Tydzień temu zastanawiałem się, kto może być trzecią siła NFC. Jednak w ostatnim tygodniu San Francisco 49ers i Philadelphia Eagles bardzo przekonująco pokazali, dlaczego to właśnie te dwie drużyny są najsilniejsze w konferencji. I choć wiele grania jeszcze przed nami, trudno sobie w tej chwili wyobrazić inny skład finału NFC.
Brock Purdy (i przyjaciele) show
Nie sposób znaleźć ofensywę w NFC, która funkcjonowałaby lepiej niż San Francisco 49ers, a w całej lidze tylko Dolphins mogą się z nimi równać. W pięciu pierwszych meczach sezonu zasadniczego zdobywali 30 lub więcej punktów. Jeśli sięgnąć do wyników z ubiegłego roku, to seria trwa już osiem spotkań i 10 z ostatnich 11 – w 15. kolejce rok temu Seahawks zdołali zatrzymać ich na 21 punktach, ale i tak Niners wygrali 21:13.
Jaki jest wspólny mianownik? To właśnie w pierwszym z tych 11 spotkań Brock Purdy, ostatni zawodnik wybrany w drafcie 2022 zastąpił na pozycji rozgrywającego kontuzjowanego Jimmiego Garoppolo. Jak na razie nie przegrał żadnego z 13 meczów w barwach Niners, w którym rozegrał ponad połowę snapów. Jedyną porażkę w roli startera możemy mu dopisać ze zeszłoroczny finał NFC, ale wówczas już w pierwszej kwarcie zerwał więzadło w łokciu rzucającej ręki.
Gdyby sezon zakończył się dziś, to Purdy byłby jednym z najpoważniejszych kandydatów do MVP, które w NFL niemal zawsze przypada najlepszemu rozgrywającemu. Statystycznie jest absolutnie poza konkurencją we wszystkich wskaźnikach efektywności: EPA, QBR, passer rating, ANY/A, DVOA – we wszystkich jest na pierwszym miejscu ze znaczną przewagą nad konkurencją. Nieco słabiej jest w statystykach sumarycznych – pod względem liczby jardów jest 8. w lidze, w liczbie przyłożeń podaniowych 8. Warto też zwrócić uwagę, że wskaźniki efektywności „dopompowuje” brak przechwytów na jego koncie po pięciu meczach – to na pewno nie potrwa do końca sezonu.
Nie jest to tylko dominacja statystyczna. Analiza wideo potwierdza, że Purdy gra po prostu znakomicie. Odpowiednio czyta grę, nie zostawia na boisku zbyt wielu jardów, jest agresywny, kiedy powinien być agresywny, ale nie podejmuje zbędnego ryzyka.
Jest tylko jedno ale – na ile to faktycznie jego zasługa?
Nie ulega wątpliwości, że w rozwoju młodego rozgrywającego ogromną rolę odgrywa otoczenie do jakiego trafi. Jak dużą, to pozostaje przedmiotem sporów, ale bez wątpienia to kluczowy czynnik. Niedoświadczony QB, który ma do dyspozycji dobrą linię ofensywną, receiverów, którzy regularnie potrafią się uwolnić od krycia, skuteczną grę biegową i dobrego trenera ma znacznie większe szanse, że przetrwa pierwsze trudne chwile do momentu, aż zacznie lepiej rozumieć o co chodzi w nowej ofensywie i przywyknie do szybkości defensyw NFL. A przede wszystkim nie nabierze złych nawyków i nie straci wiary we własne możliwości – quarterback to pozycja wymagająca zarówno umiejętności atletycznych, jak szybkiego przetwarzania informacji. Jeśli zawodnik zwątpi w to, co widzi i nie potrafi dokonywać błyskawicznych analiz sytuacji to nie zostanie rozgrywającym w NFL, choćby okazał się najbardziej uzdolnionym atletą jego pokolenia.
Te wszystkie czynniki, wsparte jeszcze systemem Kyle’a Shanahana, Purdy ma do dyspozycji w San Francisco. Pisałem już o ofensywach wywodzących się z „shanahanowskiego” drzewa. Są one bardzo przyjazne rozgrywającemu i z reguły produkują dobre statystycznie sezony. Widać to choćby po Jimmim Garoppolo, który statystycznie w Niners wypadał znacznie lepiej niż w Raiders, a w 2016 r. Matt Ryan zdobył MVP, choć w żadnym innym sezonie nie zaliczył nawet 2. drużyny All Pro – jego koordynatorem ofensywy w Falcons był wówczas Kyle Shanahan. Od lat wiadomo, że gra u Shanahana „pompuje” statystyki quarterbacka. Czy to znaczy, że Purdy jest wydmuszką?
Absolutnie nie. Jego gra wynosi tę ofensywę na nowy poziom. Przyznaje to zresztą sam Shanahan, który powiedział mediom, że w tym roku czuje się komfortowo wywołując każdą zagrywkę z playbooka, mimo że z reguły przy mniej doświadczonych rozgrywających wycina się z niego akcje wymagające bardziej skomplikowanego czytania defensywy czy trudniejszych rzutów. Bez wątpienia Purdy korzysta na współpracy ze znakomitym zestawem graczy na skill position. Większość rozgrywających NFL oddałaby wiele, by móc grać z Georgem Kittlem, Christianem McCaffreyem, Deebo Samuelem i Brandonem Aiyukiem. Pomaga też, że rywale muszą respektować wyjątkowo skuteczną grę biegową Niners. Warto tu jednak nadmienić, że linia ofensywna, choć wciąż znakomita w obronie biegu, nie spisuje się aż tak dobrze w chronieniu Purdy’ego. Zarówno Pro Football Focus, jak i wskaźnik Pass Blocking Win Rate sytuują tę grupę poniżej ligowej średniej. W efekcie Purdy jest pod presją w 22,6% akcji, co co również lokuje się nieco powyżej ligowej średniej. Radzi sobie z nią jednak bardzo dobrze, co od początku jego przygody z NFL należało do jego największych atutów. Jest też jedynym rozgrywającym w lidze, który ma dodatnie EPA w akcjach, które Pro Football Reference określa jako „idealnie pokryte”.
Czynniki, które spowodowały brak zainteresowania w drafcie nie zniknęły. Nie należy do najbardziej atletycznych zawodników, podobnie jak Tom Brady, jednak podobnie jak Brady nadrabia to umiejętnym nawigowaniem w kieszeni. Nie ma tak silnego ramienia jak Josh Allen i Patrick Mahomes, ale świetnie czuje się w tym systemie i jego boiskowa inteligencja z nawiązką nadrabia deficyty atletyczne.
49ers mają silną, zbilansowaną ekipę. Pokazali to w meczu przeciwko Cowboys, którzy nie ukrywali swoich wysokich celów. Tymczasem zostali kompletnie rozbici. Jedna z najlepszych defensyw września była bezradna wobec ofensywy San Francisco. Z kolei obrona zespołu z Kalifornii dręczyła Daka Prescotta przez cały mecz. Jeśli w drużynie mającej Nicka Bosę, Javona Hargrave’a i Arika Armsteada najlepszy w defensywie jest duet linebackerów, to piekielnie trudno wymyślić jakiś sensowny plan przeciwko nim.
Jednak kluczem do całości pozostaje Brock Purdy. Ten niedoceniany chłopak wznosi siebie i kolegów na nowe wyżyny, niezależnie od wszystkich gadających głów opowiadających jak to w systemie Shanahana masażysta na rozegraniu byłby MVP. Jeśli tylko pozostanie zdrowy, w San Francisco mogą realnie myśleć o pierwszym tytule od trzech dekad.
A 3 grudnia czeka ich najpoważniejszy test w sezonie zasadniczym – wyprawa do Filadelfii.
Najlepsza linia w NFL
W Filadelfii urzęduje druga z wciąż niepokonanych w tym roku ekip. Eagles nie grają tak imponująco jak Niners. DVOA sytuuje ich „dopiero” na piątym miejscu. Ich atak jest szósty w EPA/akcję i siódmy w EPA/akcję w grze podaniowej. Obrona jest 13. w DVOA i 20. w EPA/akcję.
Nie wszystko idzie im tak gładko jak rywalom z San Francisco, ale kiedy trzeba, robią swoje. Ich ostatni mecz z Rams był niezwykle reprezentatywny dla tegorocznego stylu Orłów.
Z jednej strony odnieśli cenne wyjazdowe zwycięstwo nad wymagającym rywalem. Z drugiej mieli ogromne problemy ze zdobywaniem punktów. Zmontowali pięć serii ofensywnych liczących dziewięć lub więcej akcji. Zdobyli z nich tylko jedno przyłożenie, aż trzy kończyli krótkimi kopnięciami z pola, a ostatnią zamknął punt z połowy boiska.
Lecz gdy dostali piłkę na 32 sekundy przed końcem drugiej kwarty zdołali przejść 75 jadów i zdobyć przyłożenie. Fakt, niezwykle pomogły im kary przeciwko Derionowi Kendrickowi, ale liczy się efekt.
W pierwszej połowie mieli ogromne problemy z obroną gry podaniowej Rams. Do gry powrócił Cooper Kupp i wraz z sensacyjnym debiutantem Puką Nacuą łapali piłkę za piłką i wyglądało na to, że Eagles nie potrafią tego zatrzymać. A jednak w drugiej połowie nie oddali ani jednego punktu i pozwolili rywalom zaledwie na 95 jardów przez dwie kwarty. Wydaje się wprost nieuczciwe, że ta linia defensywna wzmocniła się jeszcze Jalenem Carterem i Haasonem Reddickiem. Obaj zanotowali po dwa sacki na Staffordzie, a pass rush przejął w drugiej połowie kontrolę nad sytuacją.
Jednak nic z tego nie byłoby możliwe, gdyby nie najlepsza linia ofensywna w NFL. Według większości metryk Jason Kelce i spółka są najlepsi zarówno w ochronie rozgrywającego, jak w blokowaniu dla biegaczy. 35-letni Kelce ma w nogach ponad 12 sezonów i 178 meczów w wyjściowym składzie, ale nie widać tego w jego grze. Wciąż porusza się z niebywałą jak na gracza tej postury zwrotnością i szybkością. Rutynowo wykonuje bloki, o których większość centrów w NFL nawet nie myśli. Uwaga mediów skupia się na nim głównie w związku z jego barwnymi wypowiedziami i popularnym podcastem prowadzonym z bratem Travisem (tight endem Chiefs), jednak to jego gra pozwala Eagles na wygrywanie kolejnych meczów, w których nie wszystko idzie po ich myśli.
Naturalnie Kelce nie jest jedynym zawodnikiem w tej linii. Linia ofensywna to najbardziej zespołowa formacja w futbolu. To grupa, która rzadko jest widoczna, niezbyt często stają się twarzą zespołu i z reguły oceniani są wespół z kolegami. Jednak Kalce, wyskakujący ze swojego miejsca w linii jak diabeł z pudełka, by zmieść z linii biegu niczego niepodejrzewającego obrońcę wymyka się temu schematowi. Z definicji w każdej drużynie NFL najważniejszy jest rozgrywający. Jednak w Eagles center jest niemal równie istotny. A jak długo tę rolę pełni Jason Kelce, tak długo ta linia będzie dominowała.
Czy Belichick ma pomysł na Patriots?
Ostatnie dwa tygodnie były wyjątkowo bolesne dla mnie, jako kibica New England Patriots. W zeszłym tygodniu ponieśli najwyższą porażkę ery Belichicka w Dallas, a w ostatnią niedzielę nie potrafili zdobyć na własnym stadionie nawet punktu przeciwko Saints. Wydawałoby się, że po ubiegłorocznych wyczynach Matta Patricii i Joe Judge’a ofensywa może pójść tylko w górę. A jednak po pięciu tygodniach Patriots zdobywają najmniej punktów w lidze, atak odpowiada za najmniej EPA, nie działa ani bieganie ani podawanie. Jedynie Giants zdobywają mniej EPA na akcję. Jednak najgorszym wskaźnikiem jest fakt, że w ostatnich 21 posiadaniach piłki atak NE zdobył trzy punkty. W tych samych posiadaniach defensywy rywali zapunktowały na 22 „oczka”. Innymi słowy atak oddaje więcej punktów niż zdobywa. Według dziennikarzy piszących na co dzień o drużynie, w szatni narasta związana z tym frustracja.
Biorąc pod uwagę jak wyjątkową pozycję w pionie futbolowym ma Bill Belichick trzeba winę złożyć na jego barkach. To nie jest problem jednego czy drugiego słabszego sezonu. To brak spójnej wizji budowy drużyny, która mogłaby podjąć rywalizację z najlepszymi we współczesnej NFL.
Bill Belichcik wielkim trenerem i GM-em był. I tego absolutnie nie można podważać, co czynią niektórzy fachowcy od słabych „hot take’ów”. Tom Brady był nieodzownym elementem mistrzowskiej dynastii, ale sam rozgrywający mistrzostwa nie zdobędzie. Aaron Rodgers, Peyton Manning i Drew Brees zdobyli w sumie cztery mistrzowskie pierścienie, przy czym przy drugim mistrzostwie wkład kończącego karierę Manninga był minimalny, to raczej drużyna doprowadziła do tytułu jego, niż on drużynę. Tymczasem duet Brady i Belichick sięgnął po sześć wspólnych tytułów przy dziewięciu udziałach w Super Bowl.
Problem polega na tym, że w nieustannie ewoluującej i zmieniającej się NFL Belichick przestał nadążać. Kiedyś to on wyznaczał kierunki i chciałby to robić dalej, ale niestety nie wychodzi.
Na początku XXI wieku był mistrzem nawigowania salary cap. Limit płac nie rósł tak szybko, a przez pewien czas na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI nastąpiła jego stagnacja. Podejście Belichicka, który szukał nie najlepszych, a najbardziej wartościowych zawodników było nowatorskie. Potrafił zwolnić graczy wydawałoby się nietykalnych, bo inni dawali lepszy stosunek ceny do jakości. Robi to nadal. Wielu cennych graczy wybranych przez Patriots w drafcie odeszło do innych drużyn, bo Belichick nie był skłonny zapłacić za nich większych pieniędzy. Czasami są to kwoty zaskakująco nieduże, jak na współczesną NFL. Nie szukając daleko – w ostatnim offseason wybrał minimalnie tańszego JuJu Smith-Schustera licząc, że ten da podobną produkcję jak wypuszczony do Las Vegas Jakobi Meyers. Meyers otrzymał od Raiders 11 mln za sezon, co przy obecnym rynku WR jest promocją, jednak Belichick nie był skłonny tego przebić.
Dekadę temu priorytetyzacja wartości prowadziło do budowy drużyn z szerokim składem, odpornym na urazy. Jednak dziś salary cap rośnie z roku na rok jak szalona i oszukanie tego systemu jest relatywnie proste, a do rangi sztuki wynieśli to m.in. Eagles. Znalezienie niekonwencjonalnych graczy dających ponadprzeciętną wartość, jak Wes Welker, Julian Edelman czy Rob Ninkovich nie jest tak wartościowe jak dekadę temu. Zamiast tego coraz więcej w NFL zależy od wysoko opłacanych gwiazd, zwłaszcza na pozycjach premium: pass rusher, cornerback czy wide receiver. Tymczasem Belichick tradycyjnie odpuszcza zawodników, którzy w Nowej Anglii się sprawdzili, jeśli trzeba za nich zapłacić zbyt wiele, przynajmniej według niego. Chandler Jones, J.C. Jackson, Malcolm Butler i Jakobi Meyers to kilka z podobnych przykładów. Jeśli chodzi o receiverów to Patriots nigdy nie potrafili pozyskać ani wychować prawdziwego receivera numer 1, który budziłby strach w sercach rywali. Na krótko był to Randy Moss, ale z nim dość szybko się rozstali, podobnie jak z Brandinem Cooksem.
Przez lata Belichick stanowił awangardę, to jego pomysły się sprawdzały, jego pomysły kopiowała liga. Doprowadziło to do swego rodzaju organizacyjnej arogancji. W sztabie trenerskim drużyny pojawiają się niemal wyłącznie szkoleniowcy będący „wychowankami” Patriots, czyli osobami, które zaczynały pracę w klubie od najniższych stanowisk asystenckich lub byli zawodnicy. Miało to swoje plusy, bo zapewniało jednolitą filozofię w przekroju całego sztabu, ale jednocześnie zamykało dopływ nowych idei. Ta arogancja wciąż jest w klubie, co widać choćby po kandydatach ściąganych teoretycznie z zewnątrz. Matt Patricia, Joe Judge czy Bill O’Brien to ludzie, którzy wywodzą się z organizacji i choć pracowali w innych klubach wciąż należą „do rodziny”. Niestety drużyna na tym traci, zwłaszcza w ataku. Najlepsze drużyny NFL grają po prostu inaczej niż Patriots, a elementy systemu Shanahana adaptują też szkoleniowcy niezwiązani z tym drzewem trenerskim jak Andy Reid w Kansas City.
Deficyty w sztabie trenerskim boleśnie widać w dwóch najważniejszych kwestiach związanych z ofensywą. Pierwszym jest pozycja rozgrywającego. Mac Jones ma trzeciego koordynatora ofensywy w trzecim sezonie w karierze. Prawdopodobnie Belichick wierzył, że jest w stanie stworzyć kolejnego Brady’ego – weźmie sprawnego game managera, obuduje go dobrą grą biegową i obroną, a kiedy ten po kilku latach rozwinie się na właściwy poziom, Pats będą mieli quarterbacka na lata. Tyle że Jones, po obiecującym sezonie debiutanckim, gra coraz słabiej. I choć jest częścią problemu, to nie jedyną ani najważniejszą. Kiedy w jego miejsce wchodził Bailey Zappe atak spisywał się jeszcze gorzej. Patriots uparcie nie chcą korzystać z największych atutów Jonesa: gry po play action i w ofensywie no-huddle.
A kiedy przychodzi do gry biegowej… w 2019 r. na emeryturę przeszedł legendarny Dante Scarnecchia, który przez dwie dekady trenował linię ofensywną, a w Patriots, z krótkimi przerwami, pracował od 1982 r. Kiedy odszedł z klubu w latach 2014-15 jakość tej grupy zauważalnie spadła. Nie inaczej jest teraz. Trudno wyjaśnić jakim cudem David Andrews, nie tak dawno jeden z najlepszych centrów w NFL, jest teraz mijany jak słupek na treningu i to raz za razem przez rywali o zróżnicowanym poziomie talentu. Kilka lat temu linia Patriots zdołała kompletnie zneutralizować w Super Bowl Aarona Donalda w szczytowej dyspozycji, dziś nie radzi sobie z rezerwowymi.
Co gorsza trenerzy z Nowej Anglii coraz częściej odchodzą, nie mogąc doczekać się awansu czy choćby lepszego tytułu. W klubie nie ma formalnego koordynatora defensywy. Dla Belichicka to prawdopodobnie zbędny ozdobnik, ale dla szkoleniowca rozwijającego karierę niezwykle ważny wpis w CV. Z tego powodu latem Patriots o mało nie stracili Jeroda Mayo, ale wtrącił się Robert Kraft, który zaoferował byłem linebackerowi a dziś trenerowi linebackerów (taki ma oficjalny tytuł i jeszcze dzieli go ze Stevem Belichickiem) solidną podwyżkę, czym skłonił go do pozostania. Cierpliwość stracił nawet Josh McDaniels, który kilka lat temu zostawił Colts przed ołtarzem, prawdopodobnie gdy Kraft obiecał mu przejęcie schedy po Belichicku.
Wielu wybitnych trenerów miało w swojej karierze moment, gdy reszta ligi zaczęła im odjeżdżać, a oni kurczowo trzymali się swoich przestarzałych przekonań. Tak było z m.in Tomem Landrym, twórcą dynastii Cowboys z lat 60-tych, tak prawdopodobnie jest z Billem Belichickiem. Trener Patriots publicznie mówił, że zamierza prowadzić drużynę do momentu pobicia rekordu Dona Shuli, który ma na koncie 328 wygranych jako pierwszy trener. Billowi brakuje 29, by go dogonić. W tym tempie może się nie wyrobić do końca dekady.
Belichick zasłużył, by odejść z Patriots na własnych warunkach. Pytanie czy wcześniej nie wyczerpie się cierpliwość fanów i rodziny Kraftów. Bo nie widać, by najważniejszy człowiek w klubie miał jakikolwiek pomysł na wyjście z obecnego dołka.
Tydzień w skrócie:
1. Z notatnika statystyka:
- Trener Andy Reid (Chiefs) zaliczył wygraną numer 251 w karierze, dzięki czemu wskoczył na czwarte miejsce na trenerskiej liście wszechczasów
- QB C.J. Stroud (Texans) po pięciu meczach ma na koncie 186 wykonanych podań i ani jednego przechwytu. To pierwszy taki start kariery w historii NFL.
- WR DeAndre Hopkins (Titans) jest czwartym graczem w historii NFL, który złapał przynajmniej jedną piłkę w każdym ze swoich 150 pierwszych spotkań w lidze
2. Z notatnika medyka:
- LB Matt Milano (Bills) – złamana noga i uraz kolana, prawdopodobnie koniec sezonu
- DT DaQuan Jones (Bills) – zerwany mięsień piersiowy, prawdopodobnie koniec sezonu
- CB Emmanuel Mosley (Lions) – zerwane więzadło ACL, koniec sezonu
- OT David Bakhtiari (Packers) – umieszczony na liście kontuzjowanych z powodu przewlekłych problemów z kolanem, na pewno nie wróci w tym sezonie, pytanie czy to nie koniec kariery
- QB Anthony Richardson (Colts) – uraz barku, powrót za 4-8 tygodni
- RB De’Von Achane (Dolphins) – uraz kolana, 4-6 tygodni przerwy
- WR Justin Jefferson (Vikings) – uraz podudzia, trafił na listę kontuzjowanych, co oznacza minimum 4 tygodnie przerwy, potencjalny czas powrotu nieznany
3. Jacksonville Jaguars zostali pierwszą drużyną w historii NFL, która wygrała dwa mecze poza USA w jednym sezonie. Pytanie, czy będą w stanie wygrywać też w USA. Ich wygrana nad Bills była w pełni zasłużona, ale trzeba przy niej postawić gwiazdkę. Choć Bills byli formalnie gospodarzami, to przylecieli do Londynu później, przez co byli narażeni na jet lag (w Buffalo w porze rozpoczęcia meczu 9.30 rano), podczas gdy Jaguars zostali w Wielkiej Brytanii po swoim poprzednim meczu i byli lepiej zaaklimatyzowani. Może się to wydawać drobiazgiem, ale NFL to wyrównana liga, w której takie drobiazgi mają decydujące znaczenie.
4. Po serii kontuzji na sztucznej nawierzchni wraca temat wymiany takich boisk na naturalną trawę, która powszechnie uważana jest za bezpieczniejszą. Według większości dostępnych danych granie na naturalnej nawierzchni wiąże się z mniejsza liczbą urazów nóg. Właściciele klubów od lat niezmiennie odpowiadają, że na intensywnie użytkowanych stadionach w zimnym klimacie nie da się utrzymać naturalnej nawierzchni. Wściekłość zawodników budzi jednak fakt, że na mistrzostwa świata w piłce nożnej w 2026 r. sztuczne murawy zostaną wymienione na murawy hybrydowe, w których naturalną trawę wzmacniają włókna z polimerów. Ta wymiana będzie tylko tymczasowa i potem na boiska wróci sztuczna nawierzchnia. Niestety zawodnicy nie mają zbyt wielu argumentów, by przekonać właścicieli klubów i stadionów do wymiany syntetyków na trawę.
5. Oglądanie ofensywy Steelers powinno być karą za złe zachowanie, ale mimo to zdołali pokonać Ravens. Mike Tomlin nigdy w karierze nie miał sezonu na minusie i chyba, wbrew wszelkim przewidywaniom, i w tym roku mu się to uda.
6. Cinciannati Bengals wreszcie wyglądali choć trochę jak znani nam Bengals. Arizona Cardinals nie są najbardziej wymagającym rywalem w lidze, ale 192 jardy i 3 TD Ja’Marra Chase’a muszą cieszyć fanów w Ohio.
3 komentarze
Zwycięstwo z Dallas to poza wszystkim sukces myśli trenerskiej K.S.
A przecież na ławce u rywali też niby śmietanka: HC – były mistrz
z 2010, a DC to z kolei szef Kyle’a z okresu sukcesów z Atlantą.
Dziś jednak obaj wypadają równie oldskulowo co i B.B.
Krzysztofie, a co z „brat pack”? 😉
Po kilku dobrych latach oglądania NFL rzucam do dyskusji temat tego, że obecni OT z dużą wagą brzuszkiem i długimi rękami nie radzą sobie z powstrzymywaniem DE i OLB i są najsłabszym ogniwem w obronie QB przed sackiem i presją. Moim zdaniem obecnie pozycja OT powinna ewoluować na zawodników lżejszych i atletyczniejszych, którzy będą mogli zatrzymać bieg Bosy, Watta czy np. Macka, oraz wykonać choć 1 skuteczny blok w biegu swojego RB.
Wydaje mi się, że sztab trenerski, który w lidze dojdzie pierwszy do podobnego wniosku może sobie zapewnić przewagę przynajmniej na cały sezon.
Gra ewoluuje ciągle i widać, że coraz większą przewagę nad siłą (np. D. Henry) zaczyna mieć szybkość (np. atak Miami, lub skuteczność szybkich RB jak Pacheco czy Etienne; lub też przykład z Dallas gdzie wyrzucono siłowego /i drogiego/ RB z drużyny E. Elliota na rzecz szybkiego Pollarda).