Rewolucja w sporcie akademickim

Umowy sponsorskie dla zawodników przekraczające wartością debiutanckie kontrakty w NFL. Nowe umowy telewizyjne. Transfery największych uczelni między konferencjami. To wszystko prowadzi do najbardziej znaczących zmian w amerykańskim sporcie akademickim od dekady. A może i w historii, bo pełne efekty będziemy mogli ocenić dopiero za kilka lat. Jednak całość podąża w znanym kierunku: bogaci staną się bogatsi, a biedniejsi niech się sami martwią.

 

NIL – wyścig po rekruta

NCAA1 skacze ze skrajności w skrajność. Przez lata nie pozwalała sportowcom akademickim na czerpanie jakichkolwiek zysków z uprawiania sportu. Nie dotyczyło to tylko wynagrodzenia za grę, ale i wszystkich zysków z wizerunku (ang. NIL – Name, Image and Likeness). Zawodnicy bywali zawieszani za podpisywanie autografów za pieniądze (powszechna praktyka wśród zawodowców) czy monetyzowanie prowadzonego „po godzinach” bloga/vloga/podcastu, nawet niezwiązanego ze sportem.

Kiedy rok temu amerykańskie sądy wymusiły umożliwienie sportowcom korzystanie z NIL, NCAA umyła ręce i nie wydała żadnych regulacji ani nawet zaleceń odnośnie tego co wolno, a co nie w tym zakresie. W efekcie zapanowała kompletna, nomen omen, wolna amerykanka.

Należy pamiętać, że samo zniesienie ograniczeń związanych z NIL było bardzo potrzebne. Zwłaszcza w mniej popularnych na co dzień sportach, gdzie szczyt osiąga się wkrótce po 20. urodzinach, jak gimnastyka. W Stanach olimpijczycy nie są wynagradzani przez krajową federację nagrodami pieniężnymi czy emeryturami olimpijskimi, jak w Polsce. Jednak bardzo rozwinięty rynek marketingu pozwala im przekuć olimpijskie krążki na lukratywne umowy sponsorskie. Do tej pory ci ze sportowców, którzy wciąż studiowali (a takich jest niemało w olimpijskiej reprezentacji USA), nie mogli podpisywać takich umów, by nie stracić miejsca do treningów. Teraz na szczęście się to zmieniło. Także mniej rozpoznawalni sportowcy mają szansę na drobne chałtury, typu promocja w lokalnym centrum handlowym czy udział w campie dla dzieciaków w roli trenera. Jedna z sieci fitness na Florydzie płaci każdemu członkowi drużyny futbolowej Uniwersytetu Miami 500 dolarów miesięcznie za promocję. Dla młodych ludzi, którzy mają opłacone czesne, akademik i wyżywienie, ale nic więcej, 500 dolarów miesięcznie to solidne kieszonkowe, które pozwala normalnie żyć.

Jednak szybko stało się to, co wielu przewidywało. Wartości umów NIL stały się istotnym czynnikiem wpływającym na wybór szkoły przez czołowych licealistów. I to istotniejszym niż można się było spodziewać.

Jest jasne, że zawodnik Uniwersytetu Texasu będzie miał więcej szans na lukratywną (czy jakąkolwiek) ofertę sponsorską niż gracz South Dakota State. Już wcześniej topowi gracze chętniej wybierali największe uczelnie, co umożliwiało im dostęp do najlepszych trenerów, okazję do pokazania się przeciwko wybitnym rywalom czy większe zainteresowanie skautów. To przekładało się na późniejsze możliwości w drafcie.

Teraz uczelnie niemal wprost oferują kontrakty w zamian za grę dla konkretnego programu. W maju trener Alabamy, najsilniejszego akademickiego zespołu, lamentował, że Texas A&M „kupił każdego ze swoich zawodników”. Po tych słowach rozpętała się burza, Jimbo Fisher, trener Texas A&M, nazwał Sabana „narcyzem”, stwierdził, że to koniec ich relacji i że gdy Saban dzwoni, to Fisher nie odbiera. Saban przyznał, że nie powinien mówić tylko o jednym z rywali, ale nie on jeden uznaje, że problem istnieje.

