Wielkie nazwiska, wielkie pieniądze, wielkie nadzieje. Początek free agency to jeden z najbardziej emocjonujących momentów offseason w NFL. Jednak tegoroczna, startująca 9 marca o 16.00 czasu nowojorskiego (22.00 czasu warszawskiego) zapowiada się jeszcze ciekawiej. I to z kilku powodów.
Zaczyna się nowy okres rozliczeniowy według CBA
CBA (ang. Collective Barganing Agreement, układ zbiorowy pracy) to porozumienie między ligą, reprezentującą właścicieli klubów, a NFLPA, czyli związkiem zawodowym graczy NFL. Ustala szczegółowo relacje między zawodnikami i klubami, w tym salary cap. Poza maksymalnym limitem wydatków ustanawia również limit minimalny. Wynosi on 89% salary cap z danego okresu wypłaconego w gotówce. Nowy i ostatni okres rozliczeniowy potrwa w latach 2017-2020.
Co oznacza formuła „89% salary cap z danego okresu wypłaconego w gotówce”? Co najważniejsze, nie chodzi to o zużyte salary cap, a o dolary, które faktycznie trafią na konta zawodników. Jeśli więc klub podpisał kontrakt w 2016 r. na cztery lata z 20 mln signing bonus, to ani jeden dolar nie zostanie zaliczony do wydatków z lat 2017-2020, choć uderzenie w czapkę w tym okresie wyniesie w sumie 15 mln. I odwrotnie, w umowie podpisanej w roku 2020 całość signing bonus wejdzie do okresu 2017-2020, choć nie cały cap hit zostanie w tym czasie wchłonięty.
Co to oznacza w praktyce? W poprzednim okresie rozliczeniowym wszystkie kluby znalazły się nad progiem z dużą łatwością. W efekcie w poprzednim offseason mieliśmy dużo umów, w których część płatności była przesunięta na 2017 r., czy to w formie „drugiej raty”, czy „roster bonusu”, czy „option bonusu” czy innych konstrukcji. To m.in. było podłożem konfliktu Joeya Bosy, #3 draftu 2016 z San Diego Chargers. Bosa nie chciał się zgodzić na wypłatę części signing bonusu w 2017 r.
Teraz możemy spodziewać się wysokich wypłat na początku kontraktu, zwłaszcza w formie roster bonusów. Pasuje to obu stronom. Zawodnicy dostają z góry pieniądze, których nie muszą oddawać po zwolnieniu. Z kolei właściciele mogą dzięki temu wejść szybciej ponad minimalny poziom wydatków, co daje im większe pole manewru w kolejnych latach, zwłaszcza jeśli salary cap przestanie tak szybko rosnąć, co nie jest wykluczone.
Mamy masę wolnych dolarów pod salary cap
Jeszcze nigdy nie było w lidze tak wielu wolnych pieniędzy. Na dzień pisania artykułu kluby w lidze mogły pochwalić się 1,164 miliarda dolarów wolnego miejsca pod salary cap (za Overthecap.com) i to tylko w sezonie 2017! Jeszcze w 2012 r. salary cap wynosiło 120,6 mln dolarów, dziś sami Cleveland Browns mają 102,5 mln dolarów do wydania. Sezon 2017 będzie czwartym z rzędu, gdzie salary cap rośnie o 10 mln dolarów lub więcej.
Ponad połowa drużyn ma ponad 30 mln pod salary cap. Osiem drużyn ma ponad 50 mln. Aktualni mistrzowie NFL, New England Patriots, mają prawie 62 mln. To oznacza, że więcej drużyn niż zwykle będzie mogło zawalczyć o najcenniejszych wolnych agentów na rynku, a weterani mogą liczyć na tłuste umowy, zwłaszcza że na coś trzeba wydać te pieniądze zagwarantowane zawodnikom w CBA.
Eric Berry i Antonio Brown już stali się najlepiej opłacanymi w historii graczami na swoich pozycjach, a free agency jeszcze nie ruszyło.
Nierównomierny draft
Amerykańscy fachowcy od draftu zgodnie twierdzą, że tegoroczny jest mocno nierówny. Powszechnie mówi się, że draft jest bardzo głęboki na pozycjach CB i WR, natomiast bardzo słaby w linii ofensywnej. Oczywiście skauci mylą się regularnie i spektakularnie, ale to powszechne postrzeganie draftu będzie miało swoje odbicie podczas free agency. Zadowoleni powinni być zwłaszcza liniowi.
Wiele drużyn w NFL cierpi na niedobór klasowych liniowych. Jednocześnie, jak pokazały przykłady Dallas Cowboys i Oakland Raiders, to najlepsza droga do poprawy ofensywy. Oczywiście poza znalezieniem franchise QB, ale to znacznie trudniejsza sztuka.
W efekcie najlepsi liniowi zostaną koszmarnie przepłaceni. Na rynek trafi sporo ciekawych OG. Wynika to z konstrukcji franchise tagu, który grupuje wszystkich o-linemanów jako jedną pozycję. To oznacza, że franchise tag dla OG zapewnia mu pieniądze jak dla czołowego lewego tackla. W efekcie franchise tagi dla OG i centrów są niespotykane. Na rynek trafią m.in. T.J. Lang, Kevin Zeitler, Ronald Leary, Larry Watford, J.C. Tretter czy Nick Mangold.
Relatywnie słaba klasa wolnych agentów
Wielkie pieniądze, tylko na kogo je wydawać? Oczywiście jak co roku znajdziemy cała masę bardzo solidnych zawodników, nawet kalibru startowego, którzy skasują niezłe pieniądze. Ale hitów na miarę Ndamukonga Suha raczej nie widać. Większość gwiazd, którym kończył się kontrakt, padła ofiarą franchise tagu.
Według NFL.com najcenniejszym wolnym agentem jest WR Alshon Jeffery, który od dwóch lat nie miał 1000-jardowego sezonu i opuścił 11 z 32 ostatnich meczów z powodu różnych urazów. Według SBNation.com jest to OG Kevin Zeitler. Raczej trudno oczekiwać, by gracz z tej pozycji budził wielkie emocje. CBS na pierwszym miejscu stawia LB Dont’a Hightowera, gracza bardzo solidnego, ale mało spektakularnego, raczej fachowca od czarnej roboty. Pro Football Focus wskazuje na DE Calaisa Campbella, który jako pass rusher ma potencjał na gwiazdę, ale jeszcze przed startem sezonu skończy 31 lat.
Faza głupich pieniędzy będzie jeszcze głupsza
A to wszystko oznacza, że w czwartek i piątek będziemy mieli szaleństwo. Amerykanie nazywają ten etap „stupid money”. Faktycznie, to w tych dniach i godzinach zawierane są najbardziej spektakularne umowy, których potem kluby często żałują. Wielkie nazwiska są przepłacane, sypią się potężne, dziewięciocyfrowe kwoty, a efekty z reguły są mizerne, o czym świetnie wiedzą kibice Miami Dolphins czy Philadelphia Eagles.
Jednak w tym roku relatywny brak klasowych weteranów w połączeniu z masą wolnych pieniędzy może wywołać prawdziwe szaleństwo na rynku. Spodziewajcie się kompletnie nieznanych zawodników z potężnymi zarobkami. Mike Glennon z 15 mln dolarów, jak sugerują niektórzy insiderzy? Wystarczy jedna drużyna.
Rozgrywający weterani po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wywołują większe emocje niż debiutanci
DeShaun Watson ma za sobą fenomenalną karierę akademicką. Mitch Trubinsky i DeShone Kizer imponują talentem. Ale żaden z tych najwyżej ocenianych młodych QB nie jest uznawany za gotowego do startu od pierwszego dnia. (Gwoli przypomnienia Dak Prescott też nie był). Każdemu skauci wynajdują mniejsze lub większe wady i żaden nie budzi w GM-ach takiego entuzjazmu jak Cam Newton, Andrew Luck, Jameis Winston czy Marcus Mariota.
Co innego dostępni weterani. Do wzięcia będzie Tony Romo, który jest podobnym ryzykiem jak Peyton Manning w 2012 r. – czerwone flagi w temacie zdrowia, ale kolosalne wzmocnienie, jeśli pozostanie zdrowy. Jeśli Jay Cutler zgodzi się na pensję backupa może być dużym wzmocnieniem. Serio. Wolelibyście Cutlera czy Goffa? Dostępny jest Colin Kaepernick, który we właściwej ofensywie wciąż może stanowić zagrożenie, a gdy w twarz zajrzało mu widmo bezrobocia obiecał nawet, że będzie grzecznie stał podczas hymnu USA. Buffalo Bills wciąż jeszcze nie zdecydowali co z Tyrodem Taylorem. Ostatni rok umów mają przed sobą Jimmy Garoppolo i A.J. McCarrron. Jakaś zdesperowana drużyna może na nich wymienić wysoki wybór w drafcie. Kirk Cousins dostał franchise tag, ale nie jest zachwycony i podobno chętnie by czmychnął do San Francisco pod skrzydła dawnego mentora Kyle’a Shanahana.
Będzie się działo.