NFL, tydzień 6: Porażki niepokonanych

Wygląda na to, że mam jakąś magiczną moc sprawczą. Dopiero co napisałem o Philadelphia Eagles i San Francisco 49ers, że są klasą NFC i taki powinien być skład finału konferencji. A tymczasem w szóstym tygodniu obie te drużyny przegrały swoje mecze i to z przeciwnikami, których powinni pokonać. Skoro na boisku dzieje się odwrotnie niż opisuję na blogu, chciałbym jeszcze raz powtórzyć z pełnym przekonaniem: New England Patriots to najgorzej grająca drużyna NFL.

Nie obawiajcie się, to ostatnie co napiszę o Patriots w tym wpisie, bo szkoda słów. W tym tygodniu przeczytacie m.in. o Houston Texans, którzy w ciągu jednego offseason zawrócili znad przepaści. Zaczynamy jednak od dwóch porażek topowych drużyn, które jednak niewiele zmieniają w mojej ocenie ich perspektyw na ten sezon.

 

Jak zatrzymać Shanahana

Nic nie wskazywało, by 49ers mieli przegrać w Cleveland. Przeciwko Browns bez wątpienia gra się ciężko, a ich tegoroczna obrona należy do ścisłej ligowej czołówki. Jednak tydzień wcześniej Ravens nawrzucali im 28 punktów, a w drugiej kolejce 26 zdobyli Steelers, których ofensywa powinna być pokazywana na klinikach trenerskich pod hasłem „tak nie robimy”. Po prostu w NFL atak ma przewagę nad obroną, a nawet bardzo dobra defensywa nie wytrzyma 60 minut ciągłego oblężenia, jeśli nie dostanie wsparcia od ataku. Tymczasem atak po raz kolejny musiał radzić sobie z rezerwowym rozgrywającym P.J. Walkerem, a po drugiej stronie był atak Niners i ich osiem meczów z rzędu z 30 lub więcej zdobytymi punktami. Wydawało się, że Niners można spowolnić, ale szansę na wygraną masz tylko wtedy, jeśli sam potrafisz zdobywać punkty.

Tymczasem Browns ten mecz wygrali, choć i tak potrzebowali do tego wielu korzystnych zbiegów okoliczności. To nie znaczy, że nie zasłużyli. Byli minimalnie lepsi w przekroju całego meczu, jednak wciąż pozostają solidnym średniakiem. SF zagrali zdecydowanie najsłabszy mecz w sezonie, jednak jeśli wyciągną odpowiednie wnioski to pozostaną na szczycie NFC lub w jego bezpośredniej bliskości. Browns zagrali fantastyczne spotkanie w obronie, ale gdyby to była playoffowa seria do trzech zwycięstw wciąż stawiałbym na drużynę Kyle’a Shanahana.

Drużyna z Cleveland zatrzymała Brocka Purdy’ego na 3,6 jarda podaniowego na próbę netto (uwzględniając sacki). To nie tylko najgorszy wynik w karierze tego rozgrywającego (nie żeby była specjalnie długa), ale i jeden z najgorszych w ostatnich latach. By znaleźć podobnie slaby wynik musimy się cofnąć do sezonu 2020, gdy całe rozgrywki zostały wykolejone przez przebogatą serię urazów kluczowych graczy. W szóstym tygodniu przeciwko Miami Jimmy Garoppolo i C.J. Beathard zostali zsackowani pięciokrotnie i popełnili trzy straty, kończąc mecz z 3,2 jarda netto na próbę. Dolphins, prowadzeni przez Ryana Fitzpatricka, wygrali tamten mecz 43:17. Zaledwie pięć meczów za kadencji Shanahana skończyło się grą podaniową gorszą niż 4 jardy netto na próbę i tylko dwa poniżej 3,6 jarda na próbę. Można więc śmiało powiedzieć, że był to jeden z pięciu najsłabszych ofensywnie meczów za kadencji tego szkoleniowca. Co prawda gra biegowa funkcjonowała nieco lepiej, ale głównie na początku spotkania. W drugiej połowie także ten element ofensywy szwankował.

Warto przy tym zauważyć, że Browns wcale nie zagrali lepiej w ataku. Co prawda mieli nieco lepszą średnią zdobycz na akcję, ale zawyżyło ją kilka dalekich podań – tu warto docenić Amrai Coopera, który te podania łapał i był najlepszym zawodnikiem obu ofensyw w tym meczu. Success rate (czyli odsetek akcji z pozytywnym EPA) był zbliżony z obu stron, a EPA na akcję minimalnie lepsze po stronie Niners, co wynika głownie z dwóch strat Browns przy jednej ich rywali.

Niemniej obie ofensywy zagrały bardzo słaby mecz. O ile w przypadku Browns było to do przewidzenia, zwłaszcza wobec solidnej defensywy 49ers, o tyle postawa drużyny z Kalifornii była sporą niespodzianką na minus. Co w takim razie nie zagrało po ich stronie, poza bardzo dobrą grą defensywnego frontu Cleveland?

Zacznijmy od kontuzji. Na samym początku meczu z urazem kostki zszedł LT Trent Williams. Co prawda wrócił do gry, ale pozostaje dyskusyjne czy mógł grać na 100%, a cała linia bez wątpienia nie dawała sobie rady z d-line Browns.

Drugą kontuzję był uraz barku WR Deebo Samuela, który zeszedł z boiska w pierwszej kwarcie i już nie wrócił, a trzecią RB Christiana McCaffreya, który w pierwszej połowie doznał uraz żeber i/lub mięśni skośnych brzucha. Zagrał kilka snapów w drugiej połowie, ale najwyraźniej odczuwał zbyt duży dyskomfort, by grać więcej. Obaj zawodnicy są kluczowymi postaciami w ataku Niners, ale największym problemem był fakt, że zabrakło ich obu jednocześnie i bez czasu na przygotowanie.

Choć nominalnie grają na innych pozycjach, obaj dysponują umiejętnościami pozwalającymi im na bycie swego rodzaju hybrydą WR i RB. Obaj są ogromnym zagrożeniem z piłką w rękach i zdobywają masę jardów po złapanym podaniu. Przez cały ubiegły sezon Samuel wygenerował 2,6 jardów po złapaniu piłki ponad oczekiwane na próbę, w czym był trzeci w lidze, w tym roku prowadzi z wynikiem 3,4 jarda.

Sama obecność obu tych zawodników pozwala Shanahanowi na ogromną elastyczność w doborze zagrywek. Nie zmieniając personelu na boisku może ustawić formację z dwoma RB lub pięcioma WR, a jest jeszcze Kyle Juszczyk, którego można ustawić na pozycji fullbacka lub tight enda. Defensywy muszą po snapie odczytać co robią poszczególni gracze oraz przygotować taki wariant obrony, który sobie z tym poradzi. Najczęściej jakąś kombinację każdy swego, a Brock Purdy ma QBR wyższe o 19 punktów przeciwko swego niż przeciwko strefie.

Tymczasem bez McCaffreya i Samuela playbook z konieczności uległ wyszczupleniu. Co gorsza kontuzje przytrafiły się w trakcie meczu, nie dając sztabowi trenerskiemu Niners okazji do przećwiczenia kilku dodatkowych zagrywek na taką okoliczność. Efekty było widać. Poza nieuniknionym spadkiem produkcji i koncentracją rywali na mniejszej liczbie niebezpiecznych graczy, mieliśmy do czynienia z problemami w ustawieniu i serią nieporozumień między Purdym i jego recevierami. Takie rzeczy z reguły nie zdarzają się tej ofensywie.

Trzeba też jasno powiedzieć, że słabszy mecz zagrał sam Purdy. Niezależnie od niełatwych okoliczności popełnił serię błędów. Przestrzelił kilka rzutów i miał wyraźne problemy z dobrym chwytem piłki. Pod koniec pierwszej połowy próbował wykonać podanie nieatakowany przez żadnego obrońcy, ale piłka wyśliznęła mu się z rąk. Choć SF odzyskali fumble, ten błąd wypchnął ich z zasięgu skutecznego kopnięcia z gry. Z kolei w drugiej połowie rzucił fatalne INT, kiedy piłka ewidentnie uciekła mu z dłoni i poleciała zupełnie inaczej niż planował. Dwa niewymuszone błędy techniczne, które nie powinny się przytrafiać na tym poziomie.

Błędy popełniały też inne formacje, poza atakiem. Kicker Jake Moody przestrzelił w pierwszej połowie z 54 jardów, a potem nie trafił potencjalnie zwycięskiego kopnięcia z 41 jardów na 9 sekund przed końcem. Z kolei na 2:41 przed końcem meczu w sytuacji 3&10 flagę za uderzenie receivera w głowę otrzymał Tyshaun Gipson, dzięki czemu Browns mogli kontynuować zwycięską, jak się potem okazało, serię ofensywną w ataku. Kary zaszkodziły im zresztą poważnie w całym meczu, bo otrzymali 12 przyjętych flag, które cofnęły ich w sumie o 105 jardów, niemal dokładnie połowę tego, co zdołała zdobyć ofensywa.

