W drugiej rundzie play-offów mieliśmy ciekawą prawidłowość. Pierwszy mecz w ciągu obu dni obfitował w dramaturgię, drugi był łatwym zwycięstwem faworyta. Warto było czekać cały rok na ten etap rozgrywek, nawet jeśli jego ofiarą padli moi Packers 🙂 A teraz do rzeczy.
Baltimore Ravens – Denver Broncos 38:35
Wydawało się, że sobotni mecz będzie dla Manninga i spółki tylko przystankiem przed epickim bojem w finale AFC z Tomem Bradym i jego Patriots. Z przepytywanych przez NFL.com 18 analityków, żaden nie postawił na zwycięstwo Ravens.
Dokładne opisanie przebiegu całego spotkania zajęłoby mi pewnie kilka stron (w końcu mieliśmy dwie dogrywki), więc sobie daruję, zwłaszcza, że można je znaleźć w wielu miejscach w internecie. Skupię się jedynie na kilku nasuwających mi się obserwacjach.
Po pierwsze to nie Ravens mecz wygrali, tylko Broncos przegrali. Oczywiście, należy docenić bomby Joego Flacco, dobrą grę jego reciverów i niesamowity mecz Raya Lewisa (17 tackles!). Ale Ravens nie pokazali nic ponad to, co w sezonie zasadniczym, a co ledwo starczyło na awans do play-offów. Defensywa wcale nie okazała się specjalnie szczelna, pozwalając rywalom na zdobycie 35 punktów. Ofensywa znów opierała się na biegach Raya Rice’a i długich podaniach.
Jedyne co trzeba docenić i pochwalić to konsekwencja. Ravens cierpliwie grali akcje biegowe, usypiali obronę i po chwili posyłali długą bombę podaniową. Przez cały mecz defensywa Broncos nie znalazła odpowiedzi na tą stosunkowo prostą strategię. A 70-jardowe podanie Flacco na TD, które doprowadziło do dogrywki, nie miało prawa dojść celu. Jednak katastrofalny błąd secondary Broncos pozwolił gościom doprowadzić do dogrywki.
Zresztą defensywa w ogóle zawiodła ekipę z Denver. Najczęściej sackujący zespół w lidze (średnio przeszło trzy sacki na mecz) zdołał dopaść Joego Flacco tylko raz. Ray Rice dość łatwo zdobywał kolejne jardy dołem, a secondary nie potrafiła przeciwstawić się reciverom Baltimore cały mecz, a nie tylko w ostatniej akcji.
Nawalił też Payton Manning, którego sam uznałem za MVP sezonu zasadniczego. Popełnił trzy fatalne straty. Bolesna była zwłaszcza ta ostatnia, która umożliwiła Ravens rozstrzygnięcie na swoją korzyść dogrywki.
Jedynym jasnym punktem Broncos były ich special teams. Tindon Holliday miał dwie akcje powrotne na TD, jedną po puncie, drugą po kick-offie. Co ciekawe była to pierwsza porażka tego gracza w tym sezonie. Zaczął go w Houston, gdzie wygrał pierwszych pięć meczy, potem przeniósł się do Denver, z którymi wygrał kolejnych jedenaście.
Ravens jadą w niedzielę do Nowej Anglii. Pytanie brzmi w jakiej będą dyspozycji po długim i wyczerpującym spotkaniu z Broncos.
Green Bay Packers – San Francisco 49ers 31:45
Przyznam się (choć trochę mi wstyd), że nie obejrzałem meczu do końca. Gdy w końcówce czwartej kwarty 49ers wyszli na 21-punktowe prowadzenie sfrustrowany poszedłem spać, zwłaszcza że była to u nas godzina 5:15 rano.
Od początku sezonu pisałem, że Packers nie są zespołem na tytuł mistrzowski i niestety okazało się, że miałem rację. Nawaliła przede wszystkim defensywa. I to na wszystkich frontach. Clay Matthews był zupełnie niewidoczny, zdławiony przez świetną linię ofensywną 49ers, a San Francisco podawali i biegali po całym boisku, jakby egzekwowali schematy ofensywne „na sucho”, bez obrońców.
Packers nie potrafili znaleźć sposobu na Colina Kaepernicka. Nie dość, że rozgrywający gospodarzy podał na 263 jardy (z czego niemal połowa trafiła do niesamowitego Michaela Crabtree), to jeszcze przebiegł 181 jardów. Kolejne 119 jardów dołożył biegiem Frank Gore. Gdzie był B.J. Radji, który powinien zatrzymywać te próby biegu? Gdzie był A.J. Hawk, który jako środkowy linebacker odpowiada za akcje biegowe? Trudno powiedzieć, nie zaobserwowałem, by robili wiele pożytecznych rzeczy.
Ofensywa także nie potrafiła złapać rytmu, zwłaszcza, że 49ers unieszkodliwili grę biegową Packers. Co prawda Aaron Rodgers potrafił zrobić coś z niczego, ale zabrakło mu wsparcia kolegów, zwłaszcza że przy dziurawej linii ofensywnej często pozbywał się piłki szybciej niż by należało.
49ers udowodnili, że są nadzwyczaj groźną ekipą i stali się z miejsca faworytem meczu o mistrzostwo NFC, mimo że będą grali na wyjeździe. Packers mają offseason, by przemyśleć jaką strategię przyjąć na przyszły rok. Dziur do łatania nie brakuje, choć szkielet zespołu wciąż jest silny.
Seattle Seahawks – Atlanta Falcons 28:30
Kiedy pod koniec trzeciej kwarty Falcons wyszli na prowadzenie 7:27 zostawiłem grający w tle mecz i zacząłem surfować po internecie. I całe szczęście, że zostawiłem, bo przegapiłbym jeden z najbardziej imponujących comebacków wszechczasów, któremu do pełnego powodzenia zabrakło jedynie kilkanaście sekund.
W ciągu jednej kwarty zespół z Seattle zdołał odrobić 21 punktów straty i wyjść na prowadzenie. Gdyby tytuł najlepszego debiutanta przyznawano nie tylko za sezon zasadniczy, ale i za play-offy, to Russel Wilson zdobyłby ją w cuglach. Gdyby tylko dostał wczoraj jakiekolwiek wsparcie od Marshawna Lyncha, to Seahawks wygraliby ten mecz w cuglach. Niestety dla drużyny z zachodniego wybrzeża, RB Seahawks zagrał najsłabszy mecz w sezonie. Kompletnie nie był w stanie przedrzeć się przez zasieki ustawione przez defensywę Falcons.
Z drugiej strony defensywa Seahawks nie spisała się najlepiej. Całkiem nieźle funkcjonowała secondary (póki nie pozwoliła Mattowi Ryanowi doprowadzić swój zespół do field goala w ciągu 18 sekund), ale obrona biegowa kompletnie pokpiła sprawę, co jest o tyle dziwne, że według Football Outsiders ofensywa biegowa Falcons w sezonie zasadniczym lokowała się na 29 miejscu wśród 32 drużyn w lidze.
Gra biegowa uratowała skórę Mattowi Ryanowi, który znów rozegrał nienajlepszy mecz i był bliski czwartej porażki w swoim czwartym meczu w play-offach. Ryan popełnił dwie straty i gdyby nie świetna gra TE Tony’ego Gonzaleza, to mógłby mieć poważne problemy ze zdobywaniem kolejnych pierwszych prób.
Falcons zdołali wygrać przeciwko trudnemu przeciwnikowi w play-offach. To wystarczy, żebym uznał ich za rzeczywistych pretendentów do mistrzostwa. Ale nie wystarczy, bym uznał ich za fawortów nadchodzącej konfrontacji z San Francisco 49ers.
Houston Texans – New England Patriots 28:41
Gdyby nie dwie chwile dekoncentracji w drugiej I czwartej kwarcie oraz słaba obrona przeciwko akcjom powrotnym, należałoby uznać, że Patriots zagrali mecz idealny.
Przede wszystkim ogromne gratulacje należą się linii ofensywnej. Poza jednym sackiem na początku meczu, udało im się powstrzymać J.J. Watta, co wydawało się niemożliwe. Defensywny liniowy z Texasu miał jedynie minimalny wpływ na mecz. Jednocześnie utorowali drogę grze biegowej, w której Pats uzbierali 122 jardy.
Tradycyjnie świetny mecz rozegrał Tom Brady, który ma już na koncie 17 zwycięstw w play-offach w karierze, dzięki temu obejmując samodzielne prowadzenie w kategorii największej ilości zwycięstw w play-off jako podstawowy QB (Joe Montana ma 16). Dzięki znakomitej ochronie swojej linii ofensywnej spokojnie i z chirurgiczną precyzją rozmontował defensywę Texans.
Jednak niespodziewanym bohaterem okazał się Shane Vereen. Przez dwa lata swojej kariery RB uzbierał pięć TD. W niedzielę miał ich trzy. Jedno biegowe i dwa podaniowe. Zwłaszcza drugi TD podaniowy, po którym Houston stracił resztę woli walki, był chwytem najwyższej klasy. Swoją drogą zwróćcie uwagę na minę trenera Belichicka po tym zagraniu 🙂
Świetnie spisała się też defensywa, nawet podaniowa, która stanowiła pewien problem. Patriots udało się powstrzymać grę biegową Ariana Fostera oraz poważnie ograniczyć poczynania Matta Schauba.
Dzięki porażce Broncos Patriots niespodziewanie zagrają finałowy mecz AFC u siebie. Ravens to przeciwnik znacznie słabszy, ale jak udowodnili w sobotę, nie wolno ich lekceważyć, zwłaszcza, że będą pałali rządzą rewanżu za przegrany finał AFC w zeszłym sezonie.
Texans długo uznawani byli za najbardziej zbilansowany zespół ligi. Teraz jednak muszą się zastanowić co zmienić, by polepszyć drużynę. Inaczej pozostaną czołową ekipą, która nigdy nie sięgnie po ostateczny triumf. Matt Schaub to solidny podstawowy QB, ale czy na tyle dobry, by wygrać Super Bowl? Patrząc po tym, jacy rozgrywający triumfowali w ostatnich latach, na pewno nie. Do Brady’ego, Paytona Manninga, Rodgersa, Breesa, Roethlisbergera czy nawet Eli Manninga sporo mu brakuje.