Packers idą w górę

W niedzielę Pats grają w Londynie w ramach International Series z St. Louis Rams. Niestety z różnych powodów nie mogę pojechać na to spotkanie, choć bardzo bym chciał. Mam jednak nadzieję, że pozbawieni reciverów Rams polegną z Patriots równie łatwo jak z Packers.

Green Bay Packers łatwo wygrali mecz na trudnym terenie w St. Louis, z kolei Patriots wygrali niezmiernie ważny mecz z NY Jets, ale styl w jaki tego dokonali pozostawia wiele do życzenia. Zapraszam na podsumowanie ostatnich meczów moich dwóch ulubionych ekip.

 

Powrót mistrzowskiej dyspozycji

Packers RamsPackers jechali do St. Louis na mecz z miejscowymi Rams odrodzeni po efektownym wyjazdowym zwycięstwie nad niepokonanymi do tej pory Houston Texans. Rams to w tym sezonie zespół bardzo niewygodny dla rywali. Mają niezłą obronę, a choć ofensywa sprawia, że nie będą się raczej liczyli w walce o play-offy, to jednak mogą napsuć faworytom sporo krwi.

Jednak Green Bay udowodniło, że faktycznie mają za sobą kryzys z początku sezonu. W pierwszej kwarcie objęli prowadzenie i nie oddali go już do końca. Na moment gorąco zrobiło się po przyłożeniu Stephena Jacksona na dziewięć minut przed końcem meczu, gdy gospodarze zmniejszyli stratę do siedmiu punktów, ale Green Bay spokojnie zdjęło z zegara prawie sześć minut, a drive wykończyło fenomenalne podanie Rodgersa na TD do Randalla Cobba. Chwilę później defensywa Packers wymusiła stratę Rams i było po meczu. Właściwie przez całe spotkanie Packers ani na moment nie musieli bać się o zwycięstwo.

Tradycyjnie znakomite zawody rozegrał Aaron Rodgers (30/37, 342 jardy, 3 TD, żadnej straty). Na recivera numer dwa pod nieobecność kontuzjowanego Gregga Jenningsa wyrasta wspomniany już Cobb. Wielu fachowców twierdziło, że jest za mały, by znaleźć sobie niszę w NFL, gdy Packers wybierali go w drugiej rundzie ubiegłorocznego draftu. W zeszłym sezonie był wyróżniającym się graczem special teams, w tym jest już pełnowartościowym reciverem, drugim pod względem ilości złapanych podań i jardów podaniowych.

Martwić mogą jedynie dwie rzeczy. Po pierwsze Packers kompletnie nie mają gry biegowej. Trudno powiedzieć, czy to linia ofensywna nie potrafi odpowiednio blokować czy po prostu brakuje talentu na pozycji running backa. Pewnie jedno i drugie. Jest to o tyle niepokojące, że, jak pokazały ubiegłoroczne play-offy, Rodgers jest tylko człowiekiem i kiedy ma słabszy dzień potrzeba alternatywy w ataku.

Niestety kontuzji doznał też filar defensywy, safety Charles Woodson, jeden z najlepszych w lidze na swojej pozycji. Woodson złamał obojczyk, ten sam co dwa sezony temu w Super Bowl. Będzie wyłączony z gry co najmniej sześć tygodni, może dłużej. Oznaczałoby to, że wróci do gry tuż przed najważniejszą fazą walki o play-offy.

W następnej kolejce Packers podejmują u siebie słabeuszy z Jacksonville, którzy na domiar złego stracili z powodu kontuzji Maurice’a Jonesa-Drew, swoją najgroźniejszą broń w ofensywie. Mistrzowie sprzed dwóch lat powinni zanotować łatwe zwycięstwo. Najważniejsze, by nie tracić kolejnych graczy, bo od połowy listopada zaczyna się seria ciężkich meczy, które zadecydują o układzie sił w tej dywizji.

 

Nieprzyjemne deja vu

Oglądając mecz Patriots z NY Jest miałem uczucie, że tydzień temu widziałem to samo. Po wyrównanej pierwszej kwarcie Pats przejęli kontrolę nad meczem, w czwartej kwarcie mieli dwucyfrową przewagę i… prawie przegrali. Gdyby to nie byli Jest, tylko mocniejszy zespół, pewnie nie pisałbym „prawie”.

Tym razem na szczęście Brady stanął na wysokości zadania w ciągu niespełna dwóch minut poprowadził wyrównujący drive, a potem Patriots rozstrzygnęli dogrywkę na swoją korzyść, ale co się nadenerwowałem to moje.

Tych nerwów nie byłoby, gdyby nie proste błędy Patriots. Po raz kolejny okazało się, że obrona przeciwko grze biegowej idzie nieźle, krótkie podania nie dają dużo efekktu, ale długie podania siały wśród secondary Patriots spustoszenie. I to czyje podania! Marka Sancheza! Naprawdę niewiele jest tak słabych defensyw podaniowych w lidze, przeciw którym ten słaby w gruncie rzeczy rozgrywający może się pochwalić tak dobrym meczem.

Do tego w kluczowym momencie czwartej kwarty Devin McCourty, który wcześniej zanotował 104-jardowy powrót na TD po kick-offie, zaliczył fumble przy kolejnej akcji powrotnej i Jets przejęli piłkę na połowie Pats. Mogło się to skończyć tragicznie, na szczęście Stephen Hill w trzeciej próbie upuścił proste podanie nie atakowany przez nikogo (dzięki Stephen!) i skończyło się na field goalu, co dało Patriots czas na doprowadzenie do dogrywki.

Oczywiście, cieszy dobra postawa reciverów (choć Brandon Lloyd miał fatalny dzień), świetny ostatni drive Brady’ego, wciąż skuteczna gra biegowa. Cieszy dobra gra dwóch pierwszych linii obrony (choć przydałoby się więcej presji na QB rywali), ale wszystkie te wysiłki rujnuje katastrofalna secondary. Jeśli McCourty, Chang i spółka nie zaczną wreszcie grać na poziomie, którego się po nich oczekuje, to nici z Super Bowl w tym roku.

Zobacz też

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *