Weekendowa kolejka była jedną z najważniejszych dla końcowego układu tabeli. Dwie najlepsze drużyny z dywizji północnej przyjechały do Wrocławia i obie wróciły do domów bez punktów. W sobotę Giants Wrocław wygrali z Warsaw Eagles 9:7. Meczu nie widziałem, więc nie będę zbyt dużo na jego temat pisał. Po wyniku widać jednak, że był to mecz bardzo defensywny, co nie jest niczym dziwnym, biorąc pod uwagę obfity deszcz, który padał we Wrocławiu z małymi przerwami od piątkowego popołudnia.
W niedzielę mistrzowie Polski, niepokonani od 15 spotkań Gdynia Seahawks przyjechali na mecz z Devils Wrocław, którym porażka bardzo utrudniłaby walkę o pierwsze miejsce na południu. Pogoda nieco się poprawiła, ale przez całe niedzielne przedpołudnie, aż do końca pierwszej połowy, siąpiła mżawka, przechodząca momentami w lekki deszcz. Była to okoliczność niewątpliwie korzystna dla gospodarzy, którzy częściej grają biegiem. Kiepskie warunki pogodowe poważnie utrudniały grę podaniową, w której celuje rozgrywający gdynian, Ferni Garza. Na domiar złego na samym początku kontuzji doznał Sebastian Krzysztofek, podstawowy running back Seahawks, którzy przez niemal cały mecz zmuszeni byli do korzystania z usług Gawła Pilachowskiego, który jest raczej fullbackiem.
Pierwsza połowa to koncert gry defensywnej Devils. Garza i jego ofensywa byli bezradni. Nawet kiedy udawało im się dotrzeć w okolice 20 jarda wrocławian napotykali na szczelną zaporę defensywy. Najwyraźniej nie ufali swojemu kickerowi przy kiepskiej pogodzie, bo uporczywie próbowali grać czwarte próby i tracili w nich piłkę. Wrocławianie dwukrotnie przechwycili również podania Garzy.
Jedyne punkty w pierwszej połowie gospodarze stracili po dwóch głupich błędach special teams. Najpierw po złym snapie punter Devils musiał wracać aż do własnego pola punktowego po piłkę. Osaczony przez przeciwników powinien się po prostu położyć i wziąć safety (stracone dwa punkty i odkopnięcie bez przeszkód ze strony przeciwnika). Tymczasem usiłował uciekać i Seahawks przejęli piłkę na 1 jard od pola punktowego gospodarzy i już w następnej akcji zdobyli sześć punktów za przyłożenie, do której zaraz dołożyli siódmy z podwyższenia.
Special teams w ogóle grały bardzo nierówno. Nie pozwolili na długie akcje powrotne gości, ale punty pozostawiały wiele do życzenia. Dwa razy pozwolili Seahawks zablokować podwyższenie za jeden punkt, ale zrehabilitowali się świetną akcją zmyłkową w drugim podwyższeniu, kiedy zdobyli dwa punkty oraz zmyłkowym puntem, który dał pierwszą próbę, w konsekwencji której wrocławianie kilka akcji później cieszyli się z trzeciego przyłożenia.
Seahawks przesuwali się do przodu seriami kilku-kilkunastojardowych akcji. Wrocławianie głównie efektownymi „big plays”. Już w pierwszej kwarcie defensywa Seahawks została dosłownie zmieciona dwa razy tą samą prostą akcją: Sedrick Harris podał krótko na lewe skrzydło za linię wznowienia akcji, a Grzegorz Mazur niemal nie niepokojony pędził ku polu punktowemu gości. Za pierwszym razem obrońcy zdążyli go jeszcze dogonić na 1 jard od pola punktowego (i tak skończyło się to przyłożeniem w następnej akcji), za drugim razem Mazur spokojnie zdobył przyłożenie.
Po pierwszej połowie wrocławianie prowadzili 21:7. Na drugą połowę Seahawks wyszli zmotywowani, mogła też im pomóc poprawa pogody. Tak czy inaczej Ferni Garza wreszcie zaczął grać jak najlepszy pocket passer w Polsce. Zwłaszcza trzeci touchdown Seahawks w meczu był palce lizać. Jednym zwodem Garza wywiódł w pole pół obrony Devils, a potem spokojnie podał do niekrytego Marcina Blumy, który miał przed sobą tylko puste pole punktowe Devils.
Kluczowe okazały się dwie akcje. Najpierw obrońcy Devils (zdaje się, że był to Adam Lary, ale nie pamiętam na pewno) po raz trzeci przechwycili podanie Garzy i to we własnym polu punktowym, gdy Seahawks byli o krok od przyłożenia i zbliżania się na jedno posiadanie. Z kolei w końcówce czwartej kwarty Seahawks zdobyli przyłożenie i wobec dziewięciopunktowej straty usiłowali zaliczyć podwyższenie za dwa, jednak obrona Devils świetnie zatrzymała Pilachowskiego.
Najlepszym graczem meczu był moim zdaniem Grzegorz Mazur, który zdobył dwa przyłożenia, a do trzeciego zabrakło mu zaledwie jarda. Przy drugim przyłożeniu wydawało się, że Paweł Probierz zdoła go powalić (możecie to zobaczyć w galerii na profilu facebookowym bloga, zdjęcia nr 40 i 41), ale Mazur wyrwał się i zdobył punkty, które znów pozwoliły odskoczyć na odległość dwóch przyłożeń.
Na wyróżnienie zasługuje także linia defensywna Devils, która kilka razy wywarła presję na Garzę (jeden sack), ale przede wszystkim przez większość meczu skutecznie ograniczała grę biegową gdynian. Nieco słabiej spisała się secondary, która co prawda trzy razy przechwyciła podania Garzy, ale też kilka razy paskudnie zgubiła reciverów i sporej dozie szczęścia zawdzięczają, że te błędy nie zmieniły się w kolejne przyłożenia gości. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że „nieco słabiej” to i tak nieźle i reciverzy Seahawks nie mieli łatwego życia.
Sytuacja Devils jest jasna. Wygrana 8 czerwca w rewanżu z Giants więcej niż 10 punktami daje im pewne pierwsze miejsce w dywizji południowej. Niższa wygrana sprawia, że Devils będą musieli jeszcze wygrać na wyjeździe z Warsaw Eagles. Porażka z Giants skazuje ich na drugie miejsce i wyjazd do Gdyni na mecz półfinałowy z Seahawks.
Ogromne podziękowania dla mojej żony Kasi, która nie tylko poszła ze mną na stadion mimo niesprzyjającej aury, ale zdołała utrzymać jednocześnie parasol i aparat, robiąc zdjęcia które możecie oglądać w tej notce i w galerii na fanpage’u bloga. Zapraszam do oglądania, lajkowania i udostępniania. Proszę tylko nie kopiować ich bez mojej zgody. Jeśli ktoś chciałby otrzymać je w lepszej rozdzielczości proszę o kontakt przez Facebooka.