NFL Playoffs 2021: Bills i Packers w finałach konferencji

Ostatni raz w finale konferencji Buffalo Bills grali w sezonie 1993. Prezydentem USA był Bill Clinton, internet nowatorską ciekawostką, telefony komórkowe zabawką dla bogatych, a Elon Musk stażystą w Dolinie Krzemowej. Od tego czasu Packers grali w ośmiu finałach konferencji, trzech Super Bowl i zdobyli dwa tytuły mistrzów NFL. Jednak dziś nie jest ważna historia, a to, że obie drużyny pewnie wygrały swoje spotkania i awansowały do najlepszej czwórki sezonu 2020.

 

Los Angeles Rams 18 – 32 Green Bay Packers

Ten mecz został właściwie rozstrzygnięty jeszcze przed startem. Okazało się, że Aaron Donald nie doszedł do siebie po urazie żeber sprzed tygodnia. W czasie meczu spędził większość czasu za linią boczną, a kiedy już pojawiał się na placu gry, wywierał znikomy wpływ na grę. Co prawda Packers w większości akcji go podwajali, ale Donald w pełni sił radzi sobie nawet z podwojeniami. Tymczasem w sobotę nie radził sobie nawet jeden na jednego z Elgtonem  Jenkinsem. Jenkins to bardzo dobry guard, ale nawet najlepszym rzadko zdarza się rzucić Donalda na ziemię przy bull rushu. Sfrustrowany liniowy Rams po tej akcji niepotrzebnie szarpnął Jenkinsa za kratkę kasku, za co zarobił 15-jardową karę i był to jedyny moment spotkania gdy lider defensywy LA czymś się wyróżnił.

Fakt że uraz w praktyce wyłączył Donalda z gry, kompletnie rozbił cały defensywny plan drużyny z Kalifornii na to spotkanie. Rams próbowali grać mocno cofnięci, kryjąc strefą i z czteroosobowym pass rushem. W teorii miało to sens: z jednej strony chodziło o uniemożliwienie dalekich podań Aaronowi Rodgersowi i zmuszenie go do montowania długich serii ofensywnych i nieco dłuższego trzymania piłki. A to dawało szansę pass rushowi, by wejść do gry i Donaldowi, by wykonać jakąś akcję, która zmieni losy meczu.

Tyle że bez gracza z numerem 99 linia defensywna LA została kompletnie zdominowana, zarówno w pass protection, jak w obronie biegowej. Rodgers nie został zsackowany ani razu przez cały mecz. W większości akcji miał sporą swobodę działania. Ekipa z Green Bay nie miała też problemów z długimi seriami ofensywnymi. Także dlatego, że rywale byli bezradni wobec gry biegowej. Linia Packers całkowicie rządziła na linii wznowienia akcji i nie miało większego znaczenia czy biegał Aaron Jones, Jamaal Wiliams czy AJ Dillon. Cała trójka spokojnie zdobywała kolejne jardy.

Zadziwiające, że najlepsza defensywa sezonu zasadniczego właściwie nie miała innego pomysłu w obronie. Nie zostali kompletnie rozbici tylko dlatego, że Aaron Rodgers nie wykorzystał wszystkich okazji. Kilka razy przestrzelił otwartych partnerów. I choć prawdopodobieństwo wygranej Packers od drugiej kwarty ani na moment nie spadło poniżej 70%, a całą drugą połowę utrzymywało się powyżej 80% (wg modelu ESPN), to rozstrzygający cios zadali dopiero na 7 minut przed końcem meczu. Rodgers wreszcie trafił dalekim podaniem, a jego receiver tym razem nie upuścił piłki. 58-jardowe przyłożenie Allena Lazarda rozstrzygnęło ostatecznie losy meczu, choć tak naprawdę ani przez moment Rams nie nawiązali realnej walki z rywalem.

Jeśli coś powinno kibiców Packers martwić, to niezrozumiała strategia obrony. Mianowicie plan defensywy Packers na ten mecz wyglądał z grubsza tak samo jak Rams. Czyli luźna strefa z prostym pass rushem. Tyle że Packers nie grali przeciwko Rodgersowi czy Patrickowi Mahomesowi, gdzie takie podejście może (ale tylko może) mieć sens. Przeciwko sobie mieli rzadko biegającego rozgrywającego leczącego złamany kciuk i atak bez Coopera Kuppa, jednego z dwóch najlepszych receiverów w barwach LA. Aż się prosiło o agresywne krycie każdy swego w wykonaniu utalentowanych młodych CB Green Bay i jakieś kreatywne blitze.

Tymczasem Goff raz za razem, praktycznie nie niepokojony, posyłał podania na pusty środek boiska. Gdyby Sean McVay odważniej odszedł od biegania na rzecz grania przez Goffa, może Rams mieliby jakieś szanse. Jednak w drugiej połowie przebudził się pass rush Packers i to ostatecznie zakończyło wszelkie nadzieje na powrót gości.

Rams mają za sobą udany sezon, zamazujący nieco złe wrażenie jakie pozostawili w 2019 r. Mają stosunkowo dobrą sytuację z salary cap, sporo możliwości zrobienia więcej miejsca i czołowych zawodników z ważnymi kontraktami, co pozwala patrzeć w przyszłość z optymizmem.

Packers potwierdzili, że zatrzymanie ich ofensywy graniczy z cudem. Jednak z taką obroną będą mieli problemy w finale NFC, niezależnie od tego czy ich przeciwnikiem będzie Tom Beady czy Drew Brees.

 

Baltimore Ravens 3 – 17 Buffalo Bills

Drugi sobotni mecz Divisional Round zawiódł. Miał być pojedynek dwóch młodych dynamicznych QB. Tymczasem obaj rozgrywający (i ich koledzy) w tym samym stopniu co z rywalami walczyli z warunkami atmosferycznymi. Silny, a na domiar złego bardzo zmienny wiatr wiejący nad amerykańskimi Wielkimi Jeziorami o tej porze roku to nie jest nic nietypowego. Niestety dla gry podaniowej i special teams okazał się wprost zabójczy.

Jak bardzo? Wystarczy powiedzieć, że obaj kopacze trafili w sumie dwa z sześciu kopnięć z pola. Justin Tucker po raz pierwszy w karierze spudłował w jednym meczu dwa razy z odległości mniejszej niż 50 jardów.1

Problemy mieli też obaj rozgrywający, choć znacznie mniejsze Josh Allen. Nie ma w tym nic dziwnego, Allen zdążył nieco przywyknąć do dziwnych wiatrów w Buffalo. Komentujący mecz Chris Collinsworth, były WR Bengals, zauważył, że właśnie w Buffalo zagrał najgorszy mecz w karierze i że piłka na pewno „skręca w sposób, którego gracze Ravens się nie spodziewają”.

Zastanawia mnie fala krytyki, która spadła na Allena po tym meczu. Jasne, nie zagrał wybitnie, a 4,82 jarda netto na próbę podaniową trudno uznać za efektywną grę. Jednak w tych warunkach spisał się przyzwoicie, uniknął większych błędów, a kilka kluczowych podań na pierwsze próby do Johna Browna i Stefona Diggsa było naprawdę wysokiej klasy. Jak świetnie wiedzą stali czytelnicy, byłem bardzo sceptycznie nastawiony do Allena po jego pierwszych dwóch sezonach, ale pisanie, że zagrał w tym meczu równie słabo jak w latach 2018-19 to po prostu słaby clickbait. Zwłaszcza że wypadł jednak lepiej niż jego vis-a-vis Lamar Jackson, wciąż panujący MVP.

Jackson był w tym meczu kompletnie bezradny. Defensywa Buffalo była fantastycznie przygotowana na wszystkie biegowe pomysły Ravens. Znakomicie zagęszczali linię wznowienia akcji i górowali nad linią ofensywną Baltimore. Nie była to może pełna dominacja, ale jednak defensywa była lepsza. Bills skutecznie ograniczyli grę biegową rywali, a pogoda ograniczyła grę podaniową.

Do tego wszystkiego doszły niewymuszone błędy gości. Snapy Patricka Mekariego fruwały w każdym możliwym kierunku i nie miało to nic wspólnego z pogodą. Dwa przeleciały nad głową Lamara Jacksona. Przy pierwszym udało się uniknąć katastrofy. Przy drugim Ravens stracili 23 jardy i Jacksona, który doznał wstrząśnienia mózgu po uderzeniu głową o murawę. W sumie w całym meczu gracze Baltimore gubili piłkę pięć razy. Udało im się odzyskać wszystkie pięć fumbli co samo w sobie jest sporym łutem szczęścia, ale i tak mocno utrudniło to życie ofensywie.

Co gorsza gdy byli blisko wyrównania, fatalny błąd popełnił Jackson, który nie zauważył robbera. Taron Johnson przechwycił podanie Jacksona we własnym polu punktowym i wykonał 101-jardową akcję powrotną na przyłożenie. Była to akcja warta 10,36 EPA (wg Pro Football Reference) i zdecydowanie najbardziej wartościowe pojedyncze zagranie w tych playoffach.

Oczywiście ten mecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej. Z trzech wycieczek do red zone rywali Ravens wynieśli tylko 3 punkty. Gdyby w czwartej kwarcie rezerwowy QB Tyler Huntley podał celnie do kompletnie niepilnowanego Marquise’a Browna, Ravens mieliby szansę na powrót. Gdyby Justin Tucker był tak skuteczny jak zawsze. Gdyby, gdyby… Oczywiście możemy gdybać, ale faktem jest, że defensywa Bills była znakomicie przygotowana do meczu, a atak zrobił wystarczająco dużo, by tego nie zepsuć. Drużyna z Buffalo była zdecydowanie lepsza i zasłużenie awansowała do finału AFC.

Baltimore Ravens mają jedną z najlepszych sytuacji jeśli chodzi o salary cap, ale ten offseason zdominuje pewnie temat nowej umowy Lamara Jacksona.

 

Zostań mecenasem bloga:




  1. Choć prawdę mówiąc za dwa trafienia w słupek powinien być jakiś bonus, bo jednak słupek to znacznie mniejszy cel niż bramka :)

Zobacz też

Jeden komentarz

  1. 1. LAR – GB
    – Rodgers zakończyłby mecz wcześniej, gdyby Lazaar złapał jedno świetne podanie bodajże serię lub dwie wcześniej.

    – To jak adaptujesz się do meczu i w czasie meczu określa, którzy trenerzy są najlepsi. McVay się nie popisał. Dla mnie ideałem w tym względzie jest Bill B.

    – Mecz mimo wszystko ciekawy i GB zrobiło swoje. Pytanie czy wyciągną wnioski i czy to granie obrony nie było pod finał NFC.

    2. BAL – BUF
    – obejrzałem pierwszą połowę i pierwsza seria Ravens praktycznie 4 pierwsze próby biegowe. Ale mówię sobie, żeby nie oceniać zespołu po pierwszym drivie, bo już wiele razy się naciąłem. I tym razem miałbym rację.
    – pytanie czy nie można było grać krótszych podań w tym wietrze, bo długie ewidentnie przestrzeliwali i chcieli za bardzo.
    – cieszy obrona BUF i pewnie taśmy z meczów BAL z PIT i NE dały efekt, bo zatrzymali Jacksona.
    – center z BAL zagrał fatalnie i rozwalił mecz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *