Ostatnią dekadę w NFL śmiało można nazwać dekadą draftu. Coroczne wydarzenie stało się jedną z najchętniej oglądanych transmisji sportowych na wiosnę (mimo braku sportu na ekranie), a drużyny zrozumiały, że tani zawodnik na debiutanckim kontrakcie to jeden z najcenniejszych zasobów, jakie mogą pozyskać. Nic dziwnego, że front office zaczęły przywiązywać coraz większą wagę do utrzymania i pozyskania dodatkowych wyborów. Niemniej wybory pozostają jedną z głównych walut w wymianach między klubami, zwłaszcza że w NFL niedopuszczalne jest oferowanie gotówki w ramach takich transakcji. W związku z tym jednym z kluczowych pytań na jakie musi odpowiedzieć każdy GM brzmi: ile warte są moje wybory. A odpowiedź, jak to często w życiu bywa, brzmi: to zależy.
Nigdy nie będziemy w stanie jednoznacznie określić wartości wyboru w drafcie, czy to relatywnej (jaki odsetek wartości wyboru #1 ma wybór #100?) czy bezwzględnej („wybór #1 ma wartość 25 mln dolarów”). Każda z metod, które przedstawię wam poniżej ma swoje wady i słabe strony i mierzy nieco inne rzeczy. Co więcej wszystkie oparte są na wartościach historycznych, a te cały czas się zmieniają – do NFL trafiają nowi zawodnicy, którzy sprawdzają się lub nie, a weterani otrzymują nowe, coraz wyższe umowy.
Drugi problem z danymi historycznymi: nie mamy dobrego sposobu, by oddzielić „geny” od „wychowania”. Innymi słowy w jakim stopniu za sukces zawodnika w NFL odpowiada jego naturalny talent i wszystko czego nauczył się przed draftem, a w jakim stopniu praca, jaką wykonają z nim trenerzy klubu NFL, do którego trafia. Jednym z najsłynniejszych eksperymentów myślowych w tym temacie jest: „Gdyby Tom Brady trafił do Cleveland Browns z #183 w drafcie 2000 (Browns wzięli wtedy QB Spergona Wynna) czy zostałby najlepszym rozgrywającym w historii czy raczej kolejnym z dziesiątek wyborów w końcówce draftu, o których nikt nie pamięta?”
Wiemy na pewno, że oba te czynniki mają znaczenie, ale nikt do tej pory nie potrafił wiarygodnie określić ich wagi. Powód jest prosty: nie mamy szans na grupę kontrolną – nie mamy możliwości podzielić zawodnika na dwa, wysłać go w tym samym czasie do dwóch różnych drużyn i obserwować rozwój.1 Większość autorów skłania się jednak ku tezie, że kluby NFL przeceniają swoje możliwości zarówno w zakresie skautingu (wybór właściwego zawodnika), jak i wpływu późniejszej pracy z nim na jego grę.
Wiele prac z zakresu analityki futbolowej pokazuje, że draft to loteria. Co prawda wyższe wybory dają większą szansę na wygraną, ale nie ma trenera i GM-a, który w długim terminie byłby lepszy od konkurencji w wybieraniu zawodników. Zilustrujmy to na przykładzie: jeśli damy GM-owi sto wyborów #1, a jego koledze 100 wyborów #2, to ten pierwszy niemal na pewno wybierze lepszych zawodników. Ale jeśli damy stu GM-om sto wyborów #1, to różnice jakości wybranych przez nich zawodników będą minimalne. Choć zdarza się, że jakiś klub ma kilka świetnych draftów pod rząd, trudno utrzymać to w długim terminie.
Seattle Seahawks mieli serię fantastycznych draftów na początku drugiej dekady XXI wieku, potem nastąpiła seria fatalnych, a ostatnio znów draftują bardzo dobrze. Przy czym za sterami cały czas jest ten sam duet Pete Carroll – John Schneider.2
Jaki z tego wniosek? Jedynym sposobem na zwiększenie szans na loterii jest zakup większej ilości losów. A jeśli los losowi nie równy (w drafcie wyższy wybór ma większą szansę być trafionym), to należy gromadzić losy o jak największej sumarycznej wartości – i do tego właśnie przydają się tablice wartości poszczególnych wyborów, które zaraz wam pokażę.
(Na marginesie – zwiększanie w nieskończoność liczby wyborów przez wymiany w dół teoretycznie może być dobrym sposobem, ale w praktyce w NFL na drodze staje limit zawodników, których można zakontraktować na sezon i zgłosić do meczu. Trzech-czterech zawodników może dać taką samą produkcję jak gwiazda, ale zajmują miejsce innym potrzebnym zawodnikom. Znalezienie optymalnego rozwiązania nie jest tu prostym zadaniem.)
Jimmy Johnson i „chcę wygrać każdą wymianę”
Przez wiele lat najpopularniejszym tego typu narzędziem była tablica Jimmiego Johnsona, trenera i GM-a Dallas Cowboys, jednego z twórców dynastii z lat 90-tych XX wieku. Długo myślałem (i pisałem), że Johnson ułożył swoją tablicę „na czuja” i ten pogląd wyraża też wielu amerykańskich autorów. Jednak ostatnio odkryłem, że nie jest to prawda. Johnson (a raczej jego asystent) przypisał wartości punktowe poszczególnym wyborom na podstawie wymian z poprzednich lat.
W systemie Johnsona każdy wybór ma przypisaną wartość punktową, która określa jego wartość. Dla przykładu wybór #16 wart jest 1000 punktów, tyle samo co #31 (600) i #50 (400) w sumie. Oznacza to, że historycznie taka właśnie była cena tych wyborów w wymianach.
Johnson jako jeden z pierwszych pojął wartość jaką dają wybory w drafcie. Fundamentem dynastii Cowboys stało się oddanie za królewski okup ówczesnej gwiazdy, RB Herschela Walkera. Tablica punktowa stała się narzędziem, które pozwalało mu generować dodatkową wartość przy wymianach – po prostu pilnował, by zawsze pozyskać więcej punktów niż oddaje.
Jakkolwiek idea była słuszna, tabela miała jedną poważną wadę – zakres danych źródłowych. W latach 80-tych i 90-tych kluby jeszcze bardziej niż dziś wierzyły w swoją nieomylność. Każdy GM uważał, że potrafi zidentyfikować przyszłą gwiazdę lepiej niż konkurencja. Dziś wiemy, że to założenie jest nieprawdziwe, a na dłuższą metę prowadziło do przeceniania wartości wysokich wyborów w pierwszej rundzie, które pozwalały wybierać z pełnej lub prawie pełnej puli i znaczącego niedoceniania wyborów drugiego dnia draftu, czyli drugiej i trzeciej rundy.
Chase Stuart i przybliżona wartość
Na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku Chase Stuartopracował tabelę lepiej oddającą relatywną wartość graczy wybranych na poszczególnych pozycjach w drafcie. Postanowił oprzeć się na w miarę obiektywnej mierze, jaką jest wskaźnik Approximate Value (AV), czyli Przybliżona Wartość stworzony i publikowany przez Pro Football Reference. Stuart publikował wówczas w Pro Football Reference, więc jego tabela znana jest również jako „Tabela AV” i „Tabela PFR”. Jednak wszystkie te pojęcia odnoszą się do tego samego modelu.
AV to próba zamknięcia wartości dostarczanej drużynie przez każdego zawodnika w jednym syntetycznym wskaźniku. W dużym uproszczeniu AV przyznaje każdej ofensywie i defensywie pewną pulę punktów, która odpowiada całościowej produkcji w stosunku do ligowej średniej z całego sezonu, a następnie dzieli tę pulę na poszczególnych graczy w zależności od ich wkładu. W praktyce system jest znacznie bardziej skomplikowany, a o szczegółach możecie przeczytać tutaj. By dać wam pewien obraz: 10 za sezon to całkiem solidny starter, wysokie „naście” to kandydat do All Pro, a 20+ to kandydat do MVP. W sezonie 2022 najwyższe AV mieli Josh Allen i Jalen Hurts (po 20), a Patrick Mahomes, Matt Milano i Micah Parsons skończyli z wynikiem 19.
Przy opracowywaniu ile AV wart jest każdy wybór, Stuart przyjął następujące założenia:
- do swojego modelu wykorzystał 30 poprzednich draftów, czyli zaczął od wczesnych lat 80-tych XX wieku
- brał pod uwagę tylko AV wygenerowane w oryginalnej drużynie w pierwszych pięciu latach kariery, czyli przy maksymalnej długości debiutanckiej umowy.
- dla każdego wyboru usunął najwyższą i najniższą wartość, by uniknąć pojedynczych wyników znacząco zaburzających średnią (jak wspomniany Tom Brady)
- Pod uwagę brał AV przekraczające 2 w każdym sezonie, czyli jeśli zawodnik wygenerował co roku 10 AV, to za pięć lat uzbierał w tym modelu 40 pkt (5*10 – 5*2). 2 uznał za wartość, jaką może dać każdy niewydraftowany zawodnik, na którego nie trzeba zużywać wyboru, więc jeśli wydraftowany zawodnik daje tyle samo, to wartość wyboru jest zerowa.
Wyniki nie były szczególnie zaskakujące, bo podsumowywały to, o czym w środowisku mówiło się od dawna: tabela Johnsona zdecydowanie za bardzo ceni początek pierwszej rundy, a za mało drugą i trzecią rundę. Zaskakujące jednak było jak duża jest to skala. Według Johnsona wartość wyboru #33 (pierwszego wyboru drugiej rundy) to 19,3% wyboru #1, podczas gdy z modelu Stuarta wynika, że jest to 33,5%.
Tabela Stuarta jest znacznie bliższa rzeczywistej wartości niż model Johnsona i sam z niej korzystam. Niemniej nie jest bez wad, a główna to opieranie się na wskaźniku AV. Jakkolwiek jest to jeden z najlepszych syntetycznych wskaźników, to jednak zamknięcie tak ogromnego zróżnicowania zawodników i pozycji w jednej liczbie jest z góry skazane na niepowodzenia – stąd „przybliżony” w nazwie. AV nie jest w stanie wyizolować gry rozgrywającego, nagradza słabych zawodników, którzy rozegrali dużo snapów (bo grali w słabej drużynie), a także ma problemy z oceną gry ofensywnych liniowych.
Fitzgerald, Spielberger i wartość drugiego kontraktu
Nieco odmienne podejście postanowili przyjąć Jason Fitzgerald i Brad Spielberger z Over The Cap. Swój model zaprezentowali w książce „The Drafting Stage: Creating a Marketplace for NFL Draft Picks”.
Jak na specjalistów od salary cap przystało, oparli wartość zawodników na wartości drugich kontraktów, które podpisali. Następnie porównywali wartość tej umowy do średniej z pięciu najwyższych na danej pozycji w danym roku. Wzięli pod uwagę tylko debiutantów wybranych od 2011 r., czyli odkąd w życie weszło CBA ustanawiające sztywną wartość kontraktów debiutanckich uzależnionych od pozycji w drafcie.
Powstała tabela jest bardzo zbliżona do wyników otrzymanych przez Stuarta, choć przypisuje jeszcze wyższą wartość wyborom w drugiej i trzeciej rundzie. Wybór #33 ma tu 40,9% wartości wyboru #1 (przypomnijmy: 19,3% u Johnsona, 35,5% u Stuarta).
Otrzymany model ma kilka wad, z których największą jest mała próba. Jakkolwiek skala płacowa dla debiutantów istotnie znacząco zmieniła draft i cały rynek debiutantów, to jednak w momencie powstawania modelu autorzy oparli się na danych z zaledwie pięciu draftów (2011-2015). Fitzgerald i Spielberger zdawali sobie sprawę z tego problemu, więc do obliczeń dla każdego wyboru brali nie tylko właściwy numer, ale i kilka sąsiednich. To pozwoliło im wyeliminować pojedyncze przypadki zaburzające całość, ale sprawiło, że możemy tu mówić raczej o wartości wyborów z okolicy, niż konkretnego numeru w drafcie.
Kolejnym problemem jest użyta przez nich miara APY, czyli średniego rocznego wynagrodzenia w czasie trwania umowy. Ta wartość często jest sztucznie napompowana przez niegwarantowaną pensję na zakończenie kontraktu i nie oddaje realnej wartości, jaką klub przypisuje graczowi. Prawdopodobnie lepszą miarą byłyby gwarancje w umowie albo cashflow w pierwszych trzech latach. Dodatkowo tabela nie uwzględnia wartości opcji piątego roku, którą klub ma do dyspozycji. Ostatnim problemem jest sytuacja, gdy gracz dostaje wysoką umowę po jednym świetnym sezonie na koniec lub odwrotnie, jego wartość jest zaniżona przez poważną kontuzję. W tej sytuacji średnie zarobki na drugiej umowie nie oddają wartości zapewnionej drużynie na debiutanckim kontrakcie.
Ben Baldwin i wartość dodatkowa
O krok dalej postanowił pójść Ben Baldwin. Oparł się również na kolejnych umowach, ale użył danych dla debiutantów, którzy trafili do ligi w latach 2011-18. Ponadto wprowadził dwie ważne innowacje.
Po pierwsze wyłączył ze swojej analizy rozgrywających. Wyszedł ze słusznego założenia, że pozycja ta jest tak unikatowa i daje tak wysoką wartość, że rozgrywający, wybierani najczęściej na początku pierwszej rundy, znacząco zaburzają wyniki całości. Dlatego jego model przedstawia relatywną wartość wyborów dla graczy innych niż quarterback.
Po drugie policzył wartość dodatkową (ang. surplus value, można tez przetłumaczyć jako wartość nadwyżkowa). Wiemy, że debiutanci są cenni, bo zarabiają mniej niż weterani na tej samej pozycji. Ale o ile mniej? Baldwin przeliczył ich zarobki na debiutanckiej umowie na procent salary cap, następnie porównał to z wartością ich drugiej umowy (również wyrażoną w odsetku salary cap). Wynik to właśnie wartość dodatkowa, czyli o ile tańszy jest debiutant.
Na samym końcu jego artykułu można znaleźć wartości dla poszczególnych pozycji.
Co ciekawe jego dane pokazują, że jeśli nie wybierasz rozgrywającego, to początkowe wybory są jeszcze mniej warte: #33 to 65% wartości wyboru #1. A kiedy weźmiemy pod uwagę znacząco wyższe płace dla najwyżej wybieranych debiutantów, to #1 wcale nie jest najlepszym miejscem w drafcie (powtórzę: o ile nie wybierasz rozgrywającego). Ten tytuł należy się #12: to on ma najlepszą relację między wartością debiutanckiej umowy a drugich kontraktów dla graczy wybranych na tej pozycji. Co ciekawe, #1 daje bardzo niską wartość dodatkową. Tak niską, że niemal każdy wybór z pierwszej i drugiej rundy oferuje większą.
Cały model Baldwina dostępny jest jako kod na otwartej licencji, dzięki temu kibice o smykałce programistycznej mogą przeanalizować i rozbudować model. Omówienie, tabela i kod dostępne są tutaj.
Wady tego modelu są podobne jak u Fitzgeralda i Spielbergera: drugie umowy niekoniecznie oddające wartość zawodnika i nieuwzględnienie opcji piątego roku. Nieuwzględnionym wartościowym elementem w kalkulacji wartości dodatkowej jest też wyłączność na negocjacje drugiej umowy do czasu wygaśnięcia pierwszej, co zresztą sam Baldwin przyznaje.
Jaka jest wartość wyboru w drafcie? Zależy jak patrzeć, a modeli próbujących odpowiedzieć na to pytanie jest więcej niż w powyższym wpisie. Ale ostatecznie i tak potrzebny jest po prostu łut szczęścia.
Draft chart comparison: Baldwin (2023, April 17). Open Source Football: NFL Draft Value Chart. Retrieved from https://www.opensourcefootball.com/posts/2023-02-23-nfl-draft-value-chart/
Licence: CC BY-NC 4.0
Zostań mecenasem bloga:
- W przypadku dzieci znane są przypadki bliźniąt jednojajowych rozdzielonych po narodzinach i wychowanych w innych środowiskach, co daje nam możliwość przybliżonej oceny znaczenia poszczególnych czynników, a i tak problem jest niejednoznaczny i kontrowersyjny
- Warto przy tym zauważyć, że „słabsze drafty” miały miejsce, gdy klub grał lepiej i miał więcej gwiazd w pierwszym składzie, więc można się zastanowić, czy gracze trafiający do słabszych drużyn albo na słabiej obsadzoną pozycję nie mają handicapu w postaci większych możliwości pokazania się na boisku – temat czeka na zbadanie.
3 komentarze
Ciekawa analiza.
Opisane tabele pozwalają pewnie na mniej lub bardziej
miarodajną wycenę wymian dokonywanych w ramach
tego samego draftu.
Ale jakimi kryteriami posługują się decydenci drużyn, kiedy
handlują wyborami w różnych latach ?
Jest przecież tak wiele zmiennych, które nie pozwalają dziś
ocenić choćby z niewielkim prawdopodobieństwem jakim
wyborem w danej rundzie (własnym lub nabytym) można
będzie dysponować w kolejnych draftach. To czysta spekulacja.
W nadchodzącym drafcie widać wyraźnie smaczki z tym związane.
Świetni w 2022r Eagles, czy też bardzo przyzwoicie grające zespoły
z Seattle i Detroit mają w I rundzie wysokie piki z tytułu wcześniejszych
wymian, handlowane od NO, Denver, a nawet ub. mistrza z LA.
Tymczasem bardzo nieudane działanie podjęte przez SF w roku 2021,
które mogłoby załatwić na lata niejedną organizację, nie wywołało
takich reperkusji. Kolejne oddawane (w latach 22 i 23) pierwsze
wybory mają nr 29. Nie dowiemy się czego Dziewiątki mogłyby dokonać
mając trzech potencjalnych tanich starterów ( a 4 uwzględniając wybór
dzisiejszej nocy).
Po prostu przyjmuje się pewne założenia. Z reguły drużyna sprzedająca wybory zakłada, że dzięki tej wymianie będzie super 🙂 Często jest to też kwestia wyższego wyboru za rok, czyli oddaję tegoroczną piątą rundę za przyszłoroczną czwartą, więc na pewno będzie to wyższy wybór, pytanie na ile wyższy. Większość analityków bierze pozycję wynikającą z przedsezonowych stawek u bukmacherów.
1. Wysokie wybory w pierwszej rundzie 1-3 zwykle, czasem jeszcze 4 i 5 mają tylko sens jeśli bierze się QB. I z uwagi na strukturę draftu oraz na znaczenie pozycji QB mamy, to zaburzenie I to jest największy problem z draftem.
2. Potem kwestia czy jest run na OT, tak jak w tym drafcie, albo która grupa jest deep i nie trzeba się spieszyć.
3. A co do debiutantów trafiających do mocnych zespołów. Problem z opcją pokazania się jest taki, że niektórzy GM / HC myślą tym ile wydali na zawodnika i w której rundzie draftu go wybrali. Dlatego TB12 w większości klubów by nie zastąpił nr 1 draftu. Podobne szczęście miał Brock Purdy, ale nie wiem czy nie miał dłuższej drogi do roli startera. Cały problem był taki, że TB12 nie zagrał w finale AFC i technicznie Purdy też nie zagrał. TB12 pomogła gwiazda, a Purdy już nie miał zastępstwa i nie miał kto pomóc. Ciekaw jestem jego rywalizacji z nr 3 draftu.