Nie było niespodzianek w sobotnich meczach Divisional Round. Wyżej rozstawione ekipy stosunkowo łatwo poradziły sobie z rywalami i zagrają w finałach konferencji.
Zobacz: NFL Playoffs: New England Patriots i New Orleans Saints w finałach konferencji
Indianapolis Colts 13 – 31 Kansas City Chiefs
Przed meczem nie mieliśmy wątpliwości, że Chiefs dysponują fantastyczną ofensywą. Jednak całkowita dominacja drużyny z KC była możliwa przede wszystkim dzięki defensywie, która zagrała chyba najlepszy mecz w tym sezonie. Zgodnie z przewidywaniami mieli nieco problemów z obroną gry biegowej, ale przy prowadzeniu jest to mniej istotne. Nie żeby grali źle przeciwko biegowi. Już na samym początku meczu Dee Ford bardzo skutecznie powstrzymywał Marlona Macka.
Jednak prawdziwą niespodzianką była obrona podaniowa. Owszem, sam pisałam, że obrona podaniowa Chiefs jest lepsza, niż może się wydawać po lekturze „gołych” statystyk, ale „lepsza” oznaczało „w okolicy ligowej średniej”, a nie „kompletnie dominująca”. Co ciekawe to wcale nie pass rush wywołał największe spustoszenie w ataku Colts. Chiefs zaliczyli trzy sacki, ale jednak przez większość meczu linia ofensywna utrzymywała Andrew Lucka w pionie i relatywnie bez presji. Pojedynki Chrisa Jonesa i Quentina Nelsona były ozdobą tego meczu i prawdziwą gratką dla miłośników walki „w okopach”.
Kluczowe było świetne krycie i blokowanie podań Lucka. Receiverzy Colts mieli kolosalne problemy, żeby uwolnić się od krycia. Luck nie grał może wielkich zawodów, ale też koledzy niespecjalnie mu pomagali. Aż 11 z 36 podań, czyli niemal 1/3 została zbita przez defensorów. Trzykrotnie zrobił to Chris Jones na linii wznowienia akcji. Nieźle trzymany w ryzach przez Nelsona wyciągał w górę długie ręce1, i sprawiał kolosalne problemy Luckowi.
W efekcie ofensywa Colts nie zdołała zdobyć pierwszej próby przez pierwsze 28 minut meczu, a punktów przez pierwsze trzy kwarty. Jest to tym bardziej bolesne, że defensywa i special teams zrobili robotę. Chiefs zapunktowali tylko w 5 z 11 serii ofensywnych. Jasne, większość na samym początku meczu, gdy było to najważniejsze, ale przecież nie jest specjalną tajemnicą, że KC startują mocno i trzeba im dotrzymać kroku na początku. Tymczasem Colts zaliczyli cztery z rzędu 3&out, a Frank Reich kazał puntować przy 4&1 na własnym 34 jardzie przy 17 punktach straty. Zupełnie odmienną postawą wykazał się Andy Reid, który w pierwszej połowie kazał konwertować (skutecznie) dwie próby 4&1. Z takim podejściem Colts nie mieli większych szans.
Żeby nie było tak różowo, to defensywa Colts nie zagrała świetnego meczu. W pierwszej połowie mieli spore problemy z zejściem z boiska, głównie przez brak dyscypliny. Naliczyłem im pięć offside’ów, z czego cztery w trzecich i czwartych próbach. Proste błędy mentalne, które niweczyły niezłą ogólnie postawę.
Za to special teams Colts robiły świetną robotę niemal cały mecz. Bardzo dobre punty, świetnie pokryte akcje powrotne i zablokowany punt na przyłożenie w drugiej kwarcie, który dał Indy nadzieję i przez większość meczu pozostawał jedynymi punktami Colts. Wyjątkiem był Adam Vinatieri. Legendarny kicker spudłował na koniec pierwszej połowy z 23 jardów, a w drugiej połowie przestrzelił jeszcze podwyższenie. Było to o tyle bolesne, że gdyby trafił FG, Colts w drugiej połowie zmniejszyliby straty do jednego posiadania i końcówka mogłaby potoczyć się inaczej.
Frank Reich miał akcję z piątego jarda na 5 sekund przed końcem połowy. Zamiast próbować zdobyć przyłożenie, zalecił kopanie. Zapewne lepszą decyzją byłaby próba zdobycia TD, ale miał szansę zmniejszyć straty do dwóch posiadań, więc trudno mi go karcić za tę decyzję. Pewnie podjąłbym taką samą, bo kto się spodziewał, że Vinatieri przestrzeli tak proste kopnięcie?
W ostatniej serii pierwszej połowy Colts przeszli w ataku na no-huddle i dało to świetne efekty. Zaczęli wreszcie zdobywać pierwsze próby. Pozostali w tym systemie całą drugą połowę. Na pewno rywal Chiefs w finale AFC (ktokolwiek nim będzie) zwróci na to uwagę. Warto jednak pamiętać, że Colts przełączyli się na no-huddle, gdy przerywali 17 punktami. W takiej sytuacji obronie zależy raczej na spalaniu zegara i uniknięciu dalekich piłek, co przekłada się na łatwiejsze zdobywanie pierwszych prób na krótkich i średnich ścieżkach podaniowych.
W drugiej połowie Chiefs kontrolowali sytuację i nie pozwolili na żaden cudowny powrót. Nawet kiedy Darius Leonard fantastyczną indywidualną akcją wymusił i odzyskał fumble Sammy’ego Watkinsa, obrona KC odzyskała piłkę dwie akcje później.
Dla Chiefs był to historyczny mecz. Po raz pierwszy w historii wygrali z Colts w playoffach. Po raz pierwszy w historii QB wybrany przez nich w drafcie wygrał mecz w playoffach. Wygrali domowy mecz w postseason po raz pierwszy od 1994 r. Po raz pierwszy w historii będą gospodarzami AFC Championship Game. A jeśli ją wygrają, wrócą do Super Bowl po 49 latach. Jednak najpierw muszą wygrać, a przeciwko nim staną Pariots.
Colts nie pokazali się z dobrej strony w ostatnim meczu sezonu, ale to drużyna, która rok temu wygrała tylko cztery mecze. Frank Reich i tak wypełnił plan na ten sezon z naddatkiem. W Indianapolis mają rdzeń drużyny (Luck, Hilton, Kelly, Nelson, Leonard, Ebron) z ważnymi umowami i ponad 120 mln dolarów do wydania na wzmocnienia. Jeśli dobrze się spiszą w offseason, mogą być bardzo groźni w przyszłym sezonie.
Dallas Cowboys 22 – 30 Los Angeles Rams
Niech was nie zmyli końcowy wynik. Rams w tym meczu byli zdecydowanie lepsi i dominowali niemal od samego początku. Od połowy drugiej kwarty ich prawdopodobieństwo wygranej (wg modelu ESPN) utrzymywało się nieustannie powyżej 80%. Jedynie brak skuteczności sprawił, że Cowboys mieli jakąkolwiek nadzieję na powrót.
W sezonie zasadniczym Cowboys dysponowali piątą najlepszą obroną biegową. Drugą najlepszą spośród drużyn, które znalazły się w Divisional Round. A jednak Rams przetoczyli się po nich jak walec. 273 jardy po ziemi na obłędnej średniej 5,7 jarda/próbę. 123 jardy i 2 TD C.J. Andersona, którego zwolniły już w tym roku dwie drużyny, a którego postura przypomina raczej cukiernika niż profesjonalnego sportowca. Dodatkowe 115 jardów i TD dołożył poobijany Todd Gurley, którego Sean McVay mógł spokojnie oszczędzać na kolejne rundy.
Zresztą gdyby na boisko wszedł sam McVay, też pewnie wybiegałby 100 jardów. Linia ofensywna Rams przeprowadziła klinikę pod nazwą „Skuteczny run blocking”. Wypychali liniowych Cowboys z ich dziur, a potem fantastycznie wchodzili na drugi poziom. Co więcej nie było to bezmyślne bieganie przez środek jakie zademonstrowali przez tygodniem Seahawks. Rams udanie miksowali biegi strefą, power blocking, i jet sweepy. Dodatkowo kilka razy bardzo boleśnie ukłuli rywali podaniami po play action.
Ofensywa Rams funkcjonowała znakomicie, ale są w niej jeszcze rezerwy. Znów niezbyt dobrze spisał się Jared Goff, mimo że przez cały mecz nie został zsackowany, a defensywa tylko raz go uderzyła. Przestrzelił kilka rzutów, a większość jardów zdobył po play action, gdy w odpowiednim rytmie podawał do krossujących receiverów.
Także Dak Prescott nie spisywał się najlepiej. Statystycznie wypadł nieźle: 20/32, 266 jardów, 1 TD, passer rating 99,2. Jednak w praktyce zostawił na boisku sporo akcji. Cowboys zdołali wykorzystać słabości secondary Rams, zwłaszcza przez kilka minut, podczas których Aquib Talib przechodził diagnostykę pod kątem wstrząśnienia mózgu. Pozostali gracze secondary Rams to wielka słabość tej drużyny, a co do Marcusa Petersa to czasami mam wrażenie, że celowo sabotuje wysiłki swojej drużyny. Najpierw nieudolnie prowokował Amari Coopera, za co słusznie zarobił 15 jardów, a potem pogubił się w prostej Cover 3 niczym licealista i pozwolił na przyłożenie Coopera. Wczoraj wyraźnie było widać, która drużyna wyszła lepiej na transferze Petersa z Chiefs do Rams.
Warto docenić linię ofensywną Cowboys. Choć poobijani i przetrzebieni kontuzjami i chorobami, zdołali skutecznie ochronić Prescotta. Poza kilkoma akcjami zneutralizowali Aarona Donalda. Nie potrafili jedynie niczego wygenerować w grze biegowej, w efekcie Teksańczycy zaliczyli zaledwie 50 jardów w 22 biegach.
Rams jadą do Nowego Orleanu. Muszą poważnie przemyśleć jak zamaskować swoją niedomagającą secondary i uruchomić lepiej Goffa. Tak czy inaczej zagrają w finale NFC po raz pierwszy od 2001 r. czyli Kurta Warnera i „The Greatest Show on Turf”.
Cowboys mają przed sobą trudny offseason. W ostatnim roku kontraktu będą Dak Prescott i Amari Cooper, zapewne zaczną się też negocjacje nowej umowy z Elliottem, choć w jego wypadku w grę wchodzi jeszcze opcja piątego roku na sezon 2020. Wolnymi agentami będą m.in. DeMarcus Lawrence i Cole Beasley, a wolnych dolarów jest tylko niecałe 50 mln. Przynajmniej nie będą musieli spłacać kontraktu Tony’ego Romo, który w budce komentatorskiej miał piąty najwyższy cap hit w tegorocznych Cowboys.
5 komentarzy
Odniosłem takie samo wrażenie, to nie był szczególnie dobry mecz rozgrywających.
Bez niespodzianek i bez emocji. Szkoda mi Colts, bo chociaż ten mecz do dobrych nie należał, pod koniec sezonu grali naprawdę dobry futbol.
Z drugiej strony może i bez niespodzianek ale na takie pary półfinału (czy jak to wola amerykanie finału dywizji) chyba większość z nas czekała. Może wreszcie te PO pokażą nam naprawdę dobre mecze, bo jak na razie jest dość słabo..
Ja bym napisał więcej, jest bardzo słabo, nie ma emocji poza wyjątkiem Baers-Eagles
Jeszcze PHI – NO było w miarę wyrównane, ale tylko pod kątem tego, że PHI miała szansę do ostatniego drive-u i może gdyby nie INT po dobrym podaniu i przeleceniu przez ręce, to kto wie. NO rozczarowali… ale w ofensywie.
Reszta jednostronna.
Orłom należy się szacun, awansowali rzutem na taśmę, wygrali w Chicago i postawili się w Nowym Orleanie. Ogólnie te mecze z ich udziałem były najlepsze