Jak oszukać salary cap w NFL

Salary cap w NFL jest twarde. To znaczy, że nie ma wyjątków, podatków od luksusu ani innych sposobów, by przez dziesięć lat z rzędu przekraczać limit płac. Jak to więc możliwe, że niektóre kluby NFL regularnie wydają na zawodników więcej gotówki niż przewiduje limit? I jakim cudem wszystkie drużyny NFL zdołały się zmieścić w limicie na 2021 r., choć niektóre przekraczały go o niemal 50% na początku marca?

Żeby zrozumieć ten tekst, warto wiedzieć w ogólnych zarysach jak działa salary cap w NFL. Co prawda podlinkowany tekst jest z 2013 r. (to jeden z pierwszych tekstów na blogu), ale ogólne zasady nie uległy zmianom.

 

Bonus za podpisanie umowy

Jednym z głównych narzędzi omijania salary cap są bonusy umowne. To najstarsze z narzędzi, które dzisiaj omówię. Generalnie bonus to kwota, którą zawodnik dostaje do ręki od razu po spełnieniu określonego warunku, a nie „w ratach” w formie pensji wypłacanej przez 17 tygodni sezonu zasadniczego.

Zobacz też: Nie taki wolny agent, czyli co dzieje się z zawodnikiem NFL po wygaśnięciu kontraktu

Najprostszym i najczęściej stosowanym bonusem jest signing bonus, czyli bonus za podpisanie umowy. Z reguły zawodnik dostaje go na konto od razu po podpisaniu umowy, choć czasami jego wypłata bywa odraczana o pewien czas, głównie ze względów na przepływ gotówki (cash flow) w klubie. Ta kwota jest zawsze w pełni gwarantowana, co nie oznacza, że zawodnik zawsze ją dostanie.

Jednym z ciekawszych przypadków jest sprawa Aarona Hernandeza. Kiedy zawodnik został aresztowany w czerwcu 2013 r. pod zarzutem morderstwa, New England Patriots zwolnili go i wstrzymali wypłatę reszty należnego mu signing bonusu (miał otrzymać 3,25 mln w marcu 2014), motywując to złamaniem warunków kontraktu. NFLPA zaskarżyła tę decyzję i po długim postępowaniu klub doszedł do porozumienia ze spadkobiercami Hernandeza przed sezonem 2020. Jego dokładne warunki nie są znane, ale klub otrzymał 2,55 mln dodatkowego miejsca w salary cap, które od 2013 r. było „zaklepane” przez gwarantowane pieniądze Hernandeza.

Drugim przypadkiem jest sytuacja, gdy zawodnik przejdzie na emeryturę w trakcie trwania umowy. Wówczas klub może (ale nie musi) ubiegać się o zwrot „nierozliczonej” części signing bonusu.

Co znaczy nierozliczonej? Najważniejszą (z punktu widzenia salary cap) cechą tego bonusu jest jego rozłożenia na cały kontrakt (choć nie więcej niż pięć lat). Weźmy dla przykładu umowę Aarona Rodgersa z Packers (wszystkie screenshoty pochodzą z serwisu Spotrac.com)

Jak możecie zobaczyć, 57,5 mln z całej wartości kontraktu zostało wypłacone w postaci signing bonusu, który Rodgers w całości otrzymał od razu (to ostatnie możecie podejrzeć w rubryce „yearly cash”). Jednak bonus ten nie liczył się przeciwko salary cap tylko w sezonie 2018, gdy kontrakt zaczął obowiązywać. Zamiast tego rozkłada się na maksymalne dozwolone pięć lat, czyli obciąża limit płacowy Packers na 11,5 mln w każdym z sezonów 2018-2022. Jeśli Rodgers przeszedłby na emeryturę przed sezonem 2021, Packers mieliby prawo żądać od niego zwrotu 23 mln dolarów „niezaksięgowanego” jeszcze w salary cap bonusu.

Dla odmiany sięgnijmy do kontraktu jego klubowego kolegi, Aarona Jonesa.

Ten ma w umowie 13 mln signing bonusu, który rozkłada się na cztery lata, czyli cały czas trwania kontraktu, po 3,25 mln na rok.

Signing bonus to jedno z głównych źródeł „martwych pieniędzy” („dead money”). Jeśli klub zwalnia zawodnika lub sprzedaje go do innego klubu to wszystkie wypłacone, ale niezaksięgowane w limicie płac pieniądze obciążają salary cap drużyny w bieżącym sezonie. Jeśli jednak zwolnienie lub wymiana nastąpi po 1 czerwca, to martwe pieniądze obejmują tylko wydatki z bieżącego roku, a reszta przypada na następny sezon.

Obejrzyjmy to na powyższym przykładzie Jonesa. Gdyby Packers chcieli go zwolnić lub wymienić przed sezonem 2022, ich salary cap obciąży kwota 9,75 mln dolarów, czyli cały wypłacony, ale nierozliczony signing bonus (to, co miało być rozliczane w latach 2022-24). Gdyby zwolnili lub wymienili go po 1 czerwca, to w sezonie 2022 mieliby 3,25 mln martwych dolarów (signing bonus do rozliczenia w 2022 r.), a w sezonie 2023 6,5 mln (signing bonus rozliczany w latach 2023-24).

Ciekawym przypadkiem są Tampa Bay Buccaneers, którzy do niedawna w ogóle nie dawali weteranom signing bonusów, właśnie w celu uniknięcia martwych dolarów w salary cap, jednak w ostatnich latach stopniowo od tego odchodzą.

Signing bonus pozwala na zapłacenie dużych pieniędzy do ręki, nawet jeśli salary cap na to nie pozwala. Teraz się zapłaci, a później rozliczy.

 

Bonusy za bycie w składzie

Drugim typem jednorazowej wypłaty są bonusy za bycie w składzie („roster bonus”). Możemy tu wyróżnić bonusy za mecz, które są wypłacane, jeśli zawodnik jest do dyspozycji klubu w danym tygodniu. To częste zabezpieczenie w przypadku, gdy zawodnik jest często kontuzjowany – jeśli nie można go wystawić do gry, bonus za dany tydzień przepada, w przeciwieństwie do normalnej pensji. Wypłacone bonusy liczą się przeciwko salary cap w bieżącym roku (z wyjątkami, ale nie będę teraz wchodził w szczegóły).

Są też „klasyczne” roster bonusy. Na przykład Aaron Jones otrzyma w 2023 r. 7 mln dolarów 3 dnia roku ligowego (w 2021 r. byłby to 20 marca), jeśli wciąż będzie w składzie Packers. Ten zapis to tak naprawdę zabezpieczenie interesów zawodnika i można go przetłumaczyć jako: „jeśli będziecie mnie chcieli zwolnić przed sezonem 2023, zróbcie to na samym początku roku, inaczej i tak będziecie musieli zapłacić mi 7 mln”. Dlaczego to bardziej opłacalne dla zawodnika? Początek roku ligowego to początek free agency i znacznie większa szansa na dobry kontrakt w inny klubie niż po drafcie.

Roster bonus również nie rozkłada się w kontrakcie, czyli 7 mln dla Jonesa w 2023 r. będzie się liczyło na pełną kwotę tylko w sezonie 2023, o ile Packers nie zwolnią go wcześniej.

 

Restrukturyzacja umowy

Inny sposób na „oszukanie” salary cap to restrukturyzacja umowy. Weźmy na przykład WR Michaela Thomasa z New Orleans Saints. 12 marca zgodził się na restrukturyzację kontraktu. Wcześniej miał otrzymać 12,6 mln dolarów w formie cotygodniowej pensji za sezon 2021. Po restrukturyzacji ta pensja spadła do 0,99 mln. W zamian otrzymał jednorazowo 11,61 mln od razu na konto, czyli suma się zgadza.

Po co ten manewr? 11,61 mln bonusu za restrukturyzację („restructure bonus”) jest traktowane identycznie jak signing bonus, czyli rozkłada się na kolejne lata umowy. W przeciwieństwie do normalnej pensji, która liczy się przeciwko limitowi płac w danym roku. W ten sposób Thomas dostał swoje pieniądze szybciej, a klub uwolnił 8,7 mln dolarów w limicie na sezon 2021. To już druga restrukturyzacja w tej umowie. Przed sezonem 2020 Thomas zamienił na bonus 10 mln z pensji, co możecie zobaczyć w poniższej tabeli.

Ma to oczywiście swój koszt. W latach 2022-24 będzie obciążał salary cap kwotą o 2,9 mln wyższą niż zakładała pierwotna umowa (pozostałe części bonusu rozliczane w dorocznych transzach), a dodatkowo tu też mogą powstać martwe pieniądze, analogicznie jak przy signing bonusie. To między innymi stąd tak dużo martwych dolarów pozostałych po Jaredzie Goffie, którego 24,7 mln dolarów wciąż obciąża budżet płacowy Rams, choć zawodnik zagra w nadchodzącym sezonie w Lions.

Mistrzami tej formy wypychania obciążeń w przyszłość są Philadelphia Eagles i New Orleans Saints. I choć oba kluby w tym roku mocno to odczuły, to jednak wciąż korzystają z restrukturyzacji. Bez tego nie byliby w stanie spiąć budżetu. Ten sposób często generuje masę martwych pieniędzy, ale pozwala utrzymać się w grze.

Bonusy i restrukturyzacje są w NFL obecne od dawna i można je traktować jako zabezpieczenie zawodników, którzy dostają pieniądze od razu do ręki, a ich miejsca pracy są tym bezpieczniejsze, im więcej martwych dolarów wywoła ich zwolnienie. Jednak ostatni sposób to ewidentne naruszenie ducha zasady salary cap. Ale zgodne z literą NFL-owego prawa.

 

Puste lata umowy

Ten sposób jest nazywany różnie. „Dummy years” lub nieco bardziej dyplomatycznie „voidable years”. To sposób od lat wykorzystywany w Nowym Orleanie w kolejnych umowach Drew Breesa, ale w tym sezonie stał się prawdziwą plagą.

Chodzi o fikcyjne lata dodawane na końcu kontraktu. Formalnie umowa zawierana jest, na przykład, na pięć lat, ale zawiera zapis, że wygasa automatycznie po zakończeniu drugiego sezonu. Po co taka konstrukcja? Chodzi o rozłożenie bonusu na jak najdłuższy okres. Pamiętajcie, że maksymalnie to pięć lat. Jeśli umowa jest pięcioletnia, to przy 20 mln signing bonusu w bieżącym roku tylko 4 mln obciążą budżet. Jeśli miałoby to być „rzeczywiste” dwa lata, bieżące obciążenie to 10 mln.

Oczywiście ten wygasający kontrakt jest traktowany jak zwolnienie, a wszystkie nierozliczone pieniądze stają się martwymi pieniędzmi. Ale w tym względzie wielu generalnych menedżerów NFL jest jak Scarlett O’Hara z „Przeminęło z Wiatrem” – „Pomyślę o tym jutro”.

Jednym z bardziej absurdalnych kontraktów tego typu jest nowa umowa Tysoma Hilla z Saints. Hill miał ponad 16 mln zapisanych na sezon 2021, po którym jego umowa się kończyła. W połowie marca media podały, że podpisał nową umowę – pięcioletnią (do końca sezonu 2025) na 140 mln dolarów. Tyle że Hill zobaczy z tego zaledwie 12,159 mln, bo tyle zarobi w sezonie 2021, po którym umowa automatycznie wygasa. Pensja na cztery puste lata jest bardzo efektowna w komunikacie medialnym, ale całkowicie fikcyjna. Do tego stopnia, że Spotrac na swojej stronie pisze o rocznej umowie na 12,159 mln dolarów. W praktyce Hill musiał się zgodzić na obniżenie zarobków, a Saints zrobili sobie miejsce w salary cap na ten rok.

Z kolei dość ciekawym i kreatywnym wykorzystaniem tego sposobu jest umowa Daka Prescotta z Cowboys. Formalnie sześcioletnia, w praktyce wygaśnie po sezonie 2024. Skąd taka konstrukcja?

Przeznaczenie sezonu 2025 jest oczywiste – pozwala rozłożyć signing bonus na maksymalne dozwolone pięć lat. Ale po co ten szósty rok? To przygotowanie pod restrukturyzację umowy za rok. Przed sezonem 2022 większość pensji Prescotta zostanie zamieniona na restructure bonus, a 2026 rok pozwoli rozłożyć ten bonus na pięć, a nie na cztery lata (jak stałoby się, gdyby na końcu były tylko jeden pusty rok). To oczywiście oznacza przynajmniej 20 mln martwych dolarów w sezonie 2025, jeśli Prescott i Cowboys nie podpiszą w międzyczasie nowej umowy. Ale cóż, pomyślą o tym jutro. Albo za kilka lat.

 

Salary cap to w amerykańskim sporcie skuteczne narzędzie wyrównujące rywalizację. A także przydatna wymówka, gdy klub chce zwolnić zawodnika lub zapłacić mniej pieniędzy. Ale w praktyce jeśli jest wola, to zawsze znajdzie się sposób na obejście ograniczeń stawianych przez system.

 

Zostań mecenasem bloga:




Zobacz też

3 komentarze

  1. I tu dochodzimy do dwóch założeń:
    1. Salary cap tylko rośnie
    2. Umowy nigdy nie są tanie

    Ten rok zaskoczył wszystkich i po nim salary cap może tylko rosnąć. Chyba, że covid jeszcze z nami pozostanie. A nawet jeśli nie, to czy będzie kryzys finansowy po nim czy też nie. Do tego teoretycznie nowa umowa telewizyjna i rok, w którym teoretycznie długi spłacą się same. Ale czy na pewno?

    Gdzieś czytałem, że GM Colts powiedział, że on tak gospodaruje pieniędzmi, aby nie trzeba było nikogo zwalniać z powodu salary cap.

  2. @Krzysztof Krzemień
    Robisz fajną robotę w kwestii popularyzacji NFL w Polsce.
    Czy nie myślałeś o tym, aby rozszerzyć dotacje swojej strony o https://buycoffee.to/ ? Pytam, bo w tej chwili masz Patronite, które wymaga regularnych wpłat. A nie wszyscy są do tego chętni. Na przykład ja, ale z chęcią wsparłbym Ciebie co jakiś czas dotacją bez zobowiązań.

  3. A ja dalej nie wiem jakim cudem A. Jones miałby dostać tylko $20M za dwa kolejne franchise tagi skoro tylko w tym roku RB dostanie z tego tytułu 11,1M.

    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *