Drugi rok z rzędu Devils Wrocław swój udział w rozgrywkach Topligi kończą na półfinale. I znowu ich pogromcami okazali się Warsaw Eagles. Tym razem jednak to Devils, którzy mieli najlepszy bilans sezonu zasadniczego w całej lidze, byli faworytami i nie sprostali tej roli.
Od początku było wiadomo, że Devils czeka dużo trudniejsze zadanie niż wydawało się tydzień temu. Oprócz kontuzjowanych reciverów Dawida Tarczyńskiego i Grzegorza Mazura na placu gry ani przez moment nie pojawił się podstawowy running back Xavier Glenn.
Trener Val Gunn postanowił zaryzykować i przesunął do ataku nominalnych obrońców: Krzysztofa Wisa i Austina Smitha. Niestety pomysł wypalił, ale w twarz wrocławian. Żaden z tych zawodników nie odmienił znacząco gry ofensywnej Devils, a ich brak w obronie był bardzo widoczny, gdy przy dwóch pierwszy przyłożeniach dla Eagles z tyłu defensywy wrocławian ziały wielkie dziury, które normalnie łatają ci dwaj gracze.
W akcie desperacji Gunn wypuścił Austina Smitha do gry w dwóch formacjach: ofensywnej i defensywnej, co owszem, skutecznie ograniczyło akcje podaniowe gości, ale sprawiło, że zmęczonego Smitha na początku czwartej kwarty zaczęły łapać skurcze. Na pomysł ustawienia Cliffa Perrymana jako slot recivera spuśćmy zasłonę milczenia.
Wygrał zespół lepszy w każdym elemencie gry. Goście ze stolicy bardzo mądrze wykorzystywali swoje atuty. Koalicja polskich running backów przez cały mecz konsekwentnie wyrywała małe ilości jardów. Nie było to nic efektownego, krótk
ie biegi po 4-5 jardów, ale wystarczały do zdobywania kolejnych pierwszych prób, męczyły zdziesiątkowanych Devils i zjadały sporo sekund z zegara meczowego, co było wybitnie nie na rękę wrocławianom, lubiącym szybką ofensywę no-huddle.
Rozgrywający gości, Shane Gizmo, nie wykonał chyba nawet dziesięciu podań w meczu. Jednak dyrygowana przez niego ofensywa zagrała koncertowo, a ogromna w tym zasługa linii ofensywnej, która bardzo rzadko pozwalała Devilsom łapać graczy z piłką przed linią wznowienia akcji.
Po drugiej stronie Sedrick Harris dwoił się i troił, ale ze swoich ulubionych celów miał do dyspozycji tylko Krzysztofa Wisa, a większość akcji biegowych musiał rozgrywać sam, bo Austin Smith jako running back się po prostu nie sprawdził. Jednak wysiłki Harrisa brały w łeb, gdyż najczęściej więcej czasu spędzał unikając blitzów rywala, których nie była w stanie wyłapać linia ofensywna, niż na wyszukiwaniu niekrytych partnerów.
Ogromne słowa uznania należą się defensywie Eagles, która pozwoliła Devils zdobyć punkty dopiero, kiedy było już po meczu. Sedrick Harris był w opałach właściwie w każdej akcji, a gospod
arze nie zanotowali ani jednej „big play” w ataku (czyli zysku ponad 20 jardów w jednej akcji), co wcześniej było ich znakiem firmowym.
Defensywa Devils nie miała odpowiedzi na grę biegową Eagles. Zabrakło lepszej penetracji ze strony linii defensywnej, a jeśli już udało się wyminąć linię ofen
Jedyne co wyszło ekipie z Wrocławia to kompletna neutralizacja chyba najlepszego gracza special teams w Polsce, czyli Clarence’a Andersona, który przez cały mecz nie miał ani jednej udanej akcji powrotnej. Ale tym razem nie było to potrzebne.sywną warszawian, za rzadko wykorzystywali szansę na powalenie rywali na stratę jardów. Obrońcy wrocławian nie pozwalali na żadne duże zyski w jednej akcji, ale mnóstwo krótkich akcji z rzędu było dokładnie tym, o co chodziło gościom. No i karygodnie zaspali przy dwóch pierwszy przyłożeniach dla Eagles, kiedy reciverzy gości mieli tyle miejsca, że chyba nawet ja zdołałbym im podać na touchdown.
Dla Devils i ich kibiców, w tym niżej podpisanego, ten sezon kończy się rozczarowaniem. Eagles za dwa tygodnie zagrają w SuperFinale na Stadionie Narodowym w Warszawie, czyli można powiedzieć „u siebie”. Ich przeciwnikiem będą Giants Wrocław lub Gdynia Seahawks. Te dwie ekipy zmierzą się jutro w drugim półfinale w Gdyni. Trudno tu wskazać faworyta, ale minimalnie większe szanse daję drużynie gospodarzy.