Pod koniec czerwca wybuchła prawdziwa bomba. Rozgrywający Jaden Rashada wybrał ofertę Uniwersytetu Miami spośród 32, które otrzymał od różnych uczelni. Media zaczęły spekulować, że decydującym czynnikiem był kontrakt NIL na 9,5 mln dolarów, który miała mu załatwić uczelnia. Obóz Rashady zaprzecza, podobno na stole była inna oferta na 11 mln, a zawodnik wybrał Miami ze względów sportowych. Spekulacje i oskarżenia fruwają w każdą możliwą stronę, co jest o tyle łatwiejsze, że w przeciwieństwie do kontraktów NFL treści tych umów nie trzeba ujawniać. Warto przy tym zauważyć, że 9,5 mln dolarów to kwota, którą na czteroletniej umowie otrzyma tegoroczny #39 draftu NFL (7. wybór drugiej rundy), zaś 11 mln to trochę więcej niż debiutancki kontrakt dla pierwszego gracza wybranego w drugiej rundzie.

Sprawa Rashady to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeszcze dwa lata temu „boosterzy” czy „bag mani”, czyli pracownicy uczelni dyskretnie wręczający rodzinom graczy pieniądze za zaakceptowanie konkretnej oferty, pracowali nielegalnie i działali w ukryciu. Teraz zupełnie już jawnie jeżdżą z trenerami, a elementem oferty uczelni jest również to, jaką umowę NIL są w stanie załatwić. Wielu licealnych gwiazdorów pochodzi z ubogich rodzin. Jeśli mają szansę podźwignąć najbliższych z biedy, to powinni z niej skorzystać i nikt nie ma prawa im tego żałować. Ale wydaje mi się, że potrzebne są jakieś regulacje. Być może powszechnie dostępny centralny rejestr umów NIL, gdzie byłyby rejestrowane wszystkie kontrakty powyżej pewnego progu? Póki co trwa nowy wyścig zbrojeń, na którym korzystają uczelniani sportowcy, choć te najwyższe kwoty dotyczą tylko tych najlepszych z najbardziej popularnych sportów.

 

Transfery między konferencjami

System rozgrywek akademickich w USA jest mocno zdecentralizowany. NCAA co prawda nadzoruje rozgrywki i ustala zasady na szczeblu krajowym, ale nie ma monopolu. Choć jej członkami są najlepsze sportowo uczelnie w kraju, to jednak istnieje NAIA (National Association of Intercollegiate Athletics), czyli ciało konkurencyjne, zrzeszające głownie małe uczelnie w całych Stanach.

Rozgrywki NCAA podzielone są na trzy dywizje (Dywizja I najlepsza, Dywizja III najsłabsza, przy czym ta ostatnia nie oferuje stypendiów sportowych). W futbolu dodatkowo mamy FBS, czyli dawną dywizję Ia i słabszą FCS, czyli dawną dywizję Ib. W ramach tych dywizji istnieją konferencje, zrzeszające członków na zasadzie dobrowolności, ale ich członkami są uczelnie o zbliżonym poziomie sportowym i podobnej lokalizacji geograficznej.

To konferencje są podstawową jednostką organizacyjną. W futbolu szkoły mają pewną swobodę w ustalaniu kalendarza, ale określoną liczbę spotkań muszą rozegrać w ramach konferencji i to te spotkania bierze się pod uwagę przy wyłanianiu mistrza każdej konferencji. Pozostałe są liczone „tylko” do końcowych rankingów, na podstawie których wyłania się uczestników ogólnokrajowych playoffów. W futbolu istnieją szkoły niezależne, są też uczelnie, które w jakimś konkretnym sporcie rywalizują gdzie indziej, ale generalnie wszystkie uczelniane drużyny biorą udział w zawodach w tej samej konferencji. To z góry określa z jakimi rywalami zetknie się sportowiec, czy to na boisku, czy na hali, bieżni, torze wioślarskim czy w jakimkolwiek innym sponsorowanym przez uczelnię sporcie. Naturalnie największe pieniądze są w futbolu i koszykówce.

Według danych „Forbesa” w 2019 r. najwięcej na futbolu zarabiał Texas A&M, który osiągnął 94 mln dolarów zysku przy 147 mln przychodu. Wszystkie uczelnie zrzeszone w konferencjach Power-5 (ACC, Big Ten, Big 12, Pac-12 i SEC) wypracowały w 2018 r. 4 mld dolarów przychodu i 1,8 mld zysku na samym futbolu.

Koszykówka nie jest aż tak dochodowa, ale samo March Madness, czyli playoffy NCAA wygenerowały w 2019 r. ok. 1 mld dolarów przychodów, a uczelnia Kentucky zanotowała 31,2 mln dolarów zysku przy 56 mln dolarów przychodów.

Lwia część tych dochodów, podobnie jak w NFL, to prawa telewizyjne. W przeciwieństwie do NFL prawa nie są sprzedawane na poziomie całego NCAA, a poszczególnych konferencji. To oznacza, że w niektórych można zarobić znacznie więcej, nie wspominając o wyższych cenach biletów na mecze z bardziej renomowanymi rywalami i dostępowi do bardziej prestiżowych (a więc lepiej płatnych) Bowls.

Po fali zmian na początku poprzedniej dekady skład konferencji ustabilizował się. Również dlatego, że uczelnie podpisują z konferencjami wieloletnie umowy, z reguły dopasowane terminem do umów telewizyjnych. Zmiany miały też związek z nowym sposobem wyłaniania mistrza kraju – BSC Championship Game zostało zastąpione przez czterozespołowe playoffy.

Jednak tamte zmiany nie były aż tak spektakularne. Największa bomba wybuchła przed rokiem, gdy Texas i Oklahoma zawiadomiły konferencję Big-12, że nie będą odnawiały umowy po wygaśnięciu obecnej w 2025 r. Jednocześnie zaaplikowały do konkurencyjnej SEC. Obie te uczelnie to futbolowe potęgi. Nawet jeśli nie zawsze sportowo – Texas sięgnął po ostatnie mistrzostwo konferencji w 2009 r., a od 1970 r. tylko raz zostali akademickim mistrzem kraju.  Niemniej pod względem popularności są w ścisłej krajowej czołówce, a o to głównie chodzi. USA Today szacuje, że nowa powiększona SEC może się równać przychodami z całą NCAA. Na decyzję Texasu i Oklahomy niewątpliwie spory wpływ miała nowa umowa telewizyjna SEC zawarta pod koniec 2020 r. ESPN zapłaci 3 mld dolarów za dziesięcioletnią umowę. 300 mln na rok to znaczący wzrost w porównaniu z 55 mln rocznie, które na podstawie obecnej umowy płaci CBS. SEC, już uważana za najsilniejszą futbolową (i jedną z najsilniejszych w ogóle) konferencji w kraju stanie się jeszcze mocniejsza.

Porzucona Big-12 będzie mogła liczyć na nowych członków w 2023 r., jednak są to uczelnie dołączające ze słabszych konferencji i nie zrekompensują ubytku.

Poważny problem ma też Pac-12, czyli konferencja skupiająca ekipy z zachodniego wybrzeża. Dwie uczelnie z Los Angeles – USC i UCLA ogłosiły, że od sezonu 2024 dołączą do Big-10. Jest to o tyle ciekawe, że stanowi złamanie geograficznej tradycji. Big-10 skupiała dotąd ekipy z północnego wschodu USA, w większości z rejonu Wielkich Jezior. Dla kalifornijskich drużyn oznacza to spore problemy logistyczne, jednak finansowo ten ruch im się opłaci, dzięki rywalizacji z takimi markami jak Michigan, Michigan State czy Ohio State.

Co gorsza Arizona, Arizona State, Colorado i Utah prowadzą rozmowy o przejściu do Big-12, co mogłoby częściowo zrekompensować utratę Oklahomy i Texasu. Także Oregon i Washington szukają ucieczki. Oznaczałoby to, że w Pac-12 zostaną tylko cztery drużyny i niemal pewny koniec tej konferencji. Władze Pac-12 próbują być proaktywne. Trwają rozmowy na temat partnerstwa z ACC, jako że obie konferencje mają umowy z tą samą telewizją – ESPN. Jej elementem miałby być doroczny mecz o quasi-mistrzostwo między mistrzami obu konferencji rozgrywany w Las Vegas. Potencjalny rozpad Pac-12, jednej z najważniejszych konferencji NCAA byłby jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń w  historii sportu akademickiego po II wojnie światowej.

 

Amerykański sport akademicki lubi się szczycić mianem „czystego” i „amatorskiego”. Jednak już od dawna kluczowym elementem tego systemu są pieniądze. Obecne wydarzenia to tylko logiczna konsekwencja braku regulacji i konsolidacji najbogatszych, by zarobić jeszcze więcej.

 

Fot. Getawaypaul27, Wikipedia, na licencji CC BY-SA 4.0

 

Zostań mecenasem bloga:




  1. National Collegiate Athletic Association, ciało zarządzające sportem akademickim na najwyższym poziomie w USA

Zobacz też

2 komentarze

  1. ja tam jestem przeciwny robienia oficjalnego biznesu z uczelnianego sportu…wolałbym uszczelnienia obecnych zasad.

    1. Problem polega na tym, że to już od bardzo dawna jest biznes generujący miliony, a wkrótce miliardy. Dla trenerów, uczelni i wszystkich wokół poza samymi zawodnikami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *