Po najbardziej wyrównanym topligowym meczu w tym sezonie niecelne podwyższenie zdecydowało o niespodziewanej porażce Panthers Wrocław z Warsaw Eagles 16:17. Kluczowe okazały się błędy w special teams oraz cała masa kar przeciwko wrocławianom.
Od samego początku widać było, że to spotkanie zdominuje defensywa. Po dwóch dniach ulew nad Wrocławiem okalający murawę tor żużlowy przypominał bagno, a nasiąknięta wodą trawa, choć nieźle przygotowana, błyskawicznie została zryta i zamieniła się w błoto, które pokryło zawodników obu drużyn jeszcze przed przerwą. Gracze ślizgali się w najprostszych sytuacjach, a bardziej dynamiczne zmiany kierunku biegu były ogromnie utrudnione, żeby nie powiedzieć niemożliwe.
Od początku zaznaczyła się przewaga Panthers, jednak gospodarze nie potrafili udokumentować tego punktami. Pierwszy atak zaciął się w red zone, kary cofnęły Pantery na mniej więcej 29 jard, z którego nie zdołali uciec mimo wykorzystania czterech prób. W kolejnej serii ofensywnej znów dość sprawnie przemaszerowali pod pole punktowe gospodarzy, ale musieli zadowolić się field goalem. Sprawę ułatwiała fatalna gra special teams Eagles. Jeden z puntów przeleciał tylko kilka jardów za linię wznowienia akcji.
I od tego momentu gra wrocławian w ataku się zacięła. Gra podaniowa kompletnie się nie kleiła, a od trzeciej serii Eagles rozgryźli też grę biegową. Jamal Schulters dwoił się i troił, próbował, ale zdyscyplinowana linia defensywna stołecznego klubu wygrywała pojedynki z kiepsko tego dnia dysponowaną o-line z Wrocławia, a cieniem Schultersa był Andre Whyte. LB drużyny z Warszawy raz po raz powalał MVP ostatniego SuperFinału po minimalnych zyskach jardowych albo wręcz na stratę.
Eagles też nie kleiła się gra ofensywna. Mecz w wyjściowym składzie zaczął nowy QB, Andrew Bettencourt, ale już w drugiej kwarcie zastąpił go Filip Mościcki. Jednak żaden z nich nie był w stanie zmontować jakiejś sensownej serii ofensywnej.
I wówczas zdarzył się moment, w którym Eagles uwierzyli, że mogą wywieźć z Wrocławia zwycięstwo. Punt obchodzącego urodziny Mateusza Ruty został zablokowany, a goście odzyskali piłkę na przyłożenie. Fatalnie zawiodła przy tym linia ofensywna, bo Mateusz Ruta kompletnie nie mógł uniknąć tego bloku. Można by się zastanawiać, czy nie lepiej, gdyby dał się powalić z piłką, ale trudno mieć w tej akcji do niego większe pretensje. Do przerwy 7:3 dla Eagles.
Po przerwie Panthers wreszcie udało się coś w ataku i serię ofensywną zakończył Jamal Schulter wbijając się z pomocą kilku kolegów i mimo asysty kilku rywali do pola punktowego. Gospodarzom dalej nie kleiła się gra podaniowa i Mark Philmore, koordynator ofensywy, zaordynował nawet akcję wildcat, która nie przyniosła większego efektu.
W odpowiedzi nastąpiła najdziwniejsza chyba seria w tym meczu. Najpierw po nieudanym podaniu Eagles w trzeciej próbie sędziowie orzekli późny atak na rozgrywającego (roughing the passer) – 15 jardów. Chwilę potem mocno wątpliwy targeting (zobacz zdjęcie), za który wyrzucony z boiska został Mateusz Szefler (i to znów zdaje się była trzecia próba). Do 15 jardów za targeting doliczyć należy kolejne 15 jardów za niesportowe zachowanie Panthers i w efekcie nic nie grająca ofensywa Eagles znalazła się pod polem punktowym gospodarzy. Dzieła zniszczenia dopełnił Clarence Anderson, łapiąc podanie na TD.
W drugiej połowie Panthers grali nieco lepiej w ataku. Przede wszystkim zafunkcjonowała gra podaniowa, na czele z piękną, 45-jardową bombą Bartosza Dziedzica do jego brata Tomasza. Co z tego, kiedy przy kolejnej próbie wildcata Schulters do spółki z Demetriusem Eatonem zgubili piłkę, którą odzyskali Eagles. W odpowiedzi stołeczni posłali 40-jardowe podanie zakończone fumble odzyskanym przez Pantery.
Wrocławianie wciąż mieli kolosalne problemy w ofensywie. Schulters miał problemy z przebiciem się przez zasieki Eagles. W akcie desperacji Philmore wprowadził na boisko formację z nominalnym fullbackiem Pawłem Świątkiem i nominalnym linebackerem Eatonem, którzy mieli torować drogę Schultersowi, jednak nawet gra na dwóch fullbacków nie dała spodziewanych efektów. Chwilę później przy kolejnym puncie Mateusz Ruta nie utrzymał snapu. Na szczęście defensywa stanęła na wysokości zadania i goście musieli się zadowolić trzema punktami za field goal.
W dramatycznej czwartej kwarcie sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Po jednej z najlepszych serii ofensywnych tego dnia piłkę w polu punktowym złapał Tomasz Dziedzic. Sędziowie najpierw pokazali, że był poza boiskiem, ale po naradzie zmienili zdanie i przyznali mu sześć punktów. Żeby wyrównać wystarczyłby extra point, jednak kłótnie wrocławian z sędziami zaowocowały karą za niesportowe zachowanie (czwartą albo piątą w tym meczu), przez którą Dawid Pańczyszyn miał 15 jardów dalej do bramki. W efekcie jego kopnięcie trafiło w słupek.
Do końca meczu pozostawały niespełna trzy minuty, więc przegrywający jednym punktem Panthers zdecydowali się na onside kick. Wykonali go fatalnie, przeleciał może trzy jardy, do tego zarobili karę 10 jardów za chop block a awanturujący się Mott Gaymon zarobił niesportowe zachowanie i kolejne 15 jardów.
Defensywa znów stanęła na wysokości zadania i wręcz cofnęła Eagles o 10 jardów. Wówczas bardzo ciekawą decyzję podjął trener gości Jacek Wallusch. Mając do dyspozycji field goala z ok. 38 jardów zaordynował rozgrywanie czwartej próby, choć do przejścia mieli kilkanaście, jak nie dwadzieścia jardów. Celny field goal wymusiłby na Panthers walkę o przyłożenie (cztery punkty przewagi), a tak, po nieudanej czwartej próbie, wystarczał im field goal (punkt przewagi).
Niestety dla wrocławian ponownie nie udało się zmontować serii w ataku, po kilku akcjach i niepowodzeniu w czwartej próbie to Eagles mogli świętować nieoczekiwane zwycięstwo.
Tak naprawdę wszystkie punkty Eagles zdobyte w tym meczu były konsekwencją błędów Panthers. Dziesięć punktów zaczęło się od nieudanych puntów, a jedyne przyłożenie ofensywne Eagles padło po serii, w której aż 45 jardów było efektem przewinień. I o ile można mieć zastrzeżenia do pracy arbitrów, to ilość kar za niesportowe zachowanie i przewinienia osobiste, które w tym sezonie zbierają Panthers, jest zastraszająca. Tylko jak niby dyscyplinować zawodników, skoro Motta Gaymona w kluczowym momencie meczu od sędziów siłą musiał odciągać Mark Philomore? I to już po tym, jak sędziowie ukarali go 15 jardami. Można płakać, że sędziowie nas nie lubią, a można po prostu zamknąć gęby na kłódkę i oszczędzić sobie tych kilkudziesięciu jardów w każdym meczu.
Gratulacje dla Eagles, którzy w trudnych warunkach zdołali wywieść cenne zwycięstwo. Nie zagrali wielkiego futbolu, ale skutecznie wykorzystywali błędy rywali. A na najwyższe słowa uznania zasługuje front seven, a zwłaszcza linia defensywna, która była po prostu nie do ruszenia w tym meczu.
Na półmetku sezonu Eagles są na drugim miejscu z bilansem 4-1, Panthers zajmują trzecią lokatę z bilansem 3-2. Prowadzą niepokonani w tym sezonie Seahawks Gdynia.