Jest miasto w Stanach, w którym Eli Manning jest najbardziej znienawidzoną postacią na świecie. Są kibice, którzy nie pragną niczego bardziej, jak niepowodzeń młodszego z braci Manningów. I nie, nie mówię tu o Bostonie i fanach Patriots (choć oni są pewnie na drugim miejscu w kategorii „kto najbardziej nienawidzi Eli Manninga”), a o San Diego i fanach Chargers. Eli na pewno zostanie porządnie wybuczany, gdy w niedzielę pojawi się w Kalifornii ze swoimi Giants. Jak do tego doszło?
By odpowiedzieć na to pytanie musimy cofnąć się niemal o dekadę. Jest kwiecień 2004 r. Jak to zwykle w NFL bywa, w dniu draftu dla kilku drużyn towarem pierwszej potrzeby jest quarterback. Wśród nich są New York Giants, którzy mają ogromną ochotę na uznawanego za najlepszego w tegorocznej klasie Eli Manninga z Ole Miss. Jest tylko jeden problem. San Diego Chargers mają pierwszy numer w drafcie, też potrzebują rozgrywającego i nie ukrywają, że chcą wziąć Manninga.
Tuż przed draftem Eli, za pośrednictwem swojego agenta, oznajmił, że nie chce grać w Chargers i nie podpisze kontraktu, nawet jeśli drużyna z San Diego wybierze go z numerem 1. Od razu odezwały się echa 1983 r., kiedy to Baltimore Colts wybrali z jedynką niejakiego Johna Elwaya ze Stanfordu. Elway przez rok nie podpisał kontraktu, wreszcie wymusił na władzach klubu oddanie go do Denver, gdzie zmontował karierę na miarę dwóch mistrzowskich pierścieni i Hall of Fame.
Eli nie chciał grać w San Diego, to samo powtórzył jego ojciec Archie, długoletni quarterback New Orleans Saints. Obaj nie ukrywali, że widzą absolwenta Ole Miss w Nowym Jorku. Pojawiło się wiele teorii na temat powodów takiego uporu „pierwszej rodziny futbolu”. Począwszy od wielkości rynku w San Diego i Nowym Jorku (i związanych z tym wpływów z reklam), przez obawę Manningów, że Eli nie będzie w stanie wygrać rywalizacji z ówczesnym quarterbackiem Chargers, Drew Breesem. Jednak do dziś tak naprawdę nie wiadomo co spowodowało taką, a nie inną postawę.
Zaczęła się gra w tchórza. GM Chargers, A.J. Smith, nie zamierzał ustępować i obie strony pędziły na siebie z gigantyczną prędkością. Czołowe zderzenie wydawało się nieuniknione. Po drugiej stronie stał Ernie Accorsi, GM Giants, który był GM-em Colts w 1983 r. i to on odpowiadał za fiasko z Elwayem.
Ostatecznie to Smith okazał się najtwardszym sukinsynem w okolicy. Wybrał Eli Manninga z numerem pierwszym, a zdjęcie niezadowolonego zawodnika trzymającego koszulkę Chargers z „1” stało się jedną z ikonicznych fotografii w historii NFL. Trzy wybory później Giants wzięli Philipa Riversa, wyróżniającego się rozgrywającego z NC State. Po latach Rivers wspominał, że wiedział w tym momencie co jest grane, bo Giants nigdy wcześniej się nim nie interesowali.
Chwilę potem doszło do wymiany. Manning powędrował do Nowego Yorku, a Rivers, wybór w trzeciej rundzie draftu 2004 oraz pierwszej i piątej draftu 2005 do San Diego.
Jak zwykle przy okazji takiej wymiany pojawiają się pytania kto wygrał. Moim zdaniem sam transfer okazał się korzystniejszy dla Chargers. Wymieniono rozgrywających podobnej klasy (zaraz rozwinę tę myśl), a Chargers dostali za darmo picki, które zużyli na LB Shawne Merrimana i kickera Nicka Keadinga. Obaj ci gracze grali w Pro Bowl i byli wybierani do All Pro i stali się ważnymi elementami świetnej drużyny Chargers z końca ubiegłej dekady.
Philip Rivers przez dwa lata był zmiennikiem Drew Breesa. Przejął rolę pierwszego QB, kiedy kontuzjowany Brees odrzucił niezadowalającą ofertę Chargers i przeniósł się do Nowego Orleanu. Już w swoim pierwszym roku jako starter został wybrany do Pro Bowl, a Chargers, mający w składzie także LeDaniana Tomlinsona, zanotowali bilans 14-2. W latach 2006-2009 Chargers wygrywali AFC West cztery razy z rzędu, ale ani razu nie zdołali awansować do Super Bowl. Później nadeszły lata kryzysu, także w grze Riversa, który po prostu nie miał z kim grać. W tym roku Rivers znów gra świetny futbol, ale Chargers są za słabi, by być kimś więcej niż przeciętną drużyną. Podtrzymywanie wysokiego poziomu to w NFL znacznie trudniejsza sztuka niż jednorazowe wejście na szczyt.
Świetnie wiedzą o tym Giants, którzy najczęściej są kompletnym przeciętniakiem. Ale dwa razy wystrzelili na sam szczyt, by równie szybko z niego spaść. Mówię oczywiście o dwóch wygranych Super Bowl. W obu Eli Manning był MVP. Eli został starterem już w połowie swojego pierwszego sezonu (i osiągnął zabójczy wynik 1-6). W 2005 r. został pełnowymiarowym starterem i od tej pory zaczął wszystkie (!) mecze Giants. Warto jednak zwrócić uwagę jak nierówno grają Giants w ostatnich latach. W ciągu ośmiu sezonów tylko dwa razy mieli ponad 10 zwycięstw (co ciekawe ani razu w swoich mistrzowskich sezonach). Tylko dwa razy wygrali mecz w playoffach, ale jak już wygrywali to do końca.
Podobnie nierówny jest sam Eli Manning. To jedyny grający QB, który ma na koncie mecz z idealnym passer rating (158.3), jak i najsłabszym możliwym (0.0). Statystycznie Manning jest nieco słabszy od Riversa. Rivers ma passer rating w karierze 95.6, Manning 82.0. Przez dziewięć lat (licząc razem z obecnym sezonem) Manning ani razu nie miał lepszej skuteczności podań niż 62,9 %. W całej swojej karierze Rivers ma skuteczność 64.3%. Rivers popełnia 1,07 straty na mecz, Eli 1,33. Rivers rzuca jedno INT na 39,2 podania, Eli jedno na 30,1. W karierze Rivers zaliczył 212 TD i 102 INT, u Manninga jest to odpowiednio 226/162.
Jedynym co przemawia na korzyść Manninga to dwa mistrzowskie pierścienie. Na pewno znacząco się do nich przyczynił, choćby niesamowitymi podaniami do Davida Tyree i Mario Manninghama w obu Super Bowl. Jednak nigdy chyba nie rozstrzygniemy kwestii na ile Eli poprowadził zespół do mistrzostwa, a na ile to dominująca defensywa pociągnęła za sobą Manninga.
Choć moim zdaniem Chargers nie wyszli źle na transferze, to jednak Giants ostatecznie zdobyli mistrzostwa. W efekcie najlepiej na transferze wyszedł Eli Manning. Tyle tylko, że w San Diego nienawidzą go bardziej nawet niż Ryana Leafa, kolejnego człowieka, którego nazwisko nieodłącznie związane jest z rodziną Manningów. Ale to temat na osobną historię.
Brak komentarzy
Zgodzę się co do amplitudy w poziomie gry Eliego. Trafiają się mu mecze gdzie nawet Mark Sanchez w swojej najgorszej dyspozycji wyglądałby przy nim jak geniusz
Teraz jednak to, z czym się nie zgadzam.
W 2007 roku dopiero zaczynałem interesować się futbolem amerykańskim (prawdopodobnie kibicem Giants zostałem dlatego, że jako pierwsi pokonali wtedy Pats) niewiele wiedziałem o nfl, trudno więc mi dzisiaj stwierdzić, ile dla tamtej drużyny znaczył młodszy Manning.
Trudno jednak przecenić jego rolę w zdobyciu mistrzostwa dwa lat temu.
Po drodze ustanowił kilka rekordów ligi: najwięcej podań na przyłożenie w czwartej kwarcie, najwięcej zwycięskich „drive’ów” czy najwięcej podaniowych jardów zdobtych w playoffach (Joe Flacco np w tym roku, gdzie wszyscy się tak zachwycali jego dyspozycją miał 79 mniej). Pamiętam, że czytałem nawet wtedy artykuł, w którym jego autor, patrzący na świat chyba jednak tylko przez niebieskie okulary, dowodził, że Eli jest najbardziej „clutch” rozgrywającym w historii całej nfl.
Własnie „clutch”.
Słówko, które świetnie opisuje Manninga kiedy jest „hot”. I którego z pewnością nie można zestawić z w tym samym zdaniu co nazwisko Philip Rivers.
Z rozgrywającego San Diego jest niezły grajek. Statystycznie, zdaje się że w tym sezonie lepszy jest tylko Peyton. I jak dowodzisz statystyki w karierze Rivers ma lepsze niż Eli.
Tylko dwie uwagi:
Po pierwsze. Kiedy Rivers sobie te liczby nabijał, przede wszystkim przez pierwszych kilka lat w Californii, Chargers byli jedyną przyzwoitą drużyną w AFC West, najgorszej wówczas dywizji w lidze. Podczas gdy NFC East to jest zawsze wyścig dwóch, jeżeli nie trzech koni.
Po drugie. Norv Turner i Tom Coughlin. Ten drugi to przede wszystkim „defensive-minded” coach, ten pierwszy o obronie wie pewniej mniej ode mnie (celowa przesada) i uwielbiał „passing-offense” szczególnie gdy Tomlinson nie dawał już drużynie tyle ile wcześniej.