3/4 sezonu za nami. Z jednej strony oznacza to, że weszliśmy w najbardziej pasjonującą część sezonu, z drugiej, że sezon lada moment się skończy i znów będziemy za nim płakali przez długie siedem miesięcy. A poza tym weszliśmy w ten czas w roku, kiedy wychodzę do pracy przed wschodem słońca i wracam po zachodzie. Fanowi futbolu nie dogodzisz.
Droga do Super Bowl…
… wiedzie przez Seattle. Przynajmniej w NFC. Co prawda trudno o dwa bardziej odległe miasta w Stanach niż Seattle i Nowy Jork, gdzie rozgrywane będzie Super Bowl XLVIII (no, może poza Seattle i miastami na Florydzie), ale jeśli ktoś z NFC marzy o wzięciu udział w najważniejszym meczu tego roku, będzie musiał się w Seattle pojawić.
W poniedziałkowy wieczór zagrały ze sobą drużyny, które w tym sezonie poniosły w sumie tylko trzy porażki w 22 meczach. I żeby było ciekawiej, miały perfekcyjny bilans wewnątrz konferencji. Saints przegrali z Jets i Patriots, Seahawks ulegli tylko Colts.
Oba zespoły wygrały w tym roku wszystkie mecze u siebie i tak pozostało także po poniedziałkowej batalii. Seahawks wręcz zmietli Saints. Wydatnie pomogła im w tym publika, która z wynikiem ponad 137 decybeli odebrała fanom Chiefs rekord w najgłośniejszym dopingu na otwartym stadionie. Po fumble Drew Breesa, z którym defensywa Seahawks wróciła na przyłożenie, zamontowane kilka przecznic dalej sejsmografy Uniwersytetu Washington zanotowały małe trzęsienie ziemi.
W takich warunkach gra się bardzo ciężko, a jeśli Seahawks zajmą pierwsze miejsce w NFC, to zagrają u siebie wszystkie mecze w playoffach poza ewentualnym Super Bowl. Russel Wilson ostatni mecz na własnym stadionie przegrał jeszcze na uczelni.
Jednak to nie tylko magia stadionu w Seattle sprawia, że Seahawks są tak niebezpieczni. To przede wszystkim najbardziej kompletna drużyna w NFL. Zaczyna się od defensywy, która sprawiła, że Drew Brees po raz pierwszy od 44 spotkań (2,75 pełnego sezonu zasadniczego) nie zdołał osiągnąć nawet 200 jardów podaniowych. Mimo zawieszenia Brandona Brownera i Waltera Thurmonda secondary Seattle, zwana jakże trafnie „Legion of Boom”, zagrała kapitalne zawody. Ba, nawet linebackerzy potrafili przykryć Jimmy’ego Grahama! Aż miło było popatrzeć na defensywę, która dla odmiany wie na czym polega tackle, przy katastrofalnym poziomie prezentowanym w tym elemencie gry przez większość ligi.
Ofensywa również jest na właściwym torze. Po raz pierwszy w tym sezonie w linii ofensywnej zagrała najlepsza nominalnie piątka. Marshawn Lynch wciąż biega jak szaleniec, a gdyby nie fantastyczny sezon Peytona Manninga, Russel Wilson byłby kandydatem do MVP. Młodemu rozgrywającemu brakuje tylko jednego zwycięstwa, by pobić rekord największej ilości zwycięstw w ciągu dwóch pierwszych lat w roli podstawowego QB. Rekord należy do Bena Roethlisbergera, który w swoim drugim roku wygrał Super Bowl dzięki twardej obronie i dominującej grze biegowej. Brzmi znajomo?
Saints nie można skreślać. Z bilansem 9-3 wciąż są na drugim miejscu w NFC, ale przed nimi dwa arcytrudne mecze z Panthers, które zdecydują o losach NFC South. Pierwszy już za tydzień.
Widać wyraźnie, że nawet najlepszym będzie trudno wygrać w Seattle. Podtrzymuję to, co pisałem w sierpniu: Seahawks wygrają w tym roku NFL. Jak na razie są pierwszą drużyną w tym roku, która zapewniła sobie awans do playoffów.
Na Zachodzie bez zmian
W AFC West niepodzielnie rządzą Broncos. Tym razem pojechali do Kansas City i drugi raz spuścili łomot Chiefs. Jeszcze niedawno defensywa KC wyglądała na formację nie do zdarcia, ale w trzech ostatnich meczach zespół Andy’ego Reida stracił 103 punkty (34,3/mecz), w porównaniu do 195 w pierwszych dziewięciu (21,7/mecz).
Tym razem trzymali się przez półtorej kwarty, zdołali nawet dwa razy przechwycić podania Peytona Manninga, a rookie Knile Davis wykonał 108-jardową akcję powrotną na TD.
Chiefs objęli prowadzenie 21:7, ale potem do roboty wziął się Peyton Manning. Podał na 403 jardy i 5 TD, z czego aż 174 jardy i 4 TD (!) złapał Eric Decker. Bardzo chciałbym zobaczyć ich pojedynek z Legion of Boom.
Dla Chiefs ta porażka jest tym bardziej bolesna, że naprawdę dobrze funkcjonowała ich ofensywa. Jammal Charles zaliczył w sumie 120 jardów (93 biegiem, 27 po złapanych podaniach), a Alex Smith grał jak w transie. Tylko co po jego idealnych podaniach, godnych samego Peytona, jeśli jego reciverzy haniebnie upuszczali piłkę za piłką?
Manning ma już w tym sezonie 41 podań na TD i poprawił tym samym rekord klubu, który sam ustanowił w zeszłym roku. W tym tempie zagrożony jest rekord ligi (50), ustanowiony przez Toma Brady’ego w 2007 r. Paść może też inny rekord, bo jeśli Manning utrzyma tą średnią, poda w sezonie na 5500 jardów, bijąc osiągnięcie Drew Breesa sprzed dwóch lat (5476). MVP ma w kieszeni, chyba że w ostatniej ćwiartce przydarzy mu się jakaś koszmarna zapaść.
Tydzień w skrócie:
1. W starciu rywali z AFC North Ravens minimalnie wygrali ze Steelers. Jednak w Święto Dziękczynienia najwięcej mówiło się o akcji trenera Steelers, Mike’a Tomlina, który „przypadkiem” przeszkodził w akcji powrotnej po kickoffie. Zobaczcie zresztą sami, jak to było z tym „przypadkiem”.
2. Choć Alabama dzierży palmę pierwszeństwa w kategorii „najbardziej frajerska przegrana tygodnia„, to jednak Vikings prawie im dorównali. W dogrywce przeciwko Bears Blair Walsh trafił decydującego field goala, tyle, że jego kolega złapał przeciwnika za facemask. Powtórka oczywiście minęła bramkę. Bears kopali field goala niedługo później. Na szczęście dla Vikings 47 jardów okazało się zbyt daleką odległością i Walsh dostał jeszcze jedną szansę, którą tym razem wykorzystał.
3. W tym samym meczu Alshon Jeffery pobił rekord klubu z Chicago w kategorii najwięcej jardów po złapanych podaniach. Zaliczył ich 249, w tym to cudo:
4. Ale i tak najlepszym reciverem ostatnich tygodni jest Josh Gordon. Właśnie został pierwszym reciverem w historii ligi, który w dwóch meczach z rzędu przekroczył 200 jardów. I to nie o jeden jard. Tydzień temu zaliczył 237 jardów, w niedzielę 261. Nie udało się to ani Jerry’emu Rice’owi, ani Michaelowi Irvinowi ani Calvinowi Johnsonowi. Aż strach pomyśleć co mógłby zdziałać Gordon, gdyby miał kompetentnego quarterbacka.
5. New York Giants wygrali w Waszyngtonie, tym samym oficjalnie kończąc żałosny sezon Redskins. RG3 nie może odnaleźć formy z debiutanckiego sezonu (nic dziwnego po takiej kontuzji i bez okresu przygotowawczego), w składzie zieją koszmarne dziury, a jedyny pozytyw, czyli drugi numer w drafcie (póki co) i tak trzeba będzie oddać do St. Louis jako ostatnią ratę za Griffina. Auć.
6. Poza Redskins matematyczne szanse awansu do playoffs stracili też Buccaneers i Falcons. Co ciekawe wciąż mają je posiadacze najsłabszego bilansu w lidze Houston Texans. Sporo nam to mówi o różnicy poziomów między średniej klasy drużynami w AFC i NFC.
7. Nick Foles ma już na koncie 19 przyłożeń i ani jednego INT. Zagrożony jest rekord 20-0 ustanowiony na początku roku przez Peytona Manninga. Eagles są na fali wznoszącej, a Chip Kelly mianował Folesa quarterbackiem „na najbliższe tysiąc lat”. Ja jednak chciałbym najpierw zobaczyć czy jakiś QB Eagles zdoła wytrzymać pełny sezon bez wizyty na liście kontuzjowanych.
8. Jets, jak to Jets, nieprzerwanie sami sobie szkodzą. Geno Smith bije rekordy niekompetencji i ma najgorszy QBR w sezonie (ranking rozgrywających opracowany przez ESPN) od początku istnienia tego indeksu. W trakcie meczu z Dolphins został w akcie łaski zdjęty z boiska, jednak Rex Ryan zapewnił, że rookie zacznie kolejne spotkanie w pierwszym składzie. Zastanawiam się, kiedy zastrajkuje defensywa.
9. Bengals odnotowali ważne zwycięstwo nad San Diego Chargers. Philip Rivers z tęsknotą spoglądał na zespół rywala i marzył co by było, gdyby nie był jedynym zawodnikiem w swoim zespole, który gra na wysokim poziomie. W tym czasie Bengals tęsknie spoglądali na Riversa, bo właśnie QB jego klasy brakuje im, by stać się poważnym kandydatem do mistrzostwa.
10. Michael Crabtree wreszcie wrócił na boisku po zerwaniu ścięgna Achillesa wiosną. Złapał dwa podania na 68 jardów, jednak na 100% będzie gotowy pewnie dopiero na playoffy. 49ers zrobili duży krok w ich kierunku, wygrywając u siebie z Rams.
11. To że Knowshawn Moreno wzruszył się przy hymnie USA to nic złego, ale widzieliście kiedyś łzy takich rozmiarów?
Brak komentarzy
Offseason wcale nie musi być nudny. Nic nie zastąpi emocji na boisku ale mnie już teraz ciekawi jak np w Seattle ogarną w dwóch najbliższych latach nowe kontrakty dla Shermana, Thomasa i Wilsona.