Ta porażka nie powinna wpłynąć na Niners w perspektywie dłuższej niż kilka tygodni. Żaden z wymienionych wyżej urazów nie wygląda na długoterminowy, a za trzy tygodnie mają wolne, co pozwoli podleczyć wszystkie kontuzje przed decydującą fazą sezonu. Shanahan na pewno położy większy nacisk na ćwiczenie zagrywek bez Samuela i McCaffreya, zwłaszcza jeśli któryś z nich będzie musiał pauzować tydzień lub dwa. Także po Purdym nie spodziewałbym się drugiego podobnie słabego meczu. Brawa dla Browns, którzy zagrali świetny mecz i odnieśli niezwykle cenną wygraną w kontekście ich własnej walki o playoffy, ale mistrzowskich aspiracji Niners absolutnie to nie zmienia.

 

Wszystkie straty Orłów

Trudno wygrać w NFL, kiedy popełnia się cztery straty. A co dopiero, kiedy popełnia się o cztery straty więcej niż przeciwnik. Od 1989 r. drużyny z bilansem strat +4 wygrywają ok. 96% meczów. By znaleźć mecz w historii Philadelphia Eagles, który wygrali, choć popełnili cztery straty więcej od rywala trzeba się cofnąć do pierwszej kolejki sezonu 1977, gdy wygrali z Tampa Bay Buccaneers 13:3. Bucs byli wówczas w środku rekordowej serii 26 porażek z rzędu na start nowego klubu, a w tamtym meczu zdobyli 26 jardów podaniowych netto co wydatnie przyczyniło się do ich przegranej. Nawet Zach Wilson nie zdołał wyprodukować takiego arcydzieła ofensywnej nieudolności, nic więc dziwnego, że Orły wyjechały z Nowego Jorku z pierwszą przegraną w tym roku.

Z czterech strat trzy poszły na konto Jalena Hurtsa, choć jego winą w stu procentach była tylko jedna, za to najboleśniejsza: na 1:50 przed końcem meczu przy dwupunktowym prowadzeniu Philly podał do podwojonego Dallasa Goederta. To podanie nie miało się prawa udać, a w tej sytuacji strata była dokładnie tym, no co Eagles nie mogli sobie pozwolić. To była trzecia próba w okolicy połowy boiska, ale nawet gdyby musieli puntować, wątpliwe by nie radząca sobie najlepiej ofensywa Jets zdołała dojść w zasięg skutecznego kopnięcia z gry w półtorej minuty.

Tymczasem po akcji powrotnej dostali piłkę osiem jardów od pola punktowego Philly i trener Nick Siriani nakazał, by wpuścić rywala na przyłożenie w celu zaoszczędzenia cennego czasu. Co ciekawe wcale nie musiał tego robić. Eagles mieli jeszcze dwa timeouty i gdyby nie wpuścili rywali do endzone odzyskaliby piłkę mając ok. 50 sekund i potrzebując zaledwie FG do zwycięstwa. Siriani ocenił jednak (prawdopodobnie słusznie), że ma większą szansę na zdobycie TD z dwoma przerwami na żądanie i 1:45 na zegarze niż FG z 50 sekundami i bez timeoutów. Tak czy inaczej nie udało się. Miałby też znacznie większe pole manewru, gdyby Jake Elliott trafił kopnięcie z gry sześć minut wcześniej z zaledwie 37 jardów, co dałoby Eagles pięć punktów przewagi i zmusiłoby Jets do zdobycia przyłożenia w ostatnim posiadaniu, co niekoniecznie musiało się udać bez pomocy Orłów.

Z kolei w połowie trzeciej kwarty prosty błąd mentalny w special teams Eagles (nie pozwolili na złapanie puntu, do czego returner ma prawo bez jakiegokolwiek kontaktu ze strony przeciwników) doprowadził do świetnej pozycji startowej dla Jets i kolejnych trzech punktów, gdy Zach Wilson przyjął 12-jardowy sack wypychający go z red zone.

Co z pozostałymi stratami? Fumble D’Andre Swifta było po prostu błędem jakich wiele. Drugie INT Hurtsa wywołał pass rusher, który uderzył go w łokieć w momencie rzutu, a pierwsze było dropem receivera, który dał sobie wybić z rąk niemal złapaną piłkę. Żadna z tych akcji z osobna nie jest niczym nadzwyczajnym i nie skazuje zespołu popełniającego stratę na porażkę. Jednak w połączeniu okazały się przeszkodą nie do przejścia.

Ostatecznie doszedł jeszcze jeden czynnik: kontuzja RT Lane’a Johnsona. Przed tygodniem chwaliłem Jasona Kelce jako fundament OL Eagles. Jednak Johnson jest niemal równie istotny, a łatwiej to zauważyć, bo niemal co roku zmaga się z jakimiś problemami zdrowotnymi. Przeciwko Jets rozegrał tylko pierwszą serię, w której Orły relatywnie sprawnie przeszły niemal całe boisko i zdobyły przyłożenie. Jak podaje Bill Barnwell, odkąd Johnson pojawił się w lidze w 2013 r. rozgrywający Eagles notują QBR 63 z nim na boisku (4. w NFL), a 45,5 bez niego (31.). Także Hurts musiał zmagać się z zauważalnie silniejszą presją – był pod naciskiem rywali w 40% akcji podaniowych, mimo że Jets praktycznie nie blitzowali (18%). Jeśli czteroosobowy pass rush jest w stanie regularnie wywierać nacisk na rozgrywającego, to gra podaniowa znacznie ucierpi niezależnie od klasy quarterbacka.

Porażka Eagles jest tym boleśniejsza, że ofensywa Jets nie zagrała niczego wielkiego. Dobrze spisywał się Garrett Wilson, ale to tyle. Zach Wilson zagrał, jak na niego, dobre zawody, to znaczy że nic wielkiego nie zawalił. Allen Lazard popisał się bezsensownym blindside blokiem, który wypchnął nowojorczyków z zasięgu kopnięcia z pola. Ale tak to jest, kiedy dobiera się ludzi do pracy w zależności od tego czy mają dobre relacje z Aaronem Rodgersem.

Eagles pozostają jednymi z faworytów NFC, głownie dlatego że cała konferencja wygląda niebyt dobrze. Wciąż są silni i mają duży potencjał, choć nie dominują już tak bardzo jak przed rokiem, co pokazuje ich nieco niższa lokata we wskaźnikach takich jak EPA czy DVOA, które oceniają grę akcja po akcji. Niemniej bez Lane’a Johnsona po raz pierwszy można się zacząć zastanawiać nad ich „sufitem”. Na szczęście prześwietlenia podobno nie wykazały poważnych uszkodzeń i kostka liniowego jest „tylko” skręcona. Istnieje szansa, że wystąpi w nadchodzącym tygodniu, ale na pewno nie będzie grał na 100% możliwości. Jego obecność jest o tyle istotna, że przeciwnikiem będą Miami Dolphins, drużyna przeciwko której trzeba zdobywać punkty.

 

Powiew świeżości w Houston

Ostatnie lata były jednymi z najtrudniejszych we wciąż relatywnie krótkiej historii Houston Texans. Najpierw konflikt o władzę między trenerem Billem O’Brienem i GM-em Brianem Gainem, a następnie między O’Brienem i kapelanem/trenerem mentalnym/szarą eminencją Jackiem Easterbym. Potem w ciągu ostatnich czterech lat wymienili czterech trenerów, a z drużyną pożegnał się chyba najlepszych gracz w historii klubu DL J.J. Watt i wyśmienity WR DeAndre Hopkins – obaj mieli dość bałaganu organizacyjnego, do czego przyczyniła się śmierć właściciela i założyciela drużyny Boba McNaira w 2018 r. Swoje piętno odcisnął też konflikt z Deshaunem Watsonem o nową umowę, a następnie skandal wokół molestowania masażystek przez młodego rozgrywającego. Ostatecznie Watson odszedł z drużyny, mimo że miał stać się rozgrywającym na lata.

W efekcie przez trzy sezony z rzędu (2020-22) Texans wygrywali cztery lub mniej meczów w sezonie. Niewątpliwie wpłynęła na to seria słabych draftów lub, jak kto woli, nieumiejętne rozwijanie pozyskanych w nich talentów. Od 2013 r. nie wydraftowali zawodnika, który trafiłby do pierwszej drużyny All Pro i tylko trzech graczy, którzy choć raz trafili do Pro Bowl. Z tej trójki dwóch (Watson i Jadeveon Clowney) gra w innych drużynach, a Benardrick McKinney od dwóch lat jest poza NFL.

W efekcie nikt się nie spodziewał takiej odmiany w klubie, jaka nastąpiła w tym roku. A główna w tym zasługa dwóch osób.

DeMeco Ryans zaczął swoją zawodniczą karierę w Houston Texans, gdzie w 2006 r. został defensywnym debiutantem roku, a w 2007 r. otrzymał nominację do pierwszej drużyny All Pro. Po jej zakończeniu związał się z San Francisco 49ers, gdzie w sztabie Kyle’a Shanahana błyskawicznie pokonywał kolejne szczeble trenerskiego wtajemniczenia, by wreszcie zastąpić na stanowisku koordynatora defensywy Roberta Saleha. Przed sezonem 2023 został zatrudniony jako trener Houston Texans, stając się kolejnym z fali młodych szkoleniowców związanych z rodziną Shanahanów, którzy zalewają ligę.

Kibice byli zachwyceni, że tę rolę objęła osoba związana z Texans, ale wiadomo było, że nie przekona to zawodników. Dla większości z nich klub jest tylko pracą, a ok. 75% nie będzie w nim za trzy lata, stąd „wierność barwom klubowym” nie stanowi dla nich istotnego czynnika. Jednak od początku sezonu widać, że Ryans przekonał do siebie szatnię złożoną w dużej mierze z młodych zawodników i odrzutów z innych drużyn. Ta drużyna nie gra najlepszego futbolu w NFL, ale bez wątpienia należy do czołówki najbardziej walecznych.

Jako że Ryans cała karierę spędził po defensywnej stronie futbolu, jedną z kluczowych decyzji był dobór koordynatora ofensywy. Jego wybór padł na kolejnego z „bandy Shanahana”, czyli Bobbiego Slowika, wcześniej koordynatora gry podaniowej w San Francisco. Słowik, przychodząc do Houston wiedział już, że jego głównym zadaniem będzie „wychowanie” rozgrywającego, którego Texans wybiorą z „dwójką” w drafcie 2023.

Nie wiem i prawdopodobnie nikt poza organizacją nie wie, czy C.J. Stroud był pierwszym wyborem Texans na tej pozycji, czy jednak początkowo woleli Bryce’a Younga (który poszedł z „jedynką” do Panthers). Jednak szybko udowodnił, że jest wyborem właściwym i stał się drugą z najważniejszych osób w klubie w tym sezonie.

Stroud znakomicie odnalazł się zmodyfikowanej ofensywie Shanahana, którą prowadzi Slowik. Wiadomo, że jest to ofensywa dość przyjazna rozgrywającym, ale debiutant pokazał, że jest kimś więcej niż sprawnym game managerem i pokazuje wiele cech, których brakuje bardziej doświadczonym zawodnikom z tej pozycji.

To gracz działający przede wszystkim z kieszeni, w strukturze ofensywy. Jeśli trzeba potrafi uciec i improwizować, choć nie jest to jego najmocniejsza strona. Ma bardzo dobrą pracę nóg, przechodzi spokojnie przez progresję (czyli kolejne opcje w każdej zagrywce) i nie panikuje pod presją. Podaje bardzo precyzyjnie i ma coś, co amerykanie określają jako „anticipation”, czyli podaje tam, gdzie receiver znajdzie się w chwili złapania piłki, a nie w miejsce gdzie jest w chwili rzutu. O ile jest to relatywnie proste w przypadku gracza biegnącego w linii prostej, to poziom trudności rośnie, jeśli piłkę z rąk należy wypuścić przed ostatnim zwrotem skrzydłowego. To wymaga sporego doświadczenia i dużego zgrania z receiverami i nie każdy młody quarterback to potrafi. Niczym doświadczony rozgrywający wie gdzie patrzeć, by nie zdradzić swoich intencji obrońcom, a nawet manipulować w ten sposób ich ustawieniem. Wie też kiedy podać, a także, co czasem nawet ważniejsze, kiedy nie podawać.

W niedzielę przeciwko Saints rozegrał najsłabszy mecz swojej krótkiej NFL-owej kariery. Jego rekordowa liczba podań na start kariery bez przechwytu rywali skończyła się na 191. Podanie numer 192 zostało przechwycone, gdy Stroud wreszcie zachował się jak debiutant. Saints posłali tylko trzyosobowy pass rush, cofnęli się w ośmiu do krycia, odbierając Texans absolutnie każdą możliwość, jaką przewidywała zagrywka. W tej sytuacji rozgrywający Houston podał wprost w ręce rywali.

W trakcie meczu, zwłaszcza w drugiej połowie, miał kilka mniej celnych rzutów, choć skala niektórych pudeł sugerowała, że spodziewał się swoich receiverów gdzie indziej, więc może były to nie tyle niecelne rzuty co nieporozumienia. Na pewno wpływ na to miał dobra postawa defensywnego frontu Saints, choć akurat do presji Stroud jest przyzwyczajony, bo jego linia ofensywna od początku rozgrywek ma liczne problemy ze zdrowiem.

Mimo problemów Texans dowieźli wygraną do końca, a duża tu zasługa defensywy. „Trójka” tegorocznego draftu czyli EDGE Will Anderson pokazał, czemu został wybrany tak wysoko, a wybrany na defensywnego gracza tygodnia AFC Blake Cashman dwoił się i troił. W tej obronie nie ma (jeszcze) gwiazd, ale ten kolektyw bardzo dobrze współpracował w drugiej połowie i daje drużynie inny filar niż Stroud w sytuacji kiedy, co nieuniknione, młody zawodnik ma gorszy dzień.

NFL zmienną jest i ten optymistyczny początek wciąż może przerodzić się w gorzki koniec. Zarówno jeśli chodzi o odrodzenie Texans, jak o karierę Strouda. Ale póki co tak jedno jak drugie wydaje się być na najlepszej drodze.

 

Tydzień w skrócie:

1. Z notatnika medyka:

  • QB Anthony Richardson (Colts) podjął decyzję o operacji kontuzjowanego barku, która zakończy jego debiutancki sezon
  • QB Justin Fields (Bears) – kontuzja prawego kciuka, termin powrotu nieznany, może być konieczna operacja, wówczas powrót za ok. 6 tygodni
  • QB Ryan Tannehill (Titans) – skręcona kostka, ta sama której skręcenie przed rokiem wymagało operacji i zakończyło jego sezon
  • QB Jimmy Garoppolo (Raiders) nie skończył meczu i został odwieziony do szpitala, prawdopodobnie było podejrzenie urazu narządów wewnętrznych, ale badania nie wykazały niczego poważnego
  • RB Damien Harris (Bills) – zwieziony z boiska karetką po urazie szyi, zwolniony ze szpitala, ma czucie we wszystkich kończynach, termin powrotu nieznany

2. Z notatnika statystyka:

  • QB Lamar Jackson (Ravens) zanotował 50. mecz w karierze z 50 lub więcej jardami biegowymi. Jest drugim QB w historii, który tego dokonał.
  • RB Christian McCaffrey (49ers) zanotował 15. mecz z rzędu z minimum jednym przyłożeniem z gry (biegowym lub po złapanym podaniu) czym wyrównał rekord NFL

3. Do tej pory żelazną regułą było, że drużyna, która ma więcej jardów podaniowych, więcej jardów biegowych, mniej INT, mniej straconych fumble i mniej przestrzelonych FG wygrywa mecz. 134 takie mecze od 1967 r. New York Giants jako pierwsi w historii zdołali taki mecz przegrać.

4. Carolina Panthers fantastycznie zaczęli mecz przeciwko Miami Dolphins, wychodząc na prowadzenie 14:0. Niestety kolejne 35 punktów zdobyli rywale. Pantery pozostają jedyną drużyną w lidze bez wygranej, niestety ich pierwszorundowy wybór w przyszłym roku jest własnością Chicago Bears.

5. Eagles nie wyglądali najlepiej na boisku, ale poza boiskiem wykonali bardzo ciekawy ruch. Do drużyny dołączył WR Julio Jones. Oczywiście Jonesowi brakuje wiele do zawodnika, który 5-6 lat temu terroryzował defensywy rywala, ale może zapewnić dodatkową opcję w ataku i stanowi polisę od kontuzji. Formalnie dołączył do practice squadu, ale to zapewne formalność do czasu, aż Eagles zrobią mu miejsce w 53-osobowej aktywnej drużynie. Dla Julio jest to zapewne ostatnia szansa w karierze na mistrzowski pierścień.

6. Komisarz NFL Roger Goodell otrzymał przedłużenie kontraktu do końca sezonu 2026. Dla wielu kibiców i zawodników Goodell jest symbolem wszystkiego co złe w NFL, ale dla właścicieli jest sprawnym managerem zarabiającym dla nich setki milionów dolarów i biorącym na siebie trudne decyzje publicznie, by oni nie musieli tego robić. Nic dziwnego, że chcą go u steru NFL jak najdłużej.

 

Zostań mecenasem bloga:

Zobacz też

8 komentarzy

  1. 1. Jeśli chodzi o Browns, to Amerykanie wygrzebali jakąś statystykę, że to najlepsza obrona od lat 70tych. Niestety, nie pamiętam o co dokładnie chodziło. Ponadto Jim Schwarz w pojedynkach z Kyle Shanahanem ma bilans 8-1. Jeśli chodzi o kontuzje, to Browns też nie mieli dwóch albo i nawet trzech bardzo podstawowych graczy. A Pittsburgh nawrzucał 26 punktów Cleveland ale 10 albo i nawet 14 to zasługa obrony. W sensie, że nawet dwa TD mogły być defensywne.

    2. Bardziej Philadelphia przegrała niz Nowy Jork wygrał. Ale zwycięstwo to zwycięstwo i chwała Jets za to, że byli z wynikiem w okolicy i wykorzystali wielbłąd ofensywy Eagles, bo Hurtz nie miał żadnego interesu rzucać. W ogóle Orły nie wyglądają tak mocno jak sezon temu. Jeszcze może się zmienić ale chyba widać, że odeszło dwóch koordynatorów w tym samym czasie i ma miejsce pewnego rodzaju transformacja w Philadelphii.

    3. Panthers idą na „rekord”. Trochę ich oglądałem i mimo, że wygląda na to, że niewiele im brakuje, to jednak w decydujących chwilach sypią sie kompletnie. Zastanawiam się czy Frank Reich nie jedzie na legendzie Carsona Wentza tak jak kiedyś na legendzie Paytona Manninga leciał Adam Gase. Jeden w miare niezły sezon w Indianie jeszcze z Andrzejem Luckiem to trochę mało.

    4. Pod radarem trochę lecą Lions, a są w tej chwili na czele całej ligi, a juz 1/3 sezonu za nami. Zobaczymy, co zrobią w Baltimore. Jeśli wrócą z tarczą, stawiam, że wyprzedzą Philadelphię na koniec sezonu. Niekniecznie dlatego, że są lespi, bo mają dużo łatwiejszy terminarz przed sobą.

    5. Każdy konisarz ligowy w US&A jest synonimem całego zła wg kibiców. Bez wyjątku: Silver w NBA, Bettman w NHL oraz Manfred w MLB. Jeśli chodz o zawodników, to nie byłbym aż tak pewny. Z oczywistych względów komisarz jako reprezentujący właścicieli jest stroną przeciwną przy negocjowaniu CBA ale poza tym niewiele jest komentarzy krytycznych z tych środowisk pod adresem głównego zarządzającego.

    6. Podoba mi się Waszyngton. W miarę stabilnie i w obronie i w ataku mimo dość przeciętnej kadry. Wygląda na to, że zacięty mecz z Eagles to nie był przypadek (z obu stron). Dziwi tylko wpadka z Chicago dwa tygodnie temu. Jeśli awansują do play-offs będzie to spory sukces całego sztabu po obu stronach piłki.

    7. No właśnie – Chicago. Wygląda na to, że niemal na 100% będą mieli nr 1 w drfacie. Jeśli nie swój, to Caroliny. A całkiem spore szanse maja na wybór dwa razy z rzędu. Będzie czym handlować, bo nie wyobrażam sobie żeby nikt nie próbował się wbić po dobrego QB na pozycji nr 2 oraz tego, że Justin Fields zostaje w Chicago na jeszcze jeden sezon. Tylko kto będzie o tym decydować, bo HC Bears chyba po tym sezonie wyleci, a z nim powinien także GM, bo co wybór, to nietrafiony. Choć Matt Nagy akurat dawał radę. Z perspektywy czasu dopiero widać jakim wyczynem było wygranie dywizji z Mitchem Trubiskim na rozegraniu.

    8. Packers – im gorzej tym lepiej. Są momenty, nie ma spójności. Najmłodszy atak w lidze, mocno przetrzebiona linia ofensywna. Trochę czasu musi minąć żeby to wszystko zaczęło się zazębiać. Bakhtiari już do spuszczenia jest. Jego kolano to taka sama historia jak kostka Van Bastena. Ogólnie wina z tej wody w tym sezonie już raczej nie będzie. A wyższy numer w drafcie bardziej sie przyda niż jedna porażka w play-offs.

    9. OC. Po Dallas i San Diego widać, że Kellen Moore to nie żaden cudotwórca. Ofensywa Cowboys gra podobnie jak wcześniej, tak samo Chargers. Po co było zmieniać? Brandon Staley chyba jest faworytem do utraty pracy. Obrona nie działa, atak też nie. Oj, będzie ciekawy wakat w styczniu. A może Herbert to nie taki geniusz… Ale chyba jednak nie.

    10. Denver. Sean Payton powiedział rok temu coś w stylu, że robota Hacketa to najgorszy „head coaching job ever”. Fajnie to się zestarzało, bo choć za Hacketa Broncos mieli bilans 2-4 (i tak lepszy niż teraz), to równie dobrze mogło być wtedy 4-2. A patrząc na mecze tego sezonu, obecnie maks do wyciągnięcia dla Denver to byłoby 2-4. Życzę im obu jak najgorzej: przemądrzałemu trenerowi i wymuskanemu rogrywającemu mienącemu się piękniejszym od innych.

    1. 1. jasne, że tak. Ale co innego zaplanować mecz
      grając bez trzech starterów, co innego tracić
      ich po kolei w trakcie gry. Zresztą mocno
      padało i wiało (jak w meczu w Chicago w ub),
      a najwyraźniej Dziewiątki tego nie lubią.
      W końcu w Kalifornii nigdy nie pada

      1. Tak, oczywiście. Ale brak podstawowego QB to zupełnie inna kategoria niż brak gracza na jakiejkolwiek innej pozycji. Dlatego nie uważam, że SF spotkało większe nieszczęście niż Cleveland.

        1. Praktycznie każda drużyna tracąca startowego QB ma sezon z głowy. Niewiele jest przypadków, kiedy po kontuzji startowego QB ktoś walczył o albo zdobył mistrzostwo.

          Natomiast w SF49 nieszczęście było podwójne, bo stracili jeszcze backup QB (choć JG był ich starterem rok wcześniej i nadal jest starterem oraz zagrał z SF w SB i finale NFC). Planu na taką sytuację chyba nikt nie zakłada. Wszystkie inne pozycje można zastąpić, ale tę to praktycznie niemożliwe.

      2. Może i SF nie lubią zimna, ale przypominam sobie mecz w PO zdaje się dwa lata temu, kiedy wygrali w bardzo mroźny dzień na Lambeau Field

    2. ad 1. Jakiś mecz w sezonie zły się trafi. I tu widać, że to nie jest taki niepokonany zespół. Widocznie nie założyli kontuzji i stąd wyszło jak wyszło. Swoją drogą i tak SF było blisko wygranej. No ale bolało oglądanie tej ofensywy w takim formacie. Zobaczymy jak kolejny weekend. Oglądałem chyba 3 kwarty. Więc bolało.

      ad2. Ta porażka mnie nie zdziwiła. Jets mają zespół mogący walczyć o mistrzostwo. Tzn. mieli jakby grał AR12, więc tym bardziej szkoda. A co do Eagles spodziewałem się, że porażka przyjdzie, choć prędzej z innym zespołem. Poprzednie mecze pokazały, że nie jest tak dobrze jak rok wcześniej. No i jestem ciekaw jak Hurts będzie sobie radził jak jego umowa będzie bardziej kosztowna i z gorszymi supporting cast.

      ad3/7. Dzięki temu sezonowi w Chicago się ucieszą. Będą mieli 2 topowe wybory zapewne w top 5. Ciekawe jak to wykorzystają.

      ad4. Lions już rok temu mieli świetną ofensywę. I gdyby nie fatalna defensywa, to graliby w PO. W tym roku widać, że jest pomysł. Silne 2 linie i gramy. Na ten moment 3-cia siła w NFC, ale kto wie jak daleko mogą zajść. No i Goof ma całkiem świetne statsy.

      PS1. Bills mają problem i ciekawe jak poradzą sobie z kontuzjami. Może być ciężko w PO.
      PS2. Miami powinni wygrać dywizję. Mają świetny atak, ale czy Fangio to odpowiednia osoba do defensywy.
      PS3. Jax się obudzili.
      PS4. Bengals wygrywają, ale na ile powalczą w AFC?

  2. „Pantery pozostają jedyną drużyną w lidze bez wygranej, niestety ich pierwszorundowy wybór w przyszłym roku jest własnością Chicago Bear”
    O co chodzi? To jakby kupienie w ciemno miejsca w drafcie od innej drużyny?
    Sorki za pewnie oczywiste pytanie, ale to moje pierwsze tygodnie zainteresowania NfL ( od razu podjąłem się karkołomnego zadania kibicowania Bears ;D)

    1. Oddali swój wybór w 1. rundzie draftu 2024 do Chicago w zamian za pierwszy wybór w drafcie 2023. Dość typowa wymiana, przy czym oczywiście w momencie wymiany nie wiadomo w którym miejscu pierwszej rundy będzie ten wybór.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *