Panthers Wrocław – Seahawks Gdynia: nieudany rewanż za Superfinał

Panthers Wrocław - Seahawks Gdynia, X Superfinał PLFADwie najlepsze drużyny w Polsce. Rewanż za dwa ostatnie Superfinały PLFA. Pierwszy start Bartka Dziedzica w klubowym meczu na najwyższym poziomie od IX Superfinału. Losy meczu ważące się do ostatnich sekund, rozstrzygnięte field goalem, gdy zegar meczowy pokazywał już same zera.

Na piśmie to wszystko wygląda bardzo dobrze, ale rzeczywistość wcale nie wyglądała tak kolorowo. Wyglądała kiepsko, zimno i deszczowo.

Seahawks do Wrocławia przyjechali na luzie. Oni nic nikomu nie muszą udowadniać, wszyscy i tak wiedzą, że ich czas nadchodzi w playoffach. To wrocławianie byli pod presją, to oni chcieli pokazać, że X Superfinał, który odebrał im miano niepokonanej drużyny, był tylko wypadkiem przy pracy.

W tym kontekście bardzo ciekawie wyglądała decyzja, żeby od pierwszych minut na rozegraniu wrocławian zagrał Bartosz Dziedzic. Reprezentacyjny rozgrywający spędził ubiegłoroczny sezon klubowy grzejąc ławę dla Kyle’a Israela i wchodząc dopiero w końcówkach rozstrzygniętych meczów. Tym razem wreszcie dostał szansę na poprowadzenie ataku swojej drużyny od pierwszych sekund w prestiżowym meczu. Czy Panthers chcieli ograć swojego rozgrywającego czy był to wynik poobijania Stevena White’a po meczu z Husarią nie sposób jednoznacznie określić. Faktem jest, że Bartek dostał swoją szansę, co cieszy, bo w jesiennych meczach kadry dobitnie pokazał, że jest najlepszym obecnie polskim QB. Niestety tej szansy nie wykorzystał.

Na pewno częściowo można tu winić aurę. Po pięknym tygodniu, weekend we Wrocławiu mamy paskudny. Od wczorajszego wieczoru z przerwami pada deszcz. Podczas spotkania z każdą kwartą padało coraz mocniej i robiło się coraz zimniej. To nie są dobre warunki dla gry podaniowej i ani Dziedzic, ani Terrance Owens, QB Seahawks, nie będą mogli zaliczyć tego spotkania do udanych. Playcalling Panter opierał się głównie na biegach Rickeya Stevensa i Konrada Starczewskiego, a sporo akcji podaniowych sprowadzało się do bootleagów.

Jednak nie o wszystko Bartek może obwiniać pogodę. Jego precyzyjne podania można policzyć na palcach jednej ręki, a do tego zbyt długo trzymał piłkę w rękach, co pozwalało Seahawks na sacki i generowało liczne kary za holding dla o-line Panthers. Czy patrzyłbym na jego mecz inaczej, gdyby sędziowie nie cofnęli dwóch podaniowych przyłożeń Panthers (dwa ewidentne holdingi o-line wicemistrzów Polski)? Możliwe, ale w tej sytuacji ciężko jego występ zapisać na plus.

Po podobnych meczach często pocieszamy się, że było to spotkanie „dla koneserów”. Tym razem żaden koneser nie był usatysfakcjonowany. Obie drużyny zaprezentowały nam przedsezonową formę. Liczba falstartów, offside’ów i innych prostych mentalnych błędów po obu stronach była wprost zatrważająca. I trudno nawet mówić, żeby sędziowie jakoś specjalnie uwzięli się na kary na linii wznowienia akcji, bo błędy te wyraźnie widziałem siedząc na trybunach po drugiej stronie boiska.

Obie ofensywy miały ogromne problemy ze zdobywaniem jardów. W pierwszej serii meczu Rickey Stevens wrócił z kickoffem na środek boiska i Panthers stosunkowo łatwo zdobyli przyłożenie. Czy ktoś się spodziewał, że będzie to ich ostatnie przyłożenie w tym spotkaniu?

W drużynie Seahawks trzeba wyróżnić linię defensywną. Może nie zdominowali swoich rywali z Wrocławia w takim stopniu jak w Superfinale, ale wywarli wystarczającą presję na Dziedzica i ograniczyli poczynania Stevensa. Znów kapitalną robotę na środku zrobił Tim McGee, który nic nie stracił ze swojej siły, ale był chyba jeszcze szybszy niż przed rokiem. Warto też wyróżnić wspierającego go z drugiej linii Michała Garbowskiego.

Mimo problemów Panthers długo utrzymywali prowadzenie. Jednak zgubiły ich proste błędy w końcówce. Najpierw przy puncie Mateusz Ruta dostał zły snap i przy odbieraniu przyklęknął. W NFL mógłby wstać i kopać, ale w Polsce gramy na przepisy NCAA, a tu jak jesteś „down” to jesteś „down”, niezależnie od tego czy był kontakt z rywalem czy nie. W efekcie Seahawks dostali piłkę na 15 jardzie Panthers i w następnej akcji Joshua Quezada wbiegł do pola punktowego gospodarzy, wyrównując stan meczu.

Wydawało się, że Bartek Dziedzic dostał prezent od losu: 2-miute drill na wygraną. Niestety dla wrocławian na połowie Seahawks piłkę zgubił Stevens. Mistrzowie Polski mieli ok. 80 sekund, by uniknąć dogrywki.

I tu nastąpiła najbardziej przykra część tego spotkania. Do tej pory arbitrzy pracowali całkiem nieźle, bardzo sprawnie prowadzili spotkanie i byli zdecydowanie najlepszą drużyną na boisku. Jednak fatalny błąd w końcówce przekreśla cztery kwarty starań. Do końca meczu pozostawały sekundy, gdy Terrance Owens spróbował długiego podania do Marcina Blumy w pole punktowe. Kryjący go Adam Lary w książkowy sposób nadążył za reciverem i zbił piłkę. Przynajmniej tak to wyglądało dla mnie, a siedziałem akurat tuż przy tej akcji. Niestety nie wyglądało to tak dla sędziego liniowego, który rzucił flagę za DPI.

Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po powrocie z meczu (jak już zmieniłem przemoczone ciuchy i zrobiłem gorącą herbatę), było sprawdzenie tej akcji na nagraniu. Zobaczcie sami (początek zagrania 2:17:00). Nie mogę się tam dopatrzeć niczego co choćby przypominałoby DPI. Nic dziwnego, że Lary początkowo nawet nie podejrzewał, że flaga mogłaby być przeciwko niemu (choć ze strony Blumy też nie sposób się tu dopatrzeć jakiejś nieprawidłowości). Jego głośne protesty skończyły się flagą za niesportowe zachowanie i łatwym FG dla gdynian. Zresztą to łatwe kopnięcie maksymalnie sobie utrudnili, podchodząc do niego w nieprawidłowej formacji, co kończyło się 5-jardową karą. Ostatecznie jednak Przemysław Portalski pewnie trafił 25-jardowe kopnięcie dając mistrzom Polski dość niespodziewane wyjazdowe zwycięstwo.

Ogromna szkoda, że mecz zakończył się w taki sposób. Nie zasłużyli na to zawodnicy, ani kibice, którzy wytrwale marzli i mokli przez cztery kwarty. Nie zasłużyła reszta sędziów, którzy naprawdę posędziowali dobre zawody. Kiedy sędziowałem koszykówkę starsi koledzy uczulali mnie: nie wymyślaj, gwiżdż tylko to, co widzisz, a nie to co ci się wydaje, że widzisz. Trudno mi powiedzieć co w tej sytuacji widział sędzia.

Oczywiście nie ta jedna sytuacja zdecydowała o porażce Panter. Złożyła się na nią masa fatalnych błędów, falstartów, holdingów, „kolanko” Mateusza Ruty pod własnym polem punktowym, fumble Stevensa, słabość gry podaniowej i świetna postawa defensywnego frontu Seahawks. Ale zapamiętamy głównie to niefortunne DPI.

 

Na koniec dwa słowa o stadionie. Niestety Pantery będą rozgrywały domowe mecze na bocznym boisku przy Niskich Łąkach. Pomijam brak zadaszenia trybun (choć bardzo by się dzisiaj przydało). Ale dwie trybuny przy dwóch końcach boiska sprawiały, że trzeba było wybrać, która ćwiartka boiska będzie kompletnie niewidoczna. Marzy mi się, żeby nasz futbol amerykański wyszedł wreszcie z takich niewygodnych dla kibica obiektów. Na szczęście we Wrocławiu to sytuacja tymczasowa, do zakończenia remontu Stadionu Olimpijskiego. Jednak w tym roku oglądanie meczów Panthers na stadionie będzie mocno utrudnione.

 

P.S. Zdjęcie z Superfinału, bo przy takim deszczu nie odważyliśmy się wyjąć aparatu z plecaka.

Zobacz też

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *