NFL, tydzień 14: We właściwym momencie

W NFL nie wystarczy być dobrym. Trzeba być jeszcze dobrym we właściwym momencie. Triumfalny pochód we wrześniu i październiku nie jest wiele wart, jeśli drużyna znika w styczniu. Niemal co roku mamy kilku bohaterów września, którzy kończą fatalnie i drużyny, które zaczynają fatalnie, ale rozpędzają się we właściwym momencie. Nie inaczej jest w tym sezonie, a wiele niedocenianych zespołów ma szansę poważnie namieszać.

 

W 2007 r. wydawało się, że koronacja nowego mistrza jest tylko formalnością. Po jednej stronie stali New England Patriots, pierwsza drużyna z kompletem wygranych odkąd NFL wprowadziła 16-meczowy sezon. Po drugiej grający w kratkę New York Giants. Dopiero 15. drużyna w przedsezonowych typach bukmacherów, weszli do playoffów z dziką kartą. Przed meczem handicap w zakładach na Patriots wynosił 12,5 punktu i był jednym z najwyższych w historii. A jednak to Giants wygrali. I choć mecz był wyrównany i obie drużyny mogły przechylić go na swoją korzyść, ostatecznie to nowojorczycy wznieśli w górę Lombardi Trophy i tylko to się liczy. Skąd taka sensacja?

Na pewno Patriots nie byli tą samą drużyną co na początku sezonu. O ile na start rozgrywek ich atak po prostu zmiatał rywala za rywalem, o tyle pod koniec zaczęli grać zauważalnie słabiej. Nie słabo, nie przesadzajmy, ale problemy mieli już w meczu zamykającym sezon i musieli dać z siebie naprawdę wszystko, by minimalnie pokonać rywali i dociągnąć do 16 wygranych. Ich przeciwnik? New York Giants. Także w playoffach nie dominowali tak, jak można było się spodziewać. Z kolei Giants z każdym styczniowym meczem grali lepiej, a ich świetna linia defensywna ostatecznie stała się czynnikiem decydującym o mistrzostwie, gdy uniemożliwili Tomowi Brady’emu i spółce rozwinięcie skrzydeł.

W 2010 r. atak Packers ogarnął się na tyle w playoffach, by doprowadzić drużynę do mistrzostwa, mimo że do postseason weszli z szóstego miejsca w konferencji. Przed rokiem kapitalna końcówka sezonu niemal dała Bengals mistrzostwo.

To samo dział w drugą stronę. Zapytajcie fanów Ravens i Cardinals, którzy od kilku sezonów triumfują w pierwszej połowie rozgrywek, by w zimowych miesiącach bezradnie obserwować krach swoich ulubieńców. Mistrzostwo zdobywa się w grudniu, styczniu i lutym. Wcześniej musisz być jedynie na tyle dobrym, by twoje mecze w grudniu wciąż miały jakieś znaczenie.

Naturalnie najlepiej byłoby mieć równą wysoką formę przez cały rok, ale z wielu względów jest to mało realne.

Pierwszy czynnik to ludzka fizjologia. Ludzki organizm nie może działać na pełnej wydolności przez pięć miesięcy. Niejednokrotnie słyszymy, zwłaszcza w sportach indywidualnych, że zawodnicy „szykują formę” na konkretne zawody. Chodzi o taki dobór treningu, by szczyt możliwości fizycznych wypadł w określonym terminie. Nie oznacza to, że następnego dnia się rozsypują, ale naturalne jest, że forma zacznie stopniowo spadać. Nie jakoś drastycznie, ale na najwyższym poziomie małe zmiany robią wielką różnicę. W NFL oczywiście trenuje się nieco inaczej niż np. w pływaniu czy narciarstwie, ale i tak w naturalny sposób w ciągu sezonu pojawiają się okresy lepszej i gorszej wydolności organizmu. A czasami różnica między biegiem 19 i 20 km/h to różnica między przyłożeniem a powaleniem bez pierwszej próby.

W NFL znaczącą rolę ma ogólne „zużycie materiału”. Począwszy od ciężkich kontuzji, uniemożliwiających grę, po obolałe stawy, ponaciągane mięśnie, poobijane żebra i ogólne zmęczenie. Tu ogromną rolę do odegrania mają fizjoterapeuci i odnowa biologiczna poszczególnych drużyn oraz budowa składu: drużyna marząca o wielkich sukcesach powinna mieć wartościowych zmienników i odpowiednio ich wkomponowywać w zespół już od sierpnia. W NFL pytanie nie brzmi „czy” poważne kontuzje się pojawią, ale „kiedy” i „kto”.

W miarę trwania sezonu drużyny zaczynają się ze sobą zgrywać. Ma to szczególne znaczenie w zespołach, gdzie większą rolę odgrywają nowe nabytki (czy to z rynku czy z draftu) albo pojawili się nowi trenerzy/koordynatorzy. W okresie przedsezonowym z reguły brak czasu na przećwiczenie kluczowych wariantów „w warunkach bojowych”.

Kolejną kwestią jest zdolność drużyn do adaptacji. W NFL nie ma czegoś takiego jak „niezwyciężona taktyka”. Na każdy dobry pomysł w ofensywie czy defensywie jest kontrpomysł. Kiedy po 5-6 meczach rywale zbiorą wystarczająco wiele danych, mogą się przygotować pod kątem konkretnych pomysłów taktycznych. I wówczas rolą sztabu trenerskiego są odpowiednie modyfikacje. Oczywiście nikt nie przebuduje kompletnie całego systemu w środku sezonu. Ale drobne modyfikacje, które utrudnią przeciwnikom odczytywanie zamiarów i łamanie własnych tendencji są niezbędne do sukcesów w drugiej połowie roku.

I wreszcie szczęście. W zależności od badania ocenia się, że ok. 40-60% czynników decydujących o wyniku znajduje się poza wpływem grających zespołów. Innymi słowy drużyna może grać nawet dwa razy słabiej tylko dlatego, że przeszli od ekstremalnego szczęścia do ekstremalnego pecha (choć oczywiście takie skrajności rzadko się spotyka „w naturze”).

 

Mała uwaga do dalszej części. Wykorzystuję tam dane z modeli opartych na EPA (takich jak Bena Baldwina, FPI czy DVOA). Zadaniem tych modeli jest lepsza ocena realnej siły drużyny niż klasyczne analizowanie liczby zwycięstw. Ich podstawową rolą jest przewidywanie. To znaczy próba oceny, która drużyna ma większe szanse na wygraną. Nie „czy zasłużyli”, nie „czy wygrają”, ale „kto ma większe szanse”. W takich modelach wydarzenia zawsze podawane są jako pewne prawdopodobieństwo, nie pewnik. Ostatecznie liczy się to, kto zdobędzie więcej punktów, ale to właśnie na właściwej ocenie prawdopodobieństwa miliardy dolarów zarabiają firmy bukmacherskie, kasyna i ubezpieczyciele.

 

Detroit Lions

W tym sezonie mamy kilka drużyn, które pasują do tematu tego wpisu. Jedną z nich już się ostatnio zajmowałem: Cincinnati Bengals. Tygrysy potwierdziły, że nabrali wiatru w żagle, tym razem wygraną przeciwko Browns i niewiele mogę tutaj dopisać, więc odsyłam do tekstu sprzed tygodnia.

Za to dwie kolejne ekipy jeszcze do niedawna były uważane za absolutne ligowe doły. Zacznijmy od zespołu, który zaskakuje mnie najbardziej: Detroit Lions. Zaczęli sezon fatalnie, przegrali sześć z siedmiu pierwszych meczów, a kulminacją był łomot 29:0, który zebrali w Nowej Anglii. Ich sytuacja była mocno nietypowa, bo dysponowali niezłą ofensywą przy katastrofalnej obronie. Często takie drużyny osiągają spore sukcesy: niektóre z sezonów Saints i Packers z ostatniej dekady czy Colts pod wodzą Peytona Manninga są najlepszym dowodem. Jednak Jared Goff, choć ostatnio gra znacznie powyżej oczekiwań, nie jest jednym z najlepszych rozgrywających swojego pokolenia. W efekcie ten atak nie był w stanie nadrobić problemów, w jakie wpychała go defensywa.

Jednak w drugiej części sezonu stało się coś nieoczekiwanego: obrona zaczęła grać solidnie. Nie, nie zmienili się w Broncos 2015 z dnia na dzień, ale przestali być problemem. W pierwszych siedmiu meczach sezonu w każdym spotkaniu oddawali 24 punkty lub więcej. W kolejnych sześciu zdarzyło się to tylko dwa razy.

Trudno wprost wyrazić katastrofę, jaką była ta defensywa na start sezonu. W pierwszych siedmiu meczach oddawali średnio 0,194 EPA na akcję. To był najgorszy wynik w lidze. I to… bardzo najgorszy. Różnica między nimi, a 31. defensywą Falcons była większa niż między Falcons, a sklasyfikowanymi na miejscu 17. Rams. Dla porównania tylko jeden atak zdobywał w tym czasie więcej EPA na akcję i byli to Chiefs (0,226). Innymi słowy każdy ich rywal mógł się czuć jakby byli kimś pomiędzy Bills i Chiefs w ataku. Z kolei od ósmego spotkania w tym roku ich obrona oddaje tylko 0,008 EPA na akcję, czyli jest niemal dokładnie przeciętną formacją, sklasyfikowaną na 14. miejscu w NFL.

„Przeciętny” z reguły nie kojarzy nam się z komplementem, ale mówimy o gigantycznym skoku. Statystyczny atak rywali Lions w tym czasie przestał być odpowiednikiem Chiefs, a stał się odpowiednikiem Vikings. Co ciekawe poprawił się też atak Lwów: z -0,006 EPA na akcję w pierwszych siedmiu meczach (20. miejsce w lidze) z 0,127 EPA na akcję w kolejnych (5. miejsce).

To wszystko sprawia, że mogą realnie myśleć o playoffach. Teoretycznie mają jeszcze szansę na wygranie dywizji, ale musieliby wygrać komplet meczów przy komplecie porażek Vikings. Mało prawdopodobne, i to mimo że w ostatnim tygodniu to właśnie zespół z Minnesoty pokonali w świetnym stylu. W obecnej tabeli mają jeden mecz starty do Seahawks oraz półtora do Comanders i Giants (obie te drużyny mają po remisie). Niestety Seahawks mają nad nimi przewagę tiebreakera, dzięki bezpośredniej wygranej, a Lions muszą wyprzedzić minimum dwóch rywali, by załapać się do playoffów.

 

Jacksonville Jaguars

Drugi zaskakujący postęp zrobili Jacksonville Jaguars. Zaczęli sezon całkiem nieźle, ale potem przyszły tygodnie chude i pięć porażek z rzędu, z czego najbardziej bolesne były klęski z Colts i Texans. Dla tych drugich to jedyna wygrana w całym sezonie. Udało się jednak wrócić na właściwe tory – trzy wygrane w ostatnich pięciu meczach, przy czym porażkę z Chiefs na wyjeździe można uznać ze „wliczoną w koszty”. Najważniejszym z tej serii był wyjazd do Tennessee, gdzie Jaguarom udało się wygrać po raz pierwszy od 2013 r. Porażka w tym meczu praktycznie wyeliminowałaby ich z walki o playoffy. Wygrana daje szansę na wygranie dywizji. Mają dwa zwycięstwa straty do Titans i mecz u siebie z nimi na zakończenie sezonu zasadniczego. Jeśli w trzech nadchodzących meczach zgromadzą jedno zwycięstwo więcej niż ich rywale, starcie w Jacksonville będzie meczem o dywizję.

Ostatnia wygrana pokazała najważniejszy czynnik poprawy Jaguars: Trevor Lawrence. Młody rozgrywający ma za sobą fatalny sezon debiutancki, jednak trudno się dziwić, biorąc pod uwagę zamieszanie na ławce trenerskiej w tym czasie. W swoim drugim sezonie zaczął w kratkę, ale w ostatnich tygodniach jest fantastyczny. Od 9. kolejki generuje 0,24 EPA na akcję (za Next Gen Stats), co jest drugim najlepszym wynikiem w tym czasie. W ciągu tych pięciu meczów zanotował 10 TD/0 INT (choć stracił dwa fumble), passer rating 111,7 i ANY/A 8,03, dokładając jeszcze jedno przyłożenie biegowe. Dla kontekstu: passer rating byłby najlepszy w NFL w pełnym sezonie, a ANY/A drugie za Tuą Tagovailoą. A biorąc pod uwagę, jak wielu młodych rozgrywających robi ostatni wielkie postępy w trzecim sezonie (Tua, Jalen Hurts, Josh Allen), fani mogą oczekiwać, że to jeszcze nie koniec.

Młody, rozgrzany do białości QB? To nie jest widok, jaki chciałby się oglądać przeciwko własnemu zespołowi, nawet jeśli obrona pozostawia sporo do życzenia (30. EPA na akcję w NFL od 9. tygodnia, 22. w przekroju całego sezonu).

 

Można by też umieścić na tej liście San Francisco 49ers, ale to raczej kwestia silnego zespołu grającego w kratkę, który wreszcie ustabilizował formę. Choć trzeba przyznać, że w ostatnich tygodniach wspinają się na wyżyny i to mimo że atak prowadzi trzeci QB. Jeśli potrwa to dalej i Brock Purdy poprowadzi ich do sukcesów w postseason, będzie to prawdopodobnie najlepsza historia Kopciuszka od czasu Toma Brady’ego.

 

Tennessee Titans

Na drugim biegunie są Tennessee Titans. Po 11 tygodniach mieli bilans 7-3, jednak przegrali trzy ostatnie mecze i ich udział w playoffach jest zagrożony. Co gorsza z meczu na mecz przegrywają w gorszym stylu. Spotkanie z Jaguars obnażyło ich kolejną słabość. Tym razem rywalom nie udało się zatrzymać Derricka Henry’ego, który wybiegał 96 jardów w 11 próbach z 1 TD w pierwszej połowie. Tyle że zatrzymywać go specjalnie nie musieli, bo zdołali wymusić cztery straty (po dwie Henry’ego i Ryana Tannehilla) i wyjść na prowadzenie, więc Titans musieli zrezygnować z biegania i zacząć rzucać, by gonić wynik. Szybko okazało się, że nie są do tego zdolni.

Mają więc archaiczną ofensywę, brak przełącznika na lepsze tempo i problemy w organizacji, które unaoczniło zwolnienie GM-a przed tygodniem. Co gorsza ich atak, który teoretycznie powinien stawać się mocniejszy w miarę narastania zmęczenia rywala, z kwarty na kwartę staje się coraz słabszy.

W ostatnich trzech tygodniach Titans byli 26. ofensywą w lidze (-0,108 EPA na akcję, minimalnie lepiej niż Broncos) i 31. defensywą (oddającą 0,193 EPA na akcję). Jeśli szybko czegoś nie wymyślą, ich sezon może skończyć się na 17 meczach.

 

Seattle Seahawks

Chyba żadna grupa fanów nie ma w tym roku takiej huśtawki emocjonalnej jak Seahawks (choć pewnie fani Giants i Vikings mieliby tu coś do powiedzenia). Wydawało się, że będzie to dla nich stracony sezon, a potem okazało się, że nagle mają jednego z najlepszych rozgrywających w lidze i prowadzenie w dywizji. Niestety, po trzech porażkach w czterech ostatnich meczach z prowadzenia pozostały już tylko wspomnienia, podobnie jak z czołowego rozgrywającego.

Geno Smith zaczął sezon wybornie i grał naprawdę świetny futbol. Jednak w kolejnych tygodniach powoli zmienił się w zawodnika lekko powyżej przeciętnej.

Przed sezonem „Geno powyżej ligowej przeciętnej” fani Seahawks braliby w ciemno, ale po świetnym starcie ostatnie tygodnie są jednak pewnym rozczarowaniem. To nie tak, że Smith nagle zapomniał jak się gra w futbol, ale stał się nieco nieostrożny. Jego największym problemem z ostatnich tygodniach są liczne straty, podczas gdy na starcie sezonu całkiem nieźle chronił piłkę. W efekcie młodej drużynie brakuje tych kilku dodatkowych posiadań, by rozstrzygać mecze na swoją korzyść.

Niewątpliwie nie pomagają kolejne urazy i defensywa, która w ostatnich czterech tygodniach jest 30. pod względem EPA w lidze. Jednak warto pamiętać, że „ligowy średniak walczący o playoffy” to i tak dobry sezon, biorąc pod uwagę sierpniowe przewidywania. Co więcej ta drużyna ma sporo ciekawych młodych zawodników, niezłą sytuację płacową i sporo wysokich wyborów w drafcie. Za rok-dwa mogą być naprawdę mocni. A w tym roku? Obecnie są poza playoffami i czeka ich bardzo ciężka końcówka (SF, KC, NYJ, LAR). Postseason jeszcze nie w tym roku.

 

Miami Dolphins

Miałem spore wątpliwości czy umieszczać Miami Dolphins na tej liście. Uznajmy ich za drużynę „do obserwacji”. Wyglądają na zespół, którą rywale rozgryźli. I absolutnie nie chcę tutaj wygłaszać głodnych kawałków o tym, jak to zawsze wiedziałem, ze Tua jest do bani. Rozgrywający Dolphins zrobił w tym roku ogromny i realny postęp i jest znacznie lepszym graczem niż rok czy dwa temu. Nie zmienia to jednak faktu, że tak on, jak i każdy inny zawodnik NFL, spisuje się lepiej w systemie, który podkreśla jego mocne strony, a maskuje słabsze. Tymczasem w ostatnich tygodniach rywale skutecznie odbierają mu jego strefę komfortu – środek boiska. Zacieśniając ten obszar zmuszają go do szukania jardów na zewnątrz, co nie jest jego grą.

Chargers zdołali też całkiem skutecznie ograniczyć Tyreeka Hilla, grając dużo każdy swego i naciskając na niego fizycznie od linii wznowienia akcji. Hill i tak miał jedną długą akcję, gdy jego obrońca się potknął, ale nie był w stanie regularnie generować jardów i nowych pierwszych prób.

Kryzys przechodzi też sam Tua. W ostatnich tygodniach wyraźnie zgubił swoją skuteczność, która była jednym z największych jego atutów w tym sezonie. I nie chodzi tylko o fakt, że wykonuje więcej trudnych rzutów, więc mniej dochodzi celu (chociaż to też). Jednak w ostatnich dwóch tygodniach jego CPOE, uwzględniające trudność podań, wyniosło -13,7%, podczas gdy wcześniej notował je na poziomie 5,6%. Zresztą widać to gołym okiem – zdecydowanie za dużo jego podań szybuje gdzieś nad wyciągniętymi rękami receiverów.

Porażka z Chargers mocno skomplikowała sytuację Miami w konferencji, jednak nie czas jeszcze na larum. W ostatnich czterech meczach Delfiny trzy razy grają z rywalami z dywizji i to właśnie te spotkania, zwłaszcza z Patriots i Jets, będą najważniejsze dla ich awansu do playoffów. Wciąż scenariuszem bazowym jest ich udział w postseason.

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika statystyka:

  • QB Jalen Hurts (Eagles) został pierwszym rozgrywającym w historii, który zaliczył dwucyfrową liczbę przyłożeń biegowych w dwóch kolejnych sezonach.
  • Trener Andy Reid (Chiefs) został trzecim trenerem w historii NFL, który wygrał 10 lub więcej spotkań w ośmiu kolejnych sezonach. Jest to jego 17. taki sezon w karierze i w tej klasyfikacji wskoczył na trzecią pozycję na liście wszechczasów
  • TE Travis Kelce został piątym w historii tight endem z 10 000 jardów po złapanych podaniach i pierwszym, który zaliczył minimum 1 tys. jardów w siedmiu różnych sezonach. Żaden innyh TE nie ma więcej niż czterech takich sezonów na koncie.

2. Z notatnika medyka:

  • QB Kyler Murray (Cardinals) – zerwane więzadło ACL, koniec sezonu, początek następnego pod znakiem zapytania
  • OT Terence Steele (Cowboys) – zerwane więzadło ACL, koniec sezonu, początek następnego pod znakiem zapytania

3. Philadelphia Eagles zostali pierwszą w tym sezonie drużyną, która zapewniła sobie awans do playoffów. Wygrali w fantastycznym stylu na wyjeździe z New York Giants, a Jalen Hurts coraz śmielej zgłasza akces na MVP. W tej chwili trudno sobie wyobrazić, by jakiś zespół NFC mógł im stanąć na drodze do Super Bowl, ale nie takie sensacje widywaliśmy, więc fanom radzę się jeszcze wstrzymać z okolicznościowymi tatuażami.

4. Buffalo Bills wygrali bardzo ważny mecz przeciwko New York Jets. Mimo porażki bohaterem był QB Mike White, który nie tylko zagrał solidne zawody, ale zrobił to mimo otrzymania dwóch potężnych (choć legalnych) ciosów od defensywy rywala. Przyszłość Zacha Wilsona w Jets wygląda coraz gorzej.

5. Baker Mayfield poprowadził zwycięską 98-jardową serię mając do dyspozycji mniej niż 2 minuty i zero przerw na żądanie po 48 godzinach od zameldowaniu się w nowym klubie. Bo czemu nie.

6. Źle się dzieje w Arizonie. Kyler Murray zerwał więzadła w kolanie co nie tylko kończy ten sezon, ale i stawia pod znakiem zapytania początek następnego. GM Steve Keim ogłosił, że bierze bezterminowy urlop z powodów zdrowotnych, a media piszą, że rzekomo trenerzy nie są zbyt chętni do objęcia posady w Cardinals, jeśli ta miałby się stać dostępna, czego wykluczyć nie można, biorąc pod uwagę ostatni regres drużyny.

 

Zostań mecenasem bloga:




Zobacz też

Jeden komentarz

  1. 1. Dziwna ta kontuzja Murraya. Jakby slide i bez kontaktu. Naprawdę dziwne. Moim zdaniem Cardinals pośpieszyli się z jego wysokim kontraktem.

    2. Lions są naprawdę ciekawi. Ja bym dał jednak jakiś credid dla Goofa. Ma ciekawe otoczenie i potrafi je wykorzystać. No i Lions są czarnym koniem rozgrywek. Szkoda przegranego meczu z Seattle (48-45). No i biorąc pod uwagę TNF i przegraną Seattle, to jeśli pokonają Jets … Myślę, że zagrają w PO. Są na fali i kto jak nie oni zwłaszcza, że Giants też są na fali opadającej.

    3. Miami, cóż… póki, co mała powtórka z zeszłego sezonu, gdzie zaczęli nieźle i klops. W PO pewnie zagrają, ale…

    4. Naprawdę, to co robią w SF z rozgrywającym z chyba 7 rundy draftu jest niesamowite. Pewnie na awans do SB nie wystarczy, chyba, że to nowy TB12 🙂 No, ale mają graczy i ciekawy schemat ofensywy. Do tego defensywa trzymać ich będzie w grze. I jest naprawdę niezła.

    5. Jags mają szansę, ale nie z uwagi na ich siłę, ale słabość Titans. Trzeba im jednak oddać sprawiedliwość, że Pedersen poukładał sporo i wiadomo, że w tym sezonie nikt nie oczekiwał cudu. Za to awans do PO będzie miłą niespodzianką.

    6. Co do Jets, to jednak White też nie jest rozwiązaniem. Pytanie, kto jest. Zwłaszcza, że przed nimi ciężki mecz z Lions. Za to mają naprawdę silną obronę, która długo będzie ich trzymać w grze.

    7. I na koniec bonus dla autora. Słuchałem podcastu Grega Beddarda i ofensywę Pats w meczu z Cardinals nazwał pathetic high school ofense. Ja bym powiedział whatever works. Ja bym się tu zastanowił nad PFF, bo jakimś cudem ich OL jest w TOP 5 i to pomimo problemów z ochroną Maca. Jakim cudem? Jak oni to mierzą?

    8. I jeszcze Raiders. Już myślałem, że są na dobrej drodze do 6-7 i walki o PO, a tu takie rozczarowanie. Naprawdę? Był spory postęp w grze i wygrane, a tu taka niemiła niespodzianka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *