W pierwszej połowie ofensywa Buffalo nie potrafiła sobie poradzić z blitzującymi rywalami. W drugiej połowie Josh Allen zaczął sobie z tym radzić w najprostszy, najbardziej klasyczny sposób – szybkie slanty w strefę opuszczoną przez blitzującego zawodnika. Z drugiej strony trudno mi zrozumieć dlaczego Buccaneers próbowali go w dalszym ciągu bliztować w niemal ten sam sposób, podając mu na talerzu jedną pierwszą próbę za drugą.

Bills zdołali doprowadzić do dogrywki. A mogli wygrać w regulaminowym czasie gry. I nie chodzi nawet o ograniczenie się do FG w ostatniej serii czwartej kwarty (to kopnięcie w tamtej sytuacji było akurat słuszną decyzją). Większym problemem był punt pod koniec trzeciej kwarty z własnego 45. jarda w sytuacji 4&3. Bills, mając 14 punktów starty, oddali rywalowi piłkę. Brady i spółka potrzebowali tylko pięciu akcji, by wrócić w miejsce puntu, a w sumie spalili ponad 5 minut i zwiększyli prowadzenie do 17 punktów. Ten punt był niemal kapitulacją i to że goście zdołali się po tym podnieść i doprowadzić do dogrywki graniczy z cudem.

A jednak nie zdołali pokonać Toma Brady’ego. Brady’ego, który był ich nemezis przez całą swoją długą karierę w NFL. Który pobił rekord liczby celnych podań w karierze takim oto rzutem przeciwko Bills.

I który jako pierwszy w historii NFL zaliczył podanie na TD nr 700 w karierze. Oczywiście było to przyłożenie w dogrywce, które zakończyło mecz zwycięstwem jego drużyny.

Czwarta kwarta pokazała ogromny potencjał tkwiący w Bills. Jednak ten potencjał zbyt często pozostaje niezrealizowany. Trudno pogodzić obraz drużyny dominującej nad mistrzami NFL na ich terenie z drużyną, która nie potrafi zdobyć przyłożenia przeciwko Jaguars. Nie wiadomo która drużyna pojawi się na boisko w danym meczu, w danej kwarcie, a nawet w danym snapie. W Buffalo jest materiał na mistrzowską drużynę, ale mistrzowskiej drużyny na razie nie ma. A do stycznia coraz mniej czasu.

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika medyka:

2. Z notatnika statystyka:

3. Po słabym początku sezonu San Francisco 49ers wygrali 4 z 5 ostatnich meczów i są już na pozycji dającej im dziką kartę w playoffach. W niedzielę po dramatycznym meczu pokonali Cincinnati Bengals. W dogrywce to Bengals zapunktowali jako pierwsi, trafiając z pola, ale 49ers odpowiedzieli serią na przyłożenie. Bengals stracili szansę na objęcie prowadzenia w dywizji, ale w drugi dzień Bożego Narodzenia podejmują Ravens w meczu, który prawdopodobnie zdecyduje o wygranym AFC North.

4. Tymczasem Ravens przegrali drugi z rzędu mecz w dywizji. Tym razem ulegli Cleveland Browns. Jednak najważniejsza informacja – kontuzja Lamara Jacksona nie okazała się bardzo poważna i rozgrywający najprawdopodobniej zagra w niedzielę przeciwko Packers.

5. Kansas City Chiefs kryzys z początku sezonu mają już za sobą. W niedzielę bezlitośnie zlali Las Vegas Raiders, a w nocy z czwartku na piątek grają na wyjeździe z Chargers. Dla ekipy z LA to ostatnia szansa by odzyskać dywizję z rąk Mahomesa i spółki.

6. Od poniedziałku do czwartku ponad 100 zawodników NFL otrzymało pozytywne wyniki testów na COVID. Według głównego medyka ligi głównym winowajcą jest wariant Omicron, a 2/3 osób z pozytywnym wynikiem testu nie ma żadnych objawów. Liga i związek zawodowy graczy dyskutują nad modyfikacją protokołów COVID-owych, by zawodnicy bezobjawowi mogli wracać szybciej do gry.

 

Zostań mecenasem bloga:




Exit mobile version