NFL – tydzień 12

Wszechstronna ofensywa z AFC zdominowała najlepszą obronę ligi. Dwie świetne defensywy z NFC stoczyły starcie tytanów, ale tylko jedna dostała wsparcie z drugiej strony piłki. I wreszcie najlepszych chwyt jaki w życiu widziałem. Zaczynamy przegląd wydarzeń z ostatniej kolejki NFL.

 

Just score, baby

Ofensywa Patriots jest przerażająca wcale nie dlatego, że zdobywa dużo punktów czy jardów. Nie dlatego, że od lat pozwala im niepodzielnie władać AFC East. Nawet nie dlatego, że dowodzi nią Tom Brady, jeden z najlepszych QB w historii futbolu amerykańskiego, a podania od niego łapie Gronk, czyli naładowany pozytywną energią kuzyn Hulka. Są przerażający, bo są w stanie zrobić rywalom krzywdę na naprawdę dużo różnych sposobów.

Tydzień temu dosłownie przebiegli się po Colts, kontrolując tempo gry i trzymając Andrew Lucka za linią boczną. W 37 z 73 ofensywnych snapów wystawili sześciu linowych i Gronka. Jonas Grey zaliczył 201 jardów i 4 TD po ziemi. To odpowiednik tradycyjnego uderzenia prosto na okopy wroga dywizją piechoty po przygotowaniu artyleryjskim.

W tym tygodniu stanęli naprzeciwko Linii Maginota, czyli d-line najlepszej w lidze obrony Detroit Lions. I nagle ofensywa się przeobraziła. Większość czasu na backfieldzie Patriots spędzał specjalista od łapania piłek Shane Vereen, a Pats grali na dwóch WR i dwóch TE. TE Tim Wright, raczej przerośnięty WR niż prawdziwy tight end, spędził na boisku 3/4 snapów, zdecydowanie najwięcej w sezonie i złapał dwa podania na TD. Prawie 73% akcji to były podania, a większość biegów miało miejsce na koniec, gdy Pats spalali zegar. Poza wspomnianą końcówką nie kłopotali się specjalnie posiadaniem piłki, chcieli po prostu jak najszybciej zapunktować. W efekcie to Lions byli minimalnie dłużej przy piłce. Trzymając się analogii militarnych, Patriots zafundowali przeciwnikowi atak wojsk zmechanizowanych ze wsparciem lotniczym. Efekt był identyczny – całkowita anihilacja wroga.

Tom Brady nie zagrał idealnie. Zaliczył fatalne INT (nawet gdyby Gronk nie był trzymany, podanie nie doszłoby celu) i przestrzelił kilka dalekich podań. Ale przeciwko najlepszej obronie ligi podawał ze skutecznością niemal 72% na 349 jardów. Skutecznie przesuwał piłkę po boisku, choć dostarczył ją tylko do pięciu reciverów przez cały mecz. Ale za to każdy z nich złapał minimum pięć piłek.

Lions byli bezradni. Nie potrafili zatrzymać gry podaniowej Pats, w końcówce LeGarette Blount biegał jak chciał, a choć początkowo Ndamukong Suh i spółka wywarli trochę presji na Brady’ego na środku, to jednak linia ofensywna szybko się dostosowała i nie pozwoliła im poszaleć.

Ci Patriots są faworytami do Super Bowl, ale nie dzięki swojej ofensywie. To już mieli i nie udało się. W tym roku są jednak dobrzy również w innych elementach gry. W defensywie kompletnie wyłączyli z gry Lions. Matt Stafford posłał do celu jedynie 18 z 46 podań. Jasne, kilka upuścili jego reciverzy, ale większość nieudanych akcji wynikała z presji, którą Pats są w stanie generować mimo braku Chandlera Jonesa oraz secondary, która z największej słabości Patriots stała się w tym roku jednym z największych atutów. Darelle Revis to as atutowy w talii Billa Belichicka, przesuwany tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, a w niedzielę rozegrał kapitalne zawody.

Przeciwko Detroit kluczem też byli ci, których z reguły się nie zauważa: special teams. Kiedy na początku meczu ofensywa miała chwilowe problemy ze złapaniem rytmu, to właśnie special teams wykonały dwie ważne akcje. Najpierw przy trzypunktowym prowadzeniu Lions long snaper Danny Aiken wycelował gdzieś w trawę pod nogami puntera Ryana Allena stojącego we własnym endzone. Ten jednak zdołał podnieść piłkę i wykopać ją w pole. Już to uratowało Pats przed safety lub stratą przyłożenia, ale to nie koniec. Punt poszybował na 20 jard Lions (ponad 80 jardów!), a gunnerzy NE natychmiast powalili returnera i to co miało być dobrą pozycją startową dla Stafforda i spółki stało się pozycją dość kiepską, a po 3&out Detroit, Patriots zdobyli pierwsze przyłożenie w tym meczu.

Druga sytuacja miała miejsce w drugiej kwarcie, gdy Lions zmniejszyli straty do jednego punktu. Po kickoffie piłkę złapał Danny Amendola i zrobił coś takiego. Dwie akcje później LeGarette Blount świętował przyłożenie. A był jeszcze punt return na TD Juliana Edelmana, anulowany przez flagę.

Oczywiście Super Bowl wygrywa się w lutym a nie w listopadzie, o czym świetnie wiedzą Packers ’10, Giants ’11 i Ravens ’12, ale póki co to Patriots są głównymi faworytami do tytułu.

 

Defensywa to nie wszystko

Na miejscu defensywy Cardinals byłbym solidnie wk… na kolegów z ofensywy. Obrona Arizony ciągnie drużynę cały sezon, ale do tej pory atak robił co do niego należało. Przeciwko Seattle obrona zagrała naprawdę kapitalne zawody. Przez słabą postawę ofensywy i special teams Seahawks zagrali 20 z 25 ofensywnych snapów na połowie przeciwnika, a mimo to zdobyli tylko dziewięć punktów. Linia ofensywna Seattle została zjedzona przez rywali. Russel Wilson został dopadnięty 11-krotnie, z czego siedem uderzeń było sackami. Marshawn Lynch nie potrafił wydusić z siebie nawet 3 jardów na bieg.

Tylko co z tego, skoro ofensywa kompletnie nie potrafiła z tego skorzystać. Widać było brak kontuzjowanego QB Carsona Palmera. Kiedy secondary Seahawks skutecznie odebrała Arizonie ich ulubione dalekie podania, Drew Stanton nie potrafił wyegzekwować krótko- i średniodystansowej gry podaniowej, a z gry biegowej Cardinals wyciągnęli jedynie 3,2 jarda na próbę, a jeśli nie liczyć 13-jardowego biegu Stantona, było to zaledwie 2,7 czyli totalna porażka. Duży wpływ na to miał brak kontuzjowanego Larry’ego Fitzgeralda. Nie raz krytykowałem tu Fitza, który moim zdaniem gra sporo poniżej wartości jego monstrualnego kontraktu, ale w tym roku spisywał się solidnie. Przy jego nieobecności produktywny był tylko John Brown, członek klasy 2014, bo Michael Floyd nie tylko nie złapał żadnego podania, ale wręcz żadne nie zostało w jego stronę rzucone.

W końcu jednak ofensywa Seattle zaskoczyła. Co prawda zaliczyli przyłożenie tylko w jednej na pięć wycieczek do red zone, ale ich rywale z Phoenix dotarli tam tylko raz (i musieli się zadowolić field goalem). Wystarczył kuglarski talent Russela Wilsona, który nie tylko nie dał się zabić za dziurawą linią ofensywną, ale zdołał wykonać wystarczająco dużo skutecznych podań w biegu i zagrać wystarczająco dużo skutecznych zone read, żeby dowieźć zwycięstwo do końca.

Seahawks są dopiero drugim zespołem w tym roku, który pokonał Cardinals, ale wciąż mają kolosalne problemy w ofensywie. Nie takie jednak jak Arizona. Jeśli Fitzgerald szybko nie wróci, a Bruce Arians nie wymyśli czegoś, co zamaskuje słabości Stantona, to marzenia o zagraniu w tegorocznym Super Bowl na własnym stadionie trzeba będzie skreślić.

 

Najlepszy chwyt jaki w życiu widziałem

Na pewno widzieliście to już setki razy, w tym na facebookowym profilu NFL Blog. Ale nieważne ile razy to oglądacie, i tak się nie nudzi. Odell Beckham Jr złapał naprawdę niecelne podanie będąc faulowanym, przy użyciu trzech palców! I to wyginając się tak, że każdy normalny człowiek wyrwałby sobie ramię ze stawu. Do tego zrobił to w Sunday Night Football na oczach całej Ameryki. I kto pamięta, że Giants ten mecz frajersko przegrali, a Tony Romo okazał się „clutch”?

Czy ten chwyt bije na głowę słynny „Helmet Catch” Davida Tyree? To zależy. Jeśli oceniamy tylko tą jedną akcję, to na pewno tak. To najlepszy chwyt jaki w życiu widziałem. Kropka. Ale chwyt Beckhama miał miejsce w przegranym meczu, kiedy Giants walczą już tylko o jak najwyższe miejsce w drafcie. Tyree swoim chwytem dał Giants Super Bowl i odebrał Patriots ich sezon bez porażki (ech…). Dlatego choć chwyt Beckhama to najlepszy chwyt ever, to jednak akcja Tyree zapewne znajdzie się wyżej w panteonie niezapomnianych chwil Giants. Zgadzacie się, fani G-Men?

 

Trenerski blamaż roku?

Na miejscu Thomasa Dimitroffa, GM-a Atlanty Falcons, wylałbym trenera Mike’a Smitha. Nie za słabe wyniki zespołu, bo za to Dimitroff też odpowiada, przynajmniej częściowo.

55 sekund przed końcem Falcons byli w sytuacji 3&2 w zasięgu field goala z 2 punktami straty. Na czym nam w tym momencie zależy? Po pierwsze na zdobyciu punktów, a po drugie na zjedzeniu zegara do ostatniej sekundy. Cleveland Browns mają dwa timeouty, więc spokojnie pozwalamy im tu wziąć jeden, potem biegniemy i nawet jeśli nie zdobędziemy nowej pierwszej próby (game over zakładając celne kopnięcie) to Browns muszą wziąć czas i zaczynają swoją serię bez żadnych przerw na żądanie i z jakimiś 40 sekundami na zegarze. Nietrudne, prawda?

Co więc robi Mike Smith we wspomnianej sytuacji 3&2? Bierze czas. Po ch…? Pojęcia nie mam. Potem gra podanie na wheel route do Devina Hestera, który returnerem jest znakomitym, ale w roli recivera łapiącego przez ramię przy linii bocznej sprawdza się wyjątkowo marnie. Oczywiście zegar staje bez udziału Browns, nie ma pierwszej próby.

Browns mieli 44 sekundy i dwa timouty. To wystarczyło na zwycięski field goal. Gdyby tych timeoutów nie mieli? Pewnie to Falcons cieszyliby się ze zwycięstwa.

 

Z innych aren:

1. Przygoda Ryana Malletta z Houston dobiegła końca, przynajmniej na tym kontrakcie. Rozgrywający ma zerwany mięsień piersiowy i nie zagra do końca roku. Podobno już w niedzielę grał z tym urazem, co może tłumaczyć jego fatalny występ przeciwko Bengals. Po sezonie kończy się umowa Malletta, ale dochodzą słuchy, że być może zostanie w Houston. Na marginesie oznacza to, że nie zagra 40% snapów w sezonie, więc Patriots dostaną za niego wybór z siódmej, nie szóstej rundy draftu 2015.

2. Lider NFC South ma bilans 4-7. Cztery zwycięstwa, siedem porażek. To pierwszy przypadek w całej historii NFL łącznie z przedwojenną prehistorią, gdy lider dywizji legitymuje się tak słabym bilansem. Teoretycznie jest możliwe, że zwycięzca tej dywizji będzie miał jedynie pięć zwycięstw (Falcons i Saints grają przeciwko sobie, więc któraś z tych drużyn wygra mecz nr 5 w sezonie. Chyba że będzie remis. Hmm…). Saints przegrali trzy mecze z rzędu na własnym stadionie i jest to pierwszy taki przypadek odkąd w Nowym Orleanie pojawili się Drew Brees i Sean Payton (czyli od sezonu 2006).

3. Miami Dolphins napędzili niezłego stracha Denver Broncos. Peyton Manning i spółka pierwszy raz wyszli na prowadzenie dopiero 5 min. przed końcem meczu. Gdyby Ryan Tannehill zagrał perfekcyjny mecz, może by się udało, ale w kluczowym momencie rzucił INT. Nie dostał żadnego wsparcia od drugiej defensywy ligi, z którą Peyton Manning robił co chciał.

4. Strachu najedli się również Chargers, którzy potrzebowali przechwytu we własnym red zone, by uratować zwycięstwo z Rams. Ale zdobyli 27 punktów przeciwko drużynie, która tydzień temu ograniczyła Peytona Manninga do 7.

5. W AFC North wygrali wszyscy poza Steelers, którzy mieli bye week. Na czele są Bengals z bilansem 7-3-1, a za nimi trzy drużyny z bilansem 7-4. Czy kiedykolwiek ostatnia drużyna w dywizji miała taki bilans? Nie udało mi się znaleźć informacji na ten temat, ale może Wy je macie. Acha, AFC North gra w tym roku przeciwko NFC South. I wszystko jasne 😉

6. Śnieżyce i przenoszenie meczu dla Bills nie straszne. Buffalo obili Michaela Vicka i chyba wybili mu już ostatecznie futbol z głowy. Czy kierownictwu Jets wybili z głowy Rexa Ryana? Nigdy nic nie wiadomo.

7. Packers przetrwali trudny wyjazdowy mecz z Vikings. Za tydzień podejmują Patriots. Zapowiada się starcie tytanów.

8. Robert Griffin III staje się coraz bardziej osamotniony we własnym klubie. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, zwłaszcza w NFL. RG3 został ostatni skrytykowany przez swojego trenera i najlepszego recivera. Nie może lub boi się biegać, ma problemy z mechaniką podawania i gra w systemie nieprzystosowanym do jego mocnych stron. Czy Mike Shanahan zostanie zapamiętany jako ten, który zniszczył jednego z najlepiej zapowiadających się rozgrywających XXI wieku? Polecam analizę sytuacji Griffina autorstwa Billa Barnwella.

9. W czwartek Święto Dziękczynienia. Czytelnikom z USA (a wg Google Analytics było ich niecałych 300 w ciągu ostatniego roku) życzę najlepszego, a Wam wszystkim przypominam, że to dzień, kiedy mamy NFL o trzech godzinach, jak w niedzielę. O 18.30 Bears@Lions, o 22:30 Eagles@Cowboys (!), a o 2:30 w nocy Seahawks@49ers (!). Tak więc po marnej przystawce dwa megahity.

Zobacz też

Brak komentarzy

  1. Zgadzamy się. Ale napiszmy szczerze – kontekst robi tu całą różnicę. Super Bowl, ostatnia seria, uciekający czas, 4 punkty straty, 15-pkt underdog przeciwko w co wielu wtedy wierzyło najlepszej drużynie w historii. A swoje dodał Eli, który z chyba z 3 razy powinien leżeć na ziemi zanim w końcu pozbył się piłki.

    Właśnie Eli. „Naprawdę niecelne podanie” to typowo bostońskie stwierdzenie. Piłka byłaby rzucona niemal w punkt gdyby nie faul Carra (nawet Odell mówił o tym po meczu, choć ciężko oczekiwać by powiedział coś innego). No i przy takich głębokich podaniach najważniejsze jest by rzucić piłkę tam, gdzie tylko Twój receiver może ją złapać. „Bad Eli” miał swoje momenty w tym meczu, ale to nie był jeden z nich.

    Ponoć kibice Bills twierdzą, że Watkins też tak umie. I też by to pokazał gdyby piłki rzucał mu ELI-ThE-Quarterback…

  2. Z ostatniej chwili: Jets i Redskins znowu zmienili QBs. Geno Smith i Colt McCoy wracają i chyba już można powoli mówić, że RG3 to bust, który…wygrał nagrodę dla rookie of the year.

    Ja mam tylko nadzieje, że w niedzielę w meczu NE z GB nie będzie kontuzji i obydwaj rozgrywający rozegrają jako tako dobry mecz by ciągle być w czołówce wyścigu po MVP. Będzie o to ciężko bo obydwie drużyny są jednymi z najlepszych w tym sezonie pod wględem wymuszania strat, choć z drugiej strony też tych strat sami mają najmniej…

    Nie powiedziałbym, że Bears at Lions to marna przystawka, bo to jednak rywalizacja, derby. Chicago gra ostatnio lepiej, a Lions nie zdobyli więcej niż 24 pkt od 1 kolejki. może być ciekawie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *