Topliga PLFA po sezonie zasadniczym

Patryk Matkowski (Panthers Wrocław, #3) w starciu z defensorem Warsaw EaglesZa nami sezon zasadniczy w najwyższej klasie rozgrywkowej w krajowym futbolu amerykańskim. Co prawda w terminarzu wciąż jeszcze jeden mecz, przełożone z początku rozgrywek starcie Zagłębia Steelers Interpromex z Warsaw Sharks, ale może on co najwyżej doprowadzić do zmian na pozycjach 6-7, co jest różnicą czysto prestiżową. Pozostałe rozstrzygnięcia nie ulegną już zmianie.

Ogólnie tegoroczny sezon był ciekawszy od ubiegłorocznego, choćby dlatego, że grało osiem, a nie zaledwie sześc drużyn. Nie obejmuje to jednak pierwszego miejsca.

Rozgrywki całkowicie zdominowali Panthers Wrocław. Była to dominacja bezprecedensowa w historii krajowego futbolu. W historii PLFA mieliśmy już jeden perfect season w najwyższej klasie rozgrywkowej. Miało to miejsce w sezonie 2010, gdy była to jeszcze PLFA I, a zaliczyli go Devils Wrocław pod wodzą MVP tamtego sezonu, Krzysztofa Wydrowskiego. I choć tamten skład wygrał wszystko co było do wygrania, to jednak stoczył dwa porywające pojedynki derbowe z lokalnym rywalem The Crew, najpierw w sezonie zasadniczym, a później w finale.

[EDIT: Jak słusznie zauważyli przedstawiciele byłych The Crew także druga wrocławska ekipa zaliczyła perfect season w 2011 r., kończąc sezon pamiętnym jednopunktowym zwycięstwem w finale nad Devils Wrocław]

Dzisiejsi Panthers to połączenie tych dwóch najlepszych wrocławskich drużyn. Zeszły sezon okazał się falstartem, zapowiadana dominacja rozbiła się o biegi Lance’a Kriesena i Tunde Oguna w IX Superfinale, ale skala dominacja w tym roku była absolutnie bezprecedensowa. Po prostu nie mają konkurencji.

W sporcie, w którym 14 punktów to zdecydowane zwycięstwo, a 21 to deklasacja, Panthers zwyciężali średnio 39 punktami (47,2:8,2). Druga najlepsza obrona ligi (Primacol Lowlanders Białystok) traciła średnio 22,3 pkt/mecz, a drugi najlepszy atak ligi (Seahawks Gdynia) zdobywał średnio 33,8 pkt/mecz.

Absolutnie wszystkie mecze Panthers były pogromami. Jedynie Husaria Szczecin zdołała powalczyć przez pierwszą połowę, choć wynik 27:12 do przerwy trudno uznać za wyrównany, a spotkanie ostatecznie skończyło się pogromem 55:12. Resztę meczów wrocławianie rozstrzygali z reguły już w pierwszej kwarcie, w której w dziesięciu meczach zgromadzili 159 punktów, oddając jedynie 12. W efekcie najczęściej w drugiej połowie grały już wrocławskie rezerwy, często niewiele ustępujące pierwszemu składowi. Paradoksalnie najlepiej przeciwko Panthers poradzili sobie Sharks, którzy przegrali „zaledwie” 26 punktami (16:42), a ich 16 zdobytych punktów to najlepszy dorobek przeciwko defensywie Panter w tym roku.

Co spowodowało taką dominację Panthers? Na pewno było to połączenie kilku czynników. Po pierwsze ekipy tworzące wcześniej Devils i Giants miały sezon na dotarcie się i lepsze porozumienie. Po drugie zmiana na ławce trenerskiej przyniosła wyraźną zmianę stylu gry. Drużyna Nicka Johansena grała w tym roku znacznie atrakcyjniejszy dla oka futbol niż zeszłoroczna ekipa Motta Gaymona. Pytanie na ile to jego zasługa, a na ile dał wolną rękę Markowi Philmore’owi.

Faktem jest jednak, że Panthers jako jedyni w Polsce grają znakomity, zrównoważony futbol w ofensywie. Kyle Israel na rozegraniu posyłał prawdziwe bomby, które na przyłożenia zamieniali Grzegorz Mazur, Patryk Matkowski, Tomasz Dziedzic i Dawid Tarczyński. A do tego żądło gry biegowej w postaci Marcusa Simmsa, który wobec kapitalnej gry podaniowej stał się wręcz luksusem, który umożliwiał wrocławianom robienie w ofensywie wszystkiego, na co mają ochotę.

Ale to wszystko nic w porównaniu z dominującą defensywą Panthers. Kamil Ruta, Szymon Adamczyk, Deante Battle, Karol Mogielnicki, Paweł Świątek… Długo można wymieniać. Dominowali nad rywalami fizycznie, mentalnie i szybkościowo. Myślę, że nawet gdyby posadzić na ławce całą podstawową ofensywą, to ta obrona i tak zdominowałaby rozgrywki (a i na ławce Panter kilka talentów ofensywnych by się znalazło).

 

Zgodnie z przedsezonowymi przewidywaniami za ich plecami usadowili się Seahawks Gdynia. Jednak w przeciwieństwie do rozgrywek 2014 raczej nie będą w stanie zagrozić rywalom. Wydawało się, że się w tym roku wzmocnili, pozyskując m.in. Huberta Chudego z Kozłów Poznań. Pokonali wszystkich rywali, z którymi się mierzyli, oprócz Panthers. Co było przyczyną?

Po pierwsze średnio udane importy. Micah Brown to ciekawy zawodnik. Jednak brakuje mu precyzji podań, by konsekwentnie budować serie ofensywne grając górą, a w grze biegowej nie okazał się tak groźny, jak zapowiadano przed jego przyjazdem do Polski. Angelo Pease to bardzo dobry RB, ale po pierwsze ma kłopoty ze zdrowiem, a po drugie Pantery obnażyły wszystkie słabe punkty linii ofensywnej Seahawks. W defensywie Timothy McGee okazał się zapychaczem środka pola, dobrym w swojej roli, ale nie dominującym, a niezły sezon Lamonte Gaddisa nieco popsuła kontuzja Pease’a i konieczność dzielenia jego czasu między pozycje LB i RB.

Defensywa Jastrzębi gubiła sporo punktów nawet ze słabszymi rywalami. Dopiero w ostatnim meczu sezonu udało im się utrzymać rywala poniżej granicy trzech przyłożeń. A kiedy przychodziło im grać przeciwko Panthers to na zmianę nokautowały ich długie podania Israela i biegi Simmsa.

 

Największą pozytywną niespodzianką sezonu była postawa obu beniaminków. Primacol Lowlanders Białystok zagrają w playoffach absolutnie zasłużenie. Byli o włos (niektórzy powiedzą, że o dobrą decyzję sędziów) od sensacyjnej wygranej z Seahawks i drugiego miejsca w tabeli po sezonie zasadniczym. Nie są więc bez szans w starciu półfinałowym. To oni są tez autorami najbardziej efektownego comebacku w tym sezonie, a kto wie czy nie w całej historii Topligi PLFA. W swoim drugim występie w tym sezonie w połowie drugiej kwarty przegrywali już z Husarią 0:21, jednak zdołali odrobić straty i wygrać 36:29.

Lowlanders są świetnym przykładem pracy u podstaw. Zbudowali solidny polski rdzeń, obudowali go niezłymi importami, a przede wszystkim nieprzerwanie kreują w Białymstoku modę na futbol. To jeden z najbardziej pomysłowych klubów jeśli chodzi o promocję i tworzenie wokół siebie dobrej atmosfery i widać to na ich meczach domowych. Jeszcze za wcześnie, by mówić o nowej sile w polskim futbolu, ale Lowlanders są na dobrej drodze, by zająć zwolnione po wrocławskiej fuzji miejsce w „Wielkiej Czwórce”. W półfinale przeciwko Seahawks po cichu liczę na niespodziankę i wizytę ekipy z Białegostoku na Stadionie Miejskim we Wrocławiu 11 lipca.

Husaria Szczecin była nieco w cieniu Lowlanders, ale nie można zapominać, że oni również mają za sobą imponujący sezon jak na beniaminka. Do samego końca walczyli o playoffy ze znacznie bardziej utytułowanymi Warsaw Eagles. Pokazali się z lepszej strony niż Steelers, Sharks i Kozły, drużyny, jak by nie patrzeć, z większym topligowym doświadczeniem.

Widać jednak, że czegoś w tym sezonie zabrakło. Być może to ten przegrany mecz w Białymstoku, gdy mieli rywali na widelcu i pozwolili im się wymknąć? W 2013 i 2014 r. wygrywali z nimi w finałach PLFA I, ale po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej to Lowlanders zrobili większy krok naprzód. Niemniej jednak Husaria spokojnie utrzymała się w Toplidze i może już myśleć nad tym, jak za rok zaatakować playoffy.

 

Sporym rozczarowaniem kończy się sezon Warsaw Eagles. Co prawda znajdą się w pierwszej czwórce, jak w każdym sezonie od początku istnienia PLFA, ale ekipa celująca w mistrzostwo nie może być zadowolona ze swojej postawy. Z całym szacunkiem dla graczy i fanów Eagles, ale już samo nawiązanie walki w półfinale z Panthers będzie sporą niespodzianką. Można obwiniać terminarz o to, że znaleźli się za Lowlanders, których pokonali w bezpośrednim meczu, jednak to sami warszawianie nie potrafili urwać żadnego meczu Seahawks, choć w Gdyni w trzeciej kwarcie prowadzili już 14:27.

Niewątpliwie przyczyniły się do tego problemy przed rozpoczęciem sezonu. O szansę w NFL walczy Babatunde Ayiegbusi, a Kevina Vye’a tuż przed rozpoczęciem rozgrywek zastąpił na rozegraniu Herbert Bynes. Oba te braki bardzo dały się Orłom we znaki. Linia ofensywna stanowiła jeden z ich słabszych punktów. Bynes, choć dysponuje ramieniem jak armata, to snajperską precyzją nie grzeszy. Wręcz przeciwnie, jego celność pozostawia sporo do życzenia. Najlepsze efekty ofensywa Orłów osiągała, gdy w Gdyni grali z tight endem, głównie akcje biegowe na Chalesa McCrea. Jednak ta sama taktyka we Wrocławiu została błyskawicznie rozbita przez Pantery.

Eagles mają możliwości organizacyjne i solidnych polskich graczy, jednak od lat brakuje im czegoś, by postawić kropkę nad „i”. Na tytuł czekają od 2008 r. i poczekają jeszcze przynajmniej do 2016.

Największy zawód sprawili Kozły Poznań. Kiedy ogłoszono terminarz i stało się jasne, że drużyna z Wielkopolski zagra po dwa mecze z Panthers, Eagles i Seahawks, było wiadomo, że poznaniacy będą mieli ogromne problemy z awansem do playoffów. Nikt jednak nie spodziewał się, że Kozły staną się czerwoną latarnią ligi i 1 sierpnia zagrają o utrzymanie w Toplidze ze zwycięzcą PLFA I.

To drużyna z tradycjami, spadkobierca KFA Wielkopolska, ale od jakiegoś czasu źle się dzieje. Kilku kluczowych polskich graczy odeszło do Gdyni i do Warszawy, a tegoroczny sezon nie napawa optymizmem. Doszły mnie nawet pogłoski (nie wiem na ile prawdziwe), jakoby Kozły miały problemy organizacyjne i groził im rozpad. Byłaby to ogromna strata dla naszego futbolu i mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Jednak nie jestem pewien, czy Kozły będziemy oglądać w przyszłym roku w Toplidze, bo Seahawks Sopot czy Kraków Kings powinni im postawić bardzo trudne warunki w barażu.

 

Na koniec Zagłebie Steelers Interpromex i Warsaw Sharks. Ci pierwsi utrzymali się w lidze, ale liczyli chyba na nieco więcej. Przy solidnym polskim rdzeniu mogliby spokojnie zaliczyć sezon na poziomie Husarii. Trudno powiedzieć czy była to kwestia organizacji, słabego sztabu trenerskiego czy zaważyły inne względy, ale Zagłębie powinno lepiej przepracować offseason, zwłaszcza że na plecach już czują oddech utytułowanych lokalnych rywali AZS Silesia Rebels, którzy walczą o powrót do Topligi (choć raczej jeszcze nie w tym roku).

Sharks wygrali wreszcie pierwszy mecz w swojej historii. Co ważniejsze, przestali być wreszcie „Sumami” i pośmiewiskiem. Utrzymali się w lidze dzięki bezpośredniemu zwycięstwu nad Kozłami, a gdyby nie liczne urazy i krótka ławka mogliby liczyć na więcej zwycięstw. Zagrali w tym roku sporo niezłych meczów i mogą z nadzieją patrzeć w przyszłość, choć do nawiązania walki na najwyższym poziomie na pewno potrzebują wzmocnień.

 

Na koniec chciałbym zwrócić uwagę, że wreszcie informacje o transmisjach ligowych można znaleźć na stronie PLFA. Ba, większość streamów można oglądać bezpośrednio ze strony. Ich jakość jest różna, choć idzie w górę. To na pewno krok w dobrym kierunku. Mam nadzieję, że następnym krokiem będzie wrzucanie do „Aktualności” czegoś poza zapowiedziami i relacjami z meczów.

 

Półfinały za dwa tygodnie. W sobotę, 27 czerwca, Panthers podejmą Eagles, a w niedzielę Sehawks podejmują Lowlanders. Zdecydowanymi faworytami w obu meczach są gospodarze, choć jak już wspomniałem, liczę na niespodziankę w Gdyni.

Przypominam również, że można już kupić bilety na X Superfinał. Do zobaczenia we Wrocławiu!

Zobacz też

5 komentarzy

  1. The Crew w 2011 też mieli perfekcyjny sezon! Stop Kaczkom dziennikarskim ! Z racji ze nie kibicowałeś The Crew idzie to zrozumieć 